TEN FILM JEST NAPRAWDĘ PORYPANY - "Eukaliptus" Marcina Krzyształowicza
"Eukaliptus", pokazywany dziś w sekcji konkursowej Festiwalu debiut fabularny Marcina Krzyształowicza, to przewrotny, odnoszący się różnorodnych tradycji filmowych i literackich "western obsceniczny", poruszający jak mówi sam reżyser, uniwersalne tematy przypisane do tego gatunku, takie jak miłość, walka dobra ze złem, zdrada. Powyższe pojęcia poddawane są jednak w obrazie Krzyształowicza swoistemu przewartościowaniu, polegającemu na zakwestionowaniu typowego dla opowieści o dzikim zachodzie oglądu rzeczywistości. W "Eukaliptusie" sparodiowane zostały podstawowe, konstytutywne dla gatunku atrybuty i rozwiązania fabularne.
To dość nietypowe na polskim gruncie przedsięwzięcie filmowe, zawiera niebywałą dawkę ironii, czarnego humoru, bazującego w głównej mierze na grze konwencjami oraz prowokacji obyczajowej.
Choć film powstawał jako projekt niezależny, jego obsadę zasiliło pokaźne grono znanych, popularnych artystów. W rolach głównych, poza debiutującym Leszkiem Zdybałem, oglądamy bowiem Adama Ferency, Dorotę Stalińską, Renatę Dancewicz, Krzysztofa Globisza, Jana Peszka, Ryszarda Kotysa i Jerzego Nowaka.
Film pokazywany już był na Festiwalu w Kazimierzu, gdzie wzbudził duże uznanie publiczności, chwalącej produkcję za pomysłowość oraz błyskotliwe dialogi.
W Gdyni publika przyjęła film ciepło. W czasie projekcji co i rusz widzowie wybuchali śmiechem, a po wyjściu z sali na korytarzu można było usłyszeć ludzi powtarzających cytaty z "Eukaliptusa". Nie sądzę, aby Krzyształowicz otrzymał za swój western nagrodę za debiut, konkurencja jest wszak w tym roku nie tylko liczna, ale również silna, "Eukaliptusa" warto jednak zapamiętać bowiem jest to film świeży, oryginalny i, jak powiedział Piotr Bałtroczyk "naprawdę porypany".
40-LETNI CHŁOPIEC I 10-LETNIA KOBIETA - "Jutro będzie niebo" Jarosława Marszewskiego
Przed chwilą zakończył się pokaz debiutanckiego obrazu Jarosława Marszewskiego zatytułowanego "Jutro będzie niebo". Jest to projekt wyprodukowany na zamówienie 2 programu TVP i tam też zostanie zapewne niebawem pokazany. Niestety, mimo ciekawych zapowiedzi, niezłych aktorów i doskonałej muzyki "Jutro będzie niebo" jest filmem słabym, a dokładniej mówiąc - nudnym. A szkoda.
Sam pomysł na scenariusz, mimo, że nie nowy, jest bowiem ciekawy i daje ogromne możliwości. Film opowiada bowiem historię przyjaźni pomiędzy drobnym przemytnikiem a 10-letnią dziewczynką, uciekinierką z domu. Sam Marszewski opisał swój obraz słowami: "historia przyjaźni 40-letniego chłopca i 10-letniej kobiety". Brzmi ciekawie, prawda? Niestety, jak już powiedziałem wcześniej zapowiedzi nijak mają się do filmu, który właśnie zobaczyłem.
"Jutro będzie niebo" jest bowiem obrazem nudnym. Akcja toczy się w nim ślamazarnie a w wielu momentach miałem wrażenie, jakby scenarzysta nie do końca wiedział o czym ma być ten film. Wydarzenia opowiedziane w obrazie są niekiedy pozbawione sensu, a zachowania głównej bohaterki można delikatnie nazwać irracjonalnymi. Jest to niestety bardzo częsty błąd w polskim kinie. W wielu filmach, w których bohaterami były dzieci, reżyser kazał im grać tak, jakby były dorosłymi ludźmi (najlepszym tego przykładem jest córeczka Halskiego z serialu "Ekstradycja"). Tego błędu nie ustrzegł się również Marszewski.
