Graliśmy w betę "Dragon Ball: The Breakers"

autor: /
https://www.filmweb.pl/news/Grali%C5%9Bmy+w+bet%C4%99+%22Dragon+Ball%3A+The+Breakers%22-147349
Graliśmy w betę "Dragon Ball: The Breakers"
Przypadek "Dead by Daylight" pokazuje, że mimo mieszanych odczuć towarzyszących premierze twórcy mogą całkiem zgrabnie odwrócić złą monetę. Wszystko dzięki umiejętnemu żonglowaniu markami i wciągnięciu graczy w morderczy taniec z udziałem najbardziej pokręconych horrorowych psychopatów. Wydaje się, że na podobny sukces liczą twórcy "Dragon Ball: The Breakers", którego zamkniętą betę miałam okazję testować w miniony weekend.


Po zawierającym dość umowną fabułę wprowadzeniu zostałam błyskawicznie przerzucona do właściwej gry, w której jako jedna z ocalałych musiałam mocno uważać na swoje cztery litery i jak najszybciej opuścić dewastowaną przez Cella lokację. Zanim jednak do tego doszło, wraz z szóstką innych pechowców zmuszona zostałam do skrupulatnego przeczesywania dostępnych stref w poszukiwaniu pięciu kluczy mocy. Tylko dzięki nim możliwe jest przyzwanie wehikułu czasu ratującego przed zagładą.


Nie jest to jednak takie proste. Na naszej drodze staje gracz wcielający się w wielkiego złola. W przypadku bety miałam do czynienia z Friezą i Cellem. Pół biedy, gdy przeciwnik nie odnajdywał się w swojej roli i bez żadnej taktyki snuł się po planszy. Wtedy ucieczka z pola bitwy była lekka i przyjemna jak sprzedanie dziecku cukierka. Gorzej, gdy parowało mnie z wysokopoziomowymi graczami, którzy nie pozostawiali żadnych wątpliwości, że urodzili się, by stać się niszczycielem rasy ludzkiej. Przeciwko nam działają też same plansze, które są nudne, brzydkie i pozbawione wyraźnych punktów pozwalających na ustalenie, w którym miejscu dokładnie się znajdujemy.


Nic więc dziwnego, że najlepiej gra się w zgranej, będącej w ciągłym kontakcie ekipie. W innym przypadku gra wygląda jak obserwowanie kurczaków biegających z odciętą głową, dbających przede wszystkim o własny interes. Bo to, że działamy w siedem osób, wcale nie znaczy, że w komplecie opuścimy planszę. Przeciwnik niszczy kolejne strefy, zawężając możliwość ucieczki, ściga ocalałych i bez pardonu pozbawia ich życia, przepoczwarzając się i zyskując coraz większą potęgę. Zbieranie specjalnych znajdziek pozwala na krótką przemianę w bohatera znanego z klatek anime, ale potrzeba sporo siły, żeby faktycznie stawić czoła adwersarzowi. Czasem lepiej po prostu uciec, zwodzić złoczyńcę i grać na zwłokę, by pozostali mogli w miarę sprawnie odhaczyć kolejne elementy potrzebne do ewakuacji.


Problematyczne było też znalezienie ekipy do wspólnej zabawy. Mimo że ekran lobby wciąż określał średni czas oczekiwania na rozpoczęcie gry w granicach jednej minuty, to tak naprawdę nieraz po 5-8 minutach przed oczami miałam lobby wypełnione zaledwie w połowie. Może na innych platformach było lepiej, jednak stan zainteresowania tym tytułem na konsolę Playstation pozostawiał wiele do życzenia. Niespecjalnie mnie to zdziwiło, biorąc pod uwagę całokształt doświadczeń z betą i fakt, że do samego końca sesji towarzyszyły mi mocno mieszane uczucia.

Z jednej strony twórcy próbują ugrać swoją złotą sztabę, usiłując odtworzyć sukces studia Behaviour Interactive. Z drugiej zaś, poza wykorzystaniem bohaterów ze znanej marki, dziesiątkami skórek, emotek i innych kosmetycznych bibelotów nie mają tak naprawdę nic do zaoferowania. Ani to ładne, ani specjalnie wciągające – przynajmniej w rozgrywce bez ekipy najlepszych ziomeczków. Wspomnę też, że przez te kilka godzin testowania gry nie udało mi się stanąć po drugiej stronie barykady, więc nie wypowiem się, jak wygląda walka z perspektywy Friezy lub Cella.


Pytanie, czy twórcy do premiery będą w stanie zrobić jeszcze cokolwiek, by nadać "Dragon Ball: The Breakers" sznytu, który sprawiłby, że tytułowi poświęci uwagę ktoś więcej niż hardcorowi fani Smoczych Kul.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones