W Gdyni "rządzą Sztuczki" - relacja z festiwalu

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/news/W+Gdyni+%22rz%C4%85dz%C4%85+Sztuczki%22+-+relacja+z+festiwalu-37561
Bombą były wczoraj "Sztuczki" Andrzeja Jakimowskiego, wielokrotnie nagradzanego za swój poprzedni film "Zmruż oczy". Nowy film stanowi - podobnie jak poprzedni - bardzo osobistą wypowiedź. Widziałem "Sztuczki" już po raz drugi, a mimo to nie sposób na niego spojrzeć już "na zimno", jak to zwykle bywa przy którymś z kolei oglądaniu.
Jakimowski opowiedział historię chłopca, który chce odzyskać ojca. Tęsknota w tym filmie nie jest jednak motywem przewodnim. Czuje się, że ona jest, że determinuje zachowane małego bohatera, lecz jest w nim nieco ukryta. Ukryta po to, by nie ulegać sentymentom i móc skutecznie działać. Niespełna dziesięcioletni Damian nie czeka bowiem aż ojciec sam zdecyduje się na powrót. Chłopiec, od momentu, gdy zobaczył go któregoś dnia na stacji kolejowej, stara się wywołać pewne ciągi zdarzeń, które wpłynęłyby na ojca i przypomniałyby mu, że ma rodzinę.

Wywoływanie wspomnianych ciągów zdarzeń to oczywiście tytułowe sztuczki. W sposobie ich ukazania w pewnym sensie zawiera się pogląd samego reżysera o przeznaczeniu, o przenikaniu się i zazębianiu różnych zjawisk, które nas spotkały lub z którymi mamy po prostu jakiś związek. Ciągi zdarzeń wywoływane przez Damiana pokazują bowiem, że nie ma co zostawiać pomyślnego zakończenia spraw przeznaczeniu. Lepiej działać samemu, wierząc w pewną łaskawość losu. Chłopiec wie także, że ciągi te są nieprzewidywalne, że na ojca może wpłynąć nie tylko jakaś sztuczka skierowana bezpośrednio do niego. Być może zdarzenia zupełnie oderwane od planu Damiana także kiedyś, gdzieś w przyszłości "otrą się" o ojca i coś mu uświadomią.

Reżyser świetnie pokazał pierwsze oznaki przedwczesnej dojrzałości chłopca. Mały jest bowiem zdeterminowany i wie, że aby plan się powiódł, tato musi się spotkać przede wszystkim z mamą. Dlatego nie ujawnia przed nim, kim jest, nie próbuje się do niego zbliżyć, chociaż właśnie takiej spontanicznej reakcji można by się w pierwszej chwili spodziewać po małym chłopcu. Dojrzewanie to także poznawanie rzeczywistości, a działania chłopca to właśnie efekt jego fascynacji światem. Damian zaczyna rozumieć jakimi prawami rządzi się przebieg zdarzeń, jak zorganizowane jest otoczenie. Wszystko to obserwujemy z jego perspektywy, co zwraca uwagę, że o pewnych rzeczach, które traktujemy jak oczywistość, ciągle możemy dowiedzieć się czegoś zaskakującego.
"Sztuczki" to bardzo dobry film. Zaczyna zbierać nagrody zagranicą. To bardzo ważne, że Jakimowski nakręcił drugi film, który jest równie udany jak pierwszy. Przy całym bowiem uproszczeniu tego zjawiska, rzadko zdarza się, by już pierwsze dwa filmy jakiegoś reżysera świadczyły o jego dojrzałym i charakterystycznym stylu oraz by pozwalały wierzyć, że ich bardzo wysoki poziom nie jest przypadkiem, lecz skutkiem przemyślanych i dopracowanych zamierzeń. To niezwykle dobrze rokuje na przyszłe projekty Jakimowskiego.

