Seria Onimusha ma za sobą bogatą historię. Jej początki sięgają 2001 roku, kiedy Capcom wypuścił "Onimusha: Warlords" na PlayStation 2. Gra początkowo powstawała jako swoisty "Resident Evil w epoce Sengoku", gdzie mroczne klimaty survival horroru połączono z samurajską estetyką i demonami Genma. Pierwsza część okazała się ogromnym sukcesem, a kolejne odsłony – "Onimusha 2: Samurai’s Destiny", "Onimusha 3: Demon Siege" czy spin-off "Dawn of Dreams" – tylko umacniały markę, nadając jej statusu kultowej serii Capcomu. Przez lata gracze czekali na powrót marki, aż w końcu zapowiedziano "
Onimusha: Way of the Sword", która ma być duchowym spadkobiercą dawnych klasyków. Gra osadzona jest w mrocznej, feudalnej Japonii, a głównym bohaterem został legendarny samuraj Miyamoto Musashi, wyposażony w Oni Gauntlet – rękawicę dającą moc pochłaniania dusz demonów. Capcom, korzystając ze sprawdzonego RE Engine, postawił na połączenie nowoczesnej oprawy z charakterystycznym klimatem serii.
Podczas targów w Kolonii miałem okazję zagrać w 30-minutowe demo "
Onimusha: Way of the Sword" i przyznam, że moje pierwsze odczucia nieco różniły się od oczekiwań. Początkowe zwiastuny sugerowały, że tytuł mocno inspirować się będzie formułą Souls-like. W praktyce okazało się, że podobieństwa dotyczą głównie systemu walki – i to też nie w pełni.
Mechanika opiera się na ciosach i parowaniu ataków przeciwnika. Skuteczne wyczucie momentu pozwala na wyprowadzenie błyskawicznego kontrataku, który potrafi zakończyć starcie w kilka sekund. Brzmi znajomo dla fanów gier FromSoftware, jednak szybko okazało się, że poziom trudności w przypadku zwykłych przeciwników jest dużo niższy. Podczas rozgrywki zebrałem mnóstwo ziół leczniczych, które służą jako forma leczenia – w pewnym momencie miałem ich wręcz za dużo, co potęgowało poczucie, że gra nie stanowi większego wyzwania w starciach z szeregowymi demonami.
Inaczej było jednak w przypadku walki z bossem, który czekał na końcu dema. To starcie wymagało ode mnie nieco więcej cierpliwości i wyczucia. Za pierwszym podejściem boss okazał się dość wymagający, jednak już za drugim razem, gdy poznałem jego schematy ataków, udało mi się go pokonać bez większych problemów. Niektóre ciosy lepiej było omijać unikami niż próbować blokować – okienko na perfekcyjne parowanie było zwyczajnie zbyt małe. To właśnie w tej walce gra zbliżała się poziomem trudności do Soulsów, choć daleko jej jeszcze do wyzwań, jakie oferuje FromSoftware.
Największym zaskoczeniem była dla mnie
oprawa wizualna. Choć Capcom korzysta z RE Engine, demo wyglądało zaskakująco przeciętnie. Obraz sprawiał wrażenie lekko rozmytego, brakowało wygładzenia krawędzi i miałem poczucie, że patrzę na późny port z PS4, a nie na grę szytą na miarę obecnej generacji. Nie wiem, czy to kwestia konkretnego buildu pokazywanego na Gamescomie, czy też ograniczeń technicznych, ale zabrakło efektu „wow”, którego się spodziewałem.
Na szczęście
klimat gry nadrabia wszystko. Mroczna, feudalna Japonia, wizje opanowanych przez demony wiosek i poczucie grozy budowane przez ciężką atmosferę sprawiają, że momentalnie wsiąka się w ten świat. Już samo to wystarczyło, bym miał ochotę sięgnąć po finalną wersję – i to niezależnie od technicznych niedociągnięć.
"Onimusha: Way of the Sword" nie jest grą w stylu
Souls-like, jak można było sądzić po pierwszych zwiastunach. To raczej rozwinięcie klasycznych pomysłów serii – szybka, efektowna walka, mocny nacisk na klimat i pojedynki z bossami, które wymagają cierpliwości, ale nie frustrują nadmiernym poziomem trudności. Choć oprawa graficzna w obecnym stanie nie powala, to atmosfera i styl gry sprawiają, że czekam na premierę z dużym zainteresowaniem.
Gra zadebiutuje w
2026 roku na
PlayStation 5, Xbox Series X|S oraz PC (Steam).