Jest nad czym ubolewać, bowiem obsadzeni w głównych rolach Krzysztof Pieczyński oraz młodziutka Ola Hamkało stworzyli bardzo dobre kreacje i jak znam życie, to o Oli w przyszłości usłyszymy jeszcze nie raz. Natomiast wydarzenia opowiedziane w "Jutro będzie niebo" ilustrowane są doskonałą muzyką autorstwa Mazzolla, o której sam reżyser powiedział, że stała się ona "bohaterem filmu".
Film Marszewskiego ma mnóstwo dobrych elementów: aktorstwo, muzykę, zdjęcia a nawet pomysł. Niestety, aby powstał obraz dobry musi być jeszcze dobry, sensowny i logiczny scenariusz, a tego w przypadku omawianego projektu najzwyczajniej zabrakło.
NAJTRUDNIEJ JEST ZEBRAĆ PIENIĄDZE - relacja ze spotkania z twórcami filmów "Na swoje podobieństwo", "Eukaliptus" oraz "Jutro będzie niebo".
Około godziny 16 rozpoczęła się konferencja prasowa, na którą przybyli twórcy pokazywanych dziś trzech filmów: "Na swoje podobieństwo", "Eukaliptusa" oraz "Jutro będzie niebo". W tym miejscu chciałbym zauważyć, iż organizowanie konferencji do trzech filmów jednocześnie nie jest pomysłem dobrym. Czas trwania spotkania jest bowiem taki sam, jak w przypadku tradycyjnej konferencji, ale liczba pytań trzy razy większa w efekcie o żadnym z obrazów nie można dowiedzieć się niczego do końca. Organizatorzy tłumaczą się brakiem czasu, ale mam nadzieję, że podczas przyszłorocznego festiwalu zrezygnują z tego chybionego pomysłu.
Wypowiedzi trzech debiutantów: Grega Zglinskiego, Marcina Krzyształowicza oraz Jarosława Marszewskiego połączyło jedno wspólne stwierdzenie. Z całej pracy nad filmem najtrudniejszą rzeczą było zdobycie potrzebnych funduszy. Zglinski przyznał, że już pracując nad scenariuszem myślał o tym, ile ma pieniędzy i ile może wydać i tak konstruował fabułę, żeby zmieścić się w wyznaczonych przez siebie granicach. W podobnej atmosferze pracował Marcin Krzyształowicz. "Kiedy rozpoczynałem prace nad scenariuszem wiedziałem, że na realizację filmu zostanie przeznaczony bardzo niewielki budżet. Starałem się zatem zrobić film jak najtańszy i jak najszybciej, żeby nie przedłużać zdjęć a tym samym nie ponosić większych kosztów" - mówił twórca "Eukaliptusa". Jarosław Marszewski przyznał, że nad fabułą do "Jutro będzie niebo" rozpoczął prace po tym, jak się okazało, że nie wiadomo, czy jego wcześniejszy projekt zostanie w ogóle wyprodukowany. "Byłem tak zdesperowany, tak bardzo chciałem zrobić film, że stwierdziłem, iż napiszę nowy, tani scenariusz, na którego realizację dużo łatwiej znajdę fundusze" - mówił Marszewski.
Tradycyjnie już młodych reżyserów zapytano o to, czy czują się ze sobą w jakiś sposób powiązani, czy czują, że są członkami jakiegoś pokolenia. Twórcy zgodnie odrzekli, że każdy z nich ma inną metrykę artystyczną, inną wrażliwość i nie patrzą na siebie jako na przedstawicieli określonej programowo grupy. "My po prostu chcemy robić filmy, a łączy nas chyba tylko to, że każdy z nas uważa, iż pierwszy film jest najważniejszy w karierze reżysera i swoje projekty chcieliśmy zrobić najlepiej, jak potrafimy" - powiedział Zglinski.
Dużym zainteresowaniem dziennikarzy cieszyli się twórcy "Eukaliptusa", filmu, o którym na naszych łamach pisaliśmy już wielokrotnie. Mnóstwo pytań wzbudził fakt, iż "Eukaliptus" w całości grany jest po angielsku a polskie tłumaczenie czytane jest przez lektora, Jana Suzina. Marcin Krzyształowicz powiedział, że zależało mu na jak najwierniejszym odwzorowaniu konwencji westernu, który wielu ludziom kojarzy się z polskiej telewizji z głosem właśnie Jana Suzina. "Dzięki Suzinowi ta historia jest obsceniczna jedynie w sensie literackim, nie jest wulgarna. Myślę, że jeżeli obraz zagrany zostałby w języku polskim to efekt byłby żenujący" - dodał Krzyształowicz.
