Przede wszystkim postaram się być obiektywna, także z szacunku dla samego Ledgera. Nie ulega wątpliwości, że spośród dorobku artystycznego są gorsze i lepsze produkcje, niemniej jednak jak zaznaczył już Konrad Zarębski w "Kinie" prawdziwie dobre propozycje zaczęły się dla Heath'a od "Tajemnicy Brokeback Mountain", ale do rzeczy:
(chronologicznie)
1)"Zakochana Złośnica" - sam film nie ma w sobie nic szczególnego, jest przewidywalny, idealnie wkomponowany w realia, a co za tym idzie i wymagania widza amerykańskiego. Film jako film oceniłabym najwyżej na sześć punktów w dziesięciopunktowej skali Filmweb'owskiej, jeśli jednak chodzi o kreację Ledgera to on ratuje ten film, przyciąga uwagę, oczarowuje i podnosi jego walory. Za tę rolę dostaje ode mnie osiem punktów, jako że jest i zabawny i sentymentalny, bije od niego niewzruszona dobroć, wrażliwość i "to coś", co możemy określić mianem magii. Film 6/10, Heath 8/10
2)"Obłędny rycerz" - pomimo achów i echów na temat tego filmu, porównywania go do estetyki montypython'owskiej, do mnie ten film nie przemówił. Obejrzałam go z doświadczaniem przykrego przymusu. Film (jak dla mnie) mało zabawny, raczej pokraczny w swym naciąganym humorze, a i Heath pomimo głównej roli nie miał szans na wykazanie się kunsztem aktorskim. Nie ma co ukrywać, że "Obłędny rycerz" zdaje się był skierowany do mało wymagającej widowni, podniecającej się samym Ledgerem a nie doszukującej się w na siłę przefarbowanym blondynie talentu aktorskiego. Niestety film 4/10, Heath 6/10. Zdecydowanie to nie był "jego film"!
3)"Czekając na wyrok" - po pierwsze zastanawia mnie dlaczego do cholery Halle Berry otrzymała za tę rolę Oskara. Bez przesady, jej kreacja nie była czymś takim dla kina, co mogłoby stanowić jakiś emblemat, nie była ikoniczna. Mimo to film można uznać za względnie dobry. Sam Ledger jest tutaj przysłowiowym "światełkiem w tunelu". Bardzo dobra rola, głęboko psychologiczna. Motyw (uwaga - SPAM)....................................
w którym popełnia samobójstwo, a zanim to czyni pyta się ojca o to, czy go nienawidzi, podczas gdy on sam zawsze go kochał, jest nie tylko przejmujący, głęboko poruszający, ale i wzruszający. Doskonale ukazane relacja pomiędzy ojcem i synem, motyw bezustannego upokarzania, gnębienia psychicznego, niszczenia wrażliwości młodego, niepewnego siebie człowieka. Film 7/10, Heath 8/10 lub 8,5/10 (niestety nie ma takiej noty).
4)"Królowie Dogtown" - doskonale osadzona w realiach lat 70-tych opowieść o grupie młodych pasjonatów jazdy na desce. Muzyka, klimat, nawet przesłanie na naprawdę dobrym poziomie. Choć rola Heatha była raczej poboczna i w filmie pojawia się jego postać relatywnie niewiele razy, bez cienia wątpliwości mogę powiedzieć, że Ledger jako Skip był co najmniej przekonujący - sposób bycia, sposób mówienia, mimika twarzy, pewny rodzaj otępienia - wszystko to było bardzo bliskie prawdziwemu Skip'owi Engblom'owi. Dobra robota. Film 7/10, Heath 8/10.
5)"Tajemnica Brokeback Mountain" - klasyka! Przede wszystkim piękny film o miłości. Historia homofoba zakochanego w innym mężczyźnie, walczącego z sobą samym, zakleszczonego we własnych przekonaniach, rozdartego pomiędzy uczuciami i swoją własną tożsamością a poglądami wpojonymi jeszcze przez swoich ojców, dziadów itd. Interpretacja roli przez Ledgera należy do jednych z najlepszych w kinie. Introwertyczność, wycofanie, strach przed własnymi emocjami - to wszystko znalazło swoje odzwierciedlenie w napiętej twarzy, zduszonym głosie, bólu wpisanym w każdy jego ruch. Film 8/10, Heath 9/10.
6)"Casanova" - no ja nie widzę w tym filmie za wiele dobrego, więc krótko. Zaledwie dobry popis aktorski, brak chemii (widoczny!!!!) między Heathem a Sienną Miller zaniża odbieranie tejże relacji przez widza mojego pokroju. Niby komizm sytuacji, niby śmiesznie, niby z przekąsem, ale słabo. Heath nie rozłożył mnie na łopatki, niczym szczególnym się nie wykazał (najprawdopodobniej nie mógł się wykazać), co bez wątpienia jest winą scenariusza. Jako, że Ledger pretendował przez całe życie do miana artysty, którym niewątpliwie był, nie mogę przyznać, że w tym filmie miał szansę ów artyzm pokazać. Film 5/10, Heath naciągane 7/10.
