Ja bym powiedziała, że dla chcącego... albo może dla chcącej nic trudnego ;) O ile znam sie na matematyce, to Ty ma teraz ciut ponad 40 lat... Dla dziewczyny, która ma 20 to może dużo, ale z drugiej strony... Jeff Goldblum ma dziewczynę młodszą od niego o 28... lat! nie miesięcy.
Także wszystkie 18-stki mają jeszcze szanse :):):)
Jeśli chodzi o mnie to lubię tego gościa ale bez przesady. Co prawda przyjemnie byłoby na żywo usłyszeć jego "Och, yeah!" :)
Paige mi nie chodziło o to, że Preston jest taki jak Michael. Poprostu on i Elton sa przyjaciółmi jak np. Paul i Ty. Więc jeśli wprowadzilam w bląd to big sory
Pozdrawiam
Kicek
Zabieram sie dalej do pisania. Termin mnie dogania, a nawet przegania. Nie wiem czy zdąrze, ale nie poddaje się. Robie co w mojej mocy. To dla Was przyjaciele.
Siemka! :)
Niestety już się zaczął rok szkolny, ale to chyba nie oznacza że przestaniemy pisać? ;) ja na pewno nie.
A więc może zacznę od Veronica. fajnie że chcesz przeczytać moją opowieść. Skontaktuj się ze mną na gg to ci podam adres (moje gg podałam na forum" projektantki")
Co dalej... Elton John... podoba mi się jego muzyka jest naprawdę fajny:)
Kolejne co chciałam powiedzieć to, to że też myślałam o naszym logo.... narysowałam jeden... może nie różni się wiele od amerykańskiego ale jeśli chcecie to wam pokaże i mogę zastanowić się nad innymi.
No to chyba tyle... aha! ja też mam kilka pomysłów na super pokoje. U mnie remontujemy strych i będę miała pokój więc jeden z moich pomysłów na pewno wykorzystam, i jak będziecie chcieli to projekt wam pokaże ;P
Pozdrawiam i życzę wszystkim udanego roku szkolnego :*
Elly
Właśnie wróciłam z filmu ,,Lot 93" i chciałam przedstawić Wam moje wrażenia.
Zapewne wszyscy dobrze wiemy co stało się 11.09.2001 roku. Ta tragedia wstrząsnęła całym swiatem. Ale stop nie o to chodziło.
Oglądając ten film zdałam sobie sprawe jakie zycie jest krótkie i niepewne.
W każdej chwili może nas spotkac cos czego zupełnie sie nie spodziewamy.
Przykładem są ludzie, którzy lecieli lotem 93. Starsi panowie planowali odciąć się od reszty swiata w cichym zakatku San Francisco inni zas lecą do swych żon, dzieci, matek, ojców, braci i sióstr. Każdy z nich ma jakiś cel, nikt nie mysli o tym że coś się moze stac.
Tak jest w życiu każdego człowieka. Każdy myśli sobie ,,odłożę to na później, co mi tam mam dużo czasu", a kiedy przychodzi co do czego to okazuje się, że wcale tak nie jest.
Zauważyłam też, że podczas niebezpieczeństwa, można powiedziec nadchodzącej smierci ludzie nagle wyznaja miłość osoba, z którymi mieszkały, ale nie zdawali sobie sprawy jaki to skarb żyć z druga kochającą osobą u boku. To naprawde boli.
Stracić kogoś tak bliskiego w tragedii to coś okropnego.
Pomysleć, że na świecie jest terroryzm. Ludzie zabijaja się w imię Boga, Allaha, Buddy. A przeciez Im nie chodzi o to, aby Ich uczniowie, dzieci bili się między sobą o to, który jest lepszy. Wiara w różne Bóstwa pozwala odnaleźć samego siebie, ale jak wiadomo nie wszyscy to wiedzą.
Chciałam dodać, że według mnie życie jest jak Świeca na wietrze. Nigdy nie wiadomo z której strony zawieje. Nie wiadomo na kim się wesprzec. To bardzo trudne.
Wiem, że troche się rozpisałam, ale mozna tu pisać jeszcze więcej. Ten temat jest obszerny. Myślę, że wszyscy wiedzą o co mi chodzi.
Pozdrawiam
Właśnie wróciłam z filmu ,,Lot 93" i chciałam przedstawić Wam moje wrażenia.
Zapewne wszyscy dobrze wiemy co stało się 11.09.2001 roku. Ta tragedia wstrząsnęła całym swiatem. Ale stop nie o to chodziło.
Oglądając ten film zdałam sobie sprawe jakie zycie jest krótkie i niepewne.
W każdej chwili może nas spotkac cos czego zupełnie sie nie spodziewamy.
Przykładem są ludzie, którzy lecieli lotem 93. Starsi panowie planowali odciąć się od reszty swiata w cichym zakatku San Francisco inni zas lecą do swych żon, dzieci, matek, ojców, braci i sióstr. Każdy z nich ma jakiś cel, nikt nie mysli o tym że coś się moze stac.
Tak jest w życiu każdego człowieka. Każdy myśli sobie ,,odłożę to na później, co mi tam mam dużo czasu", a kiedy przychodzi co do czego to okazuje się, że wcale tak nie jest.
Zauważyłam też, że podczas niebezpieczeństwa, można powiedziec nadchodzącej smierci ludzie nagle wyznaja miłość osoba, z którymi mieszkały, ale nie zdawali sobie sprawy jaki to skarb żyć z druga kochającą osobą u boku. To naprawde boli.
Stracić kogoś tak bliskiego w tragedii to coś okropnego.
Pomysleć, że na świecie jest terroryzm. Ludzie zabijaja się w imię Boga, Allaha, Buddy. A przeciez Im nie chodzi o to, aby Ich uczniowie, dzieci bili się między sobą o to, który jest lepszy. Wiara w różne Bóstwa pozwala odnaleźć samego siebie, ale jak wiadomo nie wszyscy to wiedzą.
Chciałam dodać, że według mnie życie jest jak Świeca na wietrze. Nigdy nie wiadomo z której strony zawieje. Nie wiadomo na kim się wesprzec. To bardzo trudne.
Wiem, że troche się rozpisałam, ale mozna tu pisać jeszcze więcej. Ten temat jest obszerny. Myślę, że wszyscy wiedzą o co mi chodzi.
Pozdrawiam
Naprawe świetnie to ujęłaś :)
ja też często się zastanawiam nad życiem, śmiercią... Zawsze ogarnia mnie panika bo zastanawiam się co się stanie jak umrę... będzie zupełna ciemność... czy moze wręcz przeciwnie? Nie mogę dopuścić do myśli że po śmierci nie będe mogła uczestniczyć w życiu moich najbliższych, nie będe mogła z nimi porozmawiać, pobyć z nimi.
Wierzę że jest życie po śmierci, a raczej hce w to wierzyć...
Boję się śmierci i mówię to otwarcie. Boję się tego, że człowiek umiera SAM. i choćby otoczony był całą garstką przyjaciół, to i tak w tamtym momencie jest sam....
Boje się latać samolotem, boję się wypatków lotniczych. Ale kiedyś zdałam sobie sprawę że nie da się zminić losu nie da się zmniecić daty swojej śmierci. Wiec jeśli dane będzie dożyć 115 lat to tyle się przeżyje, jeśli los jednak zapisze nam że koniec będzie wcześniej to choćbyśmy nie ruszali się nawet z domu to i tak śmierć nas dopadnie...
Nie wiem czy mnie rozumiecie... trudno jest przekazywać swoje uczucia i reflekse... może jeszcze kiedyś powrócę do tego tematu i łatwiej będzie mi sie wypowiadać.
a co do tego filmu to już od jakiegoś czasu chcę go obejrzeć... może w przyszłym tygodzniu? Zobaczę. I to naprawdę straszne żeby zabijać w imię Boga. Czy Bóg chce aby abyśmy zabijali dla niego? Nie. Napewno nie. On chce abyśmy szerzyli jego Dobrą Nowinę, dzielili się miłościa. Terroryzm to okrótna rzecz...
Elly czuje że się rozumiemy.
Naprawde nie mam pojęcia co jest tak dobrego w zabijaniu w imię Wiary. Ci którzy to robią myslą, że są odważni bo tracą zycie dla swojego Boga. Ale Bóg napewno nie chciałby smierci tysiecy ludzi(jak to było w przypadku WTC) żeby tylko pokazać jakim się jest odwaznym.
Elly ja tez się boje śmierci. Bojęsię, że nadejdzie w najbardziej niespodziewanym momęcie. Tak jak ty uwazam jednak, że z odejściem tego swiata trzeba się pogodzić.
Odejde kiedy mi to bedzie dane i kropka. Jesli przejedzie mnie samochód i umre - trudno widocznie tak miało byc. Wszystko co się dzieje jest gdzieś tam zapisane.
Ktoś to ułożył, zaplanował. My poprostu to spełniamy
Elly wpadnij na gg i napisz do mnie
5484886
Pozdrawiam
Kicek
Śmierć? Samej śmierci się nie boję... boję się tego, co jest po niej. Jeśli zmartwychwstanę to będę zawsze? I nigdy nie przestanę być? TO mnie przeraża, nie sam moment śmierci.
A ja uzmysłowiłam sobie, że nie ma co czegokolwiek odkładać na później, bo później może być zbyt późno, wczoraj... kiedy ni stąd ni z owąd nagle straciłam przytomność... widać anioł stróż czuwał nade mną, bo o nic się nie uderzyłam.
Ale jak zrobić coś, skoro jest się niepełnoletnim? Jak zrobić coś, kiedy rodzina mówi "Nie"?
A data śmierci znana jest tylko Bogu.
***
Zbaczając zupeeełnie z tematu. Fretkaa, ten taboret to nie jest mój projekt. Postanowiłam go pomalować, żeby została po mnie jakaś pamiątka... i żeby jeszcze bardziej wczuć się w EMHE. Niestety kwiaty odpadają, bo da sie namalować tylko maluśkie i o ile ołówkiem wychodzą, to farbą już niekoniecznie. Postanowiłam pomalować go w paski ;) jak skończę to wyślę zdjęcia.
TKicek i Elly uważam tak samo jak wy!!! to jest bez sensu żeby cos idowodnic to terroryści zabijąją wiele niewinnych istot!!!tak jak mówiliście Bóg by nie chciał śmierci tych osób a oni się jeszcze na niego powołuja!!! moim zdaniem terroryści sa psychicznie chorzy, bo normalny człowiek nie wysadził by siebie i wiele innych osób w powietrze!!! Tak jak powiedziała któraś z was ja też się nie boje śmierci tylko boje się co poniej czy przepadnę i ten całe życie po życiu jest a może będziemy gdzieś istnieć!!! może plote głupoty..... chyba jeszzce za mało rozumiem żeby się na tak trudny temat wypowiadać
pozdro for all:*
Widzę, że schodzimy na trudne tematy... I ja się wypowiej, czemu by nie...
Jak to któryś gostek mądrze powiedział? Aha - "To nie śmierci się boimy lecz myśli o śmierci" (Non mortem timemus sed cogitationem mortis - Seneka). To tak mi się do tematu przypomniało...;)
Niektórzy popełniają samobójstwa - terroryści (mordując przy okazji innych) ale też zwykli ludzie, którzy nie umieją poradzić sobie ze swymi problemami.
Terroryści często sa tak wychowywani, mają przedstawiony określony pogląd na świat i cel. Posługują się zabójstwem, życie ludzkie nie ma dla nich żadnej wartości... Zamiast dyskusji, dyplomatów etc. - grożą bronią, porywają zakładników, bezkarnie zabijają niewinnych... Ci ludzie są szaleni, na szczycie ich hierarchii wartości stoi coś innego niż życie, a to już jest groźne...
Są też zwykli ludzie. Najbardziej przeciętni, najbardziej zwyczajni... Z problemami, które ich przerastają. Ze słabą psychiką. Narkotyki, miłość, depresja, samotność... Niektórzy też po prostu chcą aby zwrócono na nich uwagę... Nie widzą już innego wyjścia niż śmierć. Takim ludziom bardzo potrzebna jest pomoc - psycholog, ale i okazanie bliskości, ciepła... Pokazanie że nie są sami ze swymi problemami, że mogą mieć w kimś oparcie...
Co ja o tym wszystkim sądzę? Życie to najcenniejszy dar. Dostaliśmy go od Boga i nie możemy tak po prostu odrzucić.
Śmierci, przyznaję, boję się. Często myślę co będzie po "tym wszystkim"... Czy opisany w Biblii raj, czy wieczne cierpienie, a może po prostu czerń i pustka? Nie wiem, tak jak zresztą nikt z ludzi nie wie...
A na zakończenie tej cholernie chaotycznej wypowiedzi świetny cytat:
"Jestem nie tylko pacyfistą, ale wojującym pacyfistą. Chcę walczyć o pokój. Nic nie położy kresu wojnom, jeśli ludzie sami nie odmówią swego w nich udziału..." (Albert Einstein)
Moim zdaniem Terroryści są tacy, bo takimi ich nauczono być. Nawet własne życie poświęcą dla Boga i w imię Boga. Nie wiedzą, że to jest złe. Robią to, bo dążą do wiecznego Zbawienia i tego ich uczono. Nie można powiedzieć, że nie cenią życia swojego i życia innych. Oni są po prostu ślepo zapatrzeni w obraz Boga, jaki im wpajano. Podsumowywując. Paradoksalnie terroryści popełniają takie zbrodnie z miłości do Boga! Bo wreszcie... czy MY postępujemy tak jak chce Bóg, czy nam - jako katolikom - tylko się tak wydaje.
Może zmieńmy temat, bo dopadnie nas depresja, zanim nadejdzie jesień. Przekonałam się poraz pierwszy w mojej szkole, że są też ludzie, którzy chcą pomagać. Chłopak i dziewczyna z trzeciej klasy zorganizowali zbiórkę. Sprzedawali ściągi z różnych przedmiotów za 1zł. Pieniądze szły na pomoc ciężko chorej koleżance. I jak mi się strasznie wstyd zrobiło za moją klasę, kiedy weszli do naszej sali z tymi ściągami, przedstawili sytuację, a po sali przeszedł ryk śmiechu. Jedyną osoba, która kupiła ściągę był... NAUCZYCIEL! Ja nie miałam pieniędzy :(:(:( Ale oni mi coś udowodnili. MY też możemy POMAGAĆ już TERAZ!
w czerwcu też była zbiórka aby pomóc chorej dziewczynie, nie powiem nawet parę osób dało kase ale reszta w śmiech... ciekwe jak by oni byli na miejscu tej diewczyny i nie mieli na operację...
U nas w szkole nie czekaliśmy aż ktoś zacznie coś robić. Znacie fundację 'Pegasus"? Ratują konie od włoskich rzeźni. Ja i moja kumpela (co za paradoks, ta kumpela ma ksywę Kobyłka;D) porobiłyśmy różniaste wyroby (ja np. malowałam obrazki i wrzucałam je do antyram a ona robiła kartki okolicznościowe). Zrobiłyśmy też kilka butelek lemoniady, kupiłysmy setkę kubeczków jednorazowych, a kumpela która nam też pomagała upiekła blaszkę ciasta. Na Święcie Szkoły (takie świerowanie, które robią nam od kilku lat - było dokładnie 2 czerwca, że niby taki dzień dziecka;) miałyśmy swoje stoisko. I ja oraz ta Kobyłka wynajęłyśmy dwie inne kumpele do sprzedawania a same... hehe reklama dźwignią handlu;) naszymi opowieściami o "konikach biegających po łące i zeżeranych przez parszywych Włochów" przejęli się wszyscy nauczyciele 9najbardziej wuefista i anglista;D). Jeśli chodzi o uczniów to... tez kupowali, ale...:/ znieczulica, tyle powiem...
Podagam z Kobyłką. W tym roku też skręcimy kilka akcji. Ja wiem, może dyskoteka albo znowu jakiś kiermasz? Przedstawienia kółka teatralnego? Coś się wymyśli...
Pozdro dla wszystkich:*
No i mamy szkole, teraz to juz jest masakra, blog ruszy nie bawem, wlasnei go zaczynam skladac w jakas sensowna calosc, powiem ze puki co idzie dobrze, wellczekam na skruty i opowiadania ekipo... w razie czego zostawcie mi wiadomosc na gg na niektore projekty osob z ktorymi rozmawialm maja czas do niedzieli tak tylko przypominam, no dobra to ja wracam do pracy, trzymajcie sie LET'SSSSSSSSSSSSSSSS DO IT
ECH... NADEJSZŁA WIEKOPOMNA CHWIŁA...
Oto przed Wami poja pierwsza powieść o EMHE...:)
Cholera jasna, jakoś tak dziwnie się czuję...
Będzie trochę śmiechu, sporo okazji do wzruszeń i do pomyślenia...
Całe 71 stron mych wypocinek.
A więc przed Wami...
"Ty – The Caring Guy" (a sprawdźcie se sami co to znaczy;))
Rozdział 1 - Koniec sierpnia: Dół, niespodzianka i przyjazd Penningtona.
- No i on mnie wtedy... A ty czego tu szukasz Lalka? Wypad! – warknęła na mnie Kaśka., kiedy weszłam do pokoju. Wzruszyłam ramionami. Usiadłam na swoim łóżku, wyciągnęłam książkę, włożyłam słuchawki discmana do uszu i odeszłam do swego świata.
Kaśka i jej kumpela, Wiki, spojrzały na mnie pogardliwie i powróciły do swych ploteczek.
Mieszkam w bidulu. Ojca w ogóle nie znałam, a matka oddała mnie kiedy miałam rok. Tak przynajmniej mi powiedziano.
Życie w naszym bidulu jest cholernie ciężkie. Znaczy, zależy dla kogo. Ja jestem inna, a przez to drugiej kategorii. Ale nie zamierzam dla popularności stawać na ich poziomie i zmieniać się – zawsze trzeba być sobą. A dziewczyny stąd gadają tylko o nowym makijażu, który miała na swej buźce Jolka, na ostatniej imprezie, o tym jak Iwona zmienia chłopaków i co z tego wyniknie i jak wyrwać największego macho szkoły Igora. Chłopaki są nawet lepsi od nich, bo przynajmniej nie zwracają na mnie większej uwagi, czasem tylko jakiś komentarz. Ale to nic. Dla nich, na szczęście (egoistka ze mnie, raczej, niestety) liczy się wygląd a nie wnętrze.
Ale nie martwię się tym zbytnio. Mam dwójkę przyjaciół – Olkę i Pawła. Są mi rodzicami, przyjaciółmi i powiernikami jednocześnie. Ale mają swoje domy i rodziny... raz na jakiś czas udaje mi się uprosić dyrektorkę bidula i wychowawczynię mojej grupy, aby pozwoliła mi nocować u Olki. To dla mnie dni (a raczej noce) postawione na równi ze świętem. rozmawiamy wtedy całą noc. Takie spotkanie dodaje mi energii i ładuje akumulatory na długi czas.
Ale zazwyczaj jest niestety inaczej.
Jestem inna, a przez to tępiona. Wyróżniam się, a wszyscy chcą na siłę przycisnąć mnie do szarego tłumu. Bez rezultatu.
Nie poświęcę swojego stylu ubierania w wygodne ciuchy - w ekologicznych, ciepłych i naturalnych barwach dla różowych mini.
Nie wyrzucę swoich wszystkich płyt Erica Claptona, Stinga, Katie Melua itp., pełnych treści i melodyjności, które przegrał mi Paweł na rzecz nic nie wnoszącej do kultury rąbanki techno.
I przede wszystkim.
Nie porzucę swego marzenia i nie przestanę iść coraz wyżej, aby to marzenie spełnić.
Kiedy dorwę się do telewizora w świetlicy, oglądam tylko dwie rzeczy. Po pierwsze – programy informacyjne. Lubię wiedzieć co dzieje się na świecie. A po drugie – program „Dom nie do poznania”. I właśnie to jest moje marzenie – pragnę poznać Ty’a i jego ekipę i dołączyć do nich. Czynić świat lepszym, jak oni to robią. Ale nie zrozumcie mnie źle – nie chcę być architektem czy projektantką wnętrz. Chcę pomagać w inny sposób – chcę zostać psychologiem. Badać ludzką naturę, pomagać wychodzić ludziom z ich problemów, rozmawiać z nimi...
Ty to mój największy autorytet. Podziwiam jego i jego zespół jak nikogo.
- Nie podsłuchuj! Najlepiej wyjdź! – wycedziła Kaśka. Trochę zabolało, jak zawsze, ale nie zrobiło na mnie większego wrażenia. Byłam przyzwyczajona do takich odzywek. Normalka.
- To tak samo mój pokój jak i twój. – odparłam siląc się na spokój i poprawiając słuchawki. Zaczynał się mój ukochany kawałek.
„Tears in Heaven”. Po policzku pociekła mi łza. Clapton stworzył ten utwór po śmierci swego syna. Zawsze kiedy słyszę tę piosenkę – płaczę. Cóż, wrażliwą mam naturę. Wzruszam się przy książkach, filmach a nawet niektórych piosenkach...
Odezwał się mój telefon. Przyszedł SMS od Olki. „Hej, mam teraz chwilę, wpadnij do mnie, zapraszam.” To jest człowiek, właśnie ja chciałam poprosić ją o spotkanie! „Jasne, już idę. Narka.” Zdjęłam słuchawki, zeskoczyłam z łóżka, wzięłam telefon i wyszłam z pokoju bez słowa. Na korytarzu minęłam wychowawczynię swojej grupy, panią Magdę.
- Idę do Olki, mogę? – spytałam.
- Jasne idź. Bawcie się dobrze. – kobieta uśmiechnęła się do mnie.
Wyszłam z budynku. Do przyjaciółki miałam dwa kroki.
- Cześć! – przywitałam się.
- No cześć! – odpowiedziała – Wejdź do mojego pokoju. Paweł też jest. Ja zaraz do was dołączę. – zniknęła w kuchni.
Pchnęłam drzwi do jej pokoju. Przywitałam się z przyjacielem i siadłam obok niego na łóżku. Weszła Olka z talerzem wypełnionym ciastkami czekoladowymi.
- Co u ciebie? – spytał Paweł.
- A co ma być? Kaśka i reszta dziewczyn systematycznie mnie pogrąża, w wolnych chwilach słucham wiecie czego i marzę o wiecie czym, no i uczę się angielskiego, wiecie w jakim celu...
- Kto nie dąży do rzeczy niemożliwych – nigdy ich nie osiągnie! – powiedzieli zgodnie Olka i Paweł. Powtarzałam to do znudzenia.
- ...W bidulu odezwać mogę się tylko do mojej wychowawczyni – jedyna osoba, która mnie nie zgnoi za to, że istnieję. – ciągnęłam dalej.
- Ale pamiętaj, że masz nas. – Paweł objął mnie ramieniem. I za to ich kocham – wiedzą kiedy mnie przytulić i powiedzieć coś ciepłego. Uśmiechnęłam się i położyłam mu głowę na ramieniu.
- Wiem i bardzo wam za to dziękuję. Chyba to jedyna rzecz, która trzyma mnie przy tej szarej egzystencji. Tracę powoli nadzieję, że kiedykolwiek wyrwę się z tego bidula i spotkam ekipę Ty’a...
- Nie porzucaj nadzieje, jakoć się kolwiek dzieje! – huknęła Olka – Sama mi to wpajałaś jakiś czas temu!
- Marta spiesz cytatami jak z rękawa. Pozwól, że teraz ja ci coś powiem. „Kiedy czegoś pragniesz, wtedy cały wszechświat sprzysięga się byśmy mogli spełnić nasze marzenie.” Paulo Coelho. Jeszcze całe życie przed tobą, masz dopiero piętnaście lat... Jeśli będziesz tego naprawdę gorąco pragnęła – spotkasz ich. Z bidula też szybko się ulotnisz. – zapewniał Paweł, ciągle trzymając mnie w przyjacielskim uścisku.
Przymknęłam oczy. Kiedy je otworzyłam, po policzku płynęła mi łza. Olka była już po mojej prawicy. Widok łez zawsze ją rozmiękczał. Przyjaciele objęli mnie z obu stron i zaczęli pocieszać z cierpliwością buddyjskich mnichów.
- Gdyby nie wy, dawno upadłabym. Dzięki, kocham was. – powiedziałam, pociągając nosem.
- My ciebie też kochamy. Ale nie wierzę, że upadłabyś. Jesteś najsilniejszą osobą jaką w życiu spotkałam. Za to cię podziwiam. I jesteś niezastąpiona kiedy mamy problemy... – rzekła ciepło Olka.
- No właśnie! – potwierdził Paweł i dodał – „Przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas, gdy nasze skrzydła zapomniały jak latać.”
- Już wiem jak to będzie po angielsku – „Friends are angels who lift us to our feet when our wings have trouble remembering how to fly.” Jesteście naprawdę wspaniali...
- Wiemy. – powiedzięli jednocześnie. Parsknęliśmy śmiechem.
***
Następnego dnia po śniadaniu wychowawcy jak zwykle roznosili pocztę. Nie spodziewałam się żadnego listu. Nie miałam rodziny, więc proste, że nigdy nie dostawałam żadnych listów czy paczek.
- Martusiu, jest coś dla ciebie. – wychowawczyni podała mi białą, sporą kopertę. Czyżbym się przesłyszała? Dla mnie? Czym prędzej otworzyłam. To coś po angielsku...
Ale... To na pewno jakaś pomyłka... Nie no, na kopercie bykami jest wypisane moje imię i nazwisko i adres bidula. Z listu wynika, że jakiś człowiek szukał swojej rodziny, wszystkich krewnych z jak najbliższych linii i tak dalej, ponieważ jest samotny, bla, bla, bla... Znalazł mnie, jestem dla niego kimśtam ze strony ojca. A tym samotnym krewnym jest...
Boże święty.
Ty Pennington.
Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Odpłynęłam...
***
- Marta, obudź się! Marta! – ktoś potrząsał mną mocno i klepał mnie po twarzy. Otworzyłam oczy.
- Napędziłaś nam niezłego stracha. – klęcząca obok wychowawczyni faktycznie była przestraszona.
- Co się stało? – spytałam zdezorientowana.
