FilmWeb: Podczas konferencji prasowej w Gdyni mówił Pan, iż
"Boże skrawki" są podróżą do Pańskiego wnętrza. Co to oznacza? Czy należy to stwierdzenie rozumieć tak, że film opisuje wydarzenia, który był Pan świadkiem, bądź też słyszał Pan o ich, czy też jest to czysta fikcja służąca przekazaniu osobistych myśli i wniosków?
Yurek Bogayevicz: Trudno odpowiedzieć na to pytanie jednoznacznie. Historia opowiedziana w filmie nie była, wbrew pozorom, inspirowana konkretnymi wydarzeniami, ale w
"Bożych skrawkach" jest mnóstwo przetworzonych scen, które są zapisem zdarzeń z mojego życia. Zdarzeń, które przeżyłem w różnym wieku i w różnych okresach swojego życia, które teraz niejako "wtłoczyłem" w fabułę filmu. Oprócz tego wiele wątków fabularnych i scen powstało pod wpływem moich osobistych przeżyć i wrażeń, spotkań z ludźmi, którzy jakoś wywarli wpływ na moją twórczość.
Często tak bywa w przypadku filmów, których reżyserem i scenarzystą jest ten sam człowiek. Takie obrazy przeważnie mają w sobie wiele elementów autobiograficznych. Różnią się jedynie tym, czy artysta wyraża się wprost, odsłania się przed widzem, czy też kryje się za wymyślonymi przez siebie postaciami i fabułą.
"Boże skrawki" są przykładem ostatniego z wymienionych typów. Ja jestem człowiekiem bardzo trudnym do rozszyfrowania. Często się przeprowadzam, pracuję w różnych miejscach i mam bardzo niewielu przyjaciół, z którymi utrzymuję częsty i regularny kontakt, i którzy coś więcej o mnie wiedzą. Kiedy prowadzi się taki tryb życia człowiek odczuwa potrzebę takiej podróży wewnętrznej bowiem jest to tak naprawdę jedyna biografia jaką można mieć.
W
"Bożych skrawkach" postać Tola i jego obsesja religijna to są wątki, których żeśmy dociekali w teatrze Grotowskiego. Sam Grotowski posiadał głęboki kompleks drogi Jezusowej, którą odtwarzał w każdym swoim spektaklu. Pamiętam, że kiedy dołączyłem do jego teatru w roku 1971, Grotowski wybrał wtedy nowych współpracowników, których wymieszał ze starymi i było nas w sumie 12, czyli tylu, ilu Apostołów.
Pewien więc jestem, że kiedy pisałem scenariusz do
"Bożych skrawków" to swoją fascynację Grotowskim i jego "Jezusowym kompleksem" przelałem w postać Tola. Robiłem to jednak nieświadomie i związków pomiędzy filmowych bohaterem a moimi teatralnymi doświadczeniami doszukałem się dopiero niedawno, kiedy zacząłem zastanawiać się, czy ten film ma w sobie rzeczywiście wątki autobiograficzne.
Innym autobiograficznym elementem filmu jest wątek romantyczny pomiędzy dziećmi, który zaczerpnąłem z własnego dzieciństwa. Cała energia dzieci, ich zachowanie na pewno wynika z faktu, że uczestniczyłem przy porodzie moich dwóch synów, w jakiś sposób wpłynąłem na ich wychowanie a sam fakt ich narodzin i obecności wywarły na mnie ogromne wrażenie. Nic nie wiem na temat uwięzionych żydowskich chłopców. Historie te znam jedynie z literatury. Nikt z mojej rodziny nie zginął w holokauście, wręcz przeciwnie, udało się go przeżyć wszystkim, ale obdarowali mnie oni milczeniem na temat II Wojny Światowej. Nikt z mojej rodziny nigdy nie rozmawiał na ten temat, moja matka, która zmarła 1980 r., też nie opowiadała mi swoich wojennych losach. W zeszłym roku usiłowałem wydobyć coś ze swojego ojca, którego postawiłem przed kamerą, ale z rezultatów tego "eksperymentu" nie byłem do końca zadowolony.
"Boże skrawki" były więc dla mnie niejako podróżą w przeszłość, przeszłość znaną mi jedynie z literatury. Były odnajdowaniem paciorków i próbą ułożenia ich w coś, co miałoby jakiś sens.
FilmWeb: Oglądając Pana film nie mogłem powstrzymać od skojarzeń z wydanym niedawno w naszym kraju komiksem Arta Spiegelmana
"Maus", który również opowiada o holokauście. Zarówno bowiem
"Boże skrawki", jak i
"Maus" bardzo uczciwie i prawdziwie pokazują wojenną rzeczywistość. W obu utworach pokazani są dobrzy Polacy, jak i źli Polacy. Przedstawienie są również ludzie, którzy niejednokrotnie w wyniku przypadku stawali się bohaterami bądź katami. Scena, w której Romek zostaje zmuszony przez Niemców do rabowania Żydów pokazuje, jak chłopiec ten w wyniku zbiegu okoliczności stał się taki sam, jak znienawidzony przez niego Robal.
