Czy Bollywood się zmieniaANDRZEJ KOŁODYŃSKI
Festiwal bollywoodzkich filmów (1-6 kwietnia br.) odbywa się w 14 multipleksach w 11 miastach całej Polski, jest to więc impreza pełna rozmachu. W programie sześć nowych filmów, same hity. Ale czy dowodzą jakiejś zmiany w tradycyjnym bollywoodzkim modelu filmowego widowiska?
Oczywiście, Bollywood - przypomnijmy, nazwa pochodzi od Bombaju jako głównego ośrodka produkcyjnego i Hollywoodu jako określenia rozrywkowego stylu - nie stoi w miejscu. Każda kinematografia ciągle się zmienia. Kiedy jednak oglądamy te nowe filmy, po raz pierwszy pokazane w Polsce, trudno nie stwierdzić, że zmiana dotyczy głównie poziomu technicznego. Co uraduje licznych miłośników tradycyjnego modelu masala movies, opartego na połączeniu jaskrawych wątków melodramatycznych i numerów muzycznych. Nowe filmy są niewątpliwie robione z coraz większym rozmachem, utrzymane w szybkim tempie, oszałamiające zmiennością i rytmem ujęć. Zwłaszcza w scenach taneczno-śpiewanych oraz przy specjalnych okazjach, takich jak wyścigi samochodowe - np. w filmie "
Ta Ra Rum Pum", filmowane prawdziwie "rozchybotaną" kamerą. Ale złośliwi powiadają, że zwiększyła się przede wszystkim liczba ujęć "do góry nogami", skądinąd efektownych, ale raczej nie służących dramaturgii zwykłego filmu. Celuje w takich zdjęciach spółka
Vikas Sivaraman i
Nirav Shah, akurat nie wymieniona na liście licznych nagród, które zdobył z werwą przez nich fotografowany film
"Dhoom 2".
I jeszcze jedna, wyraźnie już widoczna zmiana: znacznie śmielsze sceny intymne. Bezpowrotnie minęły czasy, kiedy kochankowie w filmie z Indii nie mogli się pocałować. Teraz całują się na ekranie tak namiętnie, że we wspomnianym już
"Dhoom 2" urodziwa para
Aishwarya Rai i
Hrithik Roshan musiała przed sądem tłumaczyć się z oskarżenia o wulgarność. Ale powiedzmy spokojnie, że ten budzący kontrowersje pocałunek wedle naszych standardów w niczym nie odbiega od normy.
Nie takie już oglądaliśmy!
Filmy bollywoodzkie nastawione są "familijnie", głosząc niezmienne wartości życia rodzinnego, a melodramatyczne perypetie i zmieniająca się sceneria podkreślają tylko ich baśniowy wymiar. Akcja filmu "
Ta Ra Rum Pum" rozgrywa się w Nowym Jorku, choć w środowisku hinduskiej emigracji, co pozwala na poruszenie kwestii nierówności społecznych. Ubogi, niewykształcony mechanik poślubia dobrze zapowiadającą się pianistkę, wbrew woli jej bogatej rodziny, która z miejsca odwraca się od młodych. Ale Rajveer (
Saif Ali Khan) odnosi sukces jako kierowca wyścigowy, zdobywa pieniądze i szczęście w życiu rodzinnym w postaci dwojga udanych dzieci. Po czym następuje kryzys, wypadek i niepowodzenia na torze wyścigowym, utrata majątku. No i w tym właśnie miejscu działać zaczyna osobliwy mechanizm współczesnej baśni. Aby uchronić dzieci przed świadomością nieszczęścia, rodzice udają, że muszą mieszkać ubogo w biednej dzielnicy, ponieważ biorą udział w telewizyjnym "reality show" i czeka ich wspaniała wygrana. Podobna mieszanka mitów pop-kultury, wirtualnej rzeczywistości telewizyjnej i wątków mimo wszystko zakotwiczonych jakoś w rzeczywistości byłaby chyba niemożliwa poza bollywoodzką masalą gatunkową.