- Zasłabłaś. Zaraz po przeczytaniu listu. – wyjaśnił pan Marek, wychowawca najmłodszych chłopaków. Trzymał mnie mocno. Pewnie przechodząc korytarzem, złapał mnie kiedy zemdlałam.
- Idź do pokoju, połóż się. A może chcesz porozmawiać? – spytała pani Magda.
- W sumie to chętnie.
- W takim razie idź do mojego pokoju i zaczekaj tam na mnie chwilę.
Ruszyłam na koniec korytarza. Otworzyłam drzwi, weszłam i usiadłam na krześle.
Lubię ten pokoik. Jest o wiele przytulniejszy niż sypialnia moja i Kaśki. Czuję się tu jak w domu.
- A więc o czym chciałabyś porozmawiać? – do pokoju weszła wychowawczyni i usiadła naprzeciwko mnie.
- O tym. – podałam jej list. – Niech pani przeczyta.
Nie musiałam tłumaczyć jej tekstu, pani Magda znała biegle angielski.
- Ty... Ty Pennington twoim krewnym? Kto to jest? – spytała drapiąc się lekko po głowie.
- To on. – wyjęłam z kieszeni spodni pomięte zdjęcie. Wszyscy projektanci, z Ty’em na czele. Zawsze noszę tę fotkę przy sobie, jak talizman. Wskazałam na lidera.
- To on. Program „Dom nie do poznania”, kojarzy pani? – zapytałam.
- Tak, już pamiętam. I on jest twoim krewnym? A więc ma pełne prawo zabrać cię stąd... Cóż, odnalazłaś rodzinę! – uśmiechnęła się promiennie.
- To stało się zbyt szybko, jeszcze nie wierzę w to do końca... Ty chciał odnaleźć krewnych, zainwestował i... dotarł do mnie. – westchnęłam – Teraz muszę tylko odpisać a on przyleci po mnie i zabierze mnie do Stanów, do swego domu w Los Angeles. To jest jak... jak sen!
- Kochanie, to nie sen! Znalazłaś rodzinę! Tak się cieszę, że nareszcie będziesz miała rodzinę i będziesz szczęśliwa... Chociaż ty. – wychowawczyni pociągnęła nosem i otarła łzę. Podeszłam i przytuliłam ją.
- Niech pani się uspokoi, będę pisać i odwiedzać tak często jak się da... – mówiłam.
- Co za zbieg okoliczności, przecież ty po angielsku mówisz prawie tak samo dobrze jak po polsku! Jaki piękny przykład, że nauka języków się opłaca! – pani Magda nie mogła powstrzymać się od typowo nauczycielskiej uwagi.
Fakt, do nauki anglika przykładałam się najbardziej. Nauczyciel był ze mnie taki dumny, że kiedy mnie spotkał, prawie mi się kłaniał. Pod koniec roku rozmawiałam z nim już tylko i wyłącznie po angielsku. Harówka była ciężka, ale opłacało się.
- Skąd w tobie ta motywacja? – pewnego dnia zapytał, zdziwiony, bo napisałam klasówkę bez ani jednego błędu.
- Marzenia czynią z nami co chcą... – odparłam tajemniczo. Tylko Olka i Paweł zrozumieli w pełni to zdanie.
- Czy mogę już iść? Muszę pójść do...
- ...Olki albo Pawła. Idź. – dokończyła za mnie wychowawczyni.
Wybiegłam z pokoju. Zbiegłam piętro niżej i pchnęłam drzwi do siebie. Kaśka malowała sobie akurat paznokcie.
- Ej, weź stąd idź, zaraz przychodzą dziewczyny. – nawet na mnie nie spojrzała. Uśmiechnęłam się szeroko.
- Spierdalaj. – pierwszy raz użyłam niecenzuralnego wyrazu z dumą.
- Co ty powiedziałaś? Powtórz to... – Kaśka zeskoczyła z łóżka.
- Na uszy ci padło? Spierdalaj, ty plastikowa krowo, odczep się ode mnie raz na zawsze! – powtórzyłam.
- Juz nie żyjesz. – znowu wskoczyła na łóżko – Tak cię z dziewczynami załatwimy, że popamiętasz...
- Ta, już się was boję. – powiedziałam lekceważącym tonem – Oglądałaś kiedyś „Dom nie do poznania”?
- Może i oglądałam, bo co?
- To miłe. Nie będę musiała przedstawiać cię ze swoim nowym opiekunem, Ty’em Penningtonem.
- Co? Najarałaś się czegoś? Ty’em Penningtonem?
- Ale ci szybko trybiki w mózgu się przekręcają... Ty Pennington, lider ekipy „Domu nie do poznania”, zamieszkały w Los Angeles, zabiera mnie stąd za jakiś miesiąc. Okazało się, że to mój krewny ze strony ojca. Dziś dostałam list. Nie radzę ci mnie straszyć Kasiuniu. – zmrużyłam lekko oczy.
- Jasne. Spoko... – Kaśka jakby się lekko przygasiła i wróciła do swego manicure.
Zadzwoniłam do Pawła.
- Pawełek? Czy moglibyśmy się spotkać? Proszę! Tak, zadzwoń po Olkę. OK, na razie! – rozłączyłam się, włożyłam komórkę do kieszeni i wybiegłam. Do parku, w którym zawsze się spotykamy było niedaleko. Kiedy tylko zobaczyłam przyjaciela, rzuciłam się sprintem w jego stronę i skoczyłam mu w ramiona.
- Dziewczyny... Faktycznie, najbardziej zmienne istoty na świecie. Jeszcze wczoraj ryczałaś mi w bluzę, a dziś już jesteś najszczęśliwszą osobą na świecie, jak mniemam. Co się stało? – spytał śmiejąc się.
- Jadę do Stanów! Mam rodzinę! – wykrzyczałam mu wprost do ucha.
- Zaraz, powoli. Siadaj i wszystko dokładnie opowiadaj...
- Cześć, przegapiłam coś? – przyszła Olka.
- Chodź Marta ma coś ciekawego do powiedzenia, z tego co zrozumiałem. Siadaj. – Paweł pociągnął ją na ławkę.
- Dostałam dziś ten list. Paweł przetłumacz go. – podałam kartkę chłopakowi. Przyjaciel był z anglika prawie tak dobry jak ja.
- ...Podpisano – Ty Pennington. TY PENNINGTON?! – wrzasnął.
- Tak, tak, pan Ty Pennington zapragnął odnaleźć swoją rodzinę, no i znalazł mnie. Jestem dla niego kimś od strony ojca, nie wiem dokładnie kim, tam jest wszystko opisane zresztą. No, ale w każdym razie ma pełne prawo zabrać mnie z tego bidula! – cała promieniałam.
- To fenomenalna wiadomość! No i widzisz – zawsze trzeba mieć hope! Zawsze! – mówił mocnym głosem Paweł.
- A kiedy wyjeżdżasz? – spytała Olka.
- Nie wiem, za dwa – trzy tygodnie, może miesiąc... – nagle spochmurniałam – Ale przecież... jak ja tam bez was wytrzymam... To wy pomogliście mi przetrwać najgorsze czasy i mieć nadzieję, kiedy jej brakowało...
- Przecież będziemy mogli się odwiedzać! Jeśli twoją rodziną okazał się Ty Pennington, to miło mi oznajmić, że jesteś jednym z najbogatszych ludzi w Polsce. Będziesz czasem chyba przylatywać... – powiedziała Olka.
- No a poza tym, mamy telefony, Internet na bank będziesz miała. Będziemy wysyłać do siebie e-maile, listy, zdjęcia i będziemy jak najczęściej dzwonić. – dodał Paweł.
Uśmiechnęłam się.
- Będę was zapraszać jak najczęściej. I będę starała się przylatywać kiedy tylko będzie to możliwe. Ale teraz muszę już wracać. Odpiszę Ty’owi na list. Jutro spotkamy się na dłużej, OK? Chcę się wami nacieszyć, zanim... No wiecie.
- Jasne. See you Marta Pennington! – puściła do mnie oko Olka.
- Bywajcie. Do zobaczenia! – odwróciłam się i pobiegłam do bidula.
***
- Gdzie ona jest? – wychowawczyni kręciła się niespokojnie przed moim pokojem.
- Chyba jej się żołądek rozregulował, bo od jakiejś godziny siedzi w łazience. – powiedziała Kaśka.
- Niedobrze. Marta, co się dzieje? Źle się czujesz? – pani Magda zastukała w drzwi toalety. Wyszłam. Miałam kolana z waty, twarz białą a wręcz lekko zielonkawą, a brzuch pracował mi na potrójnych obrotach.
- Nie pamiętam ani jednego słowa po angielsku! Kompletnie zapomniałam podstaw czasów! Na czym polega Present i Past Simple?! Boję się! A jeśli to pomyłka?! Dostanę choroby lokomocyjnej i zarzygam cały samolot?! I’m scared!
- Uspokój się. Poradzisz sobie. Tu masz listę do kogo masz pisać. – kobieta podała mi kartkę. O matko... Ona, dyrektorka bidula, Paweł, Olka, wszyscy nauczyciele osobno – na czele z anglistą i jeszcze z milion innych osób.
- Już wylądował! Już wylądował! Będzie tu za jakieś półtorej godziny! – była dokładnie 12.15. – Zaraz, czy ja wszystko spakowałam?
W pośpiechu zaczęłam przeglądać szafę, dwie szafki i półkę, gdzie trzymałam swój dobytek.
- Walizka, torba... Boże, ale się denerwuję... – siadłam na parapecie w naszym pokoju i gapiłam się w okno. Drzwi otworzyły się.
Weszła Kaśka.
- Słuchaj Marta. Możemy chwilę pogadać? – spytała patrząc gdzieś w bok.
- Jasne. – zgodziłam się – O co chodzi?
- Możemy się już więcej nie spotkać... a ja chcę cię przeprosić. Dopiero niedawno zrozumiałam, że byłam kompletną idiotką! Chciałam udowodnić innym, że jestem inna niż naprawdę jestem! Chciałam mieć przyjaciół, ale wyszło... Nieważne. Jestem dwulicowa i straciłam siebie. Koniec. Możesz mi splunąć w twarz albo przyłożyć mi. – Kaśka odwróciła się i przetarła oczy. Zeskoczyłam z parapetu.
- Kaśka... – położyłam jej rękę na ramieniu – Ja też zachowałam się jak świnia. Nie powinnam tak podniecać się tym Ty’em. to mogło cię zaboleć...
- Przestań! Ja sprawiałam ci ból od początku! – prawie krzyknęła. – Jestem beznadziejna i sztuczna!
Nagle zrozumiałam wszystko. Jaka ja byłam głupia...
Ona udawała. Robiła za wszelką cenę swoje alter ego, drugą siebie, aby polubili ja w towarzystwie... Nie miała tyle siły i wytrzymałości psychicznej, aby, jak ja, być samotniczką. No i nie miała przyjaciół... Teraz dopiero zauważyłam, że machała do innych swoim zachowaniem jak flagą, żeby polubili ją i zaakceptowali... Ona, mimo wszystko, jest samotniejsza niż ja... W końcu ja też być może robiłabym tak gdyby zabrakło obok mnie Pawła i Olki...
- Kaśka... – miałam mętlik w głowie.
- Nie ma o czym mówić. Wyjedziesz. Nareszcie. Wiki przeprowadzi się do mnie... – Kaśka mówiła nienaturalnie piskliwym głosem.
To ja byłam jej jedyną podporą! Żyłyśmy w niezgodzie, ale jednak byłyśmy sobie najbliższe, bo tylko ja mogłam ją w pełni zrozumieć... Bo jestem taka sama!
Wszystko jasne.
Szkoda, że tak późno...
- Kaśka... Jeszcze wszystko da się naprawić. Jeszcze nie jest za późno. Ja dopiero teraz to wszystko zrozumiałam. Z nas obojga, to ja byłam ślepa! Ale nie martw się, wszystko da się jeszcze naprawić...
- Nic nie da się naprawić! Wyjeżdżasz!
- Ale zostają Olka z Pawłem. – powiedziałam spokojnie – Poznam cię z nimi, to wspaniali ludzie!
- Oni na pewno nie będą chcieli ze mną gadać, w końcu wyrządziłam ci tyle krzywd...
- Daj spokój. Nie mów tak, bo się rozczarujesz. – uśmiechnęłam się.
- Dzięki Marta... Dzięki. – Kaśka otarła łzy.
- I nie płacz już. – uścisnęłam ją. „Jednak płynie we mnie krew Penningtona.” pomyślałam z dumą, klepiąc ją po plecach.
- No dobrze, a teraz, ekhm, mogę cię o cos prosić? – spytałam.
- Jasne! O co chodzi?
- Skocz po jakieś krople żołądkowe, co? Tak się denerwuję tym spotkaniem, brzuch mi pęka...
- Już lecę. I zaparzę ci melisę, najlepsza na nerwy. Pani Ela na pewno ma cos w tym stylu. Uszy do góry!
Uśmiechnęłam się niepewnie.
- A i... chyba masz gości. To ja nie przeszkadzam, lecę po te ziółka! – Kaśka zniknęła w korytarzu. Gości?
- Cześć Marta! – wrzasnęli jednocześnie Olka i Paweł.
- No cześć, właźcie! – zaprosiłam ich.
- A ta co taka miła? – spytał Paweł zdziwiony.
- Potem wam opowiem. Teraz wchodźcie. – ponagliłam ich.
- Przyszliśmy... Posiedzieć z tobą ostatni raz. – Olka hałaśliwie wydmuchała nos. – Możemy siedzieć i milczeć, byle razem.
- O której jutro wylatujesz? – spytał Paweł.
- O czwartej rano jedziemy na Okęcie, a stamtąd wylatujemy, cos koło piątej. Mam do was prośbę. Zaopiekujcie się Kaśką. No wiecie, która. Nie patrzcie tak na mnie. Zaraz wam wszystko opowiem. – na widok ich min zaczęłam w skrócie opowiadać historię Kaśki.
- Spróbujemy ją lepiej poznać. Pomożemy jej. – zapewnił Paweł.
- Dzięki. Wiedziałam, że mogę na was liczyć.
- Trzymaj Marta, krople miętowe i melisa dla ciebie. – postawiła parujący kubek i małą buteleczkę na biurku – To ja już spadam – Kaśka chciała wyjść.
- Zaczekaj Kasiu. Nie przeszkadzasz przecież. My nawet nie chcieliśmy gadać, tylko posiedzieć razem. Zostań. – rzekła Olka.
- Jeśli nie będę przeszkadzać, to chętnie zostanę. – Kaśka uśmiechnęła się niepewnie.
Najpierw siedzieliśmy w kompletnej ciszy. Później zaczęliśmy rozmawiać. Wyjrzałam przez okno – usłyszałam warkot silnika samochodu.
- Ludzie, on tu już jest...On tu idzie! – szybko przejrzałam „Rozmówki polsko – angielskie i angielsko – polskie”. Spojrzałam wzrokiem pełnym przerażenia po przyjaciołach. Olka, Paweł i Kaśka unieśli do góry zaciśnięte kciuki. Po chwili do pokoju zapukała wychowawczyni.
- Marta... Twój opiekun, pan Ty Pennington już jest.
Do pokoju wszedł Ty. Uśmiechał się szeroko. Był identyczny jak w telewizji. Ubrany w nieśmiertelny T-shirt – biały z kolorowym nadrukiem i malowniczo przetarte dżinsy. Staliśmy dłuższą chwilę dokładnie naprzeciwko siebie milcząc. Pierwszy ocknął się Ty.
- Marta... Marta Leśniewska... Jestem Ty Pennington.
- Wiem. „Dom nie do poznania”, mój ulubiony program. Dziwię się, że nie powitałeś mnie swym „Gooooood morning!” – zaśmialiśmy się oboje. Czy ja śnię? Stoję tu i rozmawiam z Ty’em jak gdyby nigdy nic?! – To moi przyjaciele: Olka, Kasia i Paweł. – Ty uścisnął każdemu dłoń. Stali jakby im odjęło mowę. Byli zaskoczeni. ja zresztą też. Spodziewałam, że Ty bardziej będzie obnosić się ze swoją sławą, a on zachowywał się zupełnie normalnie! W ogóle nie onieśmielał swoim zachowaniem.
- Siadaj. – zrobiłam mu miejsce na łóżku obok siebie. Przyjaciele spoczęli na krzesłach.
- Ty, czy nie jesteś... – zaczęłam, ale on przerwał.
- Dobra, wiem, teraz zacznie się ankieta pod tytułem „czy nie jestem zmęczony?”. Nie jestem zmęczony. – rzekł Ty śmiejąc się.
- Czy pana ekipa naprawdę stawia domy w tydzień? – spytał nagle Paweł.
- Nie, zdarzyło się, że prace trwały osiem dni, stawialiśmy wtedy dwa domy. I jeszcze jedno – mówcie do mnie po prostu Ty...
Przyjaciele jakby tylko na to czekali. Zaczęli zasypywać Ty’a pytaniami...
***
Następnego dnia przyszli wszyscy, żeby się ze mną pożegnać. Dosłownie. Cały bidul, Olka i Paweł a nawet nauczyciele!
- Będzie mi ciebie brakowało... Masz fenomenalny akcent... Ucz się dalej, ćwicz i napisz, zgoda? – anglista miał najprawdziwsze łzy w oczach. A ja mu tyle krwi napsułam na lekcjach...
- Będę pracować z całych sił... I napiszę, obiecuję. – powiedziałam smutno. Szkoda, że być może już go więcej nie zobaczę, to mój ulubiony nauczyciel...
Podeszła Kaśka.
- Pamiętaj, zawsze bądź sobą, bo inaczej stracisz siebie! Olka i Paweł będę z tobą, a jakby coś, to znasz mój e-mail. – uśmiechnęłam się do niej.
- Gdyby nie ty... Niech ci się tam dobrze wiedzie, napiszę i ty czasem napisz. I jeszcze raz przepraszam za wszystko. – mówiła z wyraźną skruchą – Zmarnowałam tyle czasu...
- Wszystko da się jeszcze naprawić. – skwitowałam serdecznie – Bywaj.
Uścisnęłyśmy się jak stare przyjaciółki.
Na końcu podeszła Olka z Pawłem. Staliśmy dłuższą chwilę nic nie mówiąc. Opuściłam głowę. Przez myśl przeleciały mi wszystkie beznadziejne sytuacje, kiedy wypłakiwałam się w rękawy Pawła i Olki. Wszystkie momenty kiedy śmialiśmy się i płakaliśmy razem. A teraz... Nie będzie ich przy mnie... Poczułam jak ciepłe krople łez płyną mi po policzkach. Spojrzałam na nich. Olka ocierała łzy swoim swetrem a Paweł pociągał nosem.
- Chyba mogę powiedzieć tylko jedno – dziękuję. – rzekłam – Byliście przy mnie zawsze.
- To ty zawsze przy nas byłaś. Kto odnajdywał sens kiedy wszystko stawało się jednym wielkim bezsensem? Kto pokazywał wyjście z sytuacji bez wyjścia? No kto? – Paweł patrzył na mnie swoimi czarnymi, teraz zaczerwienionymi oczami.
- A ostatnio – kto specjalnie dla mnie napisał opowiadanie? Kto czekoladę za ostatnie pieniądze fundował w szkole i, ekhm... – Olka spojrzała na nauczycieli i dokończyła szeptem – Ściemniał coś przed nauczycielami, gdy zapłakana siedziałam w łazience? To my ci dziękujemy z całego serca...
- Taka przyjaźń jak nasza nie może rozwalić się przez głupie kilka kilometrów! Będziemy wysyłać do siebie e-maile i listy jak najczęściej...
- Jak najczęściej dzwonić...
- ...i spotykać się. – dodałam – Juz za wami cholernie tęsknię...
Na myśl o tym, że nie będzie już więcej wieczornych schadzek, wielogodzinnych rozmów i wycieczek rowerowych rozpłakałam się. Przyjaciele podeszli do mnie, sami zresztą ocierając oczy i przytulili mnie mocno.
- Wypłaczmy się, ten ostatni raz...
- Co nie? Zaszalejmy! – zachichotała Olka przez łzy. Zawtórowaliśmy.
- Będzie mi was brakowało...
- Trzymaj. Kiedy poczujesz się gorzej, popatrz na to i wyobraź sobie jakbyśmy byli tam z tobą... – Paweł wygrzebał coś ze swej wielgachnej kieszeni bluzy. Zdjęcie. Na nim ja, on i Olka siedzimy przy ognisku i trzymamy się za ręce. Pamiętam, zrobili nam to zdjęcie na dwudniowej wycieczce w Bieszczady, zaraz po tym jak skończyliśmy śpiewać, a raczej krzyczeć na cały głos „Bieszczadzki Trakt”. Odwróciłam fotografię. Nie mogłam powstrzymać śmiechu. Co zobaczyłam? Tekst tamtej bieszczadzkiej piosenki wypisany pochyłym pismem Pawła i maczkiem Olki. A na końcu dopisek – „Nawet nie próbuj o nas zapominać! – Olka i Paweł”
- Ta, chcielibyście... – zaśmieliśmy się. Otarłam łzy.
- Marta... Musimy juz iść. – Ty położył mi rękę na ramieniu. Schowałam fotkę do kieszeni.
- No to... bywajcie! – zmusiłam się do uśmiechu.
- Przyjaźń ponad wszystko. – Olka uśmiechnęła się szeroko.
- Gdybyś czegoś potrzebowała, źle czuła się w Stanach, czy miała jakieś kłopoty – pamiętaj, zawsze ci pomożemy. Trzymaj się i uważaj na siebie. – powiedział Paweł również wykrzywiając usta w niewyraźnym uśmiechu.
Wsiadłam z Ty’em do taksówki. Zaczynała się przygoda...
- I jak, cieszysz się, że cię stąd zabieram? – spytał Ty.
- Sama nie wiem... Z jednej strony cieszę się bardzo, no bo wreszcie mogę obejść z bidula, a poza tym... cóż, niecodziennie idole sami zapraszają swoich fanów, aby z nimi zamieszkali. – uśmiechnęłam się szeroko. Ty również wyszczerzył zęby.
- No, ale z drugiej strony, to zostawiam tu moich przyjaciół, Olkę i Pawła. – uśmiech na mojej twarzy zrzedł – Strasznie ciężko to rozstanie przeżyć... Dotychczas byli przy mnie zawsze.
Ty patrzył na mnie przez chwilę uważnie, po czym powiedział:
- Spokojnie, będziesz mogła przylatywać i, oczywiście, zapraszać swoich przyjaciół do nas jak najczęściej. A z planu będziesz pisała do nich e-maile i dzwoniła czy SMS-owała.
- No na pewno pozostanę z nimi w stałym kontakcie... Jak to - z planu?! Czy to znaczy, że..?! – nie mogłam uwierzyć. To nie może byc prawda...
- No jasne! Przecież nie po to zabierałem cię, żebyś siedziała cały czas w pustym mieszkaniu, a, wybacz, ja z programu nie zrezygnuję... Za bardzo się z tym zżyłem. – Ty zaczerwienił się.
- Wiadomo, a i telewidzowie – przynajmniej polscy, nie ucieszyliby się na wiadomość o rezygnacji... O nie! Przecież jak my wysiądziemy na lotnisku to mnie twoje fanki ukamienują na miejscu! I tak cud, że w Polsce raczej mało osób nas widziało. W kilku, ekhm, kolorowych pisemkach następnego dnia byłoby – „Lider ekipy )Domu nie do poznania( – Ty Pennington – ma romans z piętnastolatką!”
Zaczęliśmy się szaleńczo śmiać.
- Ale... Że niby ja miałabym razem z twoją ekipą i z tobą występować w „Domu nie do poznania”? – spytałam nie wierząc we własne szczęście.
- Jasne. Z reżyserem juz wszystko ustalone. – Ty pokiwał głową.
- Przecież ja nigdy nie brałam udziału w tego typu imprezach... A mój talent aktorski ogranicza się do ról Śnieżki i matki Czerwonego Kapturka w szkolnych przedstawieniach! – wyrzuciłam z siebie dramatycznie. Mężczyzna zachichotał.
- No zawsze coś. Uwierz, tam jest niepotrzebny talent. Ważne jest dobre, wielkie serce i empatia... My może w jakichś dwóch procentach korzystamy ze scenariusza – w studiu, kiedy nagrywamy komentarze do sytuacji – a i tak wymyślamy je sobie sami najczęściej, no i czasem na planie, żeby trochę porządku było. Zobaczysz, jeszcze będziesz gwiazdą! – mrugnął do mnie Ty.
- Bez przesady... A co z moją nauką? Koniec ze szkołą? – spytałam z nadzieją.
- Nie, bez przesady. – zaśmiał się – Załatwię ci prywatnego nauczyciela, także nie chcę cię straszyć, ale rzadko kiedy będziesz miała chwilę wytchnienia. Możemy jeszcze zawrócić!
- Nawet gdybyś wiózł mnie do kamieniołomu na ciężkie roboty, pojechałabym. – powiedziałam z pasją.
- Aż tak źle to nie będzie. Ale przeklniesz mnie jeszcze za te trzy godziny snu na planie...
***
- To twój pierwszy lot? Boisz się? – spytał Ty, kiedy siedzieliśmy już w wielkich wygodnych fotelach, a stewardessy krążyły sprawdzając czy każdy zapiął pas.
- Na obydwa pytania odpowiadam: tak. – faktycznie, trochę bałam się, w końcu pierwszy raz lecę, i do tego ładny kawałek drogi...
- Spokojnie... Będę cały czas z tobą... Opowiem ci jak ja za pierwszym razem się bałem. – zachichotał – A Mike, mimo, że często korzysta z samolotów, do tej pory się trochę boi wsiadając na pokład.
- Juz go lubię. – mruknęłam.
Samolot ruszył. Zaczął nabierać rozpędu. Przymknęłam oczy. Poczułam w żołądku dziwne uczucie - maszyna poderwała się do lotu. I za nim się obejrzałam, byliśmy juz wysoko nad ziemią...
- I co, aż tak strasznie? – spytał wesoło Ty.