Yurek Bogayevicz: On nie był taki sam, on jedynie tak się zachowywał.
FilmWeb: Tak, ale to wiemy my. Czy wiedzieli to ludzie, których rabował? Dla nich był takim samym bandytą i mordercą, jak naziści.
Yurek Bogayevicz: Oczywiście, można również i tak odczytać tę scenę, ale moim zamiarem było pokazanie raczej horroru tego chłopca, niż przedstawianie sytuacji, o której Pan mówił, choć przyznaję, że również i ta interpretacja jest możliwa. Chciałem aby publiczność zrozumiała, co czuje ten chłopiec. Tą scenę można porównać z inną, kiedy Romek przyjmuje komunię, a wcześniej uczy się religii. Dla niego były to rzeczy obce, przerażające, sprzeczne z jego sumieniem, ale musiał je zrobić żeby przeżyć. Podobnie, żeby ocalić życie musiał obrabować Żydów.
W ogóle bardzo interesuje mnie perwersja "stanów podbramkowych". Bardzo łatwo jest moralizować, przypiąć komuś czarne piórko. To jest bardzo proste. Ale takie ciężkie stany kryzysowe są naznaczone dylematami. Człowiek staje wtedy na rozstaju dróg, a żaden z kierunków, które obierze nie jest dobry. Żaden z nas dopóki się takiej sytuacji nie znajdzie nie jest w stanie sobie nawet wyobrazić jakby postąpił. W swoim filmie chciałem właśnie przed takimi dylematami postawić dzieci. Chciałem pokazać jak te pogodne z początku dzieci powoli wpadają pułapkę, z której tak naprawdę nie mogą wyjść bez uszczerbku.
FilmWeb: Czy sądzi Pan, że
"Boże skrawki" mogą wywołać w USA taką reakcję, jak w Polsce. Mogą wpłynąć jakoś na toczącą się obecnie dyskusję w sprawie stosunków polsko-żydowskich w czasie II Wojny Światowej.
Yurek Bogayevicz: To bardzo trudne pytanie. Obserwowałem reakcje polskiej publiczności na film i wiem, że wywołuje on ogromne wzruszenie, że wyraża myśli ogromnej grupy ludzi. To dla mnie wielkie szczęście i radość, że udało mi się zrobić taki właśnie obraz.
"Boże skrawki" nałożyły się na sprawę Jedwabnego, która w Polsce rozpala ogromne emocje, co zapewne w dużej mierze przyczyniło się do takiego, a nie innego odbioru obrazu, ale w USA ten film na nic się już nie nałoży. Dyskusja na temat holokaustu toczy się za oceanem od wielu lat i nie sądzę, żeby mój film mógł w jakiś zasadniczy sposób wpłynąć na jej przebieg. Co więcej
"Boże skrawki" są, moim zdaniem, niejako zaproszeniem do podróży duchowej, która może być zrozumiana tylko w niektórych kręgach kulturowych: w Polsce, we Francji, Włoszech, Niemczech, Hiszpanii. Te kraje mają moim zdaniem podatność kulturową pozwalającą ich mieszkańcom ten film głębiej przeżyć i zrozumieć. Ameryka niestety do tych krajów nie należy i podejrzewam, że tam niewielu widzów to zaproszenie do podróży duchowej zrozumie, większość z nich potraktuje tę historię zbyt dosłownie.
FilmWeb: Tutaj bym się z Panem nie zgodził.
"Boże skrawki" mają w sobie wiele elementów uniwersalnych, które moim zdaniem można zaliczyć do gatunku realizmu magicznego, a ten rozumiany jest na całym świecie. W Pana filmie, podobnie jak w utworach Marqueza, rzeczywistość miesza się z nierzeczywistością, sacrum z profanum. Czy nie sądzi Pan, że
"Boże skrawki" zostaną odczytane przez amerykańskich widzów właśnie w ten sposób.
Yurek Bogayevicz: W filmie jest rzeczywiście wiele tego rodzaju elementów. Cały wątek Tola, patyczki księdza, od których zaczyna się zabawa w Jezusa, to wszystko przepełnione jest magią. Czy jednak te właśnie elementy będą miały wpływ na odbiór filmu przez amerykańskich widzów? Na to pytanie nie jestem w stanie odpowiedzieć.