7)"Nieustraszeni bracia Grimm" - przede wszystkim Terry Gilliam, a więc Monty Python, Fisher King, no i Las Vegas Parano (!!!), a zatem już jest dobrze. Estetyka zgodnie z założeniami gatunku dobrze wpisana w kanon, trochę zamierzonego kiczu, szczypta przesady, analogia do licznych mniej lub więcej znanych baśni, mroczność typowo Gilliam'owska, więc ok. Niestety fabuła średnia, nie powala. Właściwa akcja rozpoczyna się w chwili wkroczenia do lasu, więc trochę to trwa. Perełką jest zdecydowanie Jacob Grimm (Ledger) - nieporadny, zagubiony, zakompleksiony, niepewny swego, o skomplikowanej naturze, wybitnej wrażliwości i ukrytej gdzieś głęboko charyzmie. Film 6 lub 7/10, Ledger 8/10.
8)"Candy" - mój faworyt. Moje 10/10. Polecam każdemu ten film (choć pewnie nie powinnam każdemu, choćby z tej racji, że "Candy" jest filmem, który dostarcza bardzo intymnych przeżyć, więc "dzielenie" się nim przypomina wysoko zasygnalizowany altruizm). Przepiękny film o miłości, poświęceniu, wyrzeczeniu się samego siebie na rzecz osoby, którą kocha się najbardziej na świecie, wreszcie wyrzeczenie się miłości, która stanowi cały (i jedyny) sens życia. Muzyka przepiękna (zwłaszcza wprowadzająca "Song to the Siren", ale i świetny "Sugar Man" Rodrigueza, czy "Once upon a time"), scenariusz przemyślany, skrupulatny, bez cienia "kuchy", na podstawie równie przejmującej powieści Luke Davies'a (także polecam - dostępna wersja tylko w języku angielskim, ale czyta się ją doświadczając szczególnego rodzaju smutnej magii). Chemii wytworzonej pomiędzy Abbie Cornish i Heathem nie sposób ukryć, jest zniewalająca i oszałamiająca zarazem. Widoczny w ich relacji pierwiastek apoliński i pierwiastek dionizyjski przenikają się wzajemnie, tworząc coś na kształt ich własnego sacrum. Podział na Niebo, Ziemię i Piekło nie tylko budują nastrój, ale i wprowadzają do tego, co może się wydarzyć. Walka o uczucie, o siebie samego, o tę drugą osobę wzruszająca...Film na temat którego można napisać elaborat, i momentami śmieszny (scena z telewizorem i kocem, motyw z portfelem i bankiem) i tragiczny (sama "profesja" Candy i bierność Dana, motyw z dzieckiem) i wzruszający (ostatnia scena) i rozkładający na łopatki (choćby wiersz Candy). Gra aktorska, sposób ukazania emocji (miłości, nienawiści, wstrętu, paraliżu emocjonalnego, odrzucenia, bezsilności i wielu innych), dialogi, sama opowieść i wszystko inne na najwyższym poziomie. W każdym względzie 10/10.
9)"I'm not there" - choć rola niewielka, zapadająca w pamięci (niestety nie tak jak rola Cate Blanchet, ale zapadająca). Dobry popis aktorski (sposób bycia, głos, wyrachowanie). Film rewelacyjny 9/10, Heath 8/10.
10)"Mroczny rycerz" - o najnowszej części Batmana powstało już tyle postów, że zdaje się, że każdy kolejny jest zaledwie powielaniem poprzednich. Zatem krótko i treściwie - wybitna, podkreślam WYBITNA rola Ledgera, nie dlatego, że ostatnia, ale dlatego, że wyjątkowa. Dlatego, że przebił samego Nicholsona, dlatego że zbudował postać z takich smaczków, jakie dostępne są jedynie najlepszym aktorom, dlatego, że rola ta otwierała mu drogę do międzynarodowej kariery na wielką skalę. Nerwowe gesty, perfidia, wyrachowanie, zmiana timbru głosu, genialna mimika, przejmująca socjopatia, psychopatia, wypowiadane teksty (i sposób ich wypowiadania) - rewelacja! Sam Film raczej 7/10, Heath 10/10, nie mogło być lepiej! Ikona!
To na tyle. Zapraszam do podzielenia się refleksjami. Nadmienię tylko, że wątek ten nie służy przekonywaniu się wzajemnemu, że jakiś film zdaniem kogoś jest lepszy/gorszy od innego, ani też wmawianiu, że ktoś nie ma racji, bo ja odebrałam ten film tak i tak, więc "musi" być to prawdą obiektywną. Nie atakujmy się też wzajemnie, bowiem ocena filmu i gry aktorskiej zawsze należy do subiektywnych odczuć(!!!). Nie ulega też wątpliwości, że każdy kto udziela się na tym forum darzy sentymentem (a czasami i czymś więcej) Heatha, ale ja chciałam być obiektywna. Z czystego szacunku do człowieka i aktora, który włożył bardzo dużo pracy w to, kim stał się jako artysta w ostatnich latach, człowieka którego uwielbiam.
Finito.
morze ci wisieć to że ćpał, według mnie to jest kolejna podkolorana hollywoodzka historia, morze i brał narkotyki, ale ja się wole w to nie mieszać. to było jego własne życie, mnie bardziej interesują jego role, chociaz nie jestem całkowicie obojętna na jego biografię.
p.s. sorry za błędy
Przypominam, że mieliśmy się w tym temacie wymieniać spostrzeżeniami na temat filmów Heatha, nie zaś
prowadzić dyskusji na temat domniemanych sympatii czy antypatii i życia prywatnego gwiazd. Niech choć
jeden temat pozostanie wolny od kłótni.