- Nie było źle... Ale mimo wszystko wolę trzymać się ziemi. – Ty zaśmiał się i objął mnie ramieniem.
- Przyzwyczaisz się. Będziemy czasem latać, chociaż i tak nasz drugi dom to będzie autobus. Tam, w czasie nagrywania odcinków projektanci śpią – ekipa filmowców ma przyczepy kempingowe, tam jest centrum parzenia kawy dla ekipy... Znaczy kawy dla ekipy, a herbaty dla Eda, naszego five o’clocka grupowego.
- Ty... Ja się chyba zdrzemnę. – poczułam zmęczenie. Tej nocy w ogóle nie spałam, a monotonny szum silników działał na mnie niezwykle usypiająco.
- Jasne. Tracy zawsze śpi w samolotach, będziesz siedzieć z nią jakby co. – mrugnął – Jeśli chcesz, możesz oprzeć sobie głowę o mnie.
- Cóż za zaszczyt. – ułożyłam się wygodnie z głową na ramieniu Ty’a i natychmiast zasnęłam.
Rozdział 2 – Koniec sierpnia - Poznanie Wolffy'ego, wariacje projektantów i "rzeczy, których nie dowiesz się z Internetu".
- Pobudka! Jesteśmy już w Mieście Aniołów! LA czeka! Marta! – otworzyłam oczy. Spałam tak mocno, że nie poczułam nawet, że lądujemy!
- Dziewczyno, ale ty masz twardy sen! Gdyby samolot się rozbił, nawet byś nie zauważyła! Chodź... – wyszliśmy.
Po załatwieniu wszelkich formalności i odebraniu bagażu, poszliśmy na parking.
Ty podszedł do czarnego Volvo S40 z przyciemnianymi szybami.
- Mój pierwszy i najukochańszy samochód – Wolffy. Wsiadaj. – otworzył mi drzwi.
- Wolffy?
- No tak. Tak się nazywa. Wolffy, przez dwa „f”.
- Aaa... Aha. – pokiwałam głową. No cóż, każdy ma jakieś swoje dziwactwo...
- Nie jestem maniakiem w stylu Mike’a! On zmienia samochody na okrągło, a ja nigdy nie oddam Wolffy’ego! – Ty pogłaskał czule kierownicę.
Zdusiłam w sobie śmiech. Tygert Pennington, młody, grecki bóg, tyle że mieszkający na Ziemi, luzak, który wariuje na deskorolce i snowboardzie, pocieszacz i dawca nadziei, ma swojego wilczka! Wolffy „przez dwa f”! Parsknęłam śmiechem.
- No co, zobaczysz, ty też będziesz miała sentyment do pierwszego samochodu! Każdy ma!
- Nawet Mike? – spytałam podstępnie.
- Mike to wyjątek. On w ogóle... Co to jest, żeby tak samochody zmieniać! Co prawda ja mam jeszcze jeden, ale z tego i tak częściej korzystam!
- A jaki masz jeszcze?
- Chrysler 300C, też czarny. Mówi ci to coś?
- Masz taką brykę i jeździsz Wolffym, przez dwa „f”... Dobra, cofam to. Mówiąc szczerze, ja też często przywiązuję się do różnych przedmiotów.
- No widzisz! – Ty triumfował.
- Ale mieć taki wóz i... No dobra, już nic nie mówię. Ale nie zrozum mnie źle, oczywiście Wolffy mi się podoba!
- Ja myślę... Dobra, koniec wycieczki, jesteśmy na miejscu.
- To dobrze, bo jestem strasznie zmęczona! Czy to nie dziwne? Przestałam prawie całą drogę, a teraz jakby jeszcze bardziej chce mi się spać...
- Zwykła rzecz. W końcu przelecieliśmy sporo stref czasowych... W Polsce jest teraz coś koło dwunastej, a u nas dwudziesta pierwsza. Cofnęłaś się w czasie. Zaraz się położysz.
Wysiedliśmy z Wolffy’ego.
- No, no, no, panie Pennington, niezła chata! – wykrzyknęłam.
Duży, piętrowy dom, pomalowany jasnożółtą farbą od razu wydał mi się najprzytulniejszym domem na świecie.
- Dzięki. Mamy taki układ z przyjaciółmi – kiedy któreś z nas zamierza zbudować dom – robimy tak jak w programie. Wysyłamy tę osobę gdzieś na tydzień, wynajmujemy ekipę... Poczekaj jeszcze chwilę. – Ty otworzył bagażnik, wyjął moją torbę i... coś jeszcze!
- Wozisz to ze sobą?! – wykrzyknęłam.
- Z tym nie rozstaję się nigdy! – przyłożył megafon do ust i ryknął:
- A oto nasi projektanci!
Spojrzałam na niego zdziwiona. Nagle... Z domu wybiegli wszyscy projektanci! Tracy, Connie, Paige, Paul, Michael, Preston, Ed i Eduardo!
Kiedy już wszyscy mnie wyściskali i przywitali, Ty rzekł:
- Chodźmy. Marta, mamy dla ciebie niespodziankę.
Poszliśmy wszyscy do domu. Weszliśmy na piętro i stanęliśmy przed jakimiś drzwiami.
- Oto twój pokój! – wykrzyknął teatralnie Ty – Wejdź.
Nacisnęłam klamkę. Moim oczom ukazały się... puste, białe ściany ! – spojrzałam zdezorientowana na projektantów. Wybuchnęli śmiechem.
- Wysyłamy cię na wczasy... – do tego pokoju! – lider wskazał na drzwi na końcu korytarza.
Paul i Ed wzięli mnie pod ręce i zaprowadzili tam. Eduardo zaniósł torbę.
- Dzisiaj nocujesz tutaj! W sypialni Ty’a. – wyjaśnił Preston.
- A my kiedy ty będziesz odpoczywać, wspólnymi siłami zrobimy ci pokój. – dodała Tracy.
- Prosilibyśmy tylko o jedno – zanim zaśniesz, wypełnij tę ankietę. To na razie! – wyszli. Usłyszałam szczęk klucza w zamku. Szarpnęłam za klamkę. Zamknęli mnie! Zrezygnowana podeszłam do stolika gdzie leżała kartka papieru i długopis.
„Pierwsze pytanie – co lubisz robić w wolnym czasie? Twoje hobby?”
Napisałam „To proste – uwielbiam czytać książki, pisać opowiadania, słuchać muzyki, jeść słodycze i oglądać )Dom nie do poznania( oczywiście!”
„Drugie pytanie – kim chcesz zostać w przyszłości?”
„Jeszcze dokładnie nie wiem, ale chciałabym być pisarką...”
„Trzecie pytanie – jakieś specjalne życzenia co do pokoju? (kolory, materiały itd.) Jaki styl lubisz?
„Uwielbiam styl ekologiczny. Jasne, ciepłe kolory (zielony, żółty), drewno... Co do życzeń specjalnych to mam jedno – wielki wiklinowy fotel. Zawsze o takim marzyłam.
Niżej było jeszcze napisane:
„Jeśli skończyłaś, to weź leżący obok telefon i zadzwoń na podany tu numer.”
- Ale oni kombinują... – mruknęłam. Wzięłam komórkę, wystukałam numer.
Odebrał oczywiście Ty.
- Już skończyłaś? Zaraz ktoś przyjdzie... – rozłączył się.
Po chwili, ktoś przekręcił klucz w zamku. Do pokoju wszedł Paul.
- No jak tam Marta? Wszystko w porządku?
- Jasne, jest super! – odpowiedziałam podając mu kartkę.
- Łazienka i wszystko w niej oraz w tym pokoju jest do twojej dyspozycji, jakby co. No to... do zobaczenia rano! – uśmiechnął się przyjaźnie i wyszedł.
To w takim razie najpierw kolacja!
***
- Może ją obudzimy? Śpi i śpi...
- Ty, zamknij się! Dziewczyna przeleciała z pięćdziesiąt stref czasowych! Wrażliwa jest! Dajmy się jej wyspać! – rozpoznałam głośny szept Eda.
- Przymknijcie się obaj! Obudzicie ją jeszcze... – uciszyła ich Tracy – A w ogóle to muszę ja poprosić żeby w Polsce zabrała mnie do sklepu, w którym kupiła te fantastyczną koszulę nocną...
Powstrzymałam śmiech. Ubrana byłam w moją ulubioną koszulę nocną – całą czarną z żółtym logo Batmana, a przy okazji starą jak świat.
- Spokojnie Tracy, jasne, że zabiorę. – zaśmiałam się - A oni i tak mnie obudzili. Przegapiłam coś? – spytałam głośno i otworzyłam oczy. Przy moim łóżku stali Ty, Ed, Paul i Tracy.
- Super, obudziłaś się! Chodź! Szybko!
- Pennington, daj jej porządnie się dobudzić! – upomniał go Paul.
- Dzięki Paul. – zachichotałam i ziewnęłam.
Ty jednak był niecierpliwy. Podszedł do mnie i... zrzucił mnie z łóżka!
- Ty, idioto! – Ed odepchnął go – Marta, nic ci nie jest?
- Nie, w porządku. Ty, pogięło cię?!
- Szaleniec z ADHD! – stwierdziła Tracy. Wybuchnęliśmy śmiechem.
- No dobra, przepraszam. Ale chodź już. Twój pokój jest gotowy! – Ty objął mnie ramieniem i zaprowadził przed znane już mi drzwi.
- Otwórz drzwi do swego nowego pokoju... – wstrzymałam oddech i pociągnęłam za klamkę.
Weszłam.
Zaparło mi dech w piersiach...
Ściany – żółto - zielone. Żółty – najsłoneczniejszy jaki kiedykolwiek widziałam, a zielony niczym skoszona trawa wiosną. Wspaniale ze sobą współgrały, pokój wydawał się promienieć. Wielkie okno z jeszcze większym parapetem, a tam spora, miękka poducha. Wszystkie meble z jasnego drewna – łóżko z narzutą w niebieskie i ciemnozielone esy – floresy, szafa z cudownymi ciuchami (skąd oni wiedzieli w jakie rzeczy lubię się ubierać?!), półki, szafki... Nowoczesna wieża, laptop na biurku, plazma i tablica korkowa na ścianie... Był też wielgachny fotel wiklinowy, z białym, miękkim „futrzakiem”. Nad łóżkiem zdjęcie – na nim ja, Olka i Paweł. Pamiętam tę fotę! Moje urodziny! Skąd ten Ty ją wytrzasnął...?
Podłoga też z drewna, na niej kolorowy dywanik w kwiaty. Zauważyłam przejście, jakby prowadzące do drugiego pokoju. Weszłam tam.
Ponownie zatkało mnie.
Miałam swoją własną, prywatną... czytelnię! Półki z książkami przy ścianach i na środku pokoju... Przy oknie – też z wielkim parapetem i z poduszką – stał ogromny fotel, w kolorze słońca. Obok niego była mała szafka.
Kiedy już nacieszyłam oczy tym wszystkim, wróciłam do projektantów.
- I jak? – spytał z nadzieją Ty – Napomknę tylko, że biblioteka to mój tajny projekt. – wyszczerzył zęby.
- Ten pokój i biblioteka są... cudowne... W życiu nie widziałam tak pięknej sypialni... Nie no, muszę was uściskać, jesteście niesamowici... – podeszłam do każdego.
- Jesteście naprawdę niezwykli. Już wiem jak czują się ludzie kiedy wybudujecie im domy...
- Ty też będziesz taka! Dołączasz do nas! Do kolejnej rodziny jedziemy już z tobą! – wykrzyknęła Paige.
- Chodźmy na śniadanie! Poznamy się dokładniej! – rzucił Paul.
- O fajnie! Dowiesz się o nas takie rzeczy, jakich na pewno nie przeczytasz w Internecie, ani nie zobaczysz w telewizji! – zaśmiał się Mike.
- A więc chodźmy! – Ty promieniał.
Zeszliśmy do kuchniojadalni.
- Ty usiądź, a my cos przygotujemy. Projektanci – za mną! – zarządził lider. Siadłam przy stole, a oni zaczęli krzątać się przy kuchni.
To... straszne dziwne uczucie widzieć jak twoi idole robią takie normalne domowe czynności i chodzą w jakichś porozciąganych dresach (Mike – facet, który ubiera się najstaranniej z całego zespołu, teraz miał luźny, sprany T-shirt z podobizną Lennona i granatowe spodnie dresowe, a Paige – babka, która ubiera się najstaranniej – równie sprany T-shirt, tylko, że w kwiaty).
- Lubisz jajecznicę? A może wolisz coś innego? – Ty stał przy otwartej lodówce.
- Jajecznicę? – lekko mnie zatkało – Jasne... Pewnie, że lubię.
- Moja specjalność – padniesz, gdy spróbujesz!
- Padnie, ale po spróbowaniu mojej, bo najlepszą robię ja oczywiście! – Michael zakrztusił się sokiem.
- Chłopcy, w jesteście mocni, ale w przechwałkach... Niekwestionowaną królową byłabym ja! – zaperzyła się Connie.
- Bzdury! – rzucił Eduardo – To ja...
Zaczęli kłócić się kto robi najlepszą jajecznicę! W końcu Ty wybiegł do salonu, wziął megafon i krzyknął ile sił w płucach:
- CISZA! – zatkaliśmy sobie uszy.
- Kłócimy się, a Marta na pewno jest głodna. Robimy konkurs – kto przyrządzi i poda najlepszą jajecznicę!
- Świetny pomysł! Marta, odwróć się, żeby nie było, że faworyzujesz mnie! – Mike wskazał krzesło odwrócone tyłem do nich. Zanim zdążyłam wstać, Ed warknął do niego:
- Typowy z ciebie Amerykanin! Zero poszanowania dla płci pięknej! – podszedł do mnie, ukłonił się lekko i spytał uprzejmym tonem z tym bombowym akcentem – Przepraszam panią, że ośmielam się prosić, ale... Czy mogłaby pani spocząć tutaj? – złapał szmatkę i wytarł krzesło, na którym miałabym usiąść – Proszę...
- Ależ oczywiście szanowny panie! Zapewne nauki dobrego wychowania pobierał pan u najbardziej znamienitych lordów? – spytałam wytwornym tonem, kiedy on złapał mnie za rękę i „pomógł” przejść z jednego krzesła do drugiego.
- Ależ nie! Wszyscy mężczyźni w Anglii tak się zachowują. Dżentenlmeństwo mamy we krwi, a poza tym...
- Ed... – Preston trącił go.
- Słucham?
- Długo będziesz jeszcze ględził? Ona na pewno jest głodna, rusz się.
- Przepraszam cię. Wybacz. – Ed skłonił się lekko i odszedł do przyjaciół.
Byłam juz naprawdę głodna. Żołądek co chwilę wydawał dzikie odgłosy dopominając się o coś jadalnego. Ale... Nie spodziewałam się takiej bezpośredności i luzactwa! Ludzie, którzy mają kasy jak lodu, jeżdżą Wolffy’ami, chodzą sobie po domu w chyba najbardziej sfatygowanych dresach i robią najmniej wykwintne danie jakie znam... W życiu bym nie powiedziała!
Ale tymczasem do mojego nosa doszedł cudowny zapach. Zabójczy wręcz dla głodnych ludzi. Skwierczące jajka łączą się z wonią podsmażanej cebulki i masełka oraz z drażniącym nozdrza zapachem pomidorów. Aromat świeżego chleba, jakby wyjętego prosto z pieca, podsmażana kiełbaska... A może boczek?
- No dobra, pierwszy zespół gotowy. Musieliśmy się podzielić, bo nie mam aż tyle miejsca na kuchence... Masz tu notesik, zapisuj sobie na ile punktów oceniasz dany wyrób. Skala od jeden do dziesięć. – podał mi długopis.
- Uwaga! Dzieło numer jeden! Jajecznica w stylu wiejskim! – podał mi talerz. Żółta jednolita masa z dodatkiem podsmażanej cebulki i kiełbasy... Niebo w gębie... Bez wahania dałam dziesiątkę.
Oceniałam jeszcze inne dania – dietetyczną na pomidorach, z boczkiem a’la Texas (od razu domyśliłam się, że to Tracy). Były też oryginalne – z wędzonym łososiem, z pieprzem cayenne, a nawet z truflami.
Kiedy zjadłam wszystko i wyczyściłam dziewięć talerzyków, zaczęłam:
- Kochani! W życiu bym nie pomyślała, że jesteście takimi wspaniałymi kucharzami i na wstępie proponuję, żebyście zgłosili się do konkurencji, a dokładnej to do „Hell’s Kitchen”! – gruchnęli śmiechem – To były wyśmienite dania i najadłam się za wszystkie czasy! Gratuluję wszystkim! Ale, przechodząc do rzeczy! Drugim wicemistrzem – drugą wicemistrzynią jest... numer trzy – czyli jajecznica na boczku a’la Texas!
- Moje rodzinne danie zawsze się sprawdza! – uśmiechnęła się Tracy.
- Drugie miejsce, czyli wicemistrz – lub wicemistrzyni otrzymuje numer sześć – jajecznica na ostro z pieprzem cayenne!
- Super! Wiedziałem, że będzie ci smakować! – Paul wyraźnie się ucieszył.
- Uwielbiam pikantne dania! – powiedziałam – A teraz uwaga! Pierwsze miejsce, czyli nagrodę Króla – Królowej Patelni i moje wielkie gratulacje otrzymuje numer... – zwiesiłam głos. Napięcie sięgnęło zenitu. - ... jeden!
Ty podskoczył do góry z radości.
- I co? Kto jest Królem Patelni? – triumfował – A teraz nagroda.
Nachylił się i podstawił mi policzek.
- Mam cię spoliczkować? Proszę bardzo... – zaczęliśmy się śmiać.
- Chodziło mi raczej o kurtuazyjnego i miłego całusa. – Ty uśmiechnął się niewinnie.
- No cóż... Skoro wybrałeś sobie taki prezent... Myślałam raczej o koledze dla Wolffy’ego, ale skoro tak to proszę... – cmoknęłam go w policzek.
- Eee, Wolffy ma już kolegę, chyba ci mówiłem już. A nieczęsto zdarza się taki zaszczyt jak pocałunek damy... – Ty naśladował Eda ze śmiechem.
- O, widzę, że tu nie tylko Ed jest dżentelmenem... – zauważyłam.
- Skąd, on to tylko moja marna kopia. – Ed uśmiechnął się szeroko.
- Weź się uczesz! – warknął mój opiekun do przyjaciela. Ed pogłaskał się po łysinie.
- Jestem dumny z mojej fryzury! Dżentelmena nic nie wyprowadzi z równowagi. – powiedział ze stoickim spokojem.
- Ed, mogę o coś zapytać?
- Pytaj o wszystko, moja piękna.
- Jaką lubisz herbatę? Bo wiem, że na pewno lubisz! Pytam, bo ja też nałogowo piję herbatę, a moja ulubiona to Earl Grey...
Ed zerwał się z krzesła.
- Nareszcie mamy w zespole porządną osobę! Z cytryną?
Pokiwałam głową:
- Tylko z cytryną!
- Marta, gdybyś nie była ode mnie kilka dobrych lat młodsza i gdyby nie miał już żony – poprosiłbym cię o rękę, serio! – wybuchnęliśmy śmiechem.
- No nie, kolejny herbaciany świr... Teraz jest ich dwoje... – westchnął Mike.
- Jakie jest moje motto – „I don’t drink caffe, I take tea, my dear.” – powiedział z dumą Ed.
- Ed, kochany mój, jak powiesz, że słuchasz Stinga to cię zastrzelę! – nie mogłam uwierzyć!
- Przecież to najlepszy „Englishman in New York”! On jest świetny!
- Zaraz zemdleję! Dobra, ty juz lepiej nic nie mów, bo okaże się, że jesteśmy jakimiś sobowtórami... – przybiliśmy piątkę.
- Dobra to teraz akcja – odkrywanie tajemnic przed Martą! W końcu ona też zostaje naszą przyjaciółka, bo wkracza do ekipy! Tylko tu dowiesz się jaką słabość ma Paul i co w wolnych chwilach robi Tracy! Dobra, zaczynamy! Paul, jedziesz pierwszy! – Ty trącił siedzącego najbliżej Paula.
- A więc... Jak chyba się domyślasz nazywam się Paul DiMeo. Mówią, że jestem najspokojniejszy z całego zespołu, ale to nieprawda – u nas nie ma ludzi spokojnych. Jak już Ty się wygadał to powiem – moją największą słabością jest czekolada. Mogę ją jeść na okrągło...
- To tak jak ja! Uwielbiam wszystkie – poza gorzką. – wtrąciłam.
- Świetnie, kiedyś zabiorę cię ze sobą do mojej ulubionej cukierni... Pycha, mówię ci! W wolnych chwilach, których jest niewiele, siedzę nad stawem i wędkuję. W ekipie nazywają mnie Tatuśkiem – jeśli chcesz tez możesz tak na mnie mówić. Dlaczego taka ksywa? Jestem najstarszy i, jak już powiedziałem, teoretycznie najbardziej stateczny z całego zespołu, a poza tym kocham dzieci.
- Eduardo! – zapowiedział Ty.
- A dokładniej Eduardo Xol. Paul ma świra na punkcie czekolady, Ty kocha swego Wolffy’ego przez dwa „f”, a ja mam kreskówkową manię. Uwielbiam filmy rysunkowe Disneya – Mickey’a, Donalda, Goofy’ego i resztę. Zawsze oglądam ich razem z moimi dzieciakami.
- Fajna mania! Przepraszam, że przerywam, ale czy każdy z was ma bzika na punkcie czegoś? – spytałam.
- Jasne, że każdy! Jesteśmy niegroźnymi zbzikowanymi świrami! – zaśmiała się Connie – Teraz ja. Constance Ramos. Lubię piec ciasta – odstresowuję się, kiedy to robię. Ale i tak najbardziej na świecie kocham nasz program – w jednym z odcinków poznałam mojego narzeczonego J.J.-a. Pamiętam jak dziś, rodzina Walswick’ów.
- OK, a więc kolej na mnie. Michael Moloney jestem. Jestem zespołowym śpiochem – zawsze wstaję ostatni i kładę się pierwszy. I tylko to uważam za minus naszego programu – jak pośpimy cztery godziny to juz sukces... Mam klaustrofobię i nienawidzę ciasnych, ciemnych pomieszczeń. Jeśli czytałaś „Kod Leonarda da Vinci” to wiesz – miałem taką samą przygodę jak Robert Langdon. – Mike spochmurniał.
- Biedny Mike. Ja tez mam pewną fobię – boje się i dostaje szału kiedy widzę pająka! Nienawidzę tych mutantów! – wzdrygnęłam się.
- Tak jak ja! To może teraz ja coś o sobie dodam. Nazywam się jak wiadomo Tracy Hutson. Nie cierpię pająków. Mam bzika na punkcie śmiesznych T-shirtów z różnymi logami albo z odlotowymi napisami. W domu mam osobną szafę na nie.
- Kiedy pojedziemy do Polski, zaprowadzę się do super sklepu... Pełno tam tego typu rzeczy! Swoją drogą to tez coś takiego lubię.
- Teraz ja, Preston Sharp. Podobnie jak Ty mam swój ukochany samochodzik – pickup. Nazywa się Snoopy.
- ?!
- No Snoopy, jak ten pies z kreskówki. Nie znasz...
- Wiem, o którego chodzi, ale... w życiu bym nie powiedziała, że Preston Sharp ma pickupa, który nazywa się Snoopy! – kręciłam głową z niedowierzaniem.
- Dobra, teraz ja. – Paige strzepnęła z bluzki niewidoczny pyłek – Paige Hemmis. Oglądałaś może „Legalną blondynkę”?
- Jasne, bardzo fajny film, a co?
- Kieruję się w życiu taką zasadą jak Rheese Whiterspoon w tym filmie. Istnieje mit, że blondynki, które lubią różowy kolor to puste lalunie. Staram się obalać ten mit! A poza tym... szalenie lubię rysować różne śmieszne rysunki i komiksy. Teraz ty Ed, podsumuj wszystko.
- Jasne. Jestem Ed Sanders, Anglik. To pospólstwo, przyjaciele z ekipy mówią, że mam zadatki na średniowiecznego rycerza – zawsze dbam o damy. Ale, zawiodę was, wybrankę swego serca już mam. W wolnych chwilach nałogowo piję herbatę, słucham Stinga i... Nie powiem kogo, nie chcę żebyś dostała zawału serca. No dobra, powiem. Erica Claptona.
- !
Ed roześmiał się.
- A moim bzikiem są książki kucharskie. Lubię je oglądać... a potem prosić Connie na kolanach, żeby coś upiekła. W ogóle mam podobną „pasję” do Paula – słodycze... Nienawidzę...
- Czego Eddy? – spytałam.
Wybuchnęli śmiechem. Ed poczerwieniał i dokończył:
- ...kiedy ktoś mówi na mnie Eddy.
- No to zostałem ja. Tygert Burton Pennington, ale wolę po prostu Ty. Wolffy’ego juz poznałaś. Oprócz tego lubię grać na mojej gitarce country i bluesa, a poza tym lubię... gotować. Zbieram oczywiście megafony. Tak, tak, mam już całkiem sporą kolekcję. Owszem jestem trochę narwany, ale wiem kiedy zastopować.
- Tak, a kto mnie dziś zrzucił z łóżka?
- Oj, to się nie liczy. – mrugnął przyjaźnie.
- Państwo pozwolą, że ich pożegnam... – wpadłam w ton Eda – Pójdę do siebie. Miło było was poznać!
- Ciebie też! Na pewno się zgramy! Trzymaj się, do zobaczenia! – żegnali mnie.
***
Jakieś pół godziny później ktoś zapukał do drzwi. To Ty.
- Można? Nie przeszkadzam? – spytał.
- Nie wygłupiaj się, wchodź. Czemu pytasz? – spytałam leżąc na łóżku.
Ty usiadł w wiklinowym fotelu.
- Jak się tu czujesz? Jak ci się spodobali projektanci?
- Masz super skład! Na pewno szybko się zaprzyjaźnimy. A jak się czuję? Mam bajkowy pokój o jakim zawsze marzyłam, mam rodzinę... Cieszę się, po prostu się cieszę. – mówiłam tak, ale nie potrafiłam się w stu procentach cieszyć.
