Szulkin apeluje o darmową Filmotekę Narodową w internecie

Gazeta Wrocławska /
https://www.filmweb.pl/news/Szulkin+apeluje+o+darmow%C4%85+Filmotek%C4%99+Narodow%C4%85+w+internecie-35593
Zróbmy darmową Filmotekę Narodową w przestrzeni internetowej. Niech fani kina ściągają. Na zdrowie im, i na zdrowie nam - apeluje w Gazecie Wyborczej reżyser Piotr Szulkin.

"Gazeta" doniosła o inicjatywie Stowarzyszenia Filmowców Polskich polegającej na wymuszaniu na drodze sądowej opłat za używanie fragmentów polskich filmów na stronach internetowych osób, dla których kino stało się ich pasją. Gdy to przeczytałem, myślałem, że to żart. Głupi pomysł z głupiego snu. Ale zaangażowanie poważnych prawników z tytułami profesorskimi do ganiania za Frankiem z Częstochowy, który użył fragmentów "Krzyżaków" do teledysku nagranego przez koleżeński zespół "Blokowisko" to nie urojona, lecz rzeczywista choroba.

Pojęcie kultury ma wiele definicji, najprostszą jest - uprawa. Sianie, zbieranie, sianie, zbierania. Przechowywanie wartości w pamięci pokoleń. Przekazywanie zbiorów, które stają się dobrem wspólnym.

W internecie zaskakuje ilość polskich witryn poświęconych filmowi. Są to witryny prowadzone przez młodych ludzi, w sporej części poświęcone filmowi polskiemu. Można zobaczyć tam fragment sceny, zwiastuny (zwiastuny - nie "trailery"), bądź mniej lub bardziej udane przemontowania w stylu You Tube. W naszym nowym świecie, gdzie prym wiedzie pani Doda, a wszystko musi być "show", działalność tych młodych ludzi to jak ziarna pośród plew. Fascynować się tym, co jest częścią dorobku kultury kraju, w którym żyją, poświęcać swój czas na tworzenie internetowych forów o filmie polskim, to - zdawałoby się - rzecz chlubna i warta wsparcia.

Reakcja Stowarzyszenia Filmowców Polskich, by napuszczać na tych ludzi z pasją sądy i komorników jest zachowaniem niezdrowym. Za swoja pasję Franek z Częstochowy będzie musiał płacić 200 zł miesięcznie, jeśli nie, to ma zamknąć stronę. Wszystko pod egidą pani profesor od prawa autorskiego, SFP, policji i inkwizycji.

Przecież ci młodzi ludzie są najwspanialszym, społecznym podparciem polskiego kina. Jeśli ktoś może wyprowadzić nas ze ślepego tunelu "Magdy M" i "M jak miłość", to tylko właśnie ci młodzi ludzie, którzy sięgnęli głębiej niż piwo, porno i konkursy "ale tańca" i "ale śpiewania".

SFP wszczynając tak nierozsądną awanturę występuje wbrew interesom swoich własnych członków, w tym także przeciw interesowi mojemu i interesowi widzów.

Pomyślmy przez chwilę, co mogłoby by zrobić SFP, gdyby miast obecnej funkcji inkasenta 200 zł od Franka z Częstochowy przejęłaby się swoim powołaniem zawartym w formule Stowarzyszenia Twórczego, Stowarzyszenia Wyższej Użyteczności Publicznej?

Otwórzmy serwer ze starymi polskimi filmami przed i powojennymi. Niech fani ściągają. Na zdrowie im, i na zdrowie nam. Kto potrafi wymienić choćby jedno nazwisko polskiego reżysera przedwojennego. Kto potrafi wymienić tytuły filmów Buczkowskiego, Jakubowskiej, Rybkowskiego? Mamy wspaniały dorobek w filmie krótkometrażowym od Bossaka, przez Karabasza do Kieślowskiego. Przecież nie ma sposobu dotarcia do tych tytułów. Zróbmy darmową Filmotekę Narodową w przestrzeni internetowej. Nakłady minimalne. Być może udałoby się. Że nikt się na tym nie wzbogaci? To nieprawda. Dostęp do tych filmów byłby darmowy, lecz ci, którzy zobaczyliby te filmy staliby się bogatsi. Bogatsi o świadomość kulturowego continuum swego kraju.

Jeśli SFP potrafi strzelać do wróbli z takich armat, to może warto by spróbować strzelić do większego celu. Telewizyjne stacje komercyjne wykorzystując trik prawny podwoiły i potroiły czas emisji reklam nadawanych w trakcie filmów fabularnych. Jest to ewidentne naruszenie prawa polskiego normującego emisję reklam. Polsat, jakby mu tego było mało, zainicjował reklamę na bocznym pasku ekranu bez przerywania filmu. Do tego dochodzi praktyka nadawania reklam z podniesionym poziomem dźwięku. Za czasów Gierka robiono tak z sygnałem dźwiękowym dziennika telewizyjnego. Do tego agresywne logo stacji i kolorowe kółko oznaczające dopuszczalny wiek odbiorcy. Wszystko to jest gwałtem na obowiązujących w Unii Europejskiej prawach autorskich.

Sytuacja widza zaczyna przypominać tych mieszkańców Warszawy, którym bez pytania o ich zgodę zasłonięto okna reklamowymi bannerami. Świat telewizyjnego kinomana przypomina takie okno, gdzie z prawej jest piwo Warka, a z lewej piwo Tyskie.

Sądzę, że w naszym arywistycznym szale poszukiwania zysku z wszystkiego, goniąc Franka z Częstochowy zaczynamy dziczeć.