Poza tym nie ma najmniejszego sensu przekonywanie kogoś do czegoś, bo i tak nikt nigdy ze wszystkimi do
wspólnego konsensusu nie dojdzie. Nie mam pojęcia czy Heath ćpał czy nie, żadna z tych informacji
potwierdzona nigdy nie została. Uwielbiam go z różnych przyczyn a fanatyczką nie jestem. Zależy mi na
ciekawej dyskusji, bo takie jest przeznaczenie każdego z Forum!
Pozdrawiam!
To nie ja zacząłem mówić o życiu prywatnym. Ja powiedziałem to co myślę o jego grze, a że tamtej się to nie spodobało to już nie moja sprawa
co do książek:
http://www.empik.com/heath-ledger-hollywood-s-dark-star-z-importu,prod1265090,p
http://www.empik.com/heath-ledger-the-illustrated-biography-z-importu,prod132244 9,p?slotName=BoxSale
Napisałam do empiku :P Teraz jeszcze zapytałam się, czy są one dostępne, w którymś sklepie w Wawie, bo ja zawsze wolę najpierw zobaczyć. W sumie to jestem bardziej zainteresowana pierwszą (sugeruję się opiniami Polali :P). Może po półrocznej przerwie "zabawy" z językiem angielskim nie jest ze mną tak źle i sobie poradzę :P Heh. Polala ile Ciebie kosztowały te książki? Znaczy tak w przeliczeniu na złotówki (mniej-więcej)?
Odnośnie książek pozwolę wtracić tu swoje trzy grosze, NIE POLECAM NIKOMU książki pt"Heath Ledger his beautiful life and mysterious death". Nie ma się co rozpisywać, totalna beznadzieja! Więcej informacji na tym forum zostało podane niż w tej książce. Pisała już chyba zresztą o tym Polala, ja oczywiście zapomniałam i tą ksiązkę zakupiłam a teraz żałuję:)Tak więc tylko piszę ku przestrodze;))
Kochana Blondanko,
właśnie, właśnie, pisałam o tej fatalnej książce w jednym z postów (chyba tym o książkach), że absolutnie jest
nic nie warta, szkoda że ją kupiłaś, trzeba się było wcześniej ze mną dogadać!! ;)
Już Ci odpowiadam! :) Po pierwsze faktycznie, ale druga książka nie warta zakupu. Gdybym miała ją wcześniej
w ręku, pewnie nie zdecydowałabym się na jej zakup. W przeliczeniu wyszło to 90 złotych (tzn. za książki
zapłaciłam ok.56 złotych, reszta to shipping). Obie książki kupiłam na Amazon.com
Z kolei książkę "Heath: A Family's Tale", którą bardzo serdecznie polecam, kupiłam na brytyjskim Ebayu (nową
oczywiście), za śmieszne pieniądze, bo za niecałe dwa funty (1.99, co wychodziło 9 złotych), sprowadzenie jej
kosztowało mnie 7 funtów (31,50 złotych). Czyli w sumie na te trzy książki wydałam 65 złotych, a za shipping
zapłaciłam drugie tyle ;), ale i tak się opłacało, bo np. ta ostatnia książka kosztuje średnio ok. 45 złotych i
więcej, a dwie przywołane wcześniej są po 66 złotych za jedną, więc gdybym je w innym trybie kupiła,
zapłaciłabym za nie około 200 złotych!
Pozdrawiam!
Aha, czyli w sumie opłaca się kupić tą pierwszą. Hm. Kupię ją ;D A tej "Heath: A Family's Tale" nie ma w empiku... :/
Tak, tą pierwszą jak najbardziej :)) Polecam z czystym sumieniem! A "Heath: A Family's Tale" niestety nie ma w
Empiku i nie można jej zamówić w Empiku, żeby sprowadzili. Wiem, bo zanim ją kupiłam na Ebayu, pisałam
do nich czy istnieje taka możliwość, no i niestety :( Może z czasem i ona się pojawi, albo upolujesz ją gdzieś!
Nawet obecnie w większości księgarń jest niedostępna! :( A tak na marginesie polecam księgarnię Alibris.co.uk
(tam też są książki poświęcone Heath'owi).
Jak to jest, że na pocztę otrzymałam całą masę powiadomień o umieszczeniu w tym wątku nowych postów, a
tymczasem nie widzę ani jednego? Czy tylko do mnie dotarła ta nie do końca sprawdzona informacja?
Pozdrawiam!
Kurde, znowu mi się skasowało! Jak ja tego nie nawidzę! Piszę i się nagle coś tnie, albo jakiś durny błąd! :P wrr...