Dariusz Jabłoński zaprezentował natomiast swoje "Wino truskawkowe" oparte na "Opowieściach galicyjskich" Andrzeja Stasiuka. Pisarz jest także współautorem scenariusza. Film przenosi nas w nieco magiczny, podbarwiany tytułowym trunkiem świat podbeskidzkiej wsi. Trafia tu rozbity psychicznie policjant. Poprzez kontakt z krewkimi, lecz w gruncie rzeczy dobrodusznymi ludźmi, odnajdzie sens tego co przeżywa i wewnętrzny spokój.
Jabłoński buduje swój film na nastroju i specyficznym rytmie. Jego bohaterowie potrafią celebrować każdą chwilę, codzienne czynności mają dla nich często formę pewnego rytuału. Reżyser skupia się na dokładnej obserwacji tych zjawisk. "Wino truskawkowe" nawiązuje wprost do pamiętnej "Siekierezady" zmarłego niedawno Witolda Leszczyńskiego. Oba filmy nie tylko ukazują przemianę jaka dokonuje się w bohaterach, którzy jadąc w podobne miejsca szukają jakiejś równowagi, ale powodują, że w pewnych momentach chciałoby się być na ich miejscu.

Warto zwrócić uwagę, że "Wino truskawkowe" jest jednym bardzo niewielu powstałych w ostatnich latach filmów, które powracają do tradycji, gdy kino czerpało inspirację ze współczesnej literatury. Nie spodziewałbym się, że podobne przypadki będą się od tej pory często powtarzać - podobne tezy wysuwano bowiem po premierze "Pręg" Magdaleny Piekorz i okazały się nietrafne - lecz dobrze, że jeszcze czasem się zdarzają.
"Jasnymi błękitnymi oknami" Bogusław Linda próbował niejako zgłębić naturę kobiecą. Dwie przyjaciółki z dzieciństwa, które nigdy nie zerwały ze sobą kontaktów - raczej jedynie uśpiły swoją znajomość - spotykają się po latach w miejscu gdzie dorastały, gdzie przeżywały pierwsze miłości. Życie obu diametralnie się różni. Jedna bowiem została zdecydowała się przed laty pozostać w rodzinnych stronach, druga zaś - wybrała karierę w Warszawie w przemyśle serialowym i konsekwentnie ją podgrzewa i rozwija.

Kraina dzieciństwa zbudowana jest w tym filmie nazbyt wyraźnymi środkami. Linda zamiast sięgnąć po półtony i niedopowiedzenia, buduje postaci jawnie ze sobą kontrastujące, wpisujące się w stereotyp postrzegania ludzi, którzy mieszkają na wsi. Bo albo są dziwakami, których nikt nie może zrozumieć albo alkoholikami, którzy piją już jakby z przyzwyczajenia. Na drażniącej wręcz opozycji względem siebie zostały zbudowane również dwie główne bohaterki. I nie chodzi tylko o wspomniane "różne" życie na które się zdecydowały, ale także o ich marzenia czy niepowodzenia. Jedna ma kochającego męża, którego jednak zaniedbuje przez brak czasu, druga - choć chciałaby znaleźć w mężu oparcie, czuje przed nim tylko strach i drży przed kolejnym wymierzonym po pijaku ciosem. Ta z małego miasteczka potrafi cieszyć się drobnymi sprawami, lecz od zawsze marzyła tak naprawdę, by zaoszczędzić odpowiednią sumę pieniędzy i pojechać w podróż, ta z Warszawy żyje dostatnio, ale nie umie korzystać ze swoich pieniędzy, czuje się wypalona i nieszczęśliwa.
Film jest w istocie zbiorem serialowych, a właściwie telenowelowych klisz. Narracja, kwestie, jakie wypowiadają postaci czy montaż scen sprawia wrażenie, jakbyśmy oglądali fragment jakiegoś tasiemca, który z racji "gatunku" musi operować łatwymi do rozpoznania emocjami.