W "Eukaliptusie" występuje cała gama znakomitych aktorów: Dorota Stalińska, Krzysztofa Globisza, Adam Ferency. Zapytani o powód, dla którego zgodzili się zagrać w filmie odpowiedzieli bez wahania, iż spodobał im się scenariusz. "Nie robimy wszystkiego tylko dla pieniędzy" - powiedziała filmowa Sheila, czyli Dorota Stalińska. "Jeżeli przychodzi do nas młody reżyser, z oryginalnym pomysłem i dobrym scenariuszem to my sami zabiegamy o to, żeby w takim filmie zagrać. Wierzmy, że dzięki naszym nazwiskom temu młodemu człowiekowi łatwiej będzie zrobić karierę a przede wszystkim zebrać tak potrzebne w dzisiejszych czasach pieniądze" - dodała Stalińska.
We wszystkich trzech filmach ważną rolę odgrywała muzyka jednak największe zainteresowanie wzbudziły kompozycje ilustrujące obraz Grega Zglinskiego "Na swoje podobieństwo". Zglinski, który sam grywał na basie w kilku zespołach, jest autorem części utworów i jak powiedział "dźwięk jest połową filmu a muzyka jest połową dźwięku. Już na etapie pisania scenariusza wiedziałem, że muzyka będzie bardzo ważna w moim filmie" - dodał Zglinski.
"NIE PALĘ BO LUBIĘ" NA FESTIWALU W GDYNI
Lubiane i znane osoby publiczne mają ogromny wpływ na kształtowanie postaw i zachowań. Liczymy na to, że pomogą nam kreować modę na niepalenie - mówią organizatorzy kampanii "Nie palę, bo lubię" prowadzonej na Festiwalu Filmów w Gdyni. Zadanie nie jest jednak łatwe - dym papierosowy nieustannie towarzyszy rozmowom o filmie... Po pierwszym dniu akcji współpracownikom Profesora udało się jednak zdobyć kilku popleczników!
Pod hasłem "Nie palę, bo lubię" podpisał się już Maciej Orłoś - znany prezenter TV. Zachęca Gości Festiwalu by poparli działania Fundacji i złożyli podpis pod deklaracją "Nie palę bo lubię" w Księdze Milenijnej. Jako pierwsza deklarację podpisała Ewa Kasprzyk. Mimo że czasem ulega pokusie i sięga po papierosa, zdaje sobie sprawę ze szkodliwości palenia. "Kochani! Dajmy światu świeży oddech" napisała w przesłaniu dla palaczy. Ze swoim nałogiem walczy również Gabriel Fleszar - stopniowo ogranicza palenie i zbiera siły, by pewnego dnia powiedzieć "dość". Bardzo chętnie akcję wsparł Franciszek Trzeciak, który rzucił palenie, bo "papierosy szkodzą i śmierdzą". Innych namawia: "Rzućcie palenie, bo to nic nie daje!"
Polskie media często pokazują sceny "z papierosem w tle". Widzowie, zwłaszcza ci młodsi, którzy utożsamiają się z lubianym przez siebie aktorem, postrzegają palenie jako atrybut dorosłości i luksusu. Sięgają po papierosa, nie zdając sobie sprawy z tego, jak silne i zgubne w skutki okaże się później uzależnienie od tytoniu. Przecież aktorzy nie występowaliby z papierosem, gdyby palenie było rzeczywiście szkodliwe - próbują sobie wmówić patrząc na kinowy ekran.
PRZERWANA PROJEKCJA "WEISERA"
W połowie przerwana została konkursowa projekcja filmu "Weiser" Wojciecha Marczewskiego. W trakcie seansu kilkakrotnie zaczynała palić się taśma filmowa, aż w końcu zniecierpliwiony Krzysztof Ptak, autor zdjęć do obrazu wszedł na scenę i powiedział, że w takich warunkach "Weisera" oglądać nie można i zakończył pokaz. Decyzja artysty jest nad wyraz słuszna. Wszyscy, którzy "Weisera" oglądali wiedzą doskonale, że jest to film piękny, poetycki i wymagający od widza skupienia i koncentracji. W momencie, kiedy seans jest kilkakrotnie przerywany osiągnięcie takiego stanu jest oczywiście niemożliwe.