FilmWeb: Główną rolę w filmie gra
Haley Joel Osment, o którym sam Pan powiedział, że jest obecnie największą dziecięcą gwiazdą w Hollywood. Partneruje mu
Willem Dafoe, w nietypowej dla niego roli księdza. Czy trudno było pozyskać takie sławy do filmu?
Yurek Bogayevicz: Z tym akurat nie było żadnego problemu.
"Boże skrawki" już na etapie przygotowań były filmem, o który ludzie albo walczyli, albo od niego uciekali. Scenariusz od samego początku pokochał ojciec
Haleya Joela Osmenta, który jest również agentem chłopca i wiele wysiłku włożył w to, żeby film powstał, i żeby główną rolę w nim zagrał jego syn. Podobnie było z
Willemem Dafoe. Przeczytał scenariusz, później odbyliśmy rozmowę telefoniczną, w której spytał mnie, czy naprawdę chcę go zaangażować do tej roli. Kiedy powiedziałem, że tak,
Willem natychmiast się zgodził.
FilmWeb: Czy aktorzy długo przygotowywali się do swoich ról? Czy studiowali polską historię, wojenne realia życia w naszym kraju?
Yurek Bogayevicz: Tak, oczywiście.
Willem na przykład przyjechał wcześniej do Polski, gdzie odbył w Krakowie szereg rozmów z księdzem, który drobiazgowo wytłumaczył mu na czym polega praca duszpasterza i wdrożył go we wszystkie obowiązki, które wiążą się z tym zawodem. Oprócz tego mieliśmy na planie cały czas plebana, który pomagał aktorowi, kiedy ten miał wątpliwości, jak zagrać jakąś scenę.
Haley Joel Osment natomiast intensywnie studiował ze swoją nauczycielką historię II Wojny Światowej, szczególnie historię Polski.
FilmWeb: "Boże skrawki" zostały zrealizowane w języku angielskim, to znaczy, że polscy aktorzy występujący w obrazie wypowiadają swoje teksty w obcym dla nich języku. Dlaczego zdecydował się Pan na takie rozwiązanie?
Yurek Bogayevicz: W tym przypadku zaważyły kwestie finansowe. Realizując tak specyficzny film mogłem liczyć na fundusze tylko w przypadku realizacji filmu anglojęzycznego.
FilmWeb: A nie sądzi Pan, że takie rozwiązanie może wpłynąć na negatywny odbiór filmu w USA. W branżowym magazynie
"Variety" znalazłem krótki tekst na temat
"Bożych skrawków", którego autor napisał, iż polscy aktorzy mówią w języku angielskim z potwornym akcentem i z tego powodu, nie wróży on obrazowi długiego pobytu na ekranach kin, a wręcz radzi wydanie go bezpośrednio na kasetach wideo.
Yurek Bogayevicz: Nie znam tego tekstu, ale zupełnie nie zgadzam się ze stwierdzeniami jego autora. Film nie trafił jeszcze w Stanach do szerokiej dystrybucji, ale miał już swoje pokazy m.in. w Los Angeles i Nowym Jorku i ten "potworny akcent" naprawdę nikomu nie przeszkadzał. Amerykanie są bardzo tolerancyjni jeśli chodzi o akcent.
FilmWeb: Oprócz tego, że jest Pan reżyserem to jest Pan również aktorem. Czy wiedza, którą wyniósł Pan ze studiów aktorskich pomaga Panu w pracy na planie?
Yurek Bogayevicz: Oczywiście. Znając niejako od podszewki zawód aktora jest mi znacznie łatwiej pracować z nimi na planie. Każdy reżyser wie doskonale, że aktora albo się kocha, albo się go boi. Nie ma trzeciego wyjścia. Ja staram się pracować tak aby wszyscy na planie czuli się komfortowo.
FilmWeb: Pańska filmografia obejmuje bardzo niewiele tytułów. Czym to jest spowodowane? Czy w Stanach trudno jest zebrać pieniądze na filmy, które chce Pan robić, a może oprócz reżyserii zajmuje się Pan jeszcze czymś innym?
Yurek Bogayevicz: Ja nie mam pędu do robienia jak największej liczby filmów. Cieszę się z tego, że wszystkie moje tytuły są dopracowane i jestem z nich zadowolony. Oprócz reżyserii zajmuję się jednak również innymi rzeczami, które zajmują mi masę czasu. Wykładam np. historię teatru na jednej z amerykańskich uczelni, prowadzę warsztaty, swego czasu pracowałem również jako reżyser nocnych kabaretów, reżyser teatralny. Dopiero, kiedy jako twórca teatralny zdobyłem wszystkie liczące się nagrody jakie były do zdobycia postanowiłem spróbować swoich sił w filmie i zrealizowałem
"Annę".
FilmWeb: Dziękuję bardzo za rozmowę.