Ty popatrzył na mnie uważnie.
- Nie wyglądasz najciekawiej... Możemy porozmawiać?
- Jasne.
Usiedliśmy obok siebie na łóżku.
- A teraz opowiedz mi co tak naprawdę czujesz.
„W sumie to i tak nie mam nic do stracenia... Opowiedzieć Ty’owi Penningtonowi o swych zmartwieniach, Boże, gdzie ja jestem?!” – zaśmiałam się w duszy.
- Ja naprawdę się cieszę, że tu jestem... Mam wszystko czego dusza zapragnie, mieszkam z Ty’em Penningtonem, a jego ekipa to moi przyjaciele... Ale tęsknię za Olką i Pawłem... To oni zawsze byli przy mnie, a teraz nagle ich nie ma... Mam też niezły stres, że nie poradzę sobie z językiem..
- Ale po angielsku mówisz świetnie! A widzowie zakochają się w twoim akcencie, jesteś lepsza od tego naszego Angola!
- Ale to jednak trochę stresujące... Co dalej – to po prostu stało się strasznie szybko. Naprawdę, dziwnie się czuję. Mieszkam u swojego idola – a kiedyś marzyłam żeby go po prostu spotkać i wziąć od niego autograf. A teraz on stał mi się... no mogę powiedzieć chyba – stał mi się rodzicem. Robi mi śniadanie, poznaje z przyjaciółmi – a oni opowiadają mi o swych bzikach... Nie wiem, może to dla ciebie głupie i niezrozumiałe, ale to naprawdę trudne. Muszę się przyzwyczaić do tej sytuacji...
- Rozumiem. Chcesz zostać sama czy mam z tobą trochę posiedzieć?
- Zostań.
Długą chwilę siedzieliśmy i milczeliśmy. Odezwałam się:
- A wiesz co chciałabym ci powiedzieć, jeśli spotkałabym cię?
- No co?
- Marzyłam o tym żeby ci pogratulować i... podziękować. Ty i twoi przyjaciele robicie naprawdę wspaniałą pracę – dajecie ludziom nadzieję i odmieniacie ludziom życie. Stwarzacie chociaż kawałek świata lepszym... Gdyby było więcej takich ludzi jak wy, świat byłby o wiele lepszy. Jesteście motywacją i inspiracją dla wielu. Ludzie chcą was naśladować! Każdy program to dla nich wielka dawka energii, zapału oraz chęci do życia i do pracy. Jesteście tematami dyskusji na forach, bohaterami opowiadań... Macie wielu fanów i naśladowców... no, przynajmniej w Polsce.
- Ja... My... Robimy to, bo chcemy żeby chociaż część ludzkości stała się szczęśliwa... Nie zależy nam na popularności, rzadko jesteśmy na okładkach gazet...
- Aha, czy mogę zadać jedno niedyskretne pytanie? Najwyżej nie odpowiesz, hmm?
- Pytaj o co chcesz.
- Jedna moja koleżanka przed wyjazdem błagała mnie, żebym cię oto zapytała. – zaśmiałam się. To Olka męczyła mnie cały czas, odkąd dowiedziała się, że Ty będzie moim opiekunem –Czy ty na serio byłeś w związku z tą całą Drea’ą?
Ku mojej zdziwieniu Ty wybuchnął śmiechem.
- To była kiedyś moja menadżerka i przyjaciółka. Pewnie ta koleżanka znalazła w Internecie jakieś zdjęcia albo „moją” wypowiedź? No tak... Zbyt rzadko udzielam jakichś wywiadów czy czegoś takiego... A jeśli zbyt długo się nie odzywasz – zrobią z tobą co chcą...
Rozdział 3 – Koniec sierpnia: pierwszy remont. Miłość jest pierwsza!
- Dzisiaj będzie specjalny odcinek dwugodzinny. – wyjaśnił mi Ty, kiedy staliśmy przed domem czekając na autokar.
- Gdy oglądałam „Dom nie do poznania” zawsze jednocześnie najmocniej kochałam, ale i nienawidziłam tych odcinków. Kochałam – bo najczęściej pokazywał rodziny szczególne: Andersonów, Vardonów... Ale nienawidziłam, bo musiałam czekać cały dzień na ten najfajniejszy moment gdy rodzina zwiedza dom. A jaki skład?
- Sama się przekonasz. – wskazał ręką na nadjeżdżający autokar – Mam nadzieję, że wzięłaś chusteczki?
- Zawsze gotowa. – powiedziałam, klepiąc się po wypchanej kieszeni. Szybko zrobiono mi i Ty’owi makijaż i weszliśmy do autokaru.
- Cześć wszystkim! – przywitałam się.
- Witaj Marta! – przywitały mnie uśmiechy. Paige, Connie, Preston i Ed.
- Siadaj. – Ed przesunął się. Siadłam obok niego. To najsympatyczniejszy Anglik jakiego znam.
- Cześć Marta, popraw włosy! Hemmis, bluzka! Pennington na miejsce! – ryczał Patrick – I uwaga! Trzy... Dwa... Jeden... Start!
- Cześć, jestem Ty Pennington i zapraszam na dzisiejszy odcinek.
Zwrócił się do nas.
- Dziś jedziemy na zlecenie rodziny Okvath’ów. Ale... nie chcą, żebyśmy remontowali im dom.
Popatrzyliśmy na siebie zdziwieni.
- A w takim razie czego chcą? – spytał Preston.
- Ich ośmioletnia córka Kassandra jest chora. Ma raka. Chce ona... żebyśmy zajęli się szpitalem, w którym przebywała. – Ty włączył magnetowid.
„Już? Cześć, jestem Kassandra Okvath. – sympatyczna dziewczynka z krótkimi włosami pomachała do kamery.
- Bryan.
- Nichol. – przedstawili się rodzice.
Było jeszcze rodzeństwo – Gabby, Levi, Josiah i Tobiah oraz Jonathan.
- Nie chcę żebyście remontowali dom... Proszę tylko o jedno – odmalujcie szpital. Oddział dziecięcy. Byłam tam i wiem co przeżywają dzieci. Bo muszą zmagać się z choroba w białych ścianach. – Tu pokazano szpital. Faktycznie, ponuro jak na oddział dziecięcy. Zbyt ponuro. – Kiedy byłam w szpitalu, robiłam naszyjniki, aby zarobić na walkę z rakiem. – Kassandra wzięła do ręki kilka – Na wierzchu są różowe paciorki. Różowy oznacza miłość – a miłość jest najważniejsza.
- Kiedy pół roku temu usłyszałam od lekarza, że moja córka jest chora – „rak żołądka”, zamarłam... – Nichol przerywa na chwilę, ale szybko opanowuje się – W tej chorobie nigdy nic nie wiadomo... Raz może być lepiej a raz gorzej. Ale nasza córka i my razem z nią walczymy. Proszę, pomóżcie nam zająć się szpitalem. Gdyby „ABC” jej nie pomogło – sama zaczęłaby odnawiać szpital...
Nie wiedzieliśmy kiedy poleciały nam łzy. Ośmiolatka walczy z rakiem i nie myśli o sobie, tylko o kolegach i koleżankach ze szpitala... Nie chce ładnego pokoju, zabawek czy czegoś podobnego, tylko tego żeby chore dzieci miały jakąś pociechę...
Dobrze, że wzięłam te chusteczki. Przydały się. Szczególnie mnie i Paige. Preston podszedł do niej i przytulił ją mocno. Siedzący obok mnie Ed, też zareagował.
- Anglicy nie mogą spokojnie patrzeć na łzy dam. – mruknął cicho, wziął ode mnie chustkę i wytarł mi łzy na policzkach, a potem przytulił mocno.
- Ta dziewczynka nie chce nic dla siebie, chce tylko dobra innych. – powiedział Ty – Dlatego wymyśliłem coś... Po raz pierwszy w naszym programie zrobimy dom – niespodziankę! Kassandra z rodziną poprowadzą pracę w szpitalu, dam im ekipę budowlaną... A tymczasem my zrobimy im małą niespodziankę... Na pewno znajdzie się coś do roboty w ich mieszkanku. – mrugnął do nas lider. Gruchnęliśmy śmiechem.
- Tylko cii...! To ma być niespodzianka, jakby co, to jedziemy do Minnesoty do innej rodziny. A więc: Leeeeeet’s do it!!! – wrzasnęliśmy już wszyscy trzymając się za ręce. Autokar zatrzymał się. Wyszliśmy. Ty miał oczywiście swój ukochany megafon.
- Dzień dobry Okvath’owie! Kassandra, Bryan, Nichol, Gabby, Levi, Josiah, Tobiah, Jonathan! Wyjdźcie przed dom!
Pierwszy pojawił się Levi... Za nim na dwór wybiegła cała reszta rodziny. Najszybsza była Kassandra – podbiegła do Ty’a i skoczyła mu w ramiona. On złapał ja i uściskał mocno. Dziewczynka miała ogromny uśmiech na twarzy... W takich momentach nie stopujemy ludzi, a szczególnie dzieci, żeby zrobić im makijaż. Jeśli cos źle wyjdzie – poprawi się komputerowo.
- Jechaliśmy właśnie do innego zlecenia, do rodziny z Mineapolis, ale twoje nagranie bardzo nas wzruszyło. – powiedział Ty do Kassandry – Myślisz, że kolorowe sale pomogą w walce z chorobą?
- Jestem pewna. – oświadczyła dziewczynka.
- Przemyśleliśmy sprawę i uznaliśmy, że damy ci małą ekipę budowlaną... Spakujcie się tylko, nasza limuzyna podwiezie was do szpitala. Macie siedem dni... Proszę – Ty podał Kassandrze telefon – W końcu będziesz tam liderem, a liderzy muszą mieć swoje telefony. Jeśli będziesz potrzebowała pomocy – zadzwoń.
- Dziękuję. Ja też mam coś dla was... – dziewczynka pobiegła do domu. Uśmiechnięci odprowadziliśmy ją wzrokiem.
- Musicie być z niej dumni... – rzekł Ty do rodziców – Ma dopiero osiem lat, a juz chce pomagać i jest pełna woli walki...
- Jesteśmy dumni. Ale jednocześnie boimy się, bo wiadomo jak jest z rakiem... Jednego dnia rokowania są dobre, a drugiego może być już... – Nichol przerwała. Mąż objął ją ramieniem.
- Wierzymy, że będzie dobrze... – powiedział.
- Możemy cos dla was zrobić? Cos odmalować, dobudować? Z chęcią się podejmiemy...
- Nie chcemy fatygować, macie zlecenie do innej rodziny... Ale gdyby starczyło czasu, docenimy każdą pomoc.
- Fantastycznie! – wykrzyknął Ty.
Nadeszła Kassandra. Trzymała w ręku kilka wisiorków.
- Ten jest dla ciebie. – podała go Ty’owi. Zdumiony, wziął go on niej.
- Ma malutki megafon! Piękny, dziekuję! Zwykle to my dajemy, a teraz... – lider założył go na szyję. Kassandra podeszła do każdego z nas i każdemu dała po jednym.
- No, a teraz lećcie się spakować, a my tymczasem z... – zawołał wesoło Ty. Kaszlnęłam jak najgłośniej się dało.
- ...a my tymczasem załatwimy limuzynę! – dodał Ty lekko się czerwieniąc. Connie z trudem zachowując powagę, pociągnęła go za ramię i powiedziała:
- Chodź...
Rodzina poszła się pakować, a my tymczasem odeszliśmy w bok.
- Zwariowałeś? Uważaj! – strofowałam Ty’a.
- Przepraszam, no, ale gdybyście wy powtarzali taką kwestę prawie co tydzień, też moglibyście się pomylić!
- Dobrze, ważne, że nikt się nie dowiedział. A ty lepiej naprawdę załatw jakiś pojazd. Dzwoń po Matthew. – Paige szturchnęła lidera.
- Jasne... – przystawił telefon do ucha.
***
- Jesteście gotowi? No to wsiadajcie! Będę dzwonił czasem! – żegnał Ty rodzinę. Wsiedli do limuzyny, my wsiedliśmy do autobusu. Oni pojechali w lewo, a my w prawo... W prawo. W prawo. W prawo. I jeszcze raz w prawo.
- Nie wiemy co lubią, czym się interesują... Pójdę popytać sąsiadów, a wy sprawdźcie stan domu.
- Jasne. Chodźmy... – podeszliśmy do drzwi.
- No tak, zamknięte... Sprawdźcie pod wycieraczką. – rzucił Preston szarpiąc za klamkę.
- Nie, to zbyt banalne... – Connie odsunęła wycieraczkę. Klucza oczywiście nie było. Rozejrzeliśmy się dookoła.
- Lepiej się rozdzielmy i poszukajmy czegoś otwartego. – rozeszliśmy się.
- A nie możemy po prostu wywalić tych drzwi? – spytałam juz lekko frustrowana – Przecież i tak zrównamy ten dom z ziemią!
- Nie trzeba... – Paige otworzyła drzw
jeden kierownik prac z drugim, jasne? Na początek musisz cos powiedzieć, żeby zmotywować ludzi do działania. Dasz sobie radę? Zaczekaj, Marta chce ci cos powiedzieć... – dał mi telefon.
- Cześć Kassandra, tu Marta. Mogę prosić cię o radę? Bo ja i Ty urządzamy w Mineapolis pokój dla dziewczynki w twoim wieku. Co ośmiolatki lubią najbardziej?
- Ogrody. Dużo zieleni, kwiatów i motylków.
- Dziękuję, bardzo nam pomogłaś. Trzymaj się, cześć!
- Cześć! – rozłączyłam się.
- No co tak patrzycie? Ma się łeb, no nie? – zaśmiałam się.
- Ona ma to na pewno po mnie! – Ty wypiął dumnie tors – No ale teraz... Leeeeeeet’s do it! – ryknął po swojemu.
Robotnicy rzucili się do domu. My z projektantami tez chcieliśmy pobiec z nimi ale Ty nas przystopował:
- Zaczekajcie... Zaraz coś zobaczycie. – podniósł telefon do uszu i rzekł – Chłopaki, możecie przyjeżdżać!
- Ty, co znowu kombinujesz? – spytała Connie, ale Ty wrzasnął tylko do ludzi:
- Wyjdźcie z budynku! Natychmiast!
Zdziwieni budowlańcy zaczęli wysypywać się z domu. A tymczasem zza rogu ulicy nadjechały olbrzymie buldożery... Trzy sztuki.
- Piękne nie? Sam po nie zadzwoniłem. – uśmiechał się z dumą Ty.
Kiedy już maszyny stanęły na froncie, lider podniósł do ust megafon i wrzasnął:
- Panowie! Zburzcie ten dom! Na trzy! Raz... Dwa... Trzy!
Buldożery ruszyły pełną parą. Po prostu... zmiotły dom z powierzchni ziemi! Kilkanaście sekund później były tylko wielkie kupy gruzu.
- Dzięki chłopaki! – jakiś czas potem, kiedy wszystko zostało uprzątnięte Ty machał do oddalających się pomocników.
- Ty! Jest problem. – podeszłyśmy do niego wraz z Paige.
- Co się stało? – spoważniał natychmiast.
- Chodź i sam zobacz... – pociągnęłyśmy go za ręce.
- Cóż, znaleźliśmy studnię. Nie możemy tego zasypać ziemią przecież. Ale to głębokie! – wrzuciłam do środka kamyk.
- Potrzebny jest beton... – Paige i Ty’owi zrzedła mina. Natychmiast zrozumiałam o co chodzi.
- A oznacza to opóźnienie tak? – spytałam. Pokiwali tylko głowami.
Betoniarka natychmiast wzięła się do pracy. Minuty strasznie się wlokły...
***
Ed podszedł do kamery.
- Mamy cztery godziny opóźnienia. Przy stawianiu domu w tydzień to sporo... Ale studnia jest juz zalana i beton wyschnął! Będziemy gonili! – uśmiechnął się i wrócił do pracy.
- No, ramiarze mogą nareszcie wziąć się do pracy! – Paige była wyraźnie ucieszona – Teraz, będzie juz dobrze...
***
- Boże, jacy oni szybcy! Ramiarze z Phoenix są najszybsi! – mówiła z uznaniem Connie.
- Są prawie tak szybcy jak Anglicy... – mruknął przechodzący obok Ed.
- Taa, chyba po herbacie! – parsknęłyśmy śmiechem razem z Paige.
- Słyszałem! – wrzasnął jeszcze Angol.
- Ramiarze z Phoenix są najlepsi. Jesteśmy dokładnie... Nie! Jesteśmy dokładnie pięć godzin do przodu! Super! – Connie była zachwycona.
- To co, jedziemy po zakupy? Chodź Marta... weźmy jeszcze tego Angola od siedmiu boleści, on zna się na narzędziach... – westchnęła Paige.
- Ed, jedziesz z nami do Searsa? Trzeba kupić graty do pokoju bliźniaków. – spytałam go.
- Piękne moje, z wami pojadę nawet do piekła! – wskoczyliśmy do pickupa.
Po pół godzinie byliśmy już w Searsie. Zaczęliśmy wybierać sprzęty i różne drobiazgi i wrzucaliśmy je do wózka.
- Zaraz gdzie jest nasz Englishman? – zauważyłam, że nigdzie nie ma Eda.
- Ed, to ma być tylko kilka rzeczy do dziecięcego pokoju! – Paige wytrzeszczyła oczy na widok dźwigającego mnóstwo rzeczy Anglika – Odłóż to!
- Jasne... – kiedy tylko Paige odwróciła się Ed zaczął wrzucać wszystko do wózka.
Nie minęło nawet piętnaście minut, zobaczyłam mężczyznę, który ciągnie olbrzymi wózek wypełniony po brzegi najdziwniejszymi i chyba wszystkimi narzędziami z Searsa. Ed wysłał mi błagalne spojrzenie i mrugnął. Podniosłam kciuki do góry.
- Ed, gdzie jesteś? – nagle usłyszeliśmy głos Paige – Ed? Marta?
- To ja to jakoś załaduję a ty ją zagadaj. – szepnął do mnie z rozbrajającym uśmiechem.
- Jasne Eddy.
- NIE MÓW DO MNIE EDDY!
- Przepraszam... Eddy. – dodałam kiedy Ed oddalił się.
- Słyszałem! – krzyknął.
Za to słuch to on ma idealny...
***
- Connie, szukam Eda. Nie wiesz gdzie jest? – spytałam.
- Nie mam zielonego pojęcia. Spytaj Ty’a, on chyba z nim ostatnio rozmawiał... – wzruszyła ramionami.
- Dzięki... O Ty! Zaczekaj! – zauważyłam jak lider idzie gdzieś w stronę autobusu.
- Coś się stało? – spytał.
- Nie wiesz gdzie jest Ed? Szukam go.
- Nocował w przyczepie... Chyba jest gdzieś na budowie, pracuje nad swoim projektem albo siedzi jeszcze w przyczepie.
- Dzięki. To znaczy, że może byc wszędzie! – roześmialiśmy się – Nie no, pewnie w przyczepie jest, lecę go obudzić! Do zobaczenia! – pobiegłam w stronę naszego małego „kempingu”.
Zapukałam i nieśmiało uchyliłam drzwi.
- Ed? Jesteś tu? Hej, dżentelmen, co się stało?
- Jestem największym idiotą pod słońcem... Boli... – syczał Ed.
- Co ci jest?!
- Buty trzeba rozchodzić. A ja kupiłem sobie przed naszym wyjazdem nowe... Strasznie mnie obtarły. Polałem je płynem po goleniu...
- CO?!
- Nie wydzieraj się na mnie, co? Mówiłem, że jestem idiotą...
- Biedny Eddy. Siedź tu, zaraz przyjdę.
Wyleciałam z domku.
- Czy jest na sali lekarz? Fred, chodź tu! – zawołałam naszego sanitariusza.
- No co tam się dzieje Marta?
- We mną wszystko OK, ale gorzej z Edem... Polał pryszcze wodą po goleniu...
- Co zrobił?! Pogięło go?
- Najwyraźniej. Ale nie bądź na niego zły... Chodźmy, bo to go strasznie boli.
- Oj, Eddy, Eddy, na starość ci odbija... Kto to widział pryszcze polewać wodą po goleniu... – narzekał sanitariusz. Ed, cały czerwony, nic nie mówił. Chociaż wydawało mi się, że słyszę z jego ust od czasu do czasu niewyraźne „idiota” i „głupi, pusty”. Zrobiło mi się go żal. Nie chciał źle...
- Jedziesz do lekarza, niech oni ci to porządnie opatrzą. Oj ty głupi człowieku... – Fred wyszedł z domku. Ed wyglądał jakby miał ochotę się ubiczować. Położyłam mu rękę na ramieniu.
- Nie martw się Ed... Jadę z tobą. – postanowiłam – Bardzo boli?
- Piękna, mój ból w porównaniu z terapią Kassandry to pikuś. Ośmiolatka, walcząca z rakiem i dwudziestodziewięciolatek, który narzeka na pryszcze... – nagle syknął. Widać było, że chodzenie sprawia mu ból.
- Chodź, oprzyj się o mnie. Idziemy. – Ed opierał się na moim ramieniu. Głowę miał spuszczoną i wyglądał jak siedem nieszczęść.
- Ed, co się dzieje? – podeszli do nas Paige i Ty.
- Jestem skończonym kretynem. Polałem sobie pryszcze wodą po goleniu. – wyznał twardo.
Paige i Ty popatrzyli na siebie i mimo moich rozpaczliwych znaków, wybuchnęli śmiechem.
- Macie prawo się ze mnie śmiać. Jestem beznadziejny.
- Eddy, uspokój się i nie zwracaj uwagi na tych idiotów. Chodź. – dokuśtykaliśmy do samochodu.
- Jesteś naprawdę wyjątkową dziewczyną, moja piękna. A ja jestem głupim idiotą.
- Każdemu zdarzają się pomyłki. Ja też kiedyś miałam problemy z takim czymś. – skłamałam.
- Serio? Co się stało?
- Nie chcę o tym mówić. To nie było przyjemne. – odwróciłam wzrok, jakbym przypomniała sobie jakieś niemiłe wydarzenie. Powinnam poważnie zastanowić nad zostaniem aktorką...
Sanitariusz zatrzymał auto i wyszedł po wózek dla Eda.
Po chwili Ed leżał już na leżance lekarza.
- Co się stało?
- Polałem pryszcze płynem po goleniu.
- Dlaczego?
- Bo byłem głupi.
Lekarz uśmiechnął się i zabandażował Edowi stopę.
- Będzie dobrze, ale nie może pan chodzić przez dwadzieścia cztery godziny.
- Kiedy ja muszę! – przeraził się Ed.
Lekarz wzruszył ramionami. Mężczyzna podziękował i wsiadł na wózek.
Siedzieliśmy już w samochodzie, kiedy jęknął:
- Ty mnie zabije, a Patrick poda truciznę, żebym dłużej cierpiał...
- Spokojnie, już ja coś wymyślę... – uśmiechnęłam się.
- Ale na razie nic im nie mówi jasne?
- Jasne, ale dlaczego?
- Nieważne, po prostu im nie mów.
Wysiedliśmy z samochodu.
- Jak tam, wielka stopo? – podszedł do nas Ty.
- Super, dali mi jakieś środki przeciwbólowe, będzie OK. Wracam do pracy. – pokuśtykał.
- Miej na niego oko, zgoda? – poprosił lider.
- Pewnie.
Nie minęło jakieś dwie godziny kiedy Ed znowu miał jakieś kłopoty.
- Coś się stało?
- To ta cholerna stopa... Spuchła mi straszliwie...
- Miałeś nie chodzić przez dobę! – wrzeszczał Fred – Natychmiast siadaj i się nie ruszaj, inaczej zrobi się coś naprawdę poważnego! Jak ta gangrena przerzuci się na stawy nie będzie ci do śmiechu!
- Przepraszam. Jestem idiotą... No ale nie mogę zawieść Levi’ego! Masz gdzieś gangrenę i stawy! – spróbował wstać, ale zasyczał tylko z bólu.
- Oj chłopie, chłopie... Serce masz dobre, ale nogi nie. Sprowadzę ci pomocnika. – Ty wyciągnął telefon.
- Cześć! Wiem, że obiecałem ci wolny tydzień, ale to naprawdę sytuacja podbramkowa. Przyjedź, proszę. Jesteś cudowny! Na razie. – rozłączył się i rzekł do nas – W porządku Ed, ja się nie gniewam. Ale gdyby nie udałoby mi się załatwić pomocnika to... – przeciągnął palcem po gardle – chyba bym ci tę stopę odrąbał!
- Widzisz?! Wszystko będzie OK, Eddy. – zaśmiałam się.
- Udaję że nie usłyszałem tego ostatniego słowa, moja piękna. No cóż, jak to śpiewa Sting: „Gentelmen can walk, but never run”. – uśmiechnął się szeroko.
- Przynieść ci herbaty? – również uśmiechnęłam się do niego.
- Z twoich rączek wypiłby nawet truciznę, a co dopiero mówić o herbacie! – wykrzyknął.
- Zaraz wracam. – pobiegłam więc do autobusu. Herbaty nigdzie nie było! Fakt! Zawsze chowaliśmy ją z Edem przed innymi za szafką. Ale znalazłam tam tylko... karteczkę!
„Skończyły się dla was dobre czasy! Przechodzicie na kawową dietę! – Od ekipy”
Co za dziady! Nie ujdzie im to na sucho!
Obok był sklep. Pobiegłam tam.
- Poproszę Earl Greya. Cały zapas. – uśmiechnęłam się szelmowsko, wykładając banknot o dużym nominale na ladę.
- Hej, czy mógłbyś mi pomóc? – zaczepiłam jakiegoś przypadkowego robotnika.
- Jasne, a co jest?
- Weź tego trochę, bo sama się nie zabiorę. – uśmiechnęłam się wdzięcznie – Tylko nic nikomu nie mów!
- OK. Gdzie to zanieść?
- Do naszego autobusu, tylko szybko, żeby projektanci nie widzieli!
Wrzuciliśmy wszytskie opakowania na łóżko.
- Dzięki, jesteś boski!
