Czas niejednokrotnie zmieniał spojrzenie widzów na konkretne filmy. Niekiedy do korekty swojej opinii potrafili przyznać się też krytycy. Nawet same gwiazdy ujawniały, że nie patrzą już tak samo na minione projekty. Niedawno do tego ostatniego grona dołączyła Alicia Vikander, wypowiadając się o filmie "Dziewczyna z portretu" (więcej przeczytacie TUTAJ). Z tej okazji sięgamy do historii i przypominamy 10 tytułów, które nie zestarzały się dobrze.
Wiele produkcji z tej listy pozostaje lubianymi i oglądanymi tytułami. Jednak mijające lata zmieniły perspektywę, przez którą efekty pracy filmowców zmieniają się w karykaturę. Czasami nie zawinili twórcy, ale wydarzenia spoza świata przedstawionego, przez którą na pewne tytuły nie da się patrzeć tak samo. Przed Wami efekty starzenia dalekie od szlachetnej patyny.
Jedna z wielu lubianych komedii Kevina Smitha opowiada historię ze świata twórców komiksów. Duet Holden (Ben Affleck) i Banky (Jason Lee) przez lata przyjaźnią się i produkują kolejne opowieści. Podczas promocji swojego najnowszego dzieła poznają Alyssę (Joey Lauren Adams). Początkowe zauroczenie zostaje przerwane informacją, że dziewczyny nie interesują romantyczne relacje z mężczyznami. Pomimo tego zauroczony Holden stara się wkupić w łaski bohaterki. W tym miłosnym trójkącie na szali stoi kariera, uczucia, a także przekonania. W świetle złożonego tematu seksualności, jaki film zdaje się podejmować bez większego zastanowienia, po latach produkcja traci. Choć ubiera poważne tematy w mariaż romansu i kumpelskiej komedii, z dzisiejszej perspektywy świadczy raczej o niedojrzałości twórczej samego Smitha. Jak z resztą o filmie powiedział on sam: (…) Nakręcił go 26-letni, 27-letni facet, który tak naprawdę nic nie wiedział i uczył się na bieżąco. Choć to film silnie utożsamiany ze społecznością gejowską, z racji tego, że jedna z głównych postaci była lesbijką, nigdy tak o nim nie myślałem… Dla mnie to była opowieść o chłopcu, który dorasta i staje się mężczyzną, ale traci w tym procesie wszystko – to bardzo słodko-gorzkie.
Ekranizacja powieści Kathryn Stockett opowiada historię młodej dziennikarki, która rozpoczyna swoją pracę w zawodzie. Za swoje pierwsze poważne zadanie obiera sobie dwie czarne służące i z ich perspektywy chce napisać reportaż o życiu w Mississippi. Losy tytułowych bohaterek, żyjących z usługiwania zamożnym rodzinom, pokazują system, u którego podstaw leżą rasistowskie uprzedzenia. Akcja dzieje się na początku lat 60., gdy w USA popularność zdobywa ruch praw obywatelskich. Lekki komediodramat opowiada o trudnych zagadnieniach bez uciekania się w duży melodramatyzm. Według niektórych produkcja nie przechodzi próby czasu przez same założenia – traci w wyniku obranej perspektywy. – Ten film daje jakieś wyobrażenie na temat tego, jak to jest być czarnym, zupełnie jakbyśmy byli jednorodną grupą. Biali widzowie otrzymują więc naukową lekcję, a po seansie mogą sobie o tym podyskutować. Ale nie poruszy ich to, kim naprawdę byliśmy – wskazywała Viola Davis, która zagrała jedną z głównych ról i została nominowana do Oscara. Bez wątpienia produkcja okazała się popularnym wyborem widzów, szeroko docenionym też przez gremia i krytyków.