Nie tylko ty tak miałaś! I przepraszam za spamowanie Wam poczty, ale to ja pisałam w tym temacie :P Dopiero jak zobaczyłam, że i do mnie dochodzą wiadomości z innych tematów, a wiadomość nie pojawia się, to sprawdzałam rzadziej czy już nie ma tego błędu. Teraz wkleję moją wiadomość (może się w końcu wszystko uda! :P)
Kolejny opis filmu:
Candy - nareszcie - NIESAMOWITY! Praktycznie każda scena jest "perełeczką", które tworzą (piszę to bez obaw) arcydzieło! Do tej pory z taką tematyką spotykałam się głównie w książkach. I tam wyobrażałam to sobie zawsze w ciemnych barwach. Mam wrażenie, że ten film jest bardzo "jasny" - te sceny, które pomimo całej tragedii sytuacji, pozwalają nam się uśmiechnąć, to "cukierkowe" imie głównej bohaterki, i jej piękno, które szczególnie zachwyciło mnie w dwóch ujęciach (Candy na parapecie, mówiąca o ciąży i Candy z Danem na ławce po otrzymaniu 'towaru').
Cieszę się, że ten film jest australijskiej, a nie hollywoodzkiej produkcji, ponieważ Amerykanie dodali by do niego swoją bajeczkę i ten film nie byłby wtedy tak piękny. A jest wg mnie piękny, ponieważ, całą tą skomplikowaną sytuację przedstawia bardzo prosto.
Ten film nie jest jednak tylko o narkotykach. Do mnie przemówiła psychiczna egzystencja człowieka (jego istnienie i szybkie przemijanie, które nie wpłynie jakoś szczególnie na czyjekolwiek życie). Ogólnie psychika człowieka... Bo zamiast narkotyków można w tę historię wpisać wiele innych rzeczy - psychiczne podejście bohaterów nie uległo by zmianie. Niebo-Ziemia-Piekło.
Co do aktorów - zero komentarzy. Oprócz... pewnego osobistego. Podczas oglądania filmu zastanawiałam się dlaczego (jak) naprawdę zmarł Heath... (temat filmu mnie do tego nakłonił)
Odnalazłam też w tym filmie "coś dla siebie", prywatnie. Teraz wiem, co powinnam komuś powiedzieć. Jest wiele powodów dla których ludzie sięgają po narkotyki. Jednak nie można dopuścić by osoby słabe psychicznie po nie sięgnęły. A właśnie większość osób kierujących się ku narkotykom takie są. Wg mnie (w większości przypadków) to ich koniec.
Podczas trwania tego błędu na filmweb'ie zdążyłam obejrzeć też kolejny film.
I'm not there - trudno zrozumieć ten chaotyczny film. Ale o to właśnie w nim chodzi - chaos. Zdecydowanie dla ludzi, którzy wiedzą cokolwiek o życiu i twórczości Boba Dylana. Ja się niestety do nich nie zaliczam, ale uważam film za dobry (poprostu dobry). Podobała mi się rola Heath'a, czarnego chłopca i przesłuchiwanego Boba Dylana. Film poprostu ok. Nie jest co prawda wg mnie zwykły, ale trudno mi go zrozumieć. (chyba jest po to by ludzie zaczęli się interesować Dylanem, by mogli w końcu go zrozumieć)
Każdy kto czytał moje wypowiedzi doskonale wie, czym darzę ten film, więc powtarzać się nie będę. Powiem
tylko, że "Candy" to jeden z najważniejszych filmów w moim życiu. Abbie jest piękna (polecam Ci przepiękne
"Salto"!!!), Heath też jest piękny, taki faktycznie nieobecny i niesamowity! Trudno mi aż nawet pisać o "Candy",
zwłaszcza po lekturze Luke'a Daviesa...eh :)
Co do "I'm not there" - film mi się wydał rewelacyjny, po prostu. Magiczny, bo chaotyczny, skomplikowany i
trudny do określenia.
Wczoraj widziałam po raz kolejny "TDK" i nie mogłam wyjść z podziwu jak Heath w ciągu kilku ostatnich lat
ewoluował jako aktor. Gdzie Heathowi z "Obłędnego rycerza" do Heatha z "TBM", "Candy" czy "TDK", i wreszcie
jaki Heath był inny w każdej ze wspomnianych ról!! To się nazywa aktorstwo, to się nazywa rozwój
artystyczny!
Pozdrawiam ;)
P.S. Fajnie, że wreszcie udało Ci się "wbić" z tym postem!
Każdy kto czytał moje wypowiedzi doskonale wie, czym darzę ten film, więc powtarzać się nie będę. Powiem
tylko, że "Candy" to jeden z najważniejszych filmów w moim życiu. Abbie jest piękna (polecam Ci przepiękne
"Salto"!!!), Heath też jest piękny, taki faktycznie nieobecny i niesamowity! Trudno mi aż nawet pisać o "Candy",
zwłaszcza po lekturze Luke'a Daviesa...eh :)
Co do "I'm not there" - film mi się wydał rewelacyjny, po prostu. Magiczny, bo chaotyczny, skomplikowany i
trudny do określenia.
Wczoraj widziałam po raz kolejny "TDK" i nie mogłam wyjść z podziwu jak Heath w ciągu kilku ostatnich lat
ewoluował jako aktor. Gdzie Heathowi z "Obłędnego rycerza" do Heatha z "TBM", "Candy" czy "TDK", i wreszcie
jaki Heath był inny w każdej ze wspomnianych ról!! To się nazywa aktorstwo, to się nazywa rozwój
artystyczny!
Pozdrawiam ;)
P.S. Fajnie, że wreszcie udało Ci się "wbić" z tym postem!
