Od wczoraj gości w Polsce jeden z najsłynniejszych aktorów amerykańskich ostatnich czasów,
Morgan Freeman. Czarnoskóry gwiador przyleciał do Warszawy w związku z promocją swojego najnowszego filmu,
"Podejrzany" w reżyserii Stephena Hopkinsa.

Dziś, 28 marca, w hotelu Sheraton odbyła się konferencja prasowa z udziałem aktora, który opowiadał jak doszło do realizacji filmu, będącego uwspółcześnioną wersją francuskiego obrazu
"Garde A'Vue".
Freeman, któremu partnerowały w
"Podejrzany" takie sławy jak
Gene Gene Hackman i
Monica Bellucci, pełnił także rolę producenta wykonawczego całego przedsięwzięcia, którego pomysłodawcą był
Gene Hackman. To on namówił
Freemana na zrealizowanie projektu, mającego być powtórną szansą na zaprezentowanie wspaniałych umiejętności obojga aktorów, występujących już wspólnie w filmie
"Bez przebaczenia". Pomysł został przychylnie przyjęty przez producentów, wśród których znalazła się także firma francuska i po kilku latach doszło do ponownego spotkania na planie
Freemana i
Gene Hackmana.
Jedną z rzeczy, która szczególnie interesowała dziennikarzy, był właśnie sposób, czy raczej stopień identyfikacji
Freemana z rolą kapitana policji, przesłuchującego w filmie podejrzanego o popełnienie morderstwa szanowanego prawnika, w którego wciela się
Gene Hackman. Obaj aktorzy dali bowiem zdumiewający popis umiejętności aktorskich, nadając głębi i prawdy temu trzymającemu w napięciu thrillerowi, o którego wyjątkowości stanowi pojedynek psychologiczny dwóch odmiennych, silnych osobowości. Komentując powyższą opinię,
Freeman wykazał jednak duży dystans do własnej pracy, mówiąc, że aktorstwo jest po prostu udawaniem, dlatego też nie czuje szczególnej więzi z odtwarzaną przez siebie postacią, co więcej, mógłby z powodzeniem zamienić się rolą z
Gene Hackmanem.
W podobnym tonie gwiazdor wypowiadał się o tegorocznej ceremonii wręczania Oscarów, której sam był nieraz uczestnikiem, a która jego zdaniem jest niczym więcej, jak plebiscytem popularności, nie zaś konkursem rzeczywistych wartości i umiejętności artystycznych.
"Film jest po prostu potężnym biznesem" - powiedział aktor.
"Nie zmienia to jednak faktu, że bardzo sobie cenię laureatów nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej" dodał. Nawiązując zaś do oceny wyróżnionych tym najwyższym w USA laurem obrazów, wspomniał o filmie
"Traffic" (nagrodzonym za scenariusz), mówiąc, że zaprezentowany w nim problem mafijnego przemysłu, jakim stał się handel narkotykami, zmalałby wraz z legalizacją niektórych używek.
Freeman wyjaśnił to zaskakujące stwierdzenie, powołując się na czasy prohibicji, gdy zakaz dystrybucji alkoholu powodował potworne perturbacje w życiu społecznym, stając się powszechnym zażewiem konfliktów, które wygasły gdy tylko wycofano restrykcyjny przepis.
Podczas konferencji pytano także o początki i przebieg kariery aktorskiej
Freemana, który zaczął występy od udziału w sztukach wystawianych na Broadwayu, do kina zaś trafił już jako dojrzały, ponad czterdziestoletni aktor. Artysta odparł, że w Hollywood pojawił się już w roku 1959, choć istotnie popularność przyszła znacznie póżniej, nie potrafi jednak wyjaśnić tego stanu rzeczy. Podobnie, jak trudno mu odpowiedzieć na pytanie, czemu czarnoskórych aktorów obsadzano zazwyczaj w niewielu rolach dających szansę ukazania pełni możliwości aktorskich.
"Gdyby historię ludzkości spisywali Czarni, nie znalazłoby się tam miejsce dla białego człowieka. To zrozumiałe, że każdy opisuje rzeczywistość ze swojego punktu widzenia, z własnej perspektywy" powiedział
Freeman.
Nie obeszło się też bez pytań o znajomość polskiej kinematografii. Aktor, jak łatwo było przewidzieć, wspomniał o twórczości jednego najbardziej w świecie znanych polskich reżyserów,
Krzysztofa Kieślowskiego, którego trylogię
"Trzy kolory" miał okazję oglądać.
Na zakończenie,
Freeman powiedział o swoich najbliższych planach artystycznych, czyli udziale w realizowanym w Montrealu filmie szpiegowskim.