"Eukaliptus" to produkcja określana mianem "westernu obscenicznego", której twórcą jest debiutant, Marcin Krzyształowicz. Powstający właśnie obraz zalicza się do gatunku, który na polskim gruncie nie ma poprzedników - jedyne filmy zbliżające się poniekąd do tego wzorca to "Prawo i pięść" Jerzego Hoffmana i Edwarda Skórzewskiego, z roku 1964 oraz "Wilcze echa" Aleksandra Ścibora-Rylskiego, z roku 1968.
FilmWeb: Dlaczego postanowił Pan zrealizować właśnie western, film należący przecież do gatunku specyficznie amerykańskiego, który w Polsce nie ma żadnych tradycji?
Marcin Krzyształowicz: Mój film porusza uniwersalne tematy, takie jak miłość, zdrada, zbrodnia, które są nieodzownie przypisane do tego gatunku. Zarazem, konwencja westernu służy mi jedynie jako "fotogeniczny pretekst", mający stanowić atrakcję dla publiczności, którą skuszą zapewne charakterystyczne elementy westernu, takie jak pościgi konne, rewolwerowcy, pojedynki, piękne kobiety. Posługując się konwencją filmu o Dzikim Zachodzie, prowadzimy swoistą grę z widzem. Inspirujemy się bowiem przede wszystkim "spaghetti westernami" - przywołałbym tu zwłaszcza nazwisko Sergio Leone - a odwołując się do tego rodzaju tradycji, czyniąc takie podwójne zapożyczenie, tworzymy pastisz pastiszu, wprowadzamy dystans, co nadaje filmowi ironiczną wymowę.
FilmWeb: Jak zamierza Pan zatem poradzić sobie z realiami westernowymi? Czy zostaną one wiernie zachowane?
Marcin Krzyształowicz: Z jednej strony, dbamy o bardzo precyzyjne odtworzenie realiów westernowych, tzn. plenery oraz wnętrza konstruowane i filmowane są sposób właściwy dla konwencji westernu. Z drugiej zaś, w wypracowanych w ten sposób realiach umieszczamy - na zasadzie zderzenia - opowieść pełną ironii, która kontrapunktuje dosłowność plenerów, co czyni naszą historię niejednoznaczną.
FilmWeb: Czy zechciałby Pan zdradzić przebieg fabuły?
Marcin Krzyształowicz: Najogólniej mówiąc, film opowiada o odwiecznych problemach trapiących człowieka; o wielkich namiętnościach, emocjach. Znajdziemy tu oczywiście historię miłosną, dobrego i złego bohatera, piękną kobietę, o którą toczy się walka. Jest to zatem "bajka dla dorosłych", która naturalnie zawiera pewien morał, ale zarazem specyficzna konwencja sugeruje, że nie jest to kino dla najmłodszych. Fabuła jest zresztą skomplikowana i trudna do streszczenia w jednym zdaniu. Myślę jednak, że tym, co stanowić może zachętę do obejrzenia tego filmu jest fakt, iż prezentowana historia rozwija się w sposób nietypowy. Z jednej strony bowiem znajdujemy tu charakterystyczne dla westernu elementy - tzn. mamy szczęśliwe zakończenie i klasyczny rozwój wydarzeń, a z drugiej - ciągłe nawroty akcji, retrospekcje, retrospekcje retrospekcji itp. Odwołałbym się tu do tradycji powieści szkatułkowej, przede wszystkim do jednego dzieła - "Rękopisu znalezionego w Saragossie" Potockiego. Nie chciałbym rzecz jasna porównywać swojego filmu do tego wybitnego arcydzieła, ale jest to utwór zdecydowanie najbliższy temu, co zamierzałem zrealizować.
FilmWeb: Określił Pan swój film mianem "westernu obscenicznego". Czy istotnie obraz zawierał będzie dużo obsceny?
Marcin Krzyształowicz: W przedstawianej historii umieściliśmy rzeczywiście sporą dawkę prowokacji obyczajowej, widocznej głównie w dialogach i w konstrukcji scenariusza. Nie zamierzamy natomiast nasycać nią warstwy obrazowej. Jest to raczej obscena literacka - powołująca się na literackie źródła, o długim rodowodzie.
FilmWeb: Czy sformułowanie "prowokacja" odnosi się do całego filmu, który ma stanowić swego rodzaju wyzwanie wobec oczekiwań odbiorczych widza?