- Jasne szefowo! Wracam do pracy! Czołem!
A teraz wystarczy tylko mała zamiana... Wyobrażając sobie minę Ty’a, schowałam cały ich zapas kawy do moich rzeczy. A na ich miejsce dałam oczywiście herbatkę... No i liścik.
- Hej, no i gdzie nasz napój bogów? I w ogóle co tak długo? – zdziwił się Ed.
- Zapomniałam! Ale czekaj, coś ci opowiem... Tylko nikomu ani słowa!
- Oczywiście, piękna!
- To słuchaj...
I już po chwili śmialiśmy się do rozpuku wyobrażając sobie miny ludzi z ekipy... Nagle usłyszałam jakieś wrzaski i wiwaty dochodzące sprzed domu.
- Nawet nie waż się ruszyć! – rzuciłam na odchodnym do Eda. Pobiegłam przed dom. Nadjechał jakiś samochód.
Zaraz czy to nie jest przypadkiem...
- Paul! A więc to ty będziesz pomocnikiem Eddy’ego? – starałam się przekrzyczeć tłum.
- Ty do mnie zadzwonił, a więc przybyłem.
- Wiesz co, mam propozycję... Idź i daj im kilka autografów, bo oni zaraz zburzą dom swoim krzykiem!
- Myślisz? – Paul uśmiechnął się – Ale przecież ja jeszcze nic nie zrobiłem...
- Oni kochają ciebie i projektantów za całokształt! Idź do nich, zdążysz jeszcze zrobić te latawce Eda!
- Jakie latawce? – spytał jeszcze, ale wypchnęłam go przed tłum:
- No idź! Kiedyś sama marzyłam, żeby cię poznać! I resztę ekipy też!
- Paul! Dosyć tej zabawy z fanami! Po programie rozdasz autografy, ty bożyszcze kobiet! – nadszedł Ty. Pisk zrobił się jeszcze większy. Lider wziął swój nieodłączny megafon i ryknął:
- Oddajcie nam Paula! Po programie zrobimy te setki fotek i rozdamy tysiące autografów, ale na razie przepraszam! – pociągnął Paula za ramię i dodał już normalnym głosem – Dzięki że przyjechałeś Tatusiu!
- Nie ma sprawy. A teraz chodźmy, opowiesz mi wszystko.
- A tak w ogóle to kto wymyślił ten numer z herbatą?!! – spytał jeszcze Ty prosto patrząc na mnie.
- A tak w ogóle to kto wymyślił ten numer z kawą?!! Teraz „ekipa” będzie musiała odpokutować! Darujemy tylko Paulowi, bo go wtedy nie było!
***
- Hej Preston! Jak tam idzie pisanie? – spytałam. Preston bowiem wpadł na znakomity pomysł – na podstawie historii Kassandry stworzy bajkę!
- Świetnie! Posłuchaj, opowiem ci to. – wziął głęboki oddech i zaczął - Był sobie mały motylek. Mieszkał z rodzina na drzewie Okvath. Niestety – motylek zaczął tracić kolory. Rodzice powiedzieli: „Zabierzmy go do Drzewa Zdrowia”. Zanieśli motylka, który wraz z innymi chorymi owadami zaczął odzyskiwać siły. Kiedy miał juz piękne kolorowe skrzydła, mógł odlecieć ze Drzewa Zdrowia. W domu czekała go niespodzianka – drzewo Okvath zakwitło jak nigdy! Niebieskie bobry pracowały dzień i noc... I jak? Trochę to się jeszcze dopieści, ale mniej więcej coś takiego. Myślałem też nad tytułem. Na początku chciałem cos normalnego – „Motylek Okvath” czy cos takiego, ale Leah wymyśliła coś znacznie lepszego. „Miłość jest najważniejsza”. Słowa samej Kassandry...
Nie mogłam już dalej ukrywać łez.
- To idiotyczne, wiem. Dlaczego ja prawie, że na wszystkim płaczę? A ty nie kameruj tego! – warknęłam do gościa z kamerą.
- Robię swoją robotę. – odparł nie wyłączając kamery i zrobił perfidne zbliżenie. Preston podszedł do niego.
- Colin, wyłącz kamerę. – powiedział głosem nie znoszącym sprzeciwu – Bo powiem o pewniej sprawie Patrickowi...
Colin wymamrotał coś i wyłączył sprzęt. Odszedł.
Preston podszedł do mnie.
- Marta... Nie wstydź się łez. Łzy to po prostu inna forma śmiechu. No chodź wypłacz się. Poświęcę ten fragment koszuli. – zaśmiał się i przytulił mnie – Ech, mam córkę w twoim wieku. Wiem co potrzeba w takich chwilach... Ale to dobrze, że płaczesz, to znaczy, że przejęłaś się moją bajką. – uśmiechnął się.
- Dzięki Preston. Za pocieszenie i spławienie tego Colina. Naprawdę, jesteś kochany. A ta bajka jest po prostu cudowna. W ogóle to nie wiedziałam, że piszesz. – otarłam łzy.
- Czasem się zdarza. Głównie to dla dzieci, wymyślam różne historyjki. Wiesz... My, nasza ekipa kocha dzieci. One zawsze nas wzruszają. Za krzywdę dzieci możemy się pokroić. Ale ja i Paul jesteśmy najbardziej przeczuleni na ich punkcie. Nie wiem dlaczego, ale mówię to tobie jako pierwszej – tylko się nie wygadaj! Ja i Paul mamy w planach założenie fundacji... Pomoc dla dzieci pokrzywdzonych przez los. Na przykład właśnie chorych na raka.
- Jesteście naprawdę... Nie ma słów, żeby wyrazić w pełni to co robicie, waszą miłość do dzieciaków...
- W końcu miłość jest najważniejsza! – powiedział mocnym głosem Preston – Przepraszam, ale muszę wracać do pracy. Do zobaczenia!
- I jeszcze raz dzięki!
***
- Hej, mam wspaniały pomysł! Zróbcie kolację, co? W czwartek? – spytał Ty przechodząc obok mnie i Paige i krzycząc do nas przez megafon.
- Jaką kolację? – popatrzyłam na innych.
- Ej, Marta nie wiesz o co Ty’owi chodziło z tą kolacją? To randka?
- Nie mam zielonego pojęcia...
- Co jest? – przyszedł Ty – A, nie powiedziałem wam o co chodzi z tą kolacją, faktycznie! no więc tak. Pomyślałem sobie, że pomożemy nie tylko Kassandrze. Niedaleko stąd odbywała się licytacja, więc...
- Sprzedałeś kolację?!
- W nowym domu. Co? Coś zrobiłem nie tak?
- A za ile?
- Pięć i pół tysiąca dolarów.
- Ty, jesteś naprawdę ześwirowany! – powiedziała Connie śmiejąc się.
- Wiem... – Ty uśmiechnął się figlarnie – Drużyno, czas podzielić role i przygotować menu! Hej, co się dzieje? – spytał nagle, bo zaczęli podchodzić do niego robotnicy.
- Zginął mi kask! A mnie narzędzia! I mnie też! – nagle Preston zrobił się cały czerwony.
- Zaraz, zaraz powoli. Narzędzia wam zginęły?
- Tak!
- No to nieprzyjemna sytuacja... Ale spokojnie, idźcie do Georg’a, on ma zawsze zapas. – kiedy robotnicy odeszli Preston zaczął:
- Ekhm, Ty... To moja sprawka z tymi narzędziami... Brakowało mi kilku rzeczy do pokoju budowlanego i musiałem...
- Dobra stary, nie ma sprawy. Ale kraść jest nieładnie! – Ty pogroził Prestonowi palcem i obaj roześmiali się.
***
- Marta, leć zobacz co u naszego nieszczęsnego Eda, dobrze? I sprawdź czy trzyma tę zakichaną stopę w górze.
- Jasne. – pobiegłam do autobusu. Weszłam do środka. Ed spał. Ze stopą na oparciu kanapy.
- Grzeczny Eddy. Niech sobie pośpi obudzimy go przed powrotem rodziny. O nie, teraz czas na tę zwariowaną kolację... Lecę, miałam przecież pomagać Paulowi i Prestonowi w kuchni!
Zdążyłam w samą porę.
- No nareszcie jesteś!
- Byłam u naszego kaleki, sprawdzić co z nim. Śpi jak baranek!
Czekaliśmy na zamówienia. Paige miała być kelnerką.
- Lasagne dwa razy, sałatka z kurczaka dwa razy! – Paige wbiegła do naszej prowizorycznej kuchni.
- No to jedziemy! Marta, mięso! – zarządził Preston. Wyjęłam z opakowania kawałki mięsa i położyłam na grillu.
- Odsuń się. A ty Paul, mów kiedy mam skończyć. – Preston włożył maskę na twarz, wziął istny miotacz ognia i zaczął przypiekać, a raczej przypalać mięso.
- Jeszcze trochę... – stwierdził Paul – OK, wystarczy. Marta, masz tego kurczaka. – podał mi talerzyk. Dodałam trochę ugotowanego ryżu, groszku, kukurydzy...
- Et voila! – mieliśmy niezły ubaw z min gości kiedy zobaczyli porozwalane na talerzach konserwowe warzywa, rozgotowany lekko ryż i czarne kawałki mięsa. W końcu nasz ubaw zakończył Ty – wyszedł do nich i powiedział:
- Marni z nas kucharze... A przynajmniej w takich warunkach. Wyrzućcie to, nie chcemy żebyście się pochorowali. Ale nie mogę wam się jakoś odpłacić – w końcu daliście kupę kasy. Zapraszam na porządną kolację!
- A ta nasza to przepraszam bardzo nie była porządna? – spytał szeptem Paul.
- Sam nie tknął palcem i mówi jaka kolacja porządna!
- Spokojnie, panowie! Zagonimy go do garów! – wybuchnęliśmy śmiechem
***
- Dostaliśmy nagranie od Kassandry! Chodźcie! – Ty machał do nas. Podeszliśmy. Z monitora spojrzała na nas uśmiechnięta buzia ośmiolatki.
- Cześć Ty! Cześć projektanci! Wysyłam nagranie, bo chciałam pokazać wam rezultat prac. Wymyśliłam podróż dookoła świata. Jest sala kosmiczna, podwodna, dżungla, pustynia... – wyliczała – Tu kiedyś leżałam. Nie było wtedy tak kolorowo... A to moja ulubiona sala – z księżniczką. – pokazała pomalowaną ścianę. Dziękuję wam za wszystko. Teraz dzieci będą szczęśliwsze i zdrowsze. Jesteście wspaniali! Do widzenia! – Kassandra wyłączyła się.
- To ty jesteś wspaniała, Kassandro... – westchnął Ty – Chodźcie, zagońmy ich do wnoszenia mebli... Niedługo przyjeżdża Kassandra, musimy się spieszyć... Zadzwoniłem już po szeryfa i jego bandę, chętnie pomogą. O, nawet nasz Ed się obudził! No jak tam kopyto?
- W porządku, ale... Ty mógłbym cię o coś prosić?
- Masz już żoną, a poza tym po moim trupie nie zgodzę się, aby Marta wyszła za ciebie! – puścił do mnie oko Ty.
- Z całym szacunkiem piękna... – skłonił mi się lekko – Nie chodzi oto. Czy mógłbym przywitać rodzinę? Proszę, nie odpuszczę powitania Kassandry!
Ty zastanowił się chwilę, po czym powiedział:
- Nie chcę cię narażać... ale w pół godziny może nic ci się nie stanie? Dobra, zgadzam się, ale teraz marsz do autokaru! I nawet nie myśl o noszeniu mebli, ani najmniejszego krzesełka! – krzyknął jeszcze za nim i powiedział do mnie – A ty piękna? Czy taki anioł pomoże nam, malutkim, nosić sprzęty? – wpadł w ton Eda.
- Jasne, ty mój osobisty dżentelmenie. – zaśmiałam się.
***
- Skończyliśmy! – usłyszałam ryk Ty’a i jeszcze głośniejszy ryk tłumu – Ale pamiętajcie, rodzina ciągle o niczym nie wie... Nie możecie wiwatować, bo nie będzie niespodzianki!...
- Super nam wyszło, prawda? – spytała Connie.
- Jest świetnie! – potwierdziłam uśmiechnięta. Wymyśliliśmy dom w stylu hiszpańskiego baroku – wyglądało to cudownie.
- To twój pierwszy projekt... I jak ci się z nami pracuje? – spytał Paul.
- Mówiąc szczerze, nie myślałam, że będzie tak... na luzie. A tu miła atmosfera, wiem, że mogę na wszystkich liczyć, a kamer to w ogóle nie zauważam! No chyba, że Colin... – spojrzałam na Prestona. Uśmiechnął się do mnie i zwichrował mi grzywkę.
- Co ten zidiociały człowiek ci zrobił? – spytała zdenerwowana Paige – Nie cierpię go, podlizuje się Patrickowi aż strach i kameruje dosłownie każdy szczegół!
- Nieważne co zrobił... To przygłup. Cicho, chyba nadjeżdża limuzyna! – powiedziałam. Byłam trochę stremowana, w końcu to moje pierwsze powitanie rodziny... Ed najwyraźniej to zauważył, bo nachylił się i szepnął:
- Spokojnie, moja piękna. Wszystko będzie dobrze, ja też denerwowałem się swoim pierwszym powitaniem rodziny... To dla każdego jest wielkie przeżycie. Pomyśl lepiej o mnie, projektanci zawsze wybiegają na powitanie rodziny, a ja?
- Eddy, Eddy, kochany mój – „gentelmen can walk, but never run”! – zaśmiałam się.
- Też prawda. Nie mów do mnie Eddy! – warknął i wyprostował się.
- ...a oto nasi projektanci! – usłyszałam i poczułam jak ludzie z ekipy wypychają nas lekko na zewnątrz. Wybiegliśmy (Ed raczej dokuśtykał). Pierwsza w ramiona wpadła mi Kassandra.
- Jest nawet Paul! – wrzasnął Ty.
- Ed, co ci się stało? – spytał Bryan. Ed machnął ręką i odparł:
- Powiem tylko jedno – woda od Gucciego nie nadaje się do polewania pryszczy... – westchnął.
- Chodźcie obejrzeć dom! – zaprosił rodzinę Ty. Poszli.
- No i co, było tak strasznie? – Ed położył mi rękę na ramieniu.
- Było super! Napięty tydzień był wart ich uszczęśliwionych twarzy... Ekstremalne uczucie... Kiedy jedziemy do następnej rodziny? – byłam podekscytowana.
Projektanci popatrzyli na siebie. Tylko Ed objął mnie trochę mocniej i szepnął:
- Piękna... Wyjdziesz na ludzi...
Zaczerwieniłam się lekko. Ciszę przerwał Preston:
- Chodźmy... Wiecie gdzie... – trącił projektantów. Ruszyli do domu.
- Zaraz, a ja? Gdzie idziecie? – spytałam.
- Dowiesz się! Ale na razie zostań tutaj! – krzyknęli.
- Co oni kombinują? – spytałam do kamery. Kamerzysta (na szczęście nie Colin) zachichotał cicho i wzruszył ramionami – A wy nie wiecie? – podeszłam do ludzi. Wtedy wszyscy podnieśli palce do ust i szepnęli: „Cii...”. Przewróciłam oczami.
- Ty was przekupił tak? Super. – jęknęłam.
- Wiadomość dla ciebie. Od pana Penningtona. – ktoś podał mi laptop. Na ekranie pokazał się Ty.
- Cześć, przepraszam za tę konspirację, ale to niespodzianka. Tylko mnie nie wyłączaj! Idź do domu.
Zrezygnowana otworzyłam drzwi. Rozejrzałam się. Wszystko było normalne.
- Spójrz pod nogi! – ryczał Ty. Leżała tam wycięta z papieru strzałka, wskazywała schody.
- Ty, tobie się chyba nudzi... Co ty wymyślasz? – westchnęłam wchodząc na górę. Strzałka. Znowu. Skierowały mnie... znowu pod schody. Powiedziałam do kamery śledzącej uważnie moje ruchy:
- Jak się dowiem, kto rozkładał te strzałki to zabiję! – zeszłam po schodach. Tam leżała nie strzałka, ale kartka papieru. Coś było na niej napisane.
- Podnieś to. – odezwał się Ty z monitora.
Podniosłam. Wielkimi literami napisane było na niej: „NIESPODZIANKA!”
- Co to za głupie pomysły?! – wkurzyłam się.
- Ostatnia wiadomość... – odezwał się znowu Ty – Spójrz w głąb jadalni... – wyłączył się.
- Niespodzianka! – wrzasnęli wszyscy – Ty, projektanci, rodzina, szefowie ekipy budowlanej...
- Co to znaczy? – zatkało mnie.
- Piękna, jesteś nowa w naszej ekipie, musimy to jakoś uczcić! A rodzina Okvath’ów z chęcią użyczyła nam kąta, na rzecz malutkiej imprezy. – wyjaśnił Ed.
- Super! – ucieszyłam się – A gdzie Ty? – zauważyłam, że brakuje lidera.
- Szampan... – krzyknął Ty, wchodząc. Po chwili dokończył - ...byłby, ale nie jestem za rozpijaniem nieletnich! Dlatego postawiłem na zdrowe soczki owocowe... – machnął ręką. Wszedł jakiś człowiek z ekipy robotników, z tacą pełną plastikowych, jednorazowych kubków. Spojrzałam... W środku był sok marchewkowy! Ed, Paul, Preston, Paige, Connie, Bryan, Nichol i szefowie ekipy spojrzeli na Ty’a wymownym spojrzeniem.
- No co? Egoiści, szampana wam się zachciewa, tu są nieletni! Ja na przykład bardzo lubię soczek marchewkowy i przy okazji – chciałbym wznieść toast. – podniósł do góry swój kubek – Za Martę nowy nabytek naszej ekipy – mam nadzieję, że więcej nie będzie dowcipów z herbatą! – przybiliśmy z Edem piątkę – Za Paula – gdyby nie on, tego domu nie byłoby! Dzięki Paul, odbiję ci kiedyś ten urlop!
- Raczej ja ci odbiję... – mruknął zawstydzony Ed.
- No i najważniejsze – chciałbym wznieść toast za Kassandrę. Za naszego motylka, który chce dawać kolory innym. Zostań taka jaka jesteś Kassandro. – wychylił kubeczek – Ohyda. Ale za to samo zdrowie!
Zaśmialiśmy się zgodnie i poszliśmy za jego przykładem.
Rozdział 4 – Początek września
Siedzieliśmy z Ty’em w domu, korzystając z wolnych chwil. Ja siedziałam w swoim pokoju i gadałam na jakimś chacie z Olką i z Pawłem. Opowiadałam im relację z ostatnich dni, o remoncie domu Kassandry.
Paul_91 – „Super było to o soczku! :-D”
Martha – „Potem zostaliśmy jeszcze dłużej, ale tego nie zobaczycie w TV. Kiedy spotkamy się, wszystko wam opowiem! Ty i Patrick zdecydowali, że nie warto tego kręcić, będzie tylko początek.”
Oleczkaaa – „Jaki Patrick?”
Martha – „Reżyser. Hej, sorry, ale muszę spadać. Ty wzywa mnie na obiad. Czy to nie dziwne? Mój idol woła mnie na obiad! Nie przyzwyczaiłam się do tego jeszcze i mówiąc szczerze nie wiem czy kiedykolwiek się przyzwyczaję...”
Oleczkaaa – „Kochana, na 100% dasz sobie radę i przyzwyczaisz się!”
Paul_91 – „A w ogóle to jaka jest kuchnia Ty’a? On umie gotować?! :-)”
Martha – „Hej bądźcie za jakieś pół godziny na tutaj, co? Dokładnie za 30 min. Narka! Nie pytajcie, to niespodzianka!:-*”
Wylogowałam się i zbiegłam na dół do jadalni.
- Hej, co tak długo? Gulasz wystygnie!
- Ugotowałeś gulasz? Super! – gulasz Ty’a to był jeden z moich ulubionych przysmaków.
Usiedliśmy do stołu i zaczęliśmy jeść.
- Ty... Co będziesz teraz robił?
- Teraz będę jadł. Poproszę o pieprz.
- No wiesz, że nie oto mi chodzi. – podałam mu pieprzniczkę – Co robisz po jedzeniu?
- Nie wiem, nie mam planów... A coś się stało?
- Nie... A w sumie tak. Czy mógłbyś... pogadać ze mną, z Olką i z Pawłem na chacie?
- Tak wam na tym zależy? – zdziwił się.
- A dziwisz się? Mnie teraz może i nie, bo mam cię na co dzień, ale oni? Widzieli cię raz w życiu i dotąd to wspominają. W końcu nie codziennie się zdarza rozmowa na chacie z Ty’em Penningtonem... Proszę, zgódź się.
- No jasne, że się zgadzam! – Ty uśmiechnął się, z twarzą całą w gulaszu.
- Super, dzięki! To poczekaj chwilę... – pobiegłam do swego pokoju i do sypialni Ty’a po laptopy.
- Czekaj, zaraz ci powiem na jaki chat wchodzimy... Ok, jakiego będziesz miał nicka?
- Yyy... A jaki mogę?
- No nie wiem... Może The Handy Guj? Albo po prostu Ty?
- No dobra, klikam Ty...
- Poczekaj! Wejdziesz dopiero wtedy kiedy ci powiem. Aha no i... ten, oni nie są orłami z angielskiego, tak więc...
- Spokojnie, jakoś się dogadamy. – wyszczerzył zęby Ty.
„Paul_91 – „No jesteśmy, co prawda trochę przed czasem, ale ty też jesteś więc...”
Oleczkaaa – „Co to za niespodzianka?”
Martha – „No cześć wam!” Niespodzianka? Aaa... niespodzianka!;-) Przedstawiam wam...”
Wchodzi „Ty”
Martha – „Ty’a Penningtona.” Ale macie miny! :-D
Ty – Cześć Olka! Cześć Paweł! Co, Penningtonowi nie można już wejść na chata? :-D
Paul_91 – Yyy... Cześć Ty...
Ty – Co u was? Marta strasznie za wami tęskni... Ale niedługo przylecimy do was!:)
Oleczkaaa – Super! Marta napisała nam, że świetnie gotujesz...
Ty – Taak? Martusiu, co ja słyszę?
Martha – No a co, nieprawda? Dziś zrobił gulasz... mówię wam... boski!
Oleczkaaa – Kto, Ty czy gulasz? :-D”
- Hej, co ona napisała? To po polsku? – spytał na głos Ty.
- Nieważne. – wybuchnęłam śmiechem – Kobiece sprawy i tak nie zrozumiesz...
„Martha – Olciu, mówię ci, niby on jest jako mój rodzic, ale kiedy ściągnie koszulkę... AAA! :-D
Oleczkaaa – Ech, ale ci dobrze...
Paul_91 – Ty, pozwolisz, żeby tak o tobie te baby pisały?
Ty – Chłopie, powiedz co one piszą? Bo Marta nie chce mi powiedzieć!
Martha – Nie mów, Pawełku, proszę! Wspomnij o naszej przyjaźni! W końcu ja z nim mieszkam, gdyby się dowiedział, wyrzuciłby mnie!
Ty – Cokolwiek by nie napisała, nie wyrzucę jej! Mów Paweł!
Paul_91 – Hmm... Napiszę tylko tyle – omawiają twoje walory estetyczne:]
Oleczkaaa – Zdrajca! (zawstydzona)
Martha – Zdrajca! (zawstydzona)
Ty - :-D :-D Ale o czym mówiły?
Oleczkaaa – Nawet nie próbuj Paweł!
Paul_91 – O twoim torsie! ]:-) :):)
Martha – Idiota z ciebie, wiesz?
Oleczkaaa – No właśnie!
Ty – Hmm... Zmieńmy temat może... Znam wiele ciekawszych tematów niż moja muskulatura! :-D
Martha – Bardzo śmieszne!
Paul_91 – Sorry, ale muszę iść... Wychodzimy z domu z rodzicami! Cześć wszystkim! Ty, miło się rozmawiało! :-D
Martha – Na razie zdrajco!
Oleczkaaa – Do zobaczenia zdrajco! W sumie to ja też juz muszę iść.
Ty – Miło się rozmawiało.
Martha – Umówimy się na następnego chata niedługo! Pa, na razie!
wychodzi (Oleczkaaa), wychodzi (Paul_91)”
- Hej, to prawda z tym torsem? – wybuchnął śmiechem Ty.
- No cóż... Ja wyszłam z tego etapu dość dawno... ale niektóre nadal uważają cię za bożyszcze! I nie dziwię im się. Chociaż ja nawet gdybym chciała to nie mogę – no, powiedz, jak mogę wzdychać do twojego plakatu, kiedy widziałam jak smażysz jajecznicę – w dodatku wiejską, śpisz, wołasz mnie na obiad i gotujesz?
- Naprawdę... Nie wiem co powiedzieć... – Ty śmiał się szczerze.
- A te piszczące fanki? A ich kartki z napisami „Kochamy cię Ty!!!”? Ty jesteś na serio... ładnym facetem! – stwierdziłam beznamiętnie.
- Przestań, bo jeszcze się zarumienię... Ale zaraz, bo miałem z tobą porozmawiać, a przez ten chat zupełnie zapomniałem... Skocz zanieść laptopy i wróć tu, OK?
- Jasne. – szybko pobiegłam do siebie i do pokoju Ty’a. Byłam ciekawa co ma mi do powiedzenia.
- Siądź obok mnie... Zupełnie nie wiem jak zacząć... A w sumie to bardzo szczęśliwa wiadomość...
- Więc mów, bo zaczynam się niepokoić! – zaśmialiśmy się.
- Wczoraj jak wiesz pojechałem do Patricka na spotkanie ekipy. I ustaliliśmy jedną ważną rzecz. Następny odcinek... nie odbędzie się w Stanach!
- Słucham?!
- Mówiłaś kiedyś, że twoi przyjaciele są dla niebie najdrożsi na świecie... Zresztą sam widziałem. Pamiętasz, kiedy przyjechałem po ciebie do Polski, poszliśmy na spacer. Odwiedziliśmy Olkę i Pawła. I wtedy postanowiłem – oni nie mogą tak mieszkać! To najlepsi i najwierniejsi przyjaciele na świecie. Ale mają nędzne warunki... Dlatego postanowiliśmy – lecimy do Polski wybudować im porządne domy! Co ty na to?