Kolejny oscarowy tytuł, który zdobył wszystkie najważniejsze nagrody w roku 2000, nie utrzymał popularności, jaką zachłysnęła się publika w momencie premiery. Na przełomie wieków historia Lestera Burnhama, mężczyzny przechodzącego kryzys wieku średniego, dotknęła czegoś przynależnego czasom powstania. Jednak już kilka miesięcy po premierze niektórzy zaczęli uznawać tytuł za błahą opowiastkę o problemach, z którymi już nikt nie potrafi się utożsamić. Na amerykańskie społeczeństwo czekała wybudzająca z letargu terapia szokowa. W świetle wojny z terroryzmem, kryzysu finansowego, wszystko, co tak przerażało głównego bohatera, zaczęło wydawać się nieistotne. Potem nadeszły oskarżenia wobec Kevina Spaceya. Porównania jego domniemanych działań z zachowaniem postaci na ekranie, całkowicie zepchnęły film w otchłań historii. Czy niesłusznie? Oceńcie sami. Jedno jest pewne: film Mendesa powstał w zupełnie innej rzeczywistości; świecie, który już nie wróci.
Czasami filmami dyktuje prawo polityki, w którym sojusze mogą zmienić się równie szybko, co zostać zawiązane. Trzeci z serii filmów o odważnym żołnierzu przenosi miejsce akcji do Afganistanu, gdzie właśnie zaginął były dowódca głównego bohatera. Rambo ponownie wraca z emerytury, aby dokopać radzieckim wojskom i uwolnić przyjaciela. Film nie bawi się w niuanse i – zupełnie jak tytułowy bohater – bez zastanowienia strzela między oczy. Obrywa złożoność prawdziwego konfliktu, integralność projektu jako opowieści, a także historyczna prawda o regionie, który zagranicznemu widzowi jest raczej nieznany. Ponadto otwierająca plansza głosząca "Ten film jest dedykowany dzielnym mudżahedinom z Afganistanu" postarza całość o kolejne dekady. "Rambo III" działa świetnie jako kapsuła czasu – w każdym innym aspekcie to po prostu kontynuacja pod każdym względem gorsza od poprzedników.
"Spider-Man" Sama Raimiego przetarł szlaki dla współczesnego szału na ekranizacje superbohaterskich komiksów. Z tą świadomością, podszytą dużą dawką nostalgii dla filmu oglądanego w przeszłości, dzisiejszy seans nie będzie smutnym doznaniem. W końcu można być pewnym, że reżyser, który tak umiejętnie łączył dotąd kicz z humorem, na materiale źródłowym zbuduje coś autorskiego – przełomowego i patrzącego w przyszłość. Jednak po dziesiątkach produkcji z tego samego gatunku, podejmujących podobne tematy i wyciągające wnioski z potknięć poprzedników, dzieło z 2002 roku ogląda się jak prototyp nieukończonego szablonu. Cierpi na tym zwłaszcza wątek romantyczny, rozegrany bez krzty chemii między postaciami. Zupełnie inaczej przedstawiają się sceny akcji, jeden z wielu elementów, które udały się twórcom. Na dzisiejsze warunki opowieść to jednak zbieranina nie do końca dopasowanych elementów w jaskrawej układance, na której dopiero majaczy niewyraźny obrazek. O wiele lepiej widać go już w kontynuacji.
Bez "Śniadania u Tiffany'ego" świat byłby uboższy o co najmniej najbardziej ikoniczną rolę Audrey Hepburn i zabawną komedię romantyczną, która doczekała się statusu wykraczającego poza przymiotniki "kultowa" albo "legendarna". Ale nawet na takim pomniku wyraźnie widać rysę. Trudno bowiem w jakikolwiek sposób obronić niesławny występ komika Mickiego Rooneya jako pana Yunoshiego, właściciela budynku, w którym mieszkają bohaterowie filmu. Drugoplanowa postać miała być kolejnym humorystycznym elementem całości, lecz współcześnie nie da się patrzeć na nią inaczej, niż na produkt słusznie minionych czasów. Zmiana w postrzeganiu tego występu – sam aktor zwracał uwagę, że dopiero w XXI wieku dotarły do niego głosy o problematycznym wymiarze jego roli – prowadziła do radykalnych kroków. W 2022 brytyjskie Channel 5 wyemitowało film, ale bez scen z udziałem Rooneya.
