Europejscy dystrybutorzy i producenci z nadzieją i niepokojem patrzą na nadchodzący festiwal w Toronto. Na nim to właśnie raz jeszcze spróbują odwrócić trend, który od dłuższego czasu trwa w stosunkach amerykańsko-europejskich. Chodzi o spadek zainteresowania amerykańskich dystrybutorów obcojęzycznymi filmami.
Europejczycy przyznają, że powodów do optymizmu nie jest zbyt wiele. Większość tak zwanych niezależnych dystrybutorów istniejących w ramach wielkich wytwórni albo zamknęła swoje podwoje albo mocno zredukowała swoją działalność. Dodatkowo Amerykanie niezbyt chętnie wybierają się na filmy z napisami. Najlepszym tego dowodem może być francuski film
"Nie mów nikomu", który mimo dobrych opinii widzów zdołał póki co zgromadzić ledwie 3 miliony dolarów. To jednak i tak sukces, większość filmów nie dochodzi nawet do miliona.
Oczywiście dla obcojęzycznych filmów rynek amerykański nigdy nie był priorytetowy. To raczej wisienka na torcie, którą miło jest zgarnąć, lecz dla sukcesu nie jest ona konieczna. Niemniej jednak europejscy producenci z sentymentem wspominają nie tak odległe jeszcze czasy, kiedy niezależnie dystrybutorzy kupowali filmy ze Starego Świata z o wiele większym entuzjazmem.