- Ty, ja... Nie mogę uwierzyć... Ale przecież w Polsce są inne przepisy, formalności...
- Spokojnie, Patrick ze swymi ludźmi to załatwi. Oni czynią cuda, zobaczysz. Ale co, nie cieszysz się?
Chwilę ze sobą walczyłam. W końcu... mocno przytuliłam Ty’a i szepnęłam:
- To twój najlepszy pomysł! Jesteś cudowny...
- Hej, poczekaj aż zaczniemy budować! Wtedy dopiero zobaczysz na co mnie stać!
- Ale zaraz, jak ty chcesz to zrobić? Przecież trzeba byłoby wybudować dwa domy!
- Już raz to przecież zrobiliśmy! No, ale... tym razem wymyśliłem coś innego. Postawimy bliźniak! W końcu oni mieszkają obok siebie, nie?
- Prawda!
- Spokojnie, damy sobie radę... Będzie dobrze. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to za dwa tygodnie lecimy.
- Ale... nie mówimy nic rodzinom Pawła i Olki?
- No co ty, nie zapominaj, że to wciąż nasz ześwirowany „Dom nie do poznania”! – zaśmiał się Ty – Formalnościami się nie martw, my się wszystkim zajmiemy... Ostatecznie Polska to nie Syberia!
Zachichotałam. W duszy jednak miałam pewne obawy... To fantastyczny pomysł, ale nie byłam do końca pewna czy w Polsce wszystko tak łatwo pójdzie...
***
Dochodziła północ. Nie mogłam zasnąć. Puściłam sobie swoją kochaną muzykę – lekarstwo na wszystko. Zdjęłam ze ściany moje najdroższe fotki – (do tej pierwszej doszło jeszcze kilka) ja z Ty’em siedzimy objęci na łóżku w moim pokoju oraz tę najważniejszą – moją z przyjaciółmi i myślałam. Naprawdę, bardzo chciałabym pomóc moim przyjaciołom... To wspaniali ludzie, prawdziwe perełki. Umieli znaleźć we mnie coś, czego inni nie dostrzegli. Mimo swoich dość poważnych... a w sumie to wielkich problemów.
Śmialiśmy się często, że stanowimy idealne polskie trio.
Olka Łęcka – zawsze roześmiana, szalona dziewczyna. Taka – sympatyczna wariatka. Ale nie często jest jej do śmiechu... Mieszka razem z ojcem i niewidomą matką. Matka juz pogodziła się ze swym losem. Tylko Olka już może się pogodzić z tym, że nigdy nie pójdzie z nią na zakupy, nie ubierze choinki ani nie poogląda starych zdjęć w albumie. Przy pomocy innych powoli godzi się z losem, ale przeżywa naprawdę trudne chwile.
Paweł Wójcik – piętnastolatek, który przeżywa przyspieszoną lekcję dojrzewania. Uczynny, miły, sympatyczny, z nieśmiałym uśmiechem na ustach. Dostaje mocną szkołę życia od chłopaków ze szkoły i od ojca, alkoholika, który pojawiał się w jego domu od czasu do czasu – tylko po to, aby zastraszyć jego, jego matkę i młodszą siostrę. No i czasem coś ukradł. Nie zapomnę nigdy też jak Paweł pierwszy i ostatni raz rozpłakał się porządnie przy mnie i przy Olce. Ojciec przy swojej wizycie zlał matkę i ukradł sporo pieniędzy. Wyrzucał sobie, że boi się „tego cholernego żula” i nie mógł zmusić się, aby oddać mu kiedy ten przyłożył matce. Teraz ojciec jest w więzieniu, a Paweł nareszcie jest szczęśliwy.
Ja, Marta Leśniewska – nie znałam swoich rodziców. Wychowana przez realia bidula, zaszczuta przez „koleżanki”. Dzięki pomocy Olki i Pawła nie załamałam się. Znalazłam rodzinę – samego Ty’a Penningtona. Mieszkam w Los Angeles i pomogłam już pierwszej rodzinie.
I co, że ja czuję się tak dziwnie sama? Mam fenomenalnych przyjaciół, rodzinę...
No właśnie rodzinę.
A nie rodziców. Niby różnica, a jednak...
Olka i Paweł mają swoich rodziców. Ja mam Ty’a. Nie myślcie, że jest źle – on jest świetny, stara się za dwoje. Ale... czuję jakąś dziwną pustkę w sercu. Chciałabym, żeby on teraz przyszedł do mnie i posiedział ze mną...
A może nie powinnam tak czuć? W końcu „jestem już duża”, a tak brakuje mi rodziców...
Dlaczego ja nie mogę tak po prostu zapanować nad emocjami? Już czuję cieknące po twarzy łzy.
Wyszłam do łazienki. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Czerwone wypieki, łzy, zapuchnięte oczy... Przemyłam twarz chłodną wodą. Orzeźwiło, ale nie zmyło ponurych myśli.
- Nie możesz zasnąć? – podskoczyłam chyba pod sam sufit.
- O matko, ale mnie przestraszyłeś... No cóż, jeśli mogłabym zasnąć to raczej nie naszłaby mnie ochota na mycie twarzy w środku nocy. – zauważyłam sarkastycznie.
- Przepraszam... Ja też, kręcę się z boku na bok i zamiast snu nachodzą mnie tylko myśli... Chodź, posiedzimy sobie razem, i tak nie możemy usnąć...
Prawie całą noc przesiedzieliśmy na kanapie w salonie bijąc się z myślami w ciszy. Nad ranem zmorzył mnie sen.
- Chodź, oprzyj się o mnie, tak jak w samolocie, będzie ci wygodniej. – Ty objął mnie. Natychmiast wszystkie smutki minęły. Ciepły dotyk opiekuna sprawił, że od razu poczułam się bezpieczna i kochana.
I uśmiechnięta zasnęłam.
***
- Dasz radę? Na pewno? – upewniał się Ty.
- Ty, nie wiem. Ale spróbuję. Mam nadzieję, że nie jedzie z nami Colin?
- Nie, spokojnie. Rozmawiałem z Patrickiem i zgodził się zamiast niego wziąć Henry’ego. Także – jeśli nie dasz sobie rady, to spokojnie. Wytnie się, wyłączy się kamerę. Będzie dobrze.
Dziś lecieliśmy z ekipą do Polski. Byłam cholernie zdenerwowana... Musiałam walnąć mowę, w sumie dokładnie to, o czym myślałam tamtej nocy. O rodzinach Olki i Pawła. I nie tremy się boję... Ale tego, że mogą mnie zbytnio ponieść emocje... To było nawet bardzo prawdopodobne, niestety.
- Jesteśmy na miejscu. – Ty zatrzymał Wolffy’ego. Wyjęliśmy torby.
- Patrz, już są! – pokazałam na ekipę.
- No nareszcie jesteście! Zaczynaliśmy się już martwić! – przywitał nas Paul.
- I co, gotowi do remontu ekstremalnego za oceanem? – spytał Ty dziarskim tonem.
Ekipa projektantów, która leciała z nami to Connie, Paul, Mike, Ed i Preston. Kiedy wszyscy wpakowaliśmy się do wynajętego samolotu, charakteryzatorki zrobiły nam makijaż, ekipa wszystko poustawiała, Patrick zaczął jak zwykle:
- Trzy, dwa, jeden... Start!
- Cześć, tu Ty Pennington – zapraszam do naszego, tym razem naprawdę ekstremalnego remontu! Jak widzicie, dziś postawiliśmy na coś innego niż autobus. Dlaczego? No cóż... autobusem nie przejedziemy przez ocean...
Projektanci udali zdziwienie.
- A gdzie nas tym razem zabierasz? – spytała Connie.
- Sami posłuchajcie... Dziś nie będziemy oglądać filmu – dziś posłuchamy relacji mojej i Marty. Marta – masz głos!
Zaczęłam opowiadać. Tak jak się spodziewałam – nie musiałam długo mówić, żeby poleciały mi łzy z oczu. A po mnie to już, można śmiało powiedzieć seria. Paul, Preston, Ed, Constance, nawet Ty i Mike chociaż oni okazywali emocje najdyskretniej.
- Olka i Paweł mimo swoich problemów to radosne dzieciaki, starają się żyć normalnie i pomagać innym. Byłem tam i widziałem jak mieszkają... Nie zasługują na takie warunki! I jak, pomożemy im? – spytał Ty.
- Jasne! Musimy im pomóc! – powiedział uśmiechnięty już Ed.
- A więc... Leeeeeet’s do it! – wrzasnęliśmy.
- OK, stop! Macie jakieś... osiem godzin przerwy. – oznajmił Patrick.
- Ty? No i jak z tymi wszystkimi formalnościami w Polsce? – zapytałam niepewnym głosem.
- Kochana... Mamy wszyściutko! Zaczynając na wszelkich dokumentach a kończąc na firmie budowlanej, którą mówiąc szczerze zdobyliśmy fartem... Czy w Polsce ze wszystkim jest tak ciężko?
Westchnęłam.
- Ty, nie wiem czy ty wytrzymałbyś tam chociaż rok. Nie no, oczywiście Polska to nie jakiś jeden wielki slums, ale... USA w porównaniu z Polską to siódme niebo. Kraj ciągle nosi to cholerne... o przepraszam... piętno PRL-u. Wiesz w ogóle co to jest PRL?
- Tak, wiem. Przed twoim przyjazdem trochę podszkoliłem się z historii Polski, żeby coś niecoś wiedzieć.
- A przecież nie można rozpamiętywać przeszłości! Trzeba o niej pamiętać, ale nie rozpamiętywać w nieskończoność! Młodzież woli wyjechać za granicę – po prostu tam nie widzi żadnych perspektyw na przyszłość dla siebie. Albo – w ogóle wszystko olać i rzucić. Setki papierów i dokumentów, przekręty polityków, korupcja... Ale na szczęście jest wielu młodych ludzi, którzy chcą to chociaż w części zmienić, ulepszyć. Między innymi robić coś takiego jak wy, pomagać jakoś ludziom.
- No i bardzo dobrze! W końcu, jak to mówią, losy świata są w waszych rękach. – uśmiechnął się Ty.
- Wstyd mi za mój naród... a przynajmniej za jego część. Ciężko mi to mówić, ale... nie wiem, czy sąsiedzi zareagowaliby tak samo jak reagują w Stanach.
- Dlaczego? Powinni się cieszyć, że komuś się udało!
- A nie słyszałeś o tym, że Polak to największy zazdrośnik za wszystkich? Nie słyszałeś o przysłowiowym „psie ogrodnika”?
- Marta... poradzimy sobie. Co ty dziś taka ostrożna? Ja i mój megafon potrafimy działać cuda! Najważniejsze jest to, żeby udało nam się zbudować domy dla nich. – mówił Ty.
- Aha, zapomniałabym... Gdzie wy chcecie ich wysłać na tydzień? – spytałam.
- No właśnie... Wyślemy ich na tydzień do Disneylandu we Francji. Wszystko jest już dopięte na ostatni guzik. Mają zakwaterowanie w Disneyland Hotel, bilety na samolot, wszystko jest gotowe...
- Uspokoiłeś mnie. Dzięki. – powiedziałam z ulgą w głosie. Kłopoty stały się malutkie jak ziarnko piasku.
- Ktoś w ekipie musi być od uspokajania. – roześmiał się Ty.
- Hej Marta! Masz ze sobą jakieś płyty? – odwrócił się Ed.
- Jasne. Trzymaj, wybierz sobie. – podałam mu kilka.
- Dzięki wielkie, moja piękna. – mrugnął do mnie.
***
Następnego dnia, po kiedy wstaliśmy z bólem o szóstej rano, spakowaliśmy wszystkie potrzebne rzeczy i wszystkich potrzebnych ludzi, wsiedliśmy w wynajęty autokar i pojechaliśmy do moich przyjaciół. Kierowca zatrzymał autobus. Serce podchodziło mi do gardła.
- Dobra... Zaczynamy. – mówił Patrick walcząc ze snem i dopijając drugi kubek kawy – Kamery, makijaż gotowe? Super. I, trzy... Dwa... Jeden... Wychodzicie!
- Dzień dobry Łęccy! Dzień dobry Wójcikowie! – śmialiśmy się z projektantami, kiedy biedny Ty łamał sobie język nad nazwiskami moich przyjaciół.
Pierwszy wybiegł Paweł. Kiedy zobaczył ekipę filmową, projektantów, mnie i Ty’a zarżał radośnie i rzucił mi się w ramiona. Zaraz po nim wybiegły matka z młodszą, dziesięcioletnią siostrą. Po chwili wybiegła też Olka – za przykładem Pawła skoczyła mi w ramiona. Za nią wyszedł jej ojciec, pan Tomasz, prowadząc matkę... Kolorowo ubrana, na głowie burza włosów, szeroko uśmiechnięta, w czarnych okularach... Wyściskała mnie, Ty’a i projektantów, po czym przytuliła się do pana Tomasza.
- Jestem Ty Pennington, a to Connie, Mike, Paul, Preston i Ed. Martę już znacie. To nasz pierwszy ekstremalny remont w Polsce... Mam nadzieję, że jakoś pójdzie. – mrugnął do projektantów. – Chodźcie, oprowadzicie mnie po swoich domostwach...
Weszliśmy do domu Pawła. Nic się nie zmieniło. Paweł trzymając za rękę Klaudię oraz mama oprowadzali nas po kolejnych pomieszczeniach. Malutkie, ciasne mieszkanko.
- Kiedy ojca zabrali próbowaliśmy jakoś stanąć na nogi... Nie powiem, że jest lekko, ale staramy się. Od jakiegoś czasu chcieliśmy wyremontować dom, ale niestety – pieniądze... – tłumaczyłam mama Pawła.
- Rozumiem... Śpi pani w salonie? – spytał Ty.
- No cóż... – zmieszała się kobieta. Ty szybko powiedział:
- Tak bywa. Za tydzień będzie pani miała swoją własną sypialnię! Chodźmy do pokoju Pawła... Śpisz w jednym łóżku z siostrą? – Ty wytrzeszczył oczy.
- Czasem, gdy jest któreś z nas jest chore, przenoszę się na podłogę. – wyjaśnił spuszczając oczy.
- Wow... – Ty pokręcił głową, ale natychmiast zreflektował się – To się zmieni...
Paul i Preston rozmawiali z Klaudią:
- A co lubisz robić? Czym się interesujesz? – spytał Paul.
- Kocham dzikie zwierzęta. Gepardy, lwy, słonie... Uwielbiam je.
- Dotychczas spałaś z bratem? – spytał ostrożnie Preston.
- Czasem sama, kiedy ja albo on chorowaliśmy. – wyjaśniła Klaudia.
Zaskoczyła mnie pozytywnie. Ale ona dobrze mówi po angielsku!
- A więc pakujcie się, bo Disneyland czeka! A my tymczasem pójdziemy do Olki... – powiedział Ty i wyszliśmy do sąsiedniego domu.
- Cieszę się, że przyjechaliście! Jeśli Ty Pennington z ekipą wejdzie do czyjegoś mieszkania to dobry znak. – zaśmiała się mama Olki kiedy weszliśmy. Zawtórowaliśmy.
- Świetnie pani wygląda! – Ty skłonił się lekko, niczym Ed.
- Komplemenciarz z ciebie. I nie mówi mi per „pani”, jestem Natalia. To mój mąż, Tomek. Zresztą, na pewno Marta opowiedziała wam o nas. – machnęła ręką – Tak więc, zapraszam dalej!
Ich dom nie zmienił się. Wciąż był malutki, ale dodano do niego masę dodatków, zdjęć w ramkach na ścianach... Mimo, że pani Natalia nie widziała, chciała żeby był jak najprzytulniejszy. Weszło do niego życie!
- Zaczęliśmy nawet zbierać na remont, żeby przystosować dom dla Natalii, ale... no cóż... taki wydatek do najtańszych nie należy... – westchnął ojciec Olki.
- Wiadomo... Ale teraz niczym się nie martwcie! Postawimy wam dom zupełnie za darmo! – uśmiechnął się Ty.
Ed i Paul zaczęli rozmawiać z Olką. Ty natomiast odwrócił się do pana Tomasza.
- Jak sobie radzicie? – spytał siadając na łóżku. Mężczyzna usiadł obok niego.
- Lekko nie jest... Staramy się jak możemy, ale... kiedy przypominam sobie tamten dzień... Dokładnie pół roku temu.
- Jak to się stało?
- Była wtedy w sklepie. Nagle wszedł człowiek... Miał broń... Zabił sprzedawcę i jeszcze jednego człowieka, a potem popełnił samobójstwo... Żona była ciężko ranna, długie tygodnie leżała w szpitalu... Straciła wzrok... – mówił z trudem.
- Na pewno musi być wam ciężko... Pomożemy wam. – Ty położył mu rękę na ramieniu.
- Chodzi nam tylko o to, żeby ona miała zapewniony bezpieczny dom. Tutaj jest mnóstwo ostrych kantów i wąski korytarz...
- Będzie dobrze, zrobimy wszystko co w naszej mocy...
- Będę ogromnie wdzięczny.
- Stop! – wrzasnął Patrick – No na razie wystarczy, nie marnujmy taśmy... Kiedy spakują się, jedziemy dalej. Tymczasem zarządzam przerwę... na kawę... – ziewnął szeroko.
***
- I jak wam się podobają ich rodziny? – spytałam projektantów.
- Widać, że Natalia to silna kobieta. Radzi sobie jak może... Dom tez stara się urządzać jak najlepiej mimo, że... nie zobaczy go. – powiedziała Tracy, z trudem panując nad sobą.
- Za to Janina nosi jeszcze piętno męża... Stara się zapomnieć, ale jest sama i jest jej ciężej... – westchnął Ed – Na szczęście ma Pawła. Gdyby nie on... Zrobię dla niego wyjątkowy pokój.
- Zróbmy plan. Czeka nas dużo pracy... To będzie ekstra projekt. – uśmiechnął się Mike.
- Chodźmy.
Kiedy już zrobiliśmy projekt, przyszedł Ty.
- Wybaczcie... Marta, pozwól na chwilę.
- Jasne. – podeszłam do niego.
- Który pokój bierzemy jako nasz ekstremalny, tajny projekt? – zapytał.
- To ty zawsze o tym decydowałeś... – zdziwiłam się.
- No tak, ale... w końcu jesteś moją, można śmiało rzec, asystentką, więc...
- Ja proponowałabym pokój mamy Pawła. Jej jest chyba najciężej. Jak sądzisz?
- W porządku! Jej zdecydowanie należy się coś wyjątkowego – wiele przeszła i nie może sobie z tym poradzić nadal...
Poszliśmy do projektantów.
- No to co tak wymyśliliście? – spytał Ty.
Ekipa przedstawiła mu projekt.
- Marta i ja zajmiemy się dziś... pokojem Janiny, matki Pawła. – Ty zaznaczył to na planie.
- Mamy tylko siedem dni a da razy więcej pracy. Dwie kuchnie, dwa salony, pięć sypialni, cztery łazienki... Damy radę ekipo?
- A co, wątpisz liderze? – spytał wyzywająco Preston.
- Ja?! Wątpię?! Wiesz co... Dajcie łapy. – położył dłoń na kartki z projektem. Przykryliśmy ją swoimi dłońmi i wrzasnęliśmy razem – Leeeeeeeeet’s do it!
***
Kiedy już poznaliśmy ekipę budowlaną, kończyliśmy już burzyć dom a ja i Ty zdążyliśmy nawet zdać relację Pawłowi i Olce, dreszcz przeszedł mi po plecach. Mam nadzieję, że nasz kochany i zapobiegawczy lider nie zapomniał o jednym szczególe?
- Ty... – zaczęłam ostrożnie – Czy ty na pewno wszystko w stu procentach zaplanowałeś?
- No jasne! – roześmiał się.
- I wziąłeś pod uwagę, że w Polsce nie ma sieci sklepów Sears? – spytałam wprost.
- Yyy... Nie ma? – spytał głupio.
- Tak drogi Tygercie, nie ma. – powtórzyłam trochę zdenerwowana – Kto robi zakupy?
- Michael... A nie ma jakiegoś sklepu w stylu Searsa?
- Jest kilka, ale o wiele skromniejszych... W Searsie z tego co widziałam jest wszystko, ale tu będziemy musieli się trochę najeździć... Jadę z nimi. Pójdę pogadać z Mike’m.
- No idź. Kręcił się gdzieś po drugiej stronie domu. Kurcze, ale wpadka... – Ty wyraźnie był zawstydzony.
Nie musiałam długo szukać Michaela.
- Mike! Możemy chwilę porozmawiać? Czyi pokój będzie twoim projektem? – zaczepiłam go.
- Razem z Connie pracujemy nad pokojem Olki, a co?
- Ty będziesz jechał po zakupy?
- Jak zwykle. – wyszczerzył zęby – Zabiorę jeszcze Connie. A co, chcesz jechać?
- Kochany lider zapomniał o jednym szczególe... W Polsce nie ma sieci sklepów Sears...
- Jak to nie ma? To gdzie kupimy wszystko? – przeraził się Mike.
- No właśnie... Oczywiście kupimy, tylko trzeba będzie trochę pojeździć po sklepach. Na pewno pojedziemy do IKEI, Media Marktu, a jeszcze sklepy z ubraniami... Także to może trochę czasu zabrać. Więc, jeśli chcecie, postaram wam się pomóc.
- Docenimy każdą pomoc. – uśmiechnął się – Aha, zapomniałbym. Olka kocha morze, tak?
- Tak... Zupełne przeciwieństwo mnie i Pawła, bo oboje przepadamy za górami... Jaki masz plan na jej pokój?
- Pokój morski. Dużo niebieskiego oraz dodatki marynarskie – czerwono – białe. Connie namaluje jakiś idylliczny pejzaż na ścianie.
- Olce się spodoba. – ucieszyłam się – Zawiadom mnie kiedy będziemy jechać.
- Jasne. Aha Marta, Eddy cię szukał!
- Co chciał? – zdziwiłam się.
- Pewnie porozmawiać o pokoju Pawła. No, na pewno nie oświadczyć się, Ty by go chyba zabił! – zaśmialiśmy się – O, właśnie idzie!
- No cześć, moja piękna! Szukam cię i szukam... Chciałbym cię prosić o radę...
- Mów śmiało Ed.
- Bo mam już koncepcję na pokój Pawła i chciałem spytać czy ci się mój pomysł podoba. Pokój górski. Na jednej ścianie namalowany jakiś krajobraz górski, a pozostałe to górski styl, bale drewniane... Coś takiego jak jakaś chatka góralska. Oczywiście poza tym różne górskie pamiątki, dodatki...
- Ed! – przerwałam mu – Byłeś kiedyś w Zakopanem?
- Nie... a powinienem? – podrapał się po głowie.
- Tak! – wpadł mi do głowy szalony pomysł. – Mam pomysł. Jedziemy do Zakopanego. To taka miejscowość w górach, najfajniejsze miasteczko jakie znam. Piękne góry, Tatry. Jest tam mnóstwo wspaniałych rzeczy, których nie znajdziemy tu, a które mogą przydać się w pokoju Pawła.
- Super! Zawiadomię cię, kiedy wyjeżdżamy.
- Jasne! Oprowadzę cię po Krupówkach.
- Po czym? – Ed zmarszczył brwi.
- Zobaczysz. A tymczasem – na razie!
Jedziemy do Zakopanego! Mmm... Czerwone Wierchy we wrześniu – Ed się w nich zakocha!
***
- Sporo już zrobiliśmy... Ludzie pracowali całą noc... – słyszałam jak Ty wyłuszcza przed kamerą postępy. Ziewnęłam.
- Dobra, możemy jechać. Bierzemy naszego filmowego pickupa. – Ed siadł za kierownicą – Wsiadaj.
- Hej, a wy dokąd? – przypałętał się sanitariusz Fred.
- Zabieram Eda na wycieczkę krajoznawczą. Pa, nie czekajcie na nas ze śniadaniem ani z obiadem...! Na kolację powinniśmy wrócić! – wybuchnęliśmy śmiechem i zostawiliśmy oniemiałego Freda.
- Ed... Bardzo będzie ci przykro kiedy pójdę spać? Jeszcze nie przyzwyczaiłam się do tych trzech godzin snu... – przypomniał mi się Ty i jego „jeszcze mnie przeklniesz za te trzy godziny snu na planie”. Uśmiechnęłam się.
- Rozumiem cię, na początku mi też było ciężko... Poczekaj, wiesz co? – zjechał na pobocze, wyszedł z samochodu i otworzył mi drzwi.
- Proszę.
- Co, chcesz mnie tu zostawić?!
- Piękna, gdzieżbym śmiał... Po prostu przesiądź się do tyłu, będzie ci wygodniej.
Kiedy znowu ruszyliśmy odezwałam się jeszcze:
- Ed... Zapomniałabym – wspaniale jeździsz samochodem! Przecież w Anglii jeździ się lewą stroną drogi...
- A takie zmiany na mnie jakoś nie działają... Ale dzięki, miło słyszeć.
Oczy coraz bardziej kleiły mi się, a powieki stawały się coraz cięższe...
***
- Pobudka, moja piękna! Jesteśmy już w Zakopanem! Faktycznie – małe, ale ładne miasteczko! – Ed potrząsał mną. Otworzyłam oczy.
- O rany, ale mi się dobrze spało... Nie puszczałeś jakiejś muzyki?
- Owszem, pożyczyłem sobie twoją płytę i na okrągło leciało „Lemon tree”, „Englishman in New York” i „Fields of gold”.
- Super... No dobra, wszystko gotowe? Możemy iść?
- Jasne. – wysiedliśmy z samochodu.
- Mmm... Czerwone Wierchy są jeszcze piękniejsze niż ostatnio. – westchnęłam – Zaraz ci wszystko wyjaśnię.
Wyjaśniłam naprędce Edowi o co chodzi ze Śpiącym Rycerzem czyli Giewontem, Czerwonymi Wierchami i Orlą Percią.
