Facet jest odpowiedzialny za najsłabsze części w historii cyklu. To za jego kadencji seria wpadła w kryzys (który trwał całe lata 80. i dopiero "GoldenEye" wyprowadziło serię na prostą).
Pierwsze 3 Bondy z Moorem były świetne. Jedne z najlepszych części w historii serii. Niestety później seria miała swój najtrudniejszy okres. Już "Moonraker" zapędził 007 w kozi róg udając "Star Wars".
A dzieł zniszczenia dokończył John Glen, w jego filmach Moore był za stary do roli Jamesa Bonda. Efekty były słabe, wrogowie groteskowi a intrygi idiotyczne. Same filmy zaś śmiertelnie nudne. Body Glena przypominały autoparodię.
Kiedy pojawił się Dalton było JESZCZE GORZEJ! Facet pasował do roli 007 jak siodło do świni. Choć można było się czepiać późnych filmów z Moorem to nie można mu było odmówić poczucia humoru i dystansu do siebie. Dalton natomiast stworzył postać bezpłciowego, nadętego agenta, któremu nie pomagały ani słaby scenariusz ani reżyser-nieudacznik.