Marcin Krzyształowicz: Tak, będzie to prowokacja zarówno obyczajowa, jak i formalna. ¦wiadczy o tym choćby fakt, że aktorzy posługują się w filmie językiem angielskim, który dopiero później zostanie przetłumaczony na polski, odczytywany w polskiej wersji językowej przez lektora. Takie działanie służy z jednej strony wzmocnieniu konwencji westernu, który prezentowałby się dziwnie, gdyby postaci porozumiewały się w języku innym niż angielski, z drugiej zaś, sprawia, że przekaz zyskuje na uniwersalności, także jeśli idzie o odbiór - angielski umożliwia bowiem prezentowanie filmu również poza Polską. O wprowadzeniu angielszczyzny zdecydowały więc zarówno względy ideowe, jak i komercyjne. Natomiast kolejnym elementem prowokacji było zaangażowanie do tego rodzaju przedsięwzięcia aktorów o pokaźnym i znaczącym dorobku dramatycznym. Celowo współpracujemy z artystami, którzy znani są głównie z udziału w poważnych produkcjach i na pewno nie kojarzą się z kreacjami komediowymi, lekkimi, czy farsowymi.
FilmWeb: Właśnie - w Pana filmie gra wielu znanych aktorów o głośnych nazwiskach, jak choćby Adam Ferency, Jan Peszek. Jak udało się Panu nakłonić ich do udziału w przedsięwzięciu realizowanym przez debiutanta? Czy łatwo dali się przekonać do występu w tym filmie? Marcin Krzyształowicz: Tak. Myślę, że moja propozycja wyszła po prostu naprzeciw ich potrzebie zabawy, zrobienia czegoś nowego, nietypowego, czego nie ma w polskim kinie zbyt wiele. Istotnie, udało mi się dzięki temu zaangażować wielu znakomitych polskich aktorów.
FilmWeb: Proszę powiedzieć coś o swojej dotychczasowej pracy. To zdaje się Pański pierwszy pełnometrażowy film fabularny?
Marcin Krzyształowicz: Tak, w ubiegłym roku ukończyłem szkołę filmową, wydział reżyserski. W ciągu jednak pięciu lat studiów realizowałem już filmy, które zdobywały nagrody na różnego rodzaju przeglądach i festiwalach - ostatni został nagrodzony na festiwalu nowojorskim. To umożliwiło mi pozyskanie wsparcia i ułatwiło zdobycie środków finansowych na produkcję "Eukaliptusa". Moje przedsięwzięcia były wcześniej częściowo dotowane przez producentów amerykańskich. Producentem mojego nowego filmu jest natomiast Pan Adam Leda.
FilmWeb: A jak wyglądają Pana następne plany reżyserskie?
Marcin Krzyształowicz: Na razie w stu procentach pochłania mnie realizacja tego filmu, choć powoli rysuje mi się kolejny projekt. Od razu podkreślam - fakt, że kręcę western, nie oznacza, iż mój kolejny film również będzie należał do tego gatunku. Po prostu, co jakiś czas ogarnia mnie obsesja jakiegoś tematu, sprawy i staram się wtedy twórczo w pełni go wykorzystać.
FilmWeb: Serdecznie dziękuję za rozmowę i zwracam się do Pana Piotra Miklaszewskiego, kierownika produkcji, aby zechciał opowiedzieć nieco o stronie produkcyjnej powstającego filmu oraz wymienić jego skład aktorski.
Piotr Miklaszewski: Producentem filmu, jak już zostało powiedziane, jest Adam Leda, właściciel firmy L&L, który w całości finansuje to przedsięwzięcie. Jeśli zaś chodzi o obsadę, to w głównych rolach występują Jan Peszek, Adam Ferency, Dorota Stalińska, Renata Dancewicz, Krzysztof Globisz, Henryk Kluba, Ryszard Kotys, Jerzy Nowak oraz szereg aktorów drugoplanowych.
FilmWeb: Rozumiem, że jest to produkcja w pełni profesjonalna, o pokaźnym budżecie?
Piotr Miklaszewski: Zgadza się, nad tym filmem pracuje zawodowa, świetnie przygotowana ekipa. Dodam, że materiał rejestrowany jest na nośniku cyfrowym. Jeśli zaś idzie o budżet, to mogę jedynie powiedzieć, że jest on z pewnością wystarczający do realizacji tego obrazu, w którym występuje wiele znakomitości aktorskich.
FilmWeb: Dziękujemy bardzo za rozmowę.
wywiad przeprowadziła Marta Olszewska
wywiad autoryzowany