Warto przypomnieć, że wczoraj z tego samego powodu dwukrotnie przerywano pokaz filmu "Że życie ma sens".
Projekcja "Weisera" zostanie powtórzona dziś o godzinie 23:30.
PIERWSZA FESTIWALOWA NIESPODZIANKA - "Requiem" Witolda Leszczyńskiego
Pierwszą festiwalową niespodzianką nazwali dziennikarze najnowszy film Witolda Leszczyńskiego "Requiem". Widzowie nagrodzili obraz ponad 3-minutową owacją na stojąco, a brawa rozbrzmiewały jeszcze w trakcie zwołanej po seansie konferencji prasowej.
"Requiem" to zaiste film niezwykły, wyjątkowy i piękny. Witold Leszczyński, twórca tak znanych obrazów jak "Żywot Mateusza", "Konopielka", czy "Siekierezada" po raz kolejny pokazał nam bowiem magiczny świat wsi, świat, w którym rzeczywistość miesza się z nierzeczywistością a życie ze śmiercią.
Bohaterem "Requiem" jest Bartłomiej (w tej roli doskonały Franciszek Pieczka), ubogi gospodarz, który jednak cieszy się we wsi ogromnym autorytetem, ponieważ wygłasza przepiękne, mądre i zapadające w pamięć mowy pogrzebowe. Bartłomiej starzeje się, przeczuwa, że niedługo pożegna się z tym światem, ale zanim to nastąpi musi wyznaczyć swojego następcę. Jego wybór pada na Tomasza, listonosza alkoholika. Bartłomiej stawia jednak warunek - Tomasz musi przestać pić. Listonosz odstawia alkohol i wygłasza podniosłą mowę pogrzebową na cześć żyjącego jeszcze Bartłomieja. Ten jest nią niezwykle poruszony. Teraz już wie, że Tomasz będzie jego godnym następcą. Los jednak jest nieprzewidywalny...
"Requiem" to film, w którym niewiele się dzieje. Bardzo spokojny, cichy, a jednak posiadający ogromną siłę. W czasie seansu widziałem, że wiele osób było rzeczywiście wzruszonych tym, co oglądali na ekranie a to się ostatnimi czasy zdarza niezwykle rzadko. Leszczyński pokazuje nam nowy, inny świat. Świat, który istnieje tuż obok nas, a którego jednak na co dzień nie dostrzegamy. Świat magiczny, spokojny, cichy, świat, który znamy już z filmów Jana Jakuba Kolskiego, czy wcześniejszych obrazów Leszczyńskiego. To realizm magiczny w polskim wydaniu.
Mówiąc o "Requiem" nie sposób nie wspomnieć o cudownych zdjęciach Zbigniewa Wichłacza. Dawno już nie widziałem tak pięknych obrazów polskiej wsi w żadnym filmie. Na pochwałę zasługują również aktorzy: Franciszek Pieczka, Kamila Sammler, Mariusz Gołaj i Paweł Kurcz.
Obraz Leszczyńskiego, kiedy już trafi do powszechnej dystrybucji, na pewno będzie wydarzeniem artystycznym. Nie sądzę aby odniósł sukces komercyjny, to nie jest bowiem film dla każdego, ale wszystkim widzom spragnionym kina prawdziwie ARTYSTYCZNEGO, "Requiem" z czystym sumieniem gorąco polecam bowiem jest to obraz wyjątkowy, piękny i przejmujący.
"TEN SCENARIUSZ MNIE PORUSZYŁ" - spotkanie z twórcami "Requiem"
Zaraz po projekcji "Requiem" odbyła się konferencja prasowa z udziałem twórców filmu. Na spotkanie z artystami przyszło mnóstwo ludzi. Wielu z nich cały czas jeszcze biło brawo, co jest jeszcze jednym dowodem na to, że film Leszczyńskiego wywarł na widzach ogromne wrażenie.