- No a to są te słynne Krupówki. Schodząc w dół, dojdziemy do Targu pod Gubałówką. Tam też jest mnóstwo pięknych rzeczy... Mam nadzieję, że mamy jakiś wózek? Tego będzie naprawdę sporo.
- Coś się znajdzie... Henry, mamy tam coś?
- Jasne szefie.
- No to idziemy.
Poszliśmy w dół mojej ukochanej ulicy. Na szczęście nie było zbyt wielu ludzi.
- Miałaś rację tu są naprawdę boskie rzeczy! – Ed zachwycał się owczymi skórami – Idealne na podłogę do pokoju Pawła. Bierzemy!
Później kupiliśmy dzwonki, góralski sweter a nawet narzędzie służące do drapania się po plecach czyli drewnianą drapaczkę!
- Super! Kupuję też taką dla siebie! – Edowi drapaczka niezmiernie się spodobała.
- Mówiłam, że będzie tu mnóstwo świetnych rzeczy? – nagle spojrzałam na kolejne stoisko. Pełno było na nim oscypków.
- Ed... Lubisz mnie?
- Marta, piękna moja, jasne.
- A wypiłbyś z mojej ręki truciznę? – spytałam patrząc mu w oczy i z trudem utrzymując powagę.
- Co, ja? – zdziwił się, ale od razu dodał – Ależ oczywiście!
- Świetnie. Pani da tego kawałeczek... i jeszcze tego. Ten pan jest Anglikiem i nigdy nie jadł naszego specjału. – wyjaśniłam po polsku do sprzedawczyni. Uśmiechnęła się do mnie i rzekła serdecznie:
- A to koniecznie musi spróbować! Na zdrowie! – podała dwa spore kawały sera. Dałam jej pieniądze, podziękowałam i odwróciłam się do Eda:
- Jadłeś kiedyś oscypek?
- Oscypek? Co to jest?
- Ser z mleka owczego. Przysmak górali. Proszę, jeśli wypiłbyś z ręki mojej truciznę, to zjesz też oscypka. – podałam mu. Powąchał, zmarszczył brwi i spojrzał na mnie nieufnie.
- To jest na pewno do jedzenia? – roześmiałam się, wyjęłam mu z ręki i odgryzłam kawałek.
- Pyszne! No, spróbuj! – pomachałam mu przed oczami.
Ed z powątpiewaniem wziął kawałek i ugryzł, przeżuwał chwilę...
- No i? – spytałam.
- Powiedz tej pani, że bierzemy od niej cały zapas... Projektanci muszą to cudo spróbować... – wyjął z kieszeni banknot o pokaźnej wartości i roześmiał się. Nagle przestał:
- Ale świetne czapki i poduchy! – szepnął, kierując się do innego stoiska.
***
Obładowani niczym wielbłądy dojeżdżaliśmy już do naszej budowy.
- Wow, dużo zrobili pod naszą nieobecność... – uśmiechnął się Ed.
Faktycznie, dom był już w bardzo dobrym stanie...
- No, gdzie się zapodzialiście? Ed, straciłeś kupę czasu! – Ty sprawiał wrażenie zdenerwowanego.
- Zaraz ci wszystko opowiem... Byliśmy w Zakopanem i kupiliśmy masę rzeczy do pokoju Pawła.
- W Zakopanem?! Słucham?! Marta do domku, już!
Patrzyliśmy na siebie z Edem zaskoczeni.
- O co ci chodzi? – spytał Ed.
- Straciłeś pół dnia! Chcę zaznaczyć, że budujemy dom w dni siedem!
- Harowałem wczoraj prawie całą noc i dużo mam już zrobione, dziś też się sprężę i dogonię! Łóżko, które zrobię, jest bardzo proste w wykonaniu, więc na pewno ze wszystkim zdążę! Coś ty taki wściekły?!
- Marta, idź już! – Ty był zły jak osa.
- Ale Ty... – próbowałam coś powiedzieć, ale on spojrzał tylko na mnie morderczym wzrokiem, warknął:
- Bez dyskusji. – i odszedł.
- Co go ugryzło? – Ed był zdziwiony.
- Nie mam pojęcia... To ja idę, cześć... – dobry nastrój prysnął. Byłam zła i zdziwiona tym wybuchem Ty’a. Dlaczego tak na mnie naskoczył?
Weszłam do naszej przyczepy kempingowej. Siadłam na swoim łóżku. Po chwili wszedł Ty. Miał teraz na twarzy pomieszanie smutku i złości, co wyglądało jeszcze gorzej.
- Dlaczego? – spytał.
- Co dlaczego? – nie zrozumiałam.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi, że jedziesz z Edem? Później nawet nie zadzwoniliście.
- Powiedzieliśmy przecież Patrickowi! – powiedziałam.
- Ale nie powiedzieliście mnie! Wiesz jak się niepokoiłem?
- To dlaczego nie zadzwoniłeś do mnie albo do Eda na komórkę? – krzyknęłam.
- Dzwoniłem, ale ty miałaś wyłączony a Ed nie odbierał! – ryknął Ty.
- Bardzo mi przykro, ale telefon mi się rozładował!
- A więc należało użyć mózgu i ładowarki! Będziesz miała teraz dużo czasu, żeby pomyśleć, bo zabraniam ci wychodzić stąd gdziekolwiek! Porozmawiamy wieczorem! – trzasnął drzwiami. Rzuciłam w nie z całej siły poduszką. Czułam się cholernie głupio... Bo w sumie to Ty miał rację – mogłam mu powiedzieć... Teraz jest na mnie wściekły.
- Idiotka ze mnie! – położyłam się na łóżku i z bezsilności rozryczałam się.
Ktoś zapukał do drzwi. To na pewno Ty! Otarłam łzy.
- Proszę! – powiedziałam.
Wszedł Paul.
- Mogę?
- Jasne Tatko, właź... – znowu się rozkleiłam.
Paul usiadł obok mnie.
- O co się pokłóciliście? – spytał.
- O spontaniczny wyjazd mój i Eda. Paul, proszę, nie mów nic... Wiem, że zachowałam się jak ostatnia idiotka... – było mi wstyd nawet jemu spojrzeć w oczy – Nie wiedziałam, że on aż tak się tym przejmie...
- Szczerze mówiąc to jeszcze nigdy nie widziałem go tak zdenerwowanego... Kręcił się po budowie i pytał wszystkich po kolei czy nie wiedzą gdzie jesteście... – wyznał Paul.
- Super! Teraz jest na mnie strasznie wściekły. Tatuś, co ja mam robić?
- Przede wszystkim postaraj się uspokoić. Chodź... – objął mnie – On się podenerwuje i mu przejdzie... Na pewno jego też gryzą wyrzuty sumienia, że tak na ciebie naskoczył... Wieczorem porozmawiacie spokojnie, przeprosisz go i będzie dobrze. Tak? No, już cicho. – poklepał mnie po plecach, bo ciągle pochlipywałam.
- Nienawidzę się za to... Nie umiem inaczej tylko od razu ryczę jak dziecko!
- Przecież nie ma w tym nic złego! A popatrz na mnie – stary chłop, a też płaczę, gdy są jakieś wzruszające chwile! A Preston? A Connie, Paige, Tracy? Ty masz prawo płakać, w końcu nastolatki przechodzą okropne burze hormonalne! Gorzej byłoby gdybyś ukrywała emocje! – mówił cierpliwie Paul.
- Paul? – spytałam nagle – Nie masz czasem nic do roboty? Jakieś meble, zakupy?
- Nie, zrobiłem sobie chwilę przerwy... Jesteśmy dużo do przodu, mogę sobie pozwolić na trochę chwili wolności od pracy.
- A... a mogę jeszcze trochę sobie popłakać? – nie wiedzieć czemu, rozkleiłam się jeszcze bardziej.
- A co się... Nieważne. Płacz ile chcesz, ja mam czas. – potwierdził wspaniałomyślnie.
- Tatuśku... Jesteś kochany... – schowałam twarz w jego czarnej bluzie łkając niestrudzenie. Paul wydawał się w ogóle nie być zaskoczony moim zachowaniem, poklepywał mnie tylko po plecach i nic nie mówił.
Kiedy podniosłam głowę, zdawało mi się, że dostrzegłam niewyraźnie, przez łzy Ty’a. Stał i patrzył na mnie i na Paula przez okno. Nie miałam śmiałości spojrzeć mu w oczy (zresztą i tak przez łzy to raczej niewykonalne) i znów oparłam głowę o ramię Paula. Faktycznie, taki wybuch emocji bardzo dobrze robi...
- Dzięki Paul. Posiedzę trochę sama, przeproszę Ty’a i wszystko się ułoży. Naprawdę, jeszcze raz wielkie dzięki. Jesteś cudowny, już wiem czemu projektanci cię tak ochrzcili. – roześmialiśmy się.
- Na pewno mogę już iść?
- Jasne.
- Jakby coś to... masz numer mojej komórki.
- Wiem Tato. – wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.
- No to trzymaj się i nie przejmuj już! Ja z tym idiotą zaraz pogadam, zachowuje się jak typowy Amerykanin – krzyczeć na wrażliwe kobiety?! Tylko Amerykanie tak postępują! – Paul prześmiesznie sparodiował Eda, puścił do mnie oko i wyszedł.
Wiedziałam już co zrobię... Teraz muszę tylko wziąć się do pracy...
***
- Paul? Spytaj delikatnie Ty’a, o której przyjdzie. Mam pomysł. OK, oddzwoń. Pa! – rozłączyłam się. Miałam znakomity pomysł jak niebanalnie przeprosić i udobruchać Ty’a. Zadzwoniła komórka.
- No cześć Tato. Już idzie? Weź go zatrzymaj! Proszę, chodzi o jakieś no... dobre dwadzieścia minut! On nie może tu teraz wejść! Dzięki wielkie, jestem twoją dłużniczką, cześć!
Nie było ani chwili do stracenia. Zadzwoniłam pod numer widniejący na pewnej niebiesko – czerwonej ulotce.
- Pizzeria „Dominium”, słucham?
- Dobry wieczór, chciałabym złożyć zamówienie na dwie pizze... Największy rozmiar jaki macie i wszystkie możliwe dodatki, oprócz anchois i owoców morza, ale za to z podwójnym serem. Jeśli przyjedziecie w kwadrans – na co liczę, dostaniecie sup
Fretkaa wiesz juz co ja sadzę o tym opowiadaniu... ale powtórze jeszcze raz jest świetnie i please nie marnuj swojego talentu tylko pisz dalej... a wierze że kiedyś zostaniesz pisarką i wydasz jakąś książkę która sprzeda sie w nakładzie co najmniej 2mln egzemplarzy....:)
jeden kierownik prac z drugim, jasne? Na początek musisz cos powiedzieć, żeby zmotywować ludzi do działania. Dasz sobie radę? Zaczekaj, Marta chce ci cos powiedzieć... – dał mi telefon.
- Cześć Kassandra, tu Marta. Mogę prosić cię o radę? Bo ja i Ty urządzamy w Mineapolis pokój dla dziewczynki w twoim wieku. Co ośmiolatki lubią najbardziej?
- Ogrody. Dużo zieleni, kwiatów i motylków.
- Dziękuję, bardzo nam pomogłaś. Trzymaj się, cześć!
- Cześć! – rozłączyłam się.
- No co tak patrzycie? Ma się łeb, no nie? – zaśmiałam się.
- Ona ma to na pewno po mnie! – Ty wypiął dumnie tors – No ale teraz... Leeeeeeet’s do it! – ryknął po swojemu.
Robotnicy rzucili się do domu. My z projektantami tez chcieliśmy pobiec z nimi ale Ty nas przystopował:
- Zaczekajcie... Zaraz coś zobaczycie. – podniósł telefon do uszu i rzekł – Chłopaki, możecie przyjeżdżać!
- Ty, co znowu kombinujesz? – spytała Connie, ale Ty wrzasnął tylko do ludzi:
- Wyjdźcie z budynku! Natychmiast!
Zdziwieni budowlańcy zaczęli wysypywać się z domu. A tymczasem zza rogu ulicy nadjechały olbrzymie buldożery... Trzy sztuki.
- Piękne nie? Sam po nie zadzwoniłem. – uśmiechał się z dumą Ty.
Kiedy już maszyny stanęły na froncie, lider podniósł do ust megafon i wrzasnął:
- Panowie! Zburzcie ten dom! Na trzy! Raz... Dwa... Trzy!
Buldożery ruszyły pełną parą. Po prostu... zmiotły dom z powierzchni ziemi! Kilkanaście sekund później były tylko wielkie kupy gruzu.
- Dzięki chłopaki! – jakiś czas potem, kiedy wszystko zostało uprzątnięte Ty machał do oddalających się pomocników.
- Ty! Jest problem. – podeszłyśmy do niego wraz z Paige.
- Co się stało? – spoważniał natychmiast.
- Chodź i sam zobacz... – pociągnęłyśmy go za ręce.
- Cóż, znaleźliśmy studnię. Nie możemy tego zasypać ziemią przecież. Ale to głębokie! – wrzuciłam do środka kamyk.
- Potrzebny jest beton... – Paige i Ty’owi zrzedła mina. Natychmiast zrozumiałam o co chodzi.
- A oznacza to opóźnienie tak? – spytałam. Pokiwali tylko głowami.
Betoniarka natychmiast wzięła się do pracy. Minuty strasznie się wlokły...
***
Ed podszedł do kamery.
- Mamy cztery godziny opóźnienia. Przy stawianiu domu w tydzień to sporo... Ale studnia jest juz zalana i beton wyschnął! Będziemy gonili! – uśmiechnął się i wrócił do pracy.
- No, ramiarze mogą nareszcie wziąć się do pracy! – Paige była wyraźnie ucieszona – Teraz, będzie juz dobrze...
***
- Boże, jacy oni szybcy! Ramiarze z Phoenix są najszybsi! – mówiła z uznaniem Connie.
- Są prawie tak szybcy jak Anglicy... – mruknął przechodzący obok Ed.
- Taa, chyba po herbacie! – parsknęłyśmy śmiechem razem z Paige.
- Słyszałem! – wrzasnął jeszcze Angol.
- Ramiarze z Phoenix są najlepsi. Jesteśmy dokładnie... Nie! Jesteśmy dokładnie pięć godzin do przodu! Super! – Connie była zachwycona.
- To co, jedziemy po zakupy? Chodź Marta... weźmy jeszcze tego Angola od siedmiu boleści, on zna się na narzędziach... – westchnęła Paige.
- Ed, jedziesz z nami do Searsa? Trzeba kupić graty do pokoju bliźniaków. – spytałam go.
- Piękne moje, z wami pojadę nawet do piekła! – wskoczyliśmy do pickupa.
Po pół godzinie byliśmy już w Searsie. Zaczęliśmy wybierać sprzęty i różne drobiazgi i wrzucaliśmy je do wózka.
- Zaraz gdzie jest nasz Englishman? – zauważyłam, że nigdzie nie ma Eda.
- Ed, to ma być tylko kilka rzeczy do dziecięcego pokoju! – Paige wytrzeszczyła oczy na widok dźwigającego mnóstwo rzeczy Anglika – Odłóż to!
- Jasne... – kiedy tylko Paige odwróciła się Ed zaczął wrzucać wszystko do wózka.
Nie minęło nawet piętnaście minut, zobaczyłam mężczyznę, który ciągnie olbrzymi wózek wypełniony po brzegi najdziwniejszymi i chyba wszystkimi narzędziami z Searsa. Ed wysłał mi błagalne spojrzenie i mrugnął. Podniosłam kciuki do góry.
- Ed, gdzie jesteś? – nagle usłyszeliśmy głos Paige – Ed? Marta?
- To ja to jakoś załaduję a ty ją zagadaj. – szepnął do mnie z rozbrajającym uśmiechem.
- Jasne Eddy.
- NIE MÓW DO MNIE EDDY!
- Przepraszam... Eddy. – dodałam kiedy Ed oddalił się.
- Słyszałem! – krzyknął.
Za to słuch to on ma idealny...
***
- Connie, szukam Eda. Nie wiesz gdzie jest? – spytałam.
- Nie mam zielonego pojęcia. Spytaj Ty’a, on chyba z nim ostatnio rozmawiał... – wzruszyła ramionami.
- Dzięki... O Ty! Zaczekaj! – zauważyłam jak lider idzie gdzieś w stronę autobusu.
- Coś się stało? – spytał.
- Nie wiesz gdzie jest Ed? Szukam go.
- Nocował w przyczepie... Chyba jest gdzieś na budowie, pracuje nad swoim projektem albo siedzi jeszcze w przyczepie.
- Dzięki. To znaczy, że może byc wszędzie! – roześmialiśmy się – Nie no, pewnie w przyczepie jest, lecę go obudzić! Do zobaczenia! – pobiegłam w stronę naszego małego „kempingu”.
Zapukałam i nieśmiało uchyliłam drzwi.
- Ed? Jesteś tu? Hej, dżentelmen, co się stało?
- Jestem największym idiotą pod słońcem... Boli... – syczał Ed.
- Co ci jest?!
- Buty trzeba rozchodzić. A ja kupiłem sobie przed naszym wyjazdem nowe... Strasznie mnie obtarły. Polałem je płynem po goleniu...
- CO?!
- Nie wydzieraj się na mnie, co? Mówiłem, że jestem idiotą...
- Biedny Eddy. Siedź tu, zaraz przyjdę.
Wyleciałam z domku.
- Czy jest na sali lekarz? Fred, chodź tu! – zawołałam naszego sanitariusza.
- No co tam się dzieje Marta?
- We mną wszystko OK, ale gorzej z Edem... Polał pryszcze wodą po goleniu...
- Co zrobił?! Pogięło go?
- Najwyraźniej. Ale nie bądź na niego zły... Chodźmy, bo to go strasznie boli.
- Oj, Eddy, Eddy, na starość ci odbija... Kto to widział pryszcze polewać wodą po goleniu... – narzekał sanitariusz. Ed, cały czerwony, nic nie mówił. Chociaż wydawało mi się, że słyszę z jego ust od czasu do czasu niewyraźne „idiota” i „głupi, pusty”. Zrobiło mi się go żal. Nie chciał źle...
- Jedziesz do lekarza, niech oni ci to porządnie opatrzą. Oj ty głupi człowieku... – Fred wyszedł z domku. Ed wyglądał jakby miał ochotę się ubiczować. Położyłam mu rękę na ramieniu.
- Nie martw się Ed... Jadę z tobą. – postanowiłam – Bardzo boli?
- Piękna, mój ból w porównaniu z terapią Kassandry to pikuś. Ośmiolatka, walcząca z rakiem i dwudziestodziewięciolatek, który narzeka na pryszcze... – nagle syknął. Widać było, że chodzenie sprawia mu ból.
- Chodź, oprzyj się o mnie. Idziemy. – Ed opierał się na moim ramieniu. Głowę miał spuszczoną i wyglądał jak siedem nieszczęść.
- Ed, co się dzieje? – podeszli do nas Paige i Ty.
- Jestem skończonym kretynem. Polałem sobie pryszcze wodą po goleniu. – wyznał twardo.
Paige i Ty popatrzyli na siebie i mimo moich rozpaczliwych znaków, wybuchnęli śmiechem.
- Macie prawo się ze mnie śmiać. Jestem beznadziejny.
- Eddy, uspokój się i nie zwracaj uwagi na tych idiotów. Chodź. – dokuśtykaliśmy do samochodu.
- Jesteś naprawdę wyjątkową dziewczyną, moja piękna. A ja jestem głupim idiotą.
- Każdemu zdarzają się pomyłki. Ja też kiedyś miałam problemy z takim czymś. – skłamałam.
- Serio? Co się stało?
- Nie chcę o tym mówić. To nie było przyjemne. – odwróciłam wzrok, jakbym przypomniała sobie jakieś niemiłe wydarzenie. Powinnam poważnie zastanowić nad zostaniem aktorką...
Sanitariusz zatrzymał auto i wyszedł po wózek dla Eda.
Po chwili Ed leżał już na leżance lekarza.
- Co się stało?
- Polałem pryszcze płynem po goleniu.
- Dlaczego?
- Bo byłem głupi.
Lekarz uśmiechnął się i zabandażował Edowi stopę.
- Będzie dobrze, ale nie może pan chodzić przez dwadzieścia cztery godziny.
- Kiedy ja muszę! – przeraził się Ed.
Lekarz wzruszył ramionami. Mężczyzna podziękował i wsiadł na wózek.
Siedzieliśmy już w samochodzie, kiedy jęknął:
- Ty mnie zabije, a Patrick poda truciznę, żebym dłużej cierpiał...
- Spokojnie, już ja coś wymyślę... – uśmiechnęłam się.
- Ale na razie nic im nie mówi jasne?
- Jasne, ale dlaczego?
- Nieważne, po prostu im nie mów.
Wysiedliśmy z samochodu.
- Jak tam, wielka stopo? – podszedł do nas Ty.
- Super, dali mi jakieś środki przeciwbólowe, będzie OK. Wracam do pracy. – pokuśtykał.
- Miej na niego oko, zgoda? – poprosił lider.
- Pewnie.
Nie minęło jakieś dwie godziny kiedy Ed znowu miał jakieś kłopoty.
- Coś się stało?
- To ta cholerna stopa... Spuchła mi straszliwie...
- Miałeś nie chodzić przez dobę! – wrzeszczał Fred – Natychmiast siadaj i się nie ruszaj, inaczej zrobi się coś naprawdę poważnego! Jak ta gangrena przerzuci się na stawy nie będzie ci do śmiechu!
- Przepraszam. Jestem idiotą... No ale nie mogę zawieść Levi’ego! Masz gdzieś gangrenę i stawy! – spróbował wstać, ale zasyczał tylko z bólu.
- Oj chłopie, chłopie... Serce masz dobre, ale nogi nie. Sprowadzę ci pomocnika. – Ty wyciągnął telefon.
- Cześć! Wiem, że obiecałem ci wolny tydzień, ale to naprawdę sytuacja podbramkowa. Przyjedź, proszę. Jesteś cudowny! Na razie. – rozłączył się i rzekł do nas – W porządku Ed, ja się nie gniewam. Ale gdyby nie udałoby mi się załatwić pomocnika to... – przeciągnął palcem po gardle – chyba bym ci tę stopę odrąbał!
- Widzisz?! Wszystko będzie OK, Eddy. – zaśmiałam się.
- Udaję że nie usłyszałem tego ostatniego słowa, moja piękna. No cóż, jak to śpiewa Sting: „Gentelmen can walk, but never run”. – uśmiechnął się szeroko.
- Przynieść ci herbaty? – również uśmiechnęłam się do niego.
- Z twoich rączek wypiłby nawet truciznę, a co dopiero mówić o herbacie! – wykrzyknął.
- Zaraz wracam. – pobiegłam więc do autobusu. Herbaty nigdzie nie było! Fakt! Zawsze chowaliśmy ją z Edem przed innymi za szafką. Ale znalazłam tam tylko... karteczkę!
„Skończyły się dla was dobre czasy! Przechodzicie na kawową dietę! – Od ekipy”
Co za dziady! Nie ujdzie im to na sucho!
Obok był sklep. Pobiegłam tam.
- Poproszę Earl Greya. Cały zapas. – uśmiechnęłam się szelmowsko, wykładając banknot o dużym nominale na ladę.
- Hej, czy mógłbyś mi pomóc? – zaczepiłam jakiegoś przypadkowego robotnika.
- Jasne, a co jest?
- Weź tego trochę, bo sama się nie zabiorę. – uśmiechnęłam się wdzięcznie – Tylko nic nikomu nie mów!
- OK. Gdzie to zanieść?
- Do naszego autobusu, tylko szybko, żeby projektanci nie widzieli!
Wrzuciliśmy wszytskie opakowania na łóżko.
- Dzięki, jesteś boski!
- Jasne szefowo! Wracam do pracy! Czołem!
A teraz wystarczy tylko mała zamiana... Wyobrażając sobie minę Ty’a, schowałam cały ich zapas kawy do moich rzeczy. A na ich miejsce dałam oczywiście herbatkę... No i liścik.
- Hej, no i gdzie nasz napój bogów? I w ogóle co tak długo? – zdziwił się Ed.
- Zapomniałam! Ale czekaj, coś ci opowiem... Tylko nikomu ani słowa!
- Oczywiście, piękna!
- To słuchaj...
I już po chwili śmialiśmy się do rozpuku wyobrażając sobie miny ludzi z ekipy... Nagle usłyszałam jakieś wrzaski i wiwaty dochodzące sprzed domu.
- Nawet nie waż się ruszyć! – rzuciłam na odchodnym do Eda. Pobiegłam przed dom. Nadjechał jakiś samochód.
Zaraz czy to nie jest przypadkiem...
- Paul! A więc to ty będziesz pomocnikiem Eddy’ego? – starałam się przekrzyczeć tłum.
- Ty do mnie zadzwonił, a więc przybyłem.
- Wiesz co, mam propozycję... Idź i daj im kilka autografów, bo oni zaraz zburzą dom swoim krzykiem!
- Myślisz? – Paul uśmiechnął się – Ale przecież ja jeszcze nic nie zrobiłem...
- Oni kochają ciebie i projektantów za całokształt! Idź do nich, zdążysz jeszcze zrobić te latawce Eda!
- Jakie latawce? – spytał jeszcze, ale wypchnęłam go przed tłum:
- No idź! Kiedyś sama marzyłam, żeby cię poznać! I resztę ekipy też!
- Paul! Dosyć tej zabawy z fanami! Po programie rozdasz autografy, ty bożyszcze kobiet! – nadszedł Ty. Pisk zrobił się jeszcze większy. Lider wziął swój nieodłączny megafon i ryknął:
- Oddajcie nam Paula! Po programie zrobimy te setki fotek i rozdamy tysiące autografów, ale na razie przepraszam! – pociągnął Paula za ramię i dodał już normalnym głosem – Dzięki że przyjechałeś Tatusiu!
- Nie ma sprawy. A teraz chodźmy, opowiesz mi wszystko.
- A tak w ogóle to kto wymyślił ten numer z herbatą?!! – spytał jeszcze Ty prosto patrząc na mnie.