Każdy kto czytał moje wypowiedzi doskonale wie, czym darzę ten film, więc powtarzać się nie będę. Powiem
tylko, że "Candy" to jeden z najważniejszych filmów w moim życiu. Abbie jest piękna (polecam Ci przepiękne
"Salto"!!!), Heath też jest piękny, taki faktycznie nieobecny i niesamowity! Trudno mi aż nawet pisać o "Candy",
zwłaszcza po lekturze Luke'a Daviesa...eh :)
Co do "I'm not there" - film mi się wydał rewelacyjny, po prostu. Magiczny, bo chaotyczny, skomplikowany i
trudny do określenia.
Wczoraj widziałam po raz kolejny "TDK" i nie mogłam wyjść z podziwu jak Heath w ciągu kilku ostatnich lat
ewoluował jako aktor. Gdzie Heathowi z "Obłędnego rycerza" do Heatha z "TBM", "Candy" czy "TDK", i wreszcie
jaki Heath był inny w każdej ze wspomnianych ról!! To się nazywa aktorstwo, to się nazywa rozwój
artystyczny!
Pozdrawiam ;)
P.S. Fajnie, że wreszcie udało Ci się "wbić" z tym postem!
No tak, teraz Tobie udało się wbić nawet 3 razy ;P
I ja zgadzam się z Twoim opisem Candy ;) (zwłaszcza, że zasugerowałam się nim przy wyborze tego filmu - dziękuję) I wiem, że ta aktorka jest piękna, ale napisałam to konkretnie w kontekście tego filmu. Bo zwykle ćpun=brudas... podkrażone oczy itd. I tu było tak samo, oprócz paru momentów. To było takie niesamowite. Ona była piękna nawet w swojej "brzydocie" (jeżeli rozumiesz o co mi chodzi).
Dla mnie, tak po prostu, magiczny wydał się "Across the universe" ;)
Tak, to się nazywa aktorstwo ;) Jak ktoś mówi, że aktorstwo to nie sztuka to powinien przyjrzeć się Jokerowi. Wiem, że się powtarzam, ale to naprawdę perfekcjonizm!
Ewoluował to fakt - to widać. Ale wg mnie zaczęto mu bardziej "ufać". W końcu obsadzenie go w roli Jokera (gdzie stykał się z legendą) było pewnego rodzaju ryzykiem... ale... kto nie ryzykuje - ten nie żyje! ;)
Pozdrawiam
Przepraszam wszystkich za to mój post był postem potrójnym ;)
Oczywiście, wiem co miałaś na myśli pisząc, że Abbie jest piękna w tym filmie, czy raczej Candy. Dla mnie
scena ocucania w wannie jest też niesamowita, czy cała intymna relacja (mówiąc najogólniej!;)) Dana i Candy
jest przepiękna!
Cieszę się, że możemy rozmawiać o "Candy"!
Pozdrawiam!
Też się cieszę, chciałam rozmawiać już dawno, ale filmweb się buntował ;P
Scena w wannie była dla mnie taka... "rzeczywista". Prawdziwa i smutna, a zarazem pięna - miłość, poświęcenie. I obok kolega: "to nic nie da"...
Najpierw jak włączyłam film, żeby zobaczyć czy działa, jak napisy itd. to przeleciałam kilka scen i natrafiłam na pierwszą scenę miłości w momencie, gdy Heath zdejmuje majtki :P Pomyślałam wtedy, że będzie w tym filmie duużo pokazywane. Na szczęście się myliłam. Wszystkie tego typu sceny były pokazane w bardzo ładny, "delikatny" sposób. To mi się podobało i szczerze mówiąc zapomniałam o tym napisać w moim opisie filmu, bo naprawdę na to zwróciłam uwagę. ;)
Ostatnia scena - zderzenie tego nieba, piekła, ziemi. Nie wiem, których dwóch, trudno mi podporządkować. Nie wydaje mi się, że było to jednak zderzenie piekło-niebo. Prędzej piekło-ziemia. Ale chyba bardziej ziemia-niebo. Co o tym sądzisz?
BĘDĄ SPOJLERY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Ostatnią scenę interpretowałabym jako zderzenie piekła i ziemi, niebo w ogóle nie wchodzi w grę. Po pierwsze
dlatego, że bez Candy i Dana o niebie nie może być mowy, po drugie dlatego, że samo wyrzeczenie się tego,
co się kocha na rzecz tego, co być powinno jest dalekie od beztroskiej wizji nieba.
Decyzja Dana należała do najbardziej rzeczywistych, bolesnych i najbardziej trzeźwych decyzji ze wszystkich,
jakie miały miejsce w jego życiu. Mina Candy, rozumiejącej, że miłość ich życia nigdy nie przeminie, ale należy
tak zrobić dla dobra ich samych, jest przeszywająca!
Scena miłosna Dana i Candy dla mnie porywająca, bo rzadko kiedy w kinie mają miejsce tak pełne pasji, ale i
delikatności sceny.
Oczywiście motyw dziecka tragiczny i druzgocący, zbyt mocno go przeżyłam, zbyt mocno wczułam się w ból
Candy, który otępił mnie na jakiś czas całkowicie. W ogóle ta scena wydaje się strasznie długa, płacz, rozpacz
Candy, Dan głaszczący ją po głowie, uspokajający, wyciszający, dla mnie osobiście straszna, ale to straszna
masakra. Ukazanie bólu matki, która traci dziecko, lężące martwe koło niej, złudzenie ojca, który nadal ma
nadzieję, że dziecko przeżyje - potworne!
