Od momentu, gdy zaczynałem reżyserować film, żyłem w świecie prawdziwej wolności - i to było fantastyczne. Lecz w końcu film był gotowy i trafiał w ręce partyjnych urzędników, od których zależał jego los - opowiada
Andrzej Wajda w artykule w "Gazecie Wyborczej".
Byłem pewien, że na to spotkanie przyjdzie garstka osób, i z tą myślą przygotowałem wstęp. Dawniej, przed laty, polskie kino odgrywało ważną rolę społeczną i polityczną, co więcej - było istotnym fragmentem naszego życia społeczno-politycznego. Rolę polskich filmów porównywano z tą, jaką w XIX wieku odgrywały wielkie dzieła naszej literatury. Można by rzec, że
"Człowiek z marmuru" to "Ludzie bezdomni" naszych czasów. Cóż się więc takiego stało, że dziś kino nie odgrywa już tej roli, o czym świadczy choćby frekwencja na tej sali...
Ale widok tylu osób zgromadzonych w auli warszawskiego uniwersytetu trochę mi psuje dobry początek. Bo skoro tak wiele osób przyszło posłuchać starego reżysera, to znaczy, że wciąż trwa wiara w polskie kino. Wiara, że nasze kino może jeszcze odzyskać swą rangę i prestiż. Ja też bardzo bym tego pragnął i wierzę głęboko, że tak się stanie.
Spróbuję więc opowiedzieć, jak doszło do tego, że polskie kino zdobyło taką pozycję społeczną w tak niesprzyjającej sytuacji. Rzecz jasna, niesprzyjającej politycznie, bo jeśli chodzi o sytuację społeczną, to ona domagała się naszego głosu. Jak to się stało, że nasze kino nie tylko zdobyło tak ogromną widownię w kraju, ale też skupiło uwagę świata? Choć przecież dobrze wiem, że polskie problemy są problemami jedynie dla nas. Przez całe życie, z każdym nowym filmem, dręczyło mnie pytanie: co oni z tego zrozumieją? Wiedziałem, jak trudno opowiedzieć dzieje i psychikę Polaków, wiedziałem też, że bez wiedzy o naszej przeszłości nie sposób pojąć, czego znów ci Polacy chcą, czemu znów się buntują.
Będę się starał opowiedzieć wszystko z własnego punktu widzenia, bo wydaje mi się, że innego punktu nie ma, ale spróbuję też zobiektywizować pewne sprawy. Jeżeli będę się trochę plątał w zeznaniach, zechciejcie mi wybaczyć. Przypomnę zabawną scenę z "Biesów" Dostojewskiego. Schodzą się konspiratorzy - i oczywiście nie zabrakło wśród nich studenta ani złośliwej studentki. - Zbyt długo pan wywodzi. Nie można zrozumieć - mówi studentka. Na co student: - Jeśli nie mogłem dokończyć mojej myśli, to nie dlatego, że brakło mi myśli, ale raczej od ich nadmiaru.
Pełną treść artykułu znajdziecie
TUTAJ.