Ludzie, którzy wyrośli na Śląsku, bardzo chcą się z niego wyrwać. Ale naznaczeni niewidzialnym piętnem, zawsze wracają - twierdzi
Kazimierz Kutz. Sam złożył Ślązakom hołd w
"Soli ziemi czarnej",
"Perle w koronie",
"Paciorkach jednego różańca",
"Śmierci jak kromka chleba".
Dzisiaj do kraju dzieciństwa wracają twórcy następnych pokoleń:
Jan Kidawa-Błoński,
Maciej Pieprzyca,
Magdalena Piekorz. Przyjeżdżają tam kręcić i ci, których z górniczym regionem nie łączą osobiste sentymenty.
"Komornik" Feliksa Falka,
"Skazany na bluesa" Jana Kidawy-Błońskiego,
"Co słonko widziało" Michała Rosy,
"Barbórka" Macieja Pieprzycy,
"Z odzysku" Sławomira Fabickiego - akcja wszystkich tych obrazów toczy się na Śląsku. Wkrótce na plan wyjadą następne ekipy, m.in.
Roberta Glińskiego z
"Benkiem". A
Wojciech Kuczok pisze śląski scenariusz dla
Magdaleny Piekorz.
Tylko
"Skazany na bluesa" - o liderze Dżemu Ryszardzie Riedlu, który urodził się w Chorzowie, jest nierozerwalnie związany ze Śląskiem.
Wiele innych historii mogłoby się zdarzyć w Żyrardowie, na łódzkich Bałutach, warszawskiej Pradze. A jednak reżyserzy wybierają Katowice, Wałbrzych czy Sosnowiec. Szukają prawdy ulic i wnętrz, ale również prawdy, jaką niosą w sobie ludzie. To idealne miejsce dla twórców kina społecznego.
-Tutaj widać cenę, jaką zapłaciło społeczeństwo za posierpniowe przemiany - mówi
Robert Gliński, który na Śląsku chce kręcić film o bezrobotnych górnikach. - Rozpadły się stare struktury gospodarcze i społeczne, a nowe wciąż jeszcze nie powstały.
Jan Kidawa-Błoński, Ślązak z pochodzenia, dodaje: - Ten region zawsze miał poczucie godności. Ludzie żyli tu z górnictwa, lepiej lub gorzej, ale godnie. Mocno zakorzenieni w tradycji, nawet w ciężkich czasach nie narzekali. W domach było czysto, kobiety myły okna, na sznurach suszyła się bielizna. Tak było przed wojną. Tak było i po wojnie.
Dopiero teraz, w wolnej Polsce, Śląsk poznał uczucie upodlenia. Nawet w okresie wielkiego kryzysu ludzie żywili nadzieję, że wszystko się podniesie. Teraz mają świadomość, że górnictwo nie jest nikomu potrzebne. W barbarzyński sposób pozamykano kopalnie, rozpleniło się bezrobocie. Ślązacy nigdy nie przeżyli takiego kataklizmu. Tragedia dotknęła tysiące rodzin. Tam nastąpił koniec jakiegoś świata.
Feliks Falk akcję filmu o komorniku umieścił w Wałbrzychu. - Tosynonim miejsca zapomnianego przez wszystkich, władze i Boga -mówi. - W tym zbiedniałym świecie szczególnie czuje się bezwzględność windykacji. Komornicy koszą równo, także tych najuboższych.
Śląsk przyciąga też twórców kolorytem.
- To jedno z ostatnich miejsc w Polsce, które ma własny oddech. I prawdę starych ulic - twierdzi
Michał Rosa. - Można wejść na osiedle stu domów zbudowanych 150 lat temu. Wszystkie tworzą kolonię ludzi, którzy kiedyś żyli przy kopalni. Resztki zachowanego dawnego świata pozwalają uwierzyć w opowiadaną historię. Podobną, autentyczną atmosferę można jeszcze znaleźć we Wrocławiu, w Kotlinie Kłodzkiej. Na pewno nie w Warszawie.
- Śląsk ma przestrzeń. Jest bardzo filmowy ze swoimi czerwonymi familokami i czarnymi hałdami węgla - mówi
Jan Kidawa-Błoński.
Skarbem są też ciągle ludzie.
Peter Weir powiedział niedawno o Polakach, że można z nimi kręcić filmy, bo nie patrzą hardo w kamerę, a twarze mają poorane przez życie zmarszczkami.
Rodzimi filmowcy też mają dosyć zawodowych statystów z agencji aktorskich.
Na Śląsku znajdują autentycznych ludzi, w których, jak to określa
Kidawa-Błoński, nie ma chaosu, o ukształtowanym systemie wartości. Bezpośrednich, przywykłych do ciężkiej pracy, z tragicznymi losami, a jednocześnie ze specyficznym poczuciem humoru - dodaje
Gliński.
W dzisiejszych filmach Śląsk jest inny niż u Kutza, gdzie kobiety myły nogi mężom wracającym z szychty. Pełen niepokoju o jutro, bezrobotny, ale ciągle hardy, walczący o godne życie.