FilmWeb: W ostatnim plebiscycie miesięcznika "Film" czytelnicy uznali Pański najnowszy obraz, "Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową" za najlepszy film polski ubiegłego roku. Został Pan uhonorowany Złotą Kaczką. Czy fakt, że jest to nagroda publiczności, nie zaś środowiska krytyki, ma dla Pana jakieś szczególne znaczenie? Krzysztof Zanussi: Naturalnie, zostałem doceniony przez zupełnie inne grono ludzi, w inny sposób podejmujących decyzje, jest to więc dla mnie głos najważniejszy - głos prawdziwego odbiorcy.
FilmWeb: Jak ocenia Pan werdykt czytelników "Filmu", jeśli idzie o pozostałe kategorie?
Krzysztof Zanussi: Cieszę się, że tak wysoko został oceniony Andrzej Seweryn, który przepięknie zagrał w filmie "Prymas. Trzy lata z tysiąca" Teresy Kotlarczyk. Poza tym, wydaje mi się, że we wszystkich kategoriach zauważono prawdziwe osiągnięcia. Na zagraniczny film roku wybrano "Gladiatora" - obraz może najbardziej spektakularny ze wszystkich produkcji ubiegłorocznych i choć nie najgłębszy, to także godzien uwagi.
FilmWeb: Pana filmy postrzegane były zazwyczaj jako twórczość intelektualna, z trudem trafiająca do szerokiej, masowej widowni. Jak Pan sądzi, czy sukces "Życia...." jest świadectwem jakiejś zmiany upodobań, czy nastawienia publiczności wobec tego rodzaju produkcji? Czy nastąpił w tym względzie jakiś przełom?
Krzysztof Zanussi: Tego rodzaju opinię o mojej twórczości wyrabiał mi przez lata, zresztą bardzo niesłusznie, Pan Zygmunt Kałużyński. W rzeczywistości, jestem autorem najbardziej komercyjnych polskich filmów, takich jak "Barwy ochronne", czy też takich, które świetnie sprzedawały się na świecie, jak "Rok spokojnego słońca", a nawet "Dotknięcie ręki". Wydaje mi się więc, że takie opinie to obiegowe stereotypy, rozpowszechniane zwłaszcza przez nieżyczliwego krytyka. Zarówno Wajda, jak i ja, staraliśmy się robić filmy dla ludzi i okazuje się, że ludzie je oglądali, o czym najlepiej świadczą liczby. Po cóż więc słuchać takich twierdzeń, które są zdecydowanie stronnicze?
FilmWeb: Co sądzi Pan o kondycji współczesnego polskiego kina?
Krzysztof Zanussi: Jak na garbatego, jesteśmy najprostsi (śmiech). Ze wszystkich krajów ościennych najlepiej dajemy sobie radę. W ciągu ostatnich kilku lat, kino polskie stało się ważną częścią rodzimej kultury. Świadczy o tym wiele zjawisk.
FilmWeb: Wspomniał Pan kiedyś, że dobrym rozwiązaniem dla polskiego kina byłoby nałożenie podatku na kiniarzy, którzy mieliby obowiązek odprowadzać część pieniędzy ze sprzedaży biletów na fundusz rozwoju polskiej kinematografii. Czy nadal uważa pan, że to sensowny pomysł?
Krzysztof Zanussi: To jeden z elementów stworzenia w Polsce systemu, podobnego do tego, który z powodzeniem funkcjonuje już we Francji. Jest to po prostu powtórzenie pewnych unijnych modeli, które zasilają kinematografię - gros tego zasilania miałoby pochodzić z reklam w telewizjach publicznych i prywatnych. Jest to system, który chcemy przejąć od Francuzów, a minimalny procent zwrotu z kin jest tylko rzeczą dodatkową. Jest to zresztą sprawa złożona, należałoby ją omawiać długo i zwrócić szczególną uwagę na stronę prawną tego projektu. Jest to projekt rządowy nowego prawa o kinematografii, który ja popieram.
FilmWeb: Czy Pańskim zdaniem, sukcesy, jakimi mogą się ostatnio poszczycić polskie produkcje należące do kręgu kina artystycznego, o ambicjach innych niż wyłącznie rozrywkowe, jak właśnie "Życie jako śmiertelna choroba...", czy "Weiser" Wojciecha Marczewskiego, są wyrazem gruntownego odwrotu od tendencji realizowania filmów dla mało wymagającej publiczności? Czy zmienia się nasza kultura filmowa?
Krzysztof Zanussi: Jest to po prostu powrót do normalności. Mieliśmy moment pewnego zachwiania i nawet utraty wiary w publiczność, ale najwyraźniej ten okres się kończy. Superprodukcje mogą nawet zdominować nasze kino, byleby nie stłamsiły całej reszty, która stoi na wysokim poziomie artystycznym.
FilmWeb: Czy ekranizacje literatury, które w ostatnich latach przeważają w oficjalnym nurcie naszego kina, są Pańskim zdaniem produkcjami czysto komercyjnymi, czy też dostrzega Pan w nich ważne walory artystyczne?
Krzysztof Zanussi: Trudno mi właściwie sprecyzować, co oznacza termin "produkcja czysto komercyjna". Gdy mowa o ekranizacjach, należy zdać sobie sprawę, że są to za każdym razem filmy oparte na tekstach literackich wysokiej próby, wysokiego lotu. Nie są to adaptacje Mniszkówny, czy powieści dla kucharek.
FilmWeb: A jak wobec tego ocenia Pan jedną z ostatnich wielkich produkcji, "Przedwiośnie" Filipa Bajona, który należał do prowadzonego obecnie przez Pana zespołu filmowego Tor?
Krzysztof Zanussi: Jeszcze nie widziałem filmu, ale jestem pełen nadziei, że jest obraz piękny i ważny. Między innymi na tym, że znam Filipa z Tor-u, buduję swoją głęboką wiarę w wartość tego przedsięwzięcia. Myślę, że powstał film interesujący i udany.
FilmWeb: A propos Tor-u, jak ocenia Pan jego przyszłość?
Krzysztof Zanussi: Trudno mi powiedzieć, jestem za ten zespół co prawda odpowiedzialny, mam nadzieję, że ma on przed sobą przyszłość, ale naprawdę zależy ona od talentów, z którymi przyjdzie nam się spotkać.
FilmWeb: Podobno zamierza Pan zrealizować kontynuację "Życia...", czy to prawda?
Krzysztof Zanussi: Nie będzie to typowa kontynuacja, ale z dwóch postaci, które występowały w tym filmie na marginesie, mam zamiar zrobić głównych bohaterów mojej następnej produkcji. Na razie nie mogę powiedzieć o tym nic więcej, bo nie mam jeszcze zielonego światła, żeby zaryzykować opowiedzenie o szczegółach tego projektu.
FilmWeb: A inne plany reżyserskie?
Krzysztof Zanussi: Mam masę planów, m.in. duży projekt filmu o Jadwidze Andegaweńskiej, mam projekt filmu, którego akcja rozgrywa się współcześnie za granicą, nie wiem który z nich pierwszy ruszy.
FilmWeb: Dziękuje za rozmowę.