Na samym początku konferencji twórcy filmu zostali poproszeni o wyjaśnienie dlaczego w czołówce filmu nie pojawia się nazwisko scenarzysty filmu. "Pomysł na film wyszedł od Edwarda Redlińskiego" - powiedział Leszczyński. "Był to jednak zaledwie 3-stronicowy konspekt, a nie właściwy scenariusz. Ten tekst bardzo mnie poruszył, a ja lubię kręcić filmy do scenariuszy, które mnie poruszyły, dlatego bez wahania zdecydowałem się realizację 'Requiem'" - dodał reżyser. "W trakcie prac okazało się jednak, że tekst Redlińskiego nie zawsze się sprawdza, reżyser zmuszony był go przerabiać i kiedy pokazaliśmy już skończony obraz Redlińskiemu, ten stwierdził że odbiega on tak dalece od tego, co napisał, że wycofał swoje nazwisko z czołówki" - wyjaśniał producent Włodzimierz Otulak.
Później Witold Leszczyński zdradził, że w jego pracy ważną rolę odgrywa muzyka. "Nie potrafię pracować bez muzyki" - powiedział reżyser. "Kiedy mam już gotowy scenariusz zaczynam natychmiast szukać do niego muzyki, zanim rozpocznę zdjęcia muszę już ją znać. Ma ona ogromny wpływ na moją późniejszą pracę" - dodał Leszczyński. Artysta powiedział również, że dla niego najprzyjemniejsze momenty w trakcie prac nad filmem to pisanie scenariusza i montaż, zdjęcia natomiast "to prawdziwe nieszczęście". "Ciągle ktoś się spóźnia, choruje, coś trzeba powtarzać. Same kłopoty. Dopiero, kiedy już skończymy zdjęcia zaczyna się najprzyjemniejsza część pracy - montaż. Zostaję wtedy sam na sam z materiałem, kształtuję go, tworzę film" - mówił Leszczyński.
Następnie zapytano reżysera, dlaczego bohaterami większości jego filmów są przygłupy oraz wiejskie dziwolągi. Dziękując za to pytanie Leszczyński powiedział - "robię filmy o takich postaciach, ponieważ moim zdaniem potrafią one powiedzieć o sensie, o esencji życia więcej niż wykształceni psychologowie i filozofowie. A ja chcę robić filmy właśnie o tej esencji życia, to jest moim celem" - wyjaśniał twórca "Requiem".
"Requiem", którego dystrybutorem jest firma Vison wejdzie do kin 12 października. Zapamiętajcie tę datę, bowiem obraz Leszczyńskiego będzie z całą pewnością jedną z najważniejszych tegorocznych produkcji polskich.
"PORTERT PODWÓJNY" - debiut ciekawy, lecz trudny w oglądaniu
Trzeci dzień festiwalu zakończyła projekcja debiutanckiego obrazu Mariusza Fronta "Portret podwójny". Obraz ten został owacyjnie przyjęty przez publiczność, która nagrodziła film trwającymi ponad 2 i pół minuty oklaskami. I słusznie. "Portret podwójny" to bowiem film ważny, ciekawy a przede wszystkim aktualny.
Mariusz Front, w tym na poły autobiograficznym obrazie opowiada o perypetiach młodego reżysera (Michał) i aktorki (Ewa), którzy po przyjeździe do Warszawy usiłują spełnić swoje największe marzenia - on chce zrobić film, a ona w filmie zagrać. On napisał scenariusz, jego zdaniem świetny, ale nie może znaleźć nikogo, kto by ów projekt sfinansował bowiem zdaniem jednego z producentów "opowiada on o miernotach i jest napisany przez miernotę". Ona chodzi na castingi, zdjęcia próbne, które jednak nie przynoszą jej żadnych propozycji pracy Aby móc się utrzymać oboje podejmują pracę w jednym z warszawskich supermarketów. Słowem samo życie, bo o tym właśnie jest ten film. Twórcy pragnęli zrobić obraz, który w mozaikowy sposób opowiadałby o zwykłym życiu zwykłych bohaterów, młodych ludzi, usiłujących osiągnąć coś w życiu.