Film "U Pana Boga w ogródku" Jacka Bromskiego jest interesujący tylko do czasu, gdy reżyser zawiązuje akcję. Przyjemnie bowiem patrzy się na małe miasto - Królowy Most - które urzekło blisko dziesięć lat temu wielu widzów. Widzimy tego samego księdza, komendanta policji, te same pejzaże. Początkowo z zaciekawieniem przyglądamy się, co się zmieniło. Kilkanaście pierwszych minut filmu to scenki rodzajowe, które przyciągają wzrok wiarygodnym odwzorowaniem realiów czy pewnym sentymentalnym spojrzeniem na pozostałości kresowej tradycji. Jednak fabuła filmu nie pozostawia wątpliwości, że druga część nie dorównuje pierwszej. Owszem, wprowadzenie nowych bohaterów - skruszonego bandyty, teraz świadka koronnego oraz nieco fajtłapowatego aspiranta policji, żółtodzioba - świadczą o ambitnym zamiarze opowiedzenia w tych samych realiach nieco innej historii. Lecz już po dłuższej chwili wiadomo, kto kogo i z jakim efektem będzie gonił oraz że młody aspirant stanie na ślubnym kobiercu z córką swojego szefa.

Trzeba jednak przyznać, że film momentami naprawdę śmieszy. Jednak nie w tych scenach, które mają rozwijać fabułę. Zabawne momenty to przede wszystkim pojedyncze sytuacje ukazujące w krzywym zwierciadle mentalność tamtejszych ludzi - ot choćby policjanci, którzy łapią kierowców na niesprawny radar czy rada miasta, która rozważa czy zgodzić się budowę supermarketu, który byłby otwarty również w niedziele. Wyraźniej niż w poprzednim filmie - co w tym przypadku wcale nie oznacza gorzej - nakreślił swoją postać Andrzej Zaborski. Jego komendant staje się świetnym ucieleśnieniem cech, które nosił także Pawlak z "Samych swoich" Sylwestra Chęcińskiego. To taki człowiek, co niby "można mu na język nadeptać i nic nie powie", ale nie daj Boże naprawdę wejść mu w drogę. Niemniej jednak te pojedyncze, udane elementy to zbyt mało by cały film traktować jako udany.

"Jutro idziemy do kina" Michała Kwiecińskiego nakręcony na podstawie tekstu autorstwa legendy polskiego scenariopisarstwa - Jerzego Stefana Stawińskiego, pokazuje z kolei, że ciekawego tematu nie można ująć w stricte popularny sposób. Podobna metoda przynosi wprawdzie świetne rezultaty frekwencyjne - film obejrzało w telewizji "całe mnóstwo" widzów - lecz uniemożliwia chyba tzw. głębsze ujęcie tematu. Film Kwiecińskiego to opowieść o trzech chłopakach, którzy w 1938 roku zdają maturę, a kilkanaście miesięcy do wybuchu wojny to dla nich czas przeżywania pierwszych miłości. Reżyser udowodnił w gruncie rzeczy znaną tezę, że miłość młodych jest zawsze, bez względu na okoliczności taka sama, naznaczona podobnymi problemami i konfliktami. W swoim filmie mógł jednak bardziej wykorzystać atmosferę czasu, w którym rozgrywa się ta historia. Bo choć niezła scenografia przypomina nam, który rok jest na ekranie, w warstwie fabularnej zaledwie kilka scen - oczywiście większość końcowych, ukazujących wybuch wojny - chwyta nerwowość ostatnich miesięcy przed wojną.

Ktoś mógłby powiedzieć, że młodzi nie przejmowali się wówczas i nie wierzyli w możliwość wybuchu wojny. Lecz ta sytuacja - o czym mówił kiedyś w wywiadzie sam Stawiński - w jakiś sposób ich jednak dotykała i musiała dotykać. W scenariuszu jest to dużo bardziej wyczuwalne (notabene ukazała się książka Barbary Gizy "Filmowcem zostałem przez przypadek" będąca wywiadem rzeką z Jerzym Stefanem Stawińskim; zawiera także pełną wersję scenariusza "Jutro idziemy do kina"). W filmie natomiast zostało jedynie nakreślone - na przykład w scenie - tej akurat świetnej - gdy po wspólnej nocy spędzonej z młodym podchorążym, kelnerka nagle poważnieje i mówi smutnym głosem, że niedługo wybuchnie wojna, on będzie musiał walczyć, że stanie się coś złego. W tym momencie wyczuwa się w tym filmie pewien ton prawdy, którego w innych fragmentach brakuje.
Film Kwiecińskiego jest jednak jednym z tych o których mówi się, że dobrze się je ogląda. To być może wystarczy, by otrzymał jakąś nagrodę.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones