Choć o pirackiej kopii
"X-Men Geneza: Wolverine" pisaliśmy 1 kwietnia, nie był to niestety primaaprilisowy żart, a brutalna rzeczywistość. Najwyraźniej na świecie są setki tysięcy osób, który nic nie obchodzą film, a zależy im na lansowaniu siebie jak tych, którzy widzieli pierwsi – nie ważne co. Okazuje się jednak, że społeczność internetowa zaczyna dojrzewać i dochodzi do wniosku, że piractwo piractwu nie jest już równe (to postęp w stosunku do tego, co było jeszcze niedawno uważane za zjawisko całkowicie nieszkodliwe).
Na świecie rozpoczął się ruch zwalczający piracką kopię
"Wolverine'a". Z jednej strony jest akcja Fox, MPAA i FBI, którzy zamierzają wytropić źródło wycieku niekompletnej, pozbawionej wielu kluczowych elementów kopii roboczej oraz ścigać tych, którzy kopię udostępniają w Internecie. Z drugiej strony w obronie swojego ulubionego bohatera stanęła cała rzesza fanów X-Menów.
Na wielu stronach można zaobserwować ostracyzm społeczności wobec osób chwalących się 'obejrzeniem'
"Wolverine'a". Jeszcze wczoraj strona
AICN zapowiedziała, że zamierza ignorować i usuwać wszystkie opinie i 'recenzje' filmu pojawiające się przed oficjalnymi pokazami. Podobnie ma się rzecz na innych stronach. Później pojawiła się pogłoska, jakoby po sieci krążył już wirus maskujący się jako piracka kopia spin-offu
"X-Men".
Fox twierdzi, że sprawa z
"X-Men Geneza: Wolverine" to największy skandal dotyczący piractwa w historii. I tu pojawia się interesujący 'twist', który powinien zainteresować wszystkich zwolenników spiskowych teorii dziejów. Otóż wyciek
"Wolverine'a" nastąpił zaledwie na kilka dni przed istotnym dla przemysłu zebraniem Komisji do Spraw Zagranicznych Izby Reprezentantów. 6 kwietnia kongresmeni mają zająć się szacowaniem strat, jakie przynosi producentom zjawisko kradzieży własności intelektualnej. Świeża sprawa zawsze działa mocniej na wyobraźnię polityków, niż wydarzenia sprzed lat.