Oczywiście, są też filmy o zacięciu społecznym, w jakimś stopniu odbijające procesy dokonujące się w tym kraju gospodarczego boomu. Za specjalistę od tej tematyki uchodzi Rani Ratman, reżyser tamilski, który co jakiś czas kręci filmy w hindi, wysoko ceniony, odkąd w roku 1987 jego
"Nayagan" znalazł się na liście 100 najlepszych produkcji świata. W programie festiwalu jest jego dramat
"Yuva" z roku 2004 i najnowszy
"Guru" (2007). W pierwszym reżyser umieścił akcję w swoim rodzinnym Tamil Nadu, w Kalkucie, gdzie na moście Howrah dochodzi do zamachu i dramatycznej bójki wśród pędzących samochodów. Wyłania się z tego historia trzech młodych mężczyzn, reprezentujących typowe dziś postawy. Michael (Ajay Devgan) jest idealistą, studenckim liderem, który wierzy w możliwość społecznych przemian, z kolei pozbawiony początkowo przekonań Arjun (Vivek Oberoi) przechodzi pozytywną wewnętrzną przemianę, natomiast gwałtowny i lekkomyślny Lallah (
Abhishek Bachchan), który ledwo opuścił więzienie, opowiada się po stronie zła i daje się wynająć do wykonania zamachu. W ich historiach występują, oczywiście, kobiety (piękne), ale tylko do pewnego momentu. Zakończenie ma bowiem charakter zdecydowanie męski (a także utopijny): Michael i Ajay wygrywają wybory i wchodzą do zgromadzenia zarządzającego stanem, podczas gdy Lallah idzie znowu do więzienia. Późniejszy
"Guru" ukazuje dynamiczną karierę przedsiębiorcy, który uważa, że poliester zwycięży na rynku z bawełną. I buduje ogromne przedsiębiorstwo, niestety, nie zawsze czystymi metodami. W roli głównej powraca pełen energii
Abhishek Bachchan, Lallah z poprzedniego filmu; gra bezwzględnego człowieka sukcesu, który metody rynkowej konkurencji poznawał w Turcji. Po powrocie do Indii żeni się dla pieniędzy z piękną Sujatą (
Aishwarya Rai), mimo nie najlepszej opinii po jej nieślubnej przygodzie, ale związek ten okazuje się nadzwyczaj szczęśliwy. No i buduje swoje imperium, choć dawni sprzymierzeńcy oskarżają go o korupcję i doprowadzają do procesu sądowego. W mowie obronnej Guru wzywa rodaków, aby wzięli rozwój kraju w swoje ręce, nie prosząc o pomoc Zachodu. Brzmi to patriotycznie, no i odpowiednio patetycznie. Znacznie mniej patosu jest w komediowym
"Chak De! India" Shimita Amina z niezawodnym, jak zawsze,
Shakrukh Khanem, tym razem z brodą, jako że gra muzułmanina. To historia żeńskiej drużyny hokeja na trawie, prowadzonej ku zwycięstwu przez trenera, niegdyś oskarżonego o zdradę po przegranym meczu Pakistan - Indie. Po siedmiu latach niesławy Kabir odzyskuje honor za sprawą niesfornych, ale utalentowanych zawodniczek, wśród których urodą wyróżnia się
Shilkpa Shukla. Jest to film oparty podobno na faktach. Odzywają się w nim, jak i w innych "społecznych" filmach, echa rzeczywistych problemów społecznych, religijnych i językowych, ale bollywoodzka konwencja zwycięża, gwarantując optymistyczny finał.
Oczywiście, nie brak numerów muzycznych. To przecież główna atrakcja. Czasem jednak wprowadzana trochę na siłę: w prologu
"Guru" piękna
Mallika Sherawat wykonuje taniec brzucha w zmieniającej się, malowniczej scenerii, ale chyba niezbyt wiąże się to z akcją. W innych taneczno-śpiewane przerywniki są częściej rytmiczne niż melodyjne i służą przede wszystkim charakterystyce postaci. W romantycznej komedii
"Jhoom Barabar Jhoom" Abhishek Bachchan tańczy i śpiewa w duecie z popularną u nas "królową piękności"
Preity Zinta, a tłem jest tym razem Londyn i Paryż. Najefektowniejsze tańce i piosenki są oczywiście w komedii o złodzieju w typie współczesnego Arsena Lupina
"Dhoom 2". Aryan (obsypany za tę rolę nagrodami
Hrithik Roshan) zostawia na miejscu przestępstwa swój znak, literę "A", jest brawurowo odważny, dokonuje cudów zręczności, no i tańczy i śpiewa jak nikt inny, także w scenerii brazylijskiej. Dlaczego akurat Brazylia? Odpowiedź prosta: karnawał w Rio i plaże pełne pięknych, skąpo ubranych dziewczyn. Jedno powiedzieć można po obejrzeniu wszystkich tych filmów: zmiana scenerii nie oznacza zmiany istoty widowiska. Bollywood nie rezygnuje ze swego podstawowego zadania - rozrywki, tyle że szuka dla niej coraz atrakcyjniejszej oprawy.
ANDRZEJ KOŁODYŃSKI