Sukces tegorocznego rebootu serii "Naga broń" to nie tylko wiara w zespół tworzący nowy projekt, ale potwierdzenie ikonicznej wartości oryginału. W końcu Leslie Nielsen jako niezwykle nierozgarnięty detektyw Frank Drebin zapisał się w annałach amerykańskiej komedii jako jedna ze słynnych ról, której udany humor jest odporny na działanie czasu. Cieniem na perfekcyjnym dziele kładzie się jego pozafilmowy kontekst, a raczej casting. W jednej z ról obsadzono bowiem O.J. Simpsona. Słynny emerytowany futbolista był wówczas rozpoznawalną postacią, raczkującym aktorem i komentatorem sportowym. W 1994 roku jego dotychczasowe osiągnięcia przykryło morderstwo byłej żony Nicole Brown i jej przyjaciela Rona Goldmana. Późniejszą ucieczkę przed policją i proces śledziły całe Stany Zjednoczone. Jego udział w produkcji nie przekreśla jednak pod każdym innym względem udanego projektu. Tymczasem okazję do żartu z dawnej gwiazdy wykorzystali twórcy nowej wersji.
Na największy sukces w karierze Costnera można patrzeć przez pryzmat udanej roli głównej i przedsięwzięcia ozłoconego Oscarami, a także fabuły, której dzisiaj nie szczędzono krytyki. "Tańczący z wilkami" opowiada historię porucznika Johna G. Dunbara, który trafia do fortu na peryferiach toczącej Wojny secesyjnej. Żołnierz zaczyna nawiązywać kontakty z żyjącym niedaleko plemieniem Siuksów. Początkowa nieufność powoli zamienia się we wzajemne zrozumienie i akceptację. Jednak dla pozostałych wojskowych takie zachowanie zaczyna być przejawem zdrady obyczajów i zasad, które przyjął, po raz pierwszy zakładając mundur. Oprócz nieścisłości historycznych produkcja obiera bardzo dokładną perspektywę, w której rdzennym mieszkańcom USA są przypisywane jedynie role antagonistów lub pomocników Dunbara. Taka decyzja pokazuje, jaki film powstał na ekranie. Staromodny nie tylko w metrażu, ale również w podejściu do portretowanych czasów – z wieloma urokami i wadami, które z czasem widać coraz wyraźniej.
Pokonał "Urodzonego 4 lipca", "Stowarzyszenie Umarłych Poetów", "Pole marzeń" i "Moją lewą stopę". Dziś pamięta się go raczej jako przestarzały feel-good movie. Werdykt Akademii uznający "Wożąc panią Daisy" najlepszym filmem 1989 roku to kolejna z wielu pomyłek głosującego gremium. Opowieść o relacji starszej kobiety z jej szoferem nie wychodzi poza podstawowe nakreślenie problemów rasowych w połowie XX. wieku. Ze zmian społecznych korzysta jako tło albo okazyjny element dramaturgiczny. Bardziej od samego filmu, pod każdym względem poprawnego i nieszkodliwego, zestarzała się decyzja o przyznaniu nieśmiertelnego wyróżnienia temu tytułowi. A przecież w tym samym roku na ekranach poawiło się "Rób, co należy" Spike’a Lee. Paradoksalnie to historia o letnim dniu na nowojorskim Brooklynie wygrała w oczach historii – jednak wraz z mijającymi latami coraz wyraźniej widać, jak filmowi Bruce’a Beresforda szkodzi wpisywanie w szerszy kontekst.
Jak na 16-letni film, produkcja Rolanda Emmericha zdezaktualizowała się bardzo szybko. W zasadzie data ważności minęła już w tytułowym roku – w końcu fabuła czerpała z przepowiedni, która wówczas opanowała cały świat. Według mezoamerykańskiego kalendarza 21 grudnia 2012 miał nadejść koniec świata, za który poczytywano koniec trwającego ponad 51 wieków cyklu. W filmie zagrany przez Johna Cusacka Jackson wpada na trop tej tajemnicy. Okazuje się, że rządy potajemnie przygotowywały się na moment kataklizmu. Bohater musi zapewnić bezpieczeństwo swojej rodzinie, wiedząc, że przygotowania nie objęły wszystkich ludzi. Oprócz niespełnionej przepowiedni "2012" zestarzało się też jako gotowy produkt – wysokobudżetowe i bardzo dochodowe kino katastroficzne, ale jedno z najsłabszych dokonań w dorobku reżysera.