FilmWeb: Dlaczego zdecydował się Pan na występ w
"Tam i z powrotem"? Starannie dobiera Pan role, nie angażując się w każde przedsięwzięcie, byle tylko zaistnieć na ekranie. Czy było coś szczególnego w projekcie
Wojciecha Wójcika, że zdecydował się Pan na udział w filmie?
Jan Frycz: Aktor musi grać, na tym polega jego zawód. Nie mogę przyjmować wszystkich interesujących propozycji filmowych, ponieważ pracuję na etacie w Teatrze Starym. Często niestety te dwa zajęcia ze sobą kolidują. Co do wyborów ról filmowych - ktoś do mnie dzwoni, proponuje spotkanie, rozmowę, następnie poznajemy się, dowiaduję się dlaczego ktoś chce zrobić film i wtedy mogę już zdecydować czy jestem zainteresowany. I tak było w przypadku
"Tam i z powrotem" - zostałem zaproszony przez
Wojtka i wnikliwie przez niego obejrzany, rozpytany o moje poglądy na czasy w jakich rozgrywa się akcja filmu, o to jak ja to widzę, po czym stwierdziliśmy, że chcemy wspólnie pracować. Zawsze powtarzam, że przy tworzeniu najważniejsi są ludzie. Szalenie ważne dla mnie jest to z kim się spotykam, w jakiej sprawie.
FilmWeb: Jak wyglądała rozmowa z
Wojciechem Wójcikiem? Dyskutowaliście o postaci, którą miał Pan zagrać, o tym do jakiego stopnia jest Pan zdolny się z nią utożsamić?
Jan Frycz: Było to raczej doszukiwanie się wspólnych wspomnień, ustalanie pewnych faktów, zbieranie jakichś opowieści. A czy w kinie trzeba utożsamiać się z odtwarzana postacią? Tak, trzeba. A nawet czasem jeszcze bardziej ją okaleczyć, zabrudzić albo upiększyć.
FilmWeb: Filmowy Piotr został przez Pana upiększony, czy oszpecony?
Jan Frycz: Myślę, że udało mi się do tej postaci dodać parę elementów. Oczywiście, budując tę rolę, korzystałem z uwagą ze wskazówek reżysera.
FilmWeb: Akcja
"Tam i z powrotem" rozgrywa się w bardzo szczególnych, trudnych czasach - w latach sześćdziesiątych. Ówczesne, peerelowskie realia są już dla współczesnych młodych widzów, stanowiących obecnie większość kinowej publiczności, historią. Jak Pan sądzi - czy polityczny kontekst wydarzeń przedstawionych w filmie będzie dla nich zrozumiały, czytelny?
Jan Frycz: Nie wiem, czy absolutnie wszystko będzie dla młodej widowni jasne i całkowicie zrozumiałe. Czy uda im się poczuć klimat tamtych czasów. Pewnie wszystkich niuansów i skojarzeń nie przywołamy, ale jakaś tajemnica bez wątpienia zostanie przekazana. Nie były to czasy tak zabawne i kolorowe jak dzisiaj - i o tym warto było opowiedzieć. Jest to o tyle ważne, że powinno się znać przeszłość kraju, w którym się mieszka. Teraz, kiedy zaczynam drugą połowę swojego życia, łatwiej mi o tym mówić, niż kiedy miałem siedemnaście, czy osiemnaście lat. Ze świadomością tego, co było, człowiek może dokonywać lepszych wyborów. Z małym zastrzeżeniem - najlepiej, żeby to było opowiedziane za pomocą historii przez małe "h", bez podawania rozległego, ogólnego opisu dawnych wydarzeń. To mi się właśnie podoba w
"Tam i z powrotem" - historia dwóch, czy trzech osób, ich życie odzwierciedla klimat tamtych dni.
FilmWeb: A Panu osobiście tamte czasy są bliskie? W latach, w których rozgrywa się filmowa opowieść, miał Pan zaledwie kilkanaście lat.
Jan Frycz: Oczywiście, że te czasy są mi bliskie - miałem wtedy czternaście, może piętnaście lat. Pamięta się naturalnie zazwyczaj same dobre rzeczy, dlatego nie mam złych skojarzeń ze swojego dzieciństwa. Rodzice starali się zresztą wtedy chronić dzieci. Obowiązywały, jak się domyślasz, dwie prawdy - jedna to ta, którą nam wpajano w szkole, druga to prawda domu, ewentualnie kościoła. Było to czasem groteskowe. Ja na szczęście zostałem uchroniony przed bardziej bolesnymi doświadczeniami tamtych czasów.
FilmWeb: Czy w roli Piotra było coś, co wydało się Panu szczególnie atrakcyjne, intrygujące? Pański bohater jest wyrazistą osobowością, choć nie przeżywa tylu wahań, rozterek moralnych, co postać odtwarzana przez
Janusza Gajosa, Andrzej.
Jan Frycz: Piotr jest malarzem, artystą - a zawsze wydawało mi się interesujące w jaki sposób pokazać człowieka, który jest zapatrzonym w siebie twórcą. Każdy artysta musi być bowiem egocentrykiem, skupionym na sobie egoistą, z poczuciem, że jest najlepszy, najgenialniejszy, tylko świat go nie rozumie. Ten człowiek wyposażony był więc w parę barw, parę kolorów, a ja próbowałem wydobyć ich jak najwięcej, nie szukać tylko jednego wymiaru swojej postaci. Ale to powie ci każdy aktor (śmiech).
FilmWeb: Nie po raz pierwszy spotkał się Pan na planie z Januszem Gajosem.
Jan Frycz: Tak, i jak zwykle pracowało nam się razem wspaniale. Z takim aktorem jak Janusz Gajos bezwstydnie można się zastanawiać jak rozegrać poszczególną scenę, gdzie stanąć, w którą stronę się odwrócić itd. Nie trzeba się krępować. To wspaniały partner. Myślę, że mówię podobnym językiem co
Janusz.
FilmWeb: To znaczy, że lepiej pracuje się z aktorem, który jest równorzędnym partnerem, niż z osobą niedoświadczoną, na tle której można jednak zabłysnąć kunsztem?
Jan Frycz: Partner jest najważniejszy i zdecydowanie lepiej pracuje się z kimś doświadczonym.
FilmWeb: Oczywiście. Proszę jeszcze powiedzieć jak się pracowało z reżyserem.
Jan Frycz: Bardzo dobrze.
Wojciech Wójcik wziął bowiem odpowiedzialność za ludzi, których zaangażował, za pieniądze, które zostały zainwestowane w film i za historię, którą chciał przedstawić. I to jest właśnie wspaniałe - jestem zawsze pod wrażeniem takiej postawy.