Niestety, mimo ciekawej fabuły, bardzo wiernego, niemalże dokumentalnego przedstawienia współczesnej rzeczywistości film Fronta ogląda się niezwykle ciężko. Powodem takiego stanu rzeczy są zdjęcia. Obraz nakręcony jest, co modne ostatnio, kamerą 'z ręki', która na dodatek cały czas się trzęsie. Efekt jest taki, że już po półgodzinie widz czuje się faktycznie zmęczony oglądaniem filmu. Wielu widzów wręcz wychodziło na długo przed zakończeniem projekcji, co później tłumaczyło tym, iż nie byli w stanie już dłużej patrzeć na obraz bowiem kręciło im się w głowach. Twórcy na zwołanej później konferencji prasowej mówili, że taki był ich cel. "Drganie to walor tego obrazu" - powiedział Front.
Cóż tego, kiedy skutecznie przeszkadza ono w oglądaniu filmu. Mimo wszystko "Portret podwójny" warto zapamiętać. Jest to bowiem, jak już napisałem na wstępie, obraz świeży, prawdziwy i aktualny.
"STARAŁEM SIĘ ZROBIĆ FILM SZCZERY" - spotkanie z twórcami "Portretu podwójnego"
Po projekcji "Portretu podwójnego" tradycyjnie odbyło się już spotkanie z twórcami filmu. Mimo późnej pory stawiło się na nim dużo ludzi, co oprócz długich braw jest kolejnym dowodem na to, że obraz został z dużym zainteresowaniem przyjęty przez festiwalowych gości.
Na spotkaniu z dziennikarzami obecni byli m.in. reżyser i scenarzysta filmu Mariusz Front, grająca główną rolę i również współscenarzystka Elżbieta Piekacz oraz autor zdjęć Jacek Januszyk.
Mariusz Front powiedział, że fabuła filmu opowiada wydarzenia autentyczne, wydarzenia, które stały się udziałem jego, bądź jego przyjaciół. "Starałem się zrobić film szczery. Nie miałem ambicji robienia filmu artystycznego" - mówił Front. Oczywiście nie uniknięto pytań o stosunek reżysera do manifestu Dogma. Front mówił, iż filmy Dogmy mu się nie podobają i nie były one dla niego bezpośrednią inspiracją. "Myślę, że film sprawia wrażenie jakby był zrobiony zgodnie z zasadami manifestu, ponieważ ponad 50% zdjęć została nakręcona na kamerze cyfrowej. Jest to urządzenie cyfrowe, małe i siłą rzeczy drga w rękach operatora. Z podobną nonszalancją traktowaliśmy tradycyjną kamerę, gdyż uznaliśmy, że to drganie będzie walorem naszego filmu" - powiedział reżyser. "Dziś wiem, że to była decyzja słuszna. Jak chodzę po mieście, patrzę na otaczającą mnie rzeczywistość to ona również drga. Drga bo my cały czas się poruszamy, nasze oczy wciąż patrzą w innym kierunku i nigdy nie są statyczne. Dzięki takim a nie innym zdjęciom ten obraz stał się jeszcze bardziej prawdziwy, jeszcze bardziej autentyczny" - dodał Front.
Twórca "Portretu podwójnego" przyznał, że dość długo czekał na zrobienie tego filmu. Wpierw pracował nad scenariuszem, a kiedy ten został ukończony to minęło 2 lata, zanim można było rozpocząć prace na planie. "Ten scenariusz cały czas ewoluował. Wprowadzałem do niego różne poprawki, uaktualniałem go. Myślę, że tylko na tym zyskał bowiem jest cały czas aktualny" - powiedział Front. "Zanim jednak powstał scenariusz to wpierw wspólnie z Elżbieta pisaliśmy dziennik, w którym zapisywaliśmy wszystkie nasze perypetie, które przydarzyły nam się od czasu przyjazdu do Warszawy. Później doszliśmy do wniosku, że jest to doskonały materiał na film" - dodał reżyser.
"To nie jest film o pokoleniu filmowców" - powiedział na zakończenie Mariusz Front. Jest to raczej obraz opowiadający o ludziach takich, jak my, naszych rówieśnikach, którzy doskonale pamiętają jeszcze minione realia polityczne tego kraju i cały czas mają problemy, żeby odnaleźć się we współczesnej rzeczywistości" - dodał Front.
"Portret podwójny" wejdzie na ekrany polskich kin w ramach cyklu "Nowe Horyzonty" 9 listopada. Dystrybutorem obrazu jest firma Gutek Film.