Chemia między bohaterami oszałamiająca!
No tak to na pewno nie było niebo. Ale czy na pewno piekło... Owszem był "ból", ale czy była aż taka tragedia...? Fakt, wyrzeczenie się miłości... Ale jednak "dla czyjegoś dobra" (jeżeli w ogóle można się wyrzec miłości dla czyjegoś dobra). Dlatego zastanawiałam się czy to nie jest "ziemia" (nie piekło), bo w porównaniu z piekłem (chociażby ze sceną z dzieckiem, którą przytoczyłaś) to nie jest największa tragedia... Ale skoro to by była ziemia, to to "lepsze" by było niebem, a fakt - nie jest. Dlatego się zapytałam, bo się nad tym zastanawiałam. Nie dokońca pasuje mi piekło-ziemia. Ale rzeczywiście praktycznie w ogóle nie pasuje ziemia-niebo. Chciaż ja pisząc tu niebo miałam na myśli samo to odejście Candy, bo my nie znamy jej przyszłości, a odeszła "czysta", więc może mogło to by być niebo... Pozatym było lepiej niż w piekle - Dan miał pracę, Candy znowu piękna (i to co napisałam w poprzednim zdaniu). Nie wiem... To chyba jest do osobistej interpretacji, bo zależy od naszego punktu widzenia i stopnia w jakim to czujemy lub nie...
Co do dziecka - ja bym się bała ukazać taką scenę w filmie. Była przerażająca. Wręcz obrzydliwa... Wiem, że taka miała być. Była straszna. Siedziałam i nie wierzyłam, że na to patrzę... To było okropne! "Nie chcę nawet o tym myśleć...
I właśnie porównując z tym ostatnią scenę, nie jestem pewna czy jest ona piekłem...
Faktycznie, scena z dzieckiem straszliwa, ale potrzebna. Takie sceny wstrząsają odbiorcą, takie sceny
uświadamiają i oczyszczają. Na takiej zasadzie ma funkcjonować katharsis, która uwalnia emocje, uwalnia to,
co stłumionei w jakiś sposób skrępowane choćby przez myśl.
Wiadomo, że kino rozrywkowe nie dostarczy nam takich emocji jak kino niezależne, inne bo nieamerykańskie
(choć i w Stanach zdarzają się niejednokrotnie perełki kinematograficzne).
"Candy" widziałam naprawdę wiele razy, znam ten film na pamięć, ale zawsze na nim płacze, takie wzbudza
we mnie emocje. Od pierwszej sceny, tak pięknej wiedziałam, że "Candy" to film niezwykły i cieszę się, że się
nie rozczarowałam, bo "Candy" to jeden z filmów mojego życia.
Abstrahując jeszcze od "Candy" i zahaczając o "I'm not there" - dla mnie Bob Dylan to przede wszystkim
myśliciel, silnie upolityczniony, ale docierający do sedna sprawy, co akurat było pewnego rodzaju tendencją i
trendem lat 60. Bob Dylan to też dla mnie niezwykły artysta, wszechstronny, bardzo ciekawa postać, przez
życie której przewijało się mnóstwo naprawdę nietuzinkowych osób, jak Eddie Sedgwick, czy inne dziewczyny
z Fabryki Warhola. Jeśli chodzi zaś ściśle o film, bylam rozczarowana kilkoma rzeczami, ale chyba najbardziej
tym, że wątek Sedgwick i Dylana nie powiązali z parą Williams+Ledger, choć przecież Michelle właśnie Eddie
grała, no ale to taki detal!
Tak, scena z dzieckiem jest ważną sceną. Wiem czemu ma służyć. I jak widać spełnia swoje zadanie...
Pierwsza scena jest taka urocza ;) Takie szczęśliwe dzieci. Nie zapowiada ona tego co ma się zdarzyć później...
Powiem szczerze, że Boba Dylana znam tylko z nazwiska. Nie wiem o nim nic więcej. Film zahaczając o pewne sprawy "zmusza" mnie bym zaczęła się tym interesować, jednak na razie poświecałam czas innym rzeczom.
Udało Ci się nabyć książki? Ciekawa jestem Twojej opinii na ich temat!
Poza tym druga sprawa, nie wiem czy czytałaś "Tajemnice Brokeback Mountain", ale na prawdę warto.
Doskonale koresponduje z filmem, a jest jeszcze objaśnienie autorki.
Pozdrawiam! :)
Książkę zamówię tylko jedną (Hollywood's Dark Star), jak brat mi odda kasę :P
A TBM przeczytałam, że ma kilkadziesiąt stron. Pójdę do Empiku i sobie przeczytam ;) Widziałam ją kilka razy, ale się nie skusiłam. Tak rzuciłam tylko na nią wzrokiem. Ta historia jest ciężka dla mnie do przetworzenia i muszę mieć i humor i ochotę by się za nią znowu zabrać.
Pozdrawiam ;)
P.S Gdzie byłam? hm. nauka :P :/
Czyli zasugerowałaś się moim typem? No i dobrze, nie będziesz żałować. Czyta się ją świetnie i można dużo z
niej wynieść! :)
No i prawidłowo ;)
Jeszcze musimy dokończyć rozmowę o "Candy"! ;) Tyle myśli w głowie...