- A tak w ogóle to kto wymyślił ten numer z kawą?!! Teraz „ekipa” będzie musiała odpokutować! Darujemy tylko Paulowi, bo go wtedy nie było!
***
- Hej Preston! Jak tam idzie pisanie? – spytałam. Preston bowiem wpadł na znakomity pomysł – na podstawie historii Kassandry stworzy bajkę!
- Świetnie! Posłuchaj, opowiem ci to. – wziął głęboki oddech i zaczął - Był sobie mały motylek. Mieszkał z rodzina na drzewie Okvath. Niestety – motylek zaczął tracić kolory. Rodzice powiedzieli: „Zabierzmy go do Drzewa Zdrowia”. Zanieśli motylka, który wraz z innymi chorymi owadami zaczął odzyskiwać siły. Kiedy miał juz piękne kolorowe skrzydła, mógł odlecieć ze Drzewa Zdrowia. W domu czekała go niespodzianka – drzewo Okvath zakwitło jak nigdy! Niebieskie bobry pracowały dzień i noc... I jak? Trochę to się jeszcze dopieści, ale mniej więcej coś takiego. Myślałem też nad tytułem. Na początku chciałem cos normalnego – „Motylek Okvath” czy cos takiego, ale Leah wymyśliła coś znacznie lepszego. „Miłość jest najważniejsza”. Słowa samej Kassandry...
Nie mogłam już dalej ukrywać łez.
- To idiotyczne, wiem. Dlaczego ja prawie, że na wszystkim płaczę? A ty nie kameruj tego! – warknęłam do gościa z kamerą.
- Robię swoją robotę. – odparł nie wyłączając kamery i zrobił perfidne zbliżenie. Preston podszedł do niego.
- Colin, wyłącz kamerę. – powiedział głosem nie znoszącym sprzeciwu – Bo powiem o pewniej sprawie Patrickowi...
Colin wymamrotał coś i wyłączył sprzęt. Odszedł.
Preston podszedł do mnie.
- Marta... Nie wstydź się łez. Łzy to po prostu inna forma śmiechu. No chodź wypłacz się. Poświęcę ten fragment koszuli. – zaśmiał się i przytulił mnie – Ech, mam córkę w twoim wieku. Wiem co potrzeba w takich chwilach... Ale to dobrze, że płaczesz, to znaczy, że przejęłaś się moją bajką. – uśmiechnął się.
- Dzięki Preston. Za pocieszenie i spławienie tego Colina. Naprawdę, jesteś kochany. A ta bajka jest po prostu cudowna. W ogóle to nie wiedziałam, że piszesz. – otarłam łzy.
- Czasem się zdarza. Głównie to dla dzieci, wymyślam różne historyjki. Wiesz... My, nasza ekipa kocha dzieci. One zawsze nas wzruszają. Za krzywdę dzieci możemy się pokroić. Ale ja i Paul jesteśmy najbardziej przeczuleni na ich punkcie. Nie wiem dlaczego, ale mówię to tobie jako pierwszej – tylko się nie wygadaj! Ja i Paul mamy w planach założenie fundacji... Pomoc dla dzieci pokrzywdzonych przez los. Na przykład właśnie chorych na raka.
- Jesteście naprawdę... Nie ma słów, żeby wyrazić w pełni to co robicie, waszą miłość do dzieciaków...
- W końcu miłość jest najważniejsza! – powiedział mocnym głosem Preston – Przepraszam, ale muszę wracać do pracy. Do zobaczenia!
- I jeszcze raz dzięki!
***
- Hej, mam wspaniały pomysł! Zróbcie kolację, co? W czwartek? – spytał Ty przechodząc obok mnie i Paige i krzycząc do nas przez megafon.
- Jaką kolację? – popatrzyłam na innych.
- Ej, Marta nie wiesz o co Ty’owi chodziło z tą kolacją? To randka?
- Nie mam zielonego pojęcia...
- Co jest? – przyszedł Ty – A, nie powiedziałem wam o co chodzi z tą kolacją, faktycznie! no więc tak. Pomyślałem sobie, że pomożemy nie tylko Kassandrze. Niedaleko stąd odbywała się licytacja, więc...
- Sprzedałeś kolację?!
- W nowym domu. Co? Coś zrobiłem nie tak?
- A za ile?
- Pięć i pół tysiąca dolarów.
- Ty, jesteś naprawdę ześwirowany! – powiedziała Connie śmiejąc się.
- Wiem... – Ty uśmiechnął się figlarnie – Drużyno, czas podzielić role i przygotować menu! Hej, co się dzieje? – spytał nagle, bo zaczęli podchodzić do niego robotnicy.
- Zginął mi kask! A mnie narzędzia! I mnie też! – nagle Preston zrobił się cały czerwony.
- Zaraz, zaraz powoli. Narzędzia wam zginęły?
- Tak!
- No to nieprzyjemna sytuacja... Ale spokojnie, idźcie do Georg’a, on ma zawsze zapas. – kiedy robotnicy odeszli Preston zaczął:
- Ekhm, Ty... To moja sprawka z tymi narzędziami... Brakowało mi kilku rzeczy do pokoju budowlanego i musiałem...
- Dobra stary, nie ma sprawy. Ale kraść jest nieładnie! – Ty pogroził Prestonowi palcem i obaj roześmiali się.
***
- Marta, leć zobacz co u naszego nieszczęsnego Eda, dobrze? I sprawdź czy trzyma tę zakichaną stopę w górze.
- Jasne. – pobiegłam do autobusu. Weszłam do środka. Ed spał. Ze stopą na oparciu kanapy.
- Grzeczny Eddy. Niech sobie pośpi obudzimy go przed powrotem rodziny. O nie, teraz czas na tę zwariowaną kolację... Lecę, miałam przecież pomagać Paulowi i Prestonowi w kuchni!
Zdążyłam w samą porę.
- No nareszcie jesteś!
- Byłam u naszego kaleki, sprawdzić co z nim. Śpi jak baranek!
Czekaliśmy na zamówienia. Paige miała być kelnerką.
- Lasagne dwa razy, sałatka z kurczaka dwa razy! – Paige wbiegła do naszej prowizorycznej kuchni.
- No to jedziemy! Marta, mięso! – zarządził Preston. Wyjęłam z opakowania kawałki mięsa i położyłam na grillu.
- Odsuń się. A ty Paul, mów kiedy mam skończyć. – Preston włożył maskę na twarz, wziął istny miotacz ognia i zaczął przypiekać, a raczej przypalać mięso.
- Jeszcze trochę... – stwierdził Paul – OK, wystarczy. Marta, masz tego kurczaka. – podał mi talerzyk. Dodałam trochę ugotowanego ryżu, groszku, kukurydzy...
- Et voila! – mieliśmy niezły ubaw z min gości kiedy zobaczyli porozwalane na talerzach konserwowe warzywa, rozgotowany lekko ryż i czarne kawałki mięsa. W końcu nasz ubaw zakończył Ty – wyszedł do nich i powiedział:
- Marni z nas kucharze... A przynajmniej w takich warunkach. Wyrzućcie to, nie chcemy żebyście się pochorowali. Ale nie mogę wam się jakoś odpłacić – w końcu daliście kupę kasy. Zapraszam na porządną kolację!
- A ta nasza to przepraszam bardzo nie była porządna? – spytał szeptem Paul.
- Sam nie tknął palcem i mówi jaka kolacja porządna!
- Spokojnie, panowie! Zagonimy go do garów! – wybuchnęliśmy śmiechem
***
- Dostaliśmy nagranie od Kassandry! Chodźcie! – Ty machał do nas. Podeszliśmy. Z monitora spojrzała na nas uśmiechnięta buzia ośmiolatki.
- Cześć Ty! Cześć projektanci! Wysyłam nagranie, bo chciałam pokazać wam rezultat prac. Wymyśliłam podróż dookoła świata. Jest sala kosmiczna, podwodna, dżungla, pustynia... – wyliczała – Tu kiedyś leżałam. Nie było wtedy tak kolorowo... A to moja ulubiona sala – z księżniczką. – pokazała pomalowaną ścianę. Dziękuję wam za wszystko. Teraz dzieci będą szczęśliwsze i zdrowsze. Jesteście wspaniali! Do widzenia! – Kassandra wyłączyła się.
- To ty jesteś wspaniała, Kassandro... – westchnął Ty – Chodźcie, zagońmy ich do wnoszenia mebli... Niedługo przyjeżdża Kassandra, musimy się spieszyć... Zadzwoniłem już po szeryfa i jego bandę, chętnie pomogą. O, nawet nasz Ed się obudził! No jak tam kopyto?
- W porządku, ale... Ty mógłbym cię o coś prosić?
- Masz już żoną, a poza tym po moim trupie nie zgodzę się, aby Marta wyszła za ciebie! – puścił do mnie oko Ty.
- Z całym szacunkiem piękna... – skłonił mi się lekko – Nie chodzi oto. Czy mógłbym przywitać rodzinę? Proszę, nie odpuszczę powitania Kassandry!
Ty zastanowił się chwilę, po czym powiedział:
- Nie chcę cię narażać... ale w pół godziny może nic ci się nie stanie? Dobra, zgadzam się, ale teraz marsz do autokaru! I nawet nie myśl o noszeniu mebli, ani najmniejszego krzesełka! – krzyknął jeszcze za nim i powiedział do mnie – A ty piękna? Czy taki anioł pomoże nam, malutkim, nosić sprzęty? – wpadł w ton Eda.
- Jasne, ty mój osobisty dżentelmenie. – zaśmiałam się.
***
- Skończyliśmy! – usłyszałam ryk Ty’a i jeszcze głośniejszy ryk tłumu – Ale pamiętajcie, rodzina ciągle o niczym nie wie... Nie możecie wiwatować, bo nie będzie niespodzianki!...
- Super nam wyszło, prawda? – spytała Connie.
- Jest świetnie! – potwierdziłam uśmiechnięta. Wymyśliliśmy dom w stylu hiszpańskiego baroku – wyglądało to cudownie.
- To twój pierwszy projekt... I jak ci się z nami pracuje? – spytał Paul.
- Mówiąc szczerze, nie myślałam, że będzie tak... na luzie. A tu miła atmosfera, wiem, że mogę na wszystkich liczyć, a kamer to w ogóle nie zauważam! No chyba, że Colin... – spojrzałam na Prestona. Uśmiechnął się do mnie i zwichrował mi grzywkę.
- Co ten zidiociały człowiek ci zrobił? – spytała zdenerwowana Paige – Nie cierpię go, podlizuje się Patrickowi aż strach i kameruje dosłownie każdy szczegół!
- Nieważne co zrobił... To przygłup. Cicho, chyba nadjeżdża limuzyna! – powiedziałam. Byłam trochę stremowana, w końcu to moje pierwsze powitanie rodziny... Ed najwyraźniej to zauważył, bo nachylił się i szepnął:
- Spokojnie, moja piękna. Wszystko będzie dobrze, ja też denerwowałem się swoim pierwszym powitaniem rodziny... To dla każdego jest wielkie przeżycie. Pomyśl lepiej o mnie, projektanci zawsze wybiegają na powitanie rodziny, a ja?
- Eddy, Eddy, kochany mój – „gentelmen can walk, but never run”! – zaśmiałam się.
- Też prawda. Nie mów do mnie Eddy! – warknął i wyprostował się.
- ...a oto nasi projektanci! – usłyszałam i poczułam jak ludzie z ekipy wypychają nas lekko na zewnątrz. Wybiegliśmy (Ed raczej dokuśtykał). Pierwsza w ramiona wpadła mi Kassandra.
- Jest nawet Paul! – wrzasnął Ty.
- Ed, co ci się stało? – spytał Bryan. Ed machnął ręką i odparł:
- Powiem tylko jedno – woda od Gucciego nie nadaje się do polewania pryszczy... – westchnął.
- Chodźcie obejrzeć dom! – zaprosił rodzinę Ty. Poszli.
- No i co, było tak strasznie? – Ed położył mi rękę na ramieniu.
- Było super! Napięty tydzień był wart ich uszczęśliwionych twarzy... Ekstremalne uczucie... Kiedy jedziemy do następnej rodziny? – byłam podekscytowana.
Projektanci popatrzyli na siebie. Tylko Ed objął mnie trochę mocniej i szepnął:
- Piękna... Wyjdziesz na ludzi...
Zaczerwieniłam się lekko. Ciszę przerwał Preston:
- Chodźmy... Wiecie gdzie... – trącił projektantów. Ruszyli do domu.
- Zaraz, a ja? Gdzie idziecie? – spytałam.
- Dowiesz się! Ale na razie zostań tutaj! – krzyknęli.
- Co oni kombinują? – spytałam do kamery. Kamerzysta (na szczęście nie Colin) zachichotał cicho i wzruszył ramionami – A wy nie wiecie? – podeszłam do ludzi. Wtedy wszyscy podnieśli palce do ust i szepnęli: „Cii...”. Przewróciłam oczami.
- Ty was przekupił tak? Super. – jęknęłam.
- Wiadomość dla ciebie. Od pana Penningtona. – ktoś podał mi laptop. Na ekranie pokazał się Ty.
- Cześć, przepraszam za tę konspirację, ale to niespodzianka. Tylko mnie nie wyłączaj! Idź do domu.
Zrezygnowana otworzyłam drzwi. Rozejrzałam się. Wszystko było normalne.
- Spójrz pod nogi! – ryczał Ty. Leżała tam wycięta z papieru strzałka, wskazywała schody.
- Ty, tobie się chyba nudzi... Co ty wymyślasz? – westchnęłam wchodząc na górę. Strzałka. Znowu. Skierowały mnie... znowu pod schody. Powiedziałam do kamery śledzącej uważnie moje ruchy:
- Jak się dowiem, kto rozkładał te strzałki to zabiję! – zeszłam po schodach. Tam leżała nie strzałka, ale kartka papieru. Coś było na niej napisane.
- Podnieś to. – odezwał się Ty z monitora.
Podniosłam. Wielkimi literami napisane było na niej: „NIESPODZIANKA!”
- Co to za głupie pomysły?! – wkurzyłam się.
- Ostatnia wiadomość... – odezwał się znowu Ty – Spójrz w głąb jadalni... – wyłączył się.
- Niespodzianka! – wrzasnęli wszyscy – Ty, projektanci, rodzina, szefowie ekipy budowlanej...
- Co to znaczy? – zatkało mnie.
- Piękna, jesteś nowa w naszej ekipie, musimy to jakoś uczcić! A rodzina Okvath’ów z chęcią użyczyła nam kąta, na rzecz malutkiej imprezy. – wyjaśnił Ed.
- Super! – ucieszyłam się – A gdzie Ty? – zauważyłam, że brakuje lidera.
- Szampan... – krzyknął Ty, wchodząc. Po chwili dokończył - ...byłby, ale nie jestem za rozpijaniem nieletnich! Dlatego postawiłem na zdrowe soczki owocowe... – machnął ręką. Wszedł jakiś człowiek z ekipy robotników, z tacą pełną plastikowych, jednorazowych kubków. Spojrzałam... W środku był sok marchewkowy! Ed, Paul, Preston, Paige, Connie, Bryan, Nichol i szefowie ekipy spojrzeli na Ty’a wymownym spojrzeniem.
- No co? Egoiści, szampana wam się zachciewa, tu są nieletni! Ja na przykład bardzo lubię soczek marchewkowy i przy okazji – chciałbym wznieść toast. – podniósł do góry swój kubek – Za Martę nowy nabytek naszej ekipy – mam nadzieję, że więcej nie będzie dowcipów z herbatą! – przybiliśmy z Edem piątkę – Za Paula – gdyby nie on, tego domu nie byłoby! Dzięki Paul, odbiję ci kiedyś ten urlop!
- Raczej ja ci odbiję... – mruknął zawstydzony Ed.
- No i najważniejsze – chciałbym wznieść toast za Kassandrę. Za naszego motylka, który chce dawać kolory innym. Zostań taka jaka jesteś Kassandro. – wychylił kubeczek – Ohyda. Ale za to samo zdrowie!
Zaśmialiśmy się zgodnie i poszliśmy za jego przykładem.
Rozdział 4 – Początek września
Siedzieliśmy z Ty’em w domu, korzystając z wolnych chwil. Ja siedziałam w swoim pokoju i gadałam na jakimś chacie z Olką i z Pawłem. Opowiadałam im relację z ostatnich dni, o remoncie domu Kassandry.
Paul_91 – „Super było to o soczku! :-D”
Martha – „Potem zostaliśmy jeszcze dłużej, ale tego nie zobaczycie w TV. Kiedy spotkamy się, wszystko wam opowiem! Ty i Patrick zdecydowali, że nie warto tego kręcić, będzie tylko początek.”
Oleczkaaa – „Jaki Patrick?”
Martha – „Reżyser. Hej, sorry, ale muszę spadać. Ty wzywa mnie na obiad. Czy to nie dziwne? Mój idol woła mnie na obiad! Nie przyzwyczaiłam się do tego jeszcze i mówiąc szczerze nie wiem czy kiedykolwiek się przyzwyczaję...”
Oleczkaaa – „Kochana, na 100% dasz sobie radę i przyzwyczaisz się!”
Paul_91 – „A w ogóle to jaka jest kuchnia Ty’a? On umie gotować?! :-)”
Martha – „Hej bądźcie za jakieś pół godziny na tutaj, co? Dokładnie za 30 min. Narka! Nie pytajcie, to niespodzianka!:-*”
Wylogowałam się i zbiegłam na dół do jadalni.
- Hej, co tak długo? Gulasz wystygnie!
- Ugotowałeś gulasz? Super! – gulasz Ty’a to był jeden z moich ulubionych przysmaków.
Usiedliśmy do stołu i zaczęliśmy jeść.
- Ty... Co będziesz teraz robił?
- Teraz będę jadł. Poproszę o pieprz.
- No wiesz, że nie oto mi chodzi. – podałam mu pieprzniczkę – Co robisz po jedzeniu?
- Nie wiem, nie mam planów... A coś się stało?
- Nie... A w sumie tak. Czy mógłbyś... pogadać ze mną, z Olką i z Pawłem na chacie?
- Tak wam na tym zależy? – zdziwił się.
- A dziwisz się? Mnie teraz może i nie, bo mam cię na co dzień, ale oni? Widzieli cię raz w życiu i dotąd to wspominają. W końcu nie codziennie się zdarza rozmowa na chacie z Ty’em Penningtonem... Proszę, zgódź się.
- No jasne, że się zgadzam! – Ty uśmiechnął się, z twarzą całą w gulaszu.
- Super, dzięki! To poczekaj chwilę... – pobiegłam do swego pokoju i do sypialni Ty’a po laptopy.
- Czekaj, zaraz ci powiem na jaki chat wchodzimy... Ok, jakiego będziesz miał nicka?
- Yyy... A jaki mogę?
- No nie wiem... Może The Handy Guj? Albo po prostu Ty?
- No dobra, klikam Ty...
- Poczekaj! Wejdziesz dopiero wtedy kiedy ci powiem. Aha no i... ten, oni nie są orłami z angielskiego, tak więc...
- Spokojnie, jakoś się dogadamy. – wyszczerzył zęby Ty.
„Paul_91 – „No jesteśmy, co prawda trochę przed czasem, ale ty też jesteś więc...”
Oleczkaaa – „Co to za niespodzianka?”
Martha – „No cześć wam!” Niespodzianka? Aaa... niespodzianka!;-) Przedstawiam wam...”
Wchodzi „Ty”
Martha – „Ty’a Penningtona.” Ale macie miny! :-D
Ty – Cześć Olka! Cześć Paweł! Co, Penningtonowi nie można już wejść na chata? :-D
Paul_91 – Yyy... Cześć Ty...
Ty – Co u was? Marta strasznie za wami tęskni... Ale niedługo przylecimy do was!:)
Oleczkaaa – Super! Marta napisała nam, że świetnie gotujesz...
Ty – Taak? Martusiu, co ja słyszę?
Martha – No a co, nieprawda? Dziś zrobił gulasz... mówię wam... boski!
Oleczkaaa – Kto, Ty czy gulasz? :-D”
- Hej, co ona napisała? To po polsku? – spytał na głos Ty.
- Nieważne. – wybuchnęłam śmiechem – Kobiece sprawy i tak nie zrozumiesz...
„Martha – Olciu, mówię ci, niby on jest jako mój rodzic, ale kiedy ściągnie koszulkę... AAA! :-D
Oleczkaaa – Ech, ale ci dobrze...
Paul_91 – Ty, pozwolisz, żeby tak o tobie te baby pisały?
Ty – Chłopie, powiedz co one piszą? Bo Marta nie chce mi powiedzieć!
Martha – Nie mów, Pawełku, proszę! Wspomnij o naszej przyjaźni! W końcu ja z nim mieszkam, gdyby się dowiedział, wyrzuciłby mnie!
Ty – Cokolwiek by nie napisała, nie wyrzucę jej! Mów Paweł!
Paul_91 – Hmm... Napiszę tylko tyle – omawiają twoje walory estetyczne:]
Oleczkaaa – Zdrajca! (zawstydzona)
Martha – Zdrajca! (zawstydzona)
Ty - :-D :-D Ale o czym mówiły?
Oleczkaaa – Nawet nie próbuj Paweł!
Paul_91 – O twoim torsie! ]:-) :):)
Martha – Idiota z ciebie, wiesz?
Oleczkaaa – No właśnie!
Ty – Hmm... Zmieńmy temat może... Znam wiele ciekawszych tematów niż moja muskulatura! :-D
Martha – Bardzo śmieszne!
Paul_91 – Sorry, ale muszę iść... Wychodzimy z domu z rodzicami! Cześć wszystkim! Ty, miło się rozmawiało! :-D
Martha – Na razie zdrajco!
Oleczkaaa – Do zobaczenia zdrajco! W sumie to ja też juz muszę iść.
Ty – Miło się rozmawiało.
Martha – Umówimy się na następnego chata niedługo! Pa, na razie!
wychodzi (Oleczkaaa), wychodzi (Paul_91)”
- Hej, to prawda z tym torsem? – wybuchnął śmiechem Ty.
- No cóż... Ja wyszłam z tego etapu dość dawno... ale niektóre nadal uważają cię za bożyszcze! I nie dziwię im się. Chociaż ja nawet gdybym chciała to nie mogę – no, powiedz, jak mogę wzdychać do twojego plakatu, kiedy widziałam jak smażysz jajecznicę – w dodatku wiejską, śpisz, wołasz mnie na obiad i gotujesz?
- Naprawdę... Nie wiem co powiedzieć... – Ty śmiał się szczerze.
- A te piszczące fanki? A ich kartki z napisami „Kochamy cię Ty!!!”? Ty jesteś na serio... ładnym facetem! – stwierdziłam beznamiętnie.
- Przestań, bo jeszcze się zarumienię... Ale zaraz, bo miałem z tobą porozmawiać, a przez ten chat zupełnie zapomniałem... Skocz zanieść laptopy i wróć tu, OK?
- Jasne. – szybko pobiegłam do siebie i do pokoju Ty’a. Byłam ciekawa co ma mi do powiedzenia.
- Siądź obok mnie... Zupełnie nie wiem jak zacząć... A w sumie to bardzo szczęśliwa wiadomość...
- Więc mów, bo zaczynam się niepokoić! – zaśmialiśmy się.
- Wczoraj jak wiesz pojechałem do Patricka na spotkanie ekipy. I ustaliliśmy jedną ważną rzecz. Następny odcinek... nie odbędzie się w Stanach!
- Słucham?!
- Mówiłaś kiedyś, że twoi przyjaciele są dla niebie najdrożsi na świecie... Zresztą sam widziałem. Pamiętasz, kiedy przyjechałem po ciebie do Polski, poszliśmy na spacer. Odwiedziliśmy Olkę i Pawła. I wtedy postanowiłem – oni nie mogą tak mieszkać! To najlepsi i najwierniejsi przyjaciele na świecie. Ale mają nędzne warunki... Dlatego postanowiliśmy – lecimy do Polski wybudować im porządne domy! Co ty na to?
- Ty, ja... Nie mogę uwierzyć... Ale przecież w Polsce są inne przepisy, formalności...
- Spokojnie, Patrick ze swymi ludźmi to załatwi. Oni czynią cuda, zobaczysz. Ale co, nie cieszysz się?
Chwilę ze sobą walczyłam. W końcu... mocno przytuliłam Ty’a i szepnęłam:
- To twój najlepszy pomysł! Jesteś cudowny...
- Hej, poczekaj aż zaczniemy budować! Wtedy dopiero zobaczysz na co mnie stać!
- Ale zaraz, jak ty chcesz to zrobić? Przecież trzeba byłoby wybudować dwa domy!
- Już raz to przecież zrobiliśmy! No, ale... tym razem wymyśliłem coś innego. Postawimy bliźniak! W końcu oni mieszkają obok siebie, nie?
- Prawda!
- Spokojnie, damy sobie radę... Będzie dobrze. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to za dwa tygodnie lecimy.
- Ale... nie mówimy nic rodzinom Pawła i Olki?
- No co ty, nie zapominaj, że to wciąż nasz ześwirowany „Dom nie do poznania”! – zaśmiał się Ty – Formalnościami się nie martw, my się wszystkim zajmiemy... Ostatecznie Polska to nie Syberia!
Zachichotałam. W duszy jednak miałam pewne obawy... To fantastyczny pomysł, ale nie byłam do końca pewna czy w Polsce wszystko tak łatwo pójdzie...
***
Dochodziła północ. Nie mogłam zasnąć. Puściłam sobie swoją kochaną muzykę – lekarstwo na wszystko. Zdjęłam ze ściany moje najdroższe fotki – (do tej pierwszej doszło jeszcze kilka) ja z Ty’em siedzimy objęci na łóżku w moim pokoju oraz tę najważniejszą – moją z przyjaciółmi i myślałam. Naprawdę, bardzo chciałabym pomóc moim przyjaciołom... To wspaniali ludzie, prawdziwe perełki. Umieli znaleźć we mnie coś, czego inni nie dostrzegli. Mimo swoich dość poważnych... a w sumie to wielkich problemów.
Śmialiśmy się często, że stanowimy idealne polskie trio.