W książce jest całkiem sporo miejsca poświęconego emocjom bohaterów. Film też nasycony jest tymi elementami od początku do końca. Nie uznałaś, że ta bierność Dana, który w zasadzie wielokrotnie dał wyraz swemu zobojętnieniu, w pewnym momencie się wyczerpała, i właśnie dzięki temu zrozumiał, że należy zostawić Candy? że gdyby nie poczucie strachu i lęku w formie rzeczywistej o ukochaną kobietę nie było priorytetowym, to Dan pozostałby przy Candy? przecież wielokrotnie Dan nie reagował na to co się dzieje wokół, nie zareagował nawet wtedy, gdy Candy pierwszy raz się puściła, od początku do końca był bierny i nagle coś się zmieniło. jak myślisz, co takiego? Choroba Candy, dziecko, czy śmierć Caspara?
hm... nie wiem na jakiej zasadzie odbierasz "bierność Dana". Dla mnie był owszem trochę wycofany z otaczającego go życia, ale czy ja wiem, czy był bierny... jeżeli chodzi o zmianę zachowania to wydaje mi się, że to poprostu to wszystko co było punktem kulminacyjnym piekła (to co wymienia zmywając). Bardzo zauważyłam różnicę w charakterach podczas próby oderwania się od tego wszystkiego("domowy odwyk"), kiedy Dan, powiedzmy, że zachowywał się "normalnie", a Candy... wpadła w szał, histerię i w końcu stało się to co się stało (do choroby). Tu też Dan pokazał jak dla mnie, że jest trochę "wycofany" z tego wszystkiego. Ale nie całkiem obojętny, czy bierny. On się tym przecież przejmował. Na końcu mówił, że czekał na nią i bardzo chciał ją zobaczyć, dopiero widząc ją odszedł. Wg mnie wiedział, że nie może doprowadzić jej znowu do takiego stanu, a nie wiem czy samemu zależało mu już później by rzucić narkotyki. I to i to to były by problemy, a on był właśnie taki "wycofany"... bierny?
"Poza tym druga sprawa, nie wiem czy czytałaś "Tajemnice Brokeback Mountain", ale na prawdę warto. Doskonale koresponduje z filmem, a jest jeszcze objaśnienie autorki. "
Dzisiaj spędziłam ze dwie godziny w empiku... Znalazłam i przeczytałam z dodatkiem autorki o filmie. To bardzo miłe, że szczególnie zwróciła uwagę na to jak Heath stworzył jej postać ("sam wiedział lepiej co czuje Ennis" czy coś takiego)...
Co do samej książki, to czytając ją wydała mi się wiernym odbiciem filmu. Tylko, że była bardziej "prosta", szorstka... ("złapał go za członka"; "budząc się miał czasem mokrą poduszkę, czasem pościel") Do filmu dodano tą amerykańską otoczkę i w tym wypadku było to coś fantastycznego. Książka jest wg mnie świetnym rozwinięciem filmu. Opisy, pewne sytuacje, pewne sceny, które można sobie wyobrazić. Nie wiem kto czytając to nie ma przed oczami filmu.
własnie przeczytałam opowiadanie "Tajemnice Brokeback Moutain"(dzięki Waszym wpisom że warto :) ) i powiem że naprawdę warto! Dzięki tej małej ksiązeczce zrozumiałam lepiej niektóre sceny z filmu np jaki naprawdę miała sens scena kiedy Ennis przytula od tyłu Jacka i mówi "śpisz na stojąco jak koń" Scena z filmu była piękna ,jedna z ładniejszych ale dopiero po przeczytaniu opowiadania dotarło do mnie że to było to do czego Jack tęsknił , co pamiętał .Podobało mi się też zakończenie opowiadania Ennis wiesza druciany wieszak z koszulami i ze łzami mówi Jack przysięgam...(Jak myslicie jaka przysięgę chciał złozyć Jackowi? ) i od tego czasu Jack zaczał pojawiać mu się w snach . Moim zdaniem zakończenie lepsze niż w filmie . Przeczytałam też dodatek autorki o filmie i tez każdemu polecam bo naprawdę warto.
Obawiam się, że każda z interpretacji mogłaby zbanalizować sens tej sceny, kiedy Ennis mówi:
"przysięgam...", choć osobiście uważam, że to "przysięgam" kryje w sobie multiplikację sensów. Że to
"przysięgam" dotyka przysięgi miłości, wierności, pamięci o Jacku, pamięci o tym, co wydarzyło się na
wzgórzach Brokeback Mountain. Być może to "przysięgam" to właśnie "nie zapomnę"?!
Jak myślicie? :))
Właśnie to nie zostało dopowiedziane by nie zrobił się z tego zwykły banał Ja sobie to tak interpretuje że dopiero po smierci Jacka Ennis całkowicie zdołał się otworzyć i wreszcie sam przed soba przyznał że kochał Jacka , kochał mężczyznę i jak każdy z nas przysięga swojej połowce miłość , wierność tak on też tak chciał zrobić
No to mamy podobne odczucia. Mnie też się wydaję, że tutaj chodzi przede wszystkim o przysięgę miłości, wierności, tak jak już zresztą napisałam powyżej, ale spostrzeżenie dotyczące otwarcia się Ennisa i przyznania przed sobą, że kochał mężczyznę jest (muszę przyznać) bardzo trafne!
Bierność bardzo często wynika z wycofania i tak to właśnie odbieram w przypadku Dana. Bierność rozumiana
jako niemożność sprostania otaczającej rzeczywistości i jako reakcja na nią - mam nadzieję, że zrozumiesz o
co mi chodzi ;))
Co do książki, odniosłam podobne wrażenie. Jest jeszcze bardziej szorstka i ascetyczna niż film. Z drugiej
strony to aż niebywałe, że choć książka była tym imperatywem do powstania filmu, to film zasługuje na
wyższe noty, niż książka. Rzadko kiedy się tak zdarza. Mistrzostwo po prostu realizacji :)
"niemożność sprostania otaczającej rzeczywistości"
"odszedł. Wg mnie wiedział, że nie może doprowadzić jej znowu do takiego stanu, a nie wiem czy samemu zależało mu już później by rzucić narkotyki. I to i to to były by problemy" drugi cytat to moje słowa. nazwałabym je Twoimi słowami, jeśli wiesz o co mi chodzi :P
"film zasługuje na wyższe noty niż książka" - bo to nie była powieść, tylko opowiadanie. Opowiadanie, które można było przeczytać stojąc w sklepie :P
Jednak wszystko jedno - książka i film się uzupełniają.
Nie szkodzi, że to było opowiadanie. Bywają opowiadania genialne, nowelki, czy jeszcze krótsze formy
literackie, które są o wiele cenniejsze niż zrealizowany na ich podstawie film (wspaniały Solaris "Lema" i
równie doskonały "Solaris" Tarkowskiego bądź fatalny "Solaris" Soderbergha, bywa i tak, że z krótkiego
opowiadania można zrobić dzieło sztuki, jak np. TBM czy "Dzieciństwo Iwana" (film Tarkowskiego, niosący w
Polce nazwę "Dziecko wojny"). Zobacz ile powieści skrewiono, a z ilu z nich uczyniono filmowe dzieło sztuki?
:)
Fakt faktem, że książka i film się uzupełniają! :)
nie chodziło mi o to, że opowiadanie nie może być genialne, tylko o to, że różni się od powieści. Powieść może na długo przenieść nas w inny świat, a opowiadanie się przeczyta i sięgnie po kolejne.
Można zrobić coś fantastycznego, a także coś gorszego od pierwowzoru. Jednak inaczej wygląda "relacja" pomiędzy film-powieść, film-opowiadanie, czy film-obraz (np. "Dziewczyna z perłą")
"Można zrobić coś fantastycznego, a także coś gorszego od pierwowzoru. Jednak inaczej wygląda "relacja"
pomiędzy film-powieść, film-opowiadanie, czy film-obraz (np. "Dziewczyna z perłą")"
Dokładnie tak! ;) Pozdrawiam Cię Joanno ;)
;) pozdrawiam również ;P
P.S Jestem zła :/ Zamówiłam wczoraj książkę i myślałam nawet (głupia ja... :P), że jak zamówię do empiku to szybciej ją będę miała. Ta... Jest napisane, że 30 dni, a ja muszę czekać... 40 :/ (20 lutego dopiero będę ją miała...) /mówię o Heath Ledger Hollywood's Dark Star
Jak dla mnie najlepszy film z jego udziałem to Mroczny Rycerz , role Jokera zagrał świetnie :) oraz Zakochana Złośnica - fajnie zagrał :)
1) Obłędny rycerz
Pierwszy film z Heath'em, jaki dane było mi obejrzeć. Wydaje się być niepozorną komedyjką, a jednak mnie wciągnął. Na pewno wspaniale nadaje się na rodzinny seans.
Ocena:8/10
2) Zakochana złośnica
Całkiem przyjemnie się ogląda. Nie jest to jednak kino wymagające wysiłku intelektualnego. Momentami trochę przysypiałam, ale ożywiałam się, gdy pojawiał się Heath.
Ocena:7/10
3) Casanova
Bardzo ładnie zrobiony film. Podobał mi się zawarty w nim humor.Zakończenie było niestety mało oryginalne. Spodziewałam się czegoś trochę lepszego. Mimo wszystko uważam, że Ledger zagrał bezbłędnie.
Ocena:8/10
4) Nieustraszeni Bracia Grimm
Ten film niesamowicie urzekł mnie swoją piękną baśniowością. W pewnych momentach bardzo mnie rozśmieszał. Według mnie jedna z lepszych ról tego aktora.
Ocena:9/10
5) Mroczny rycerz
Film był świetny. Jedyne co nieznacznie psuło mi przyjemność oglądania był, jak dla mnie trochę przesadzony wizerunek batmana. Mogli sobie darować niektóre elementy. Joker wyglądał po prostu jak schizofrenik z wymalowaną twarzą, a batman to jakby zupełnie inna bajka. Ta zbroja, modulator głosu... Niemniej jednak uważam, że Heath zagrał tę postać doskonale. Gdy oglądałam ten film, nie mogłam odżałować, że ten tak bardzo utalentowany aktor już nigdy w niczym nie zagra.
Ocena: 10/10 H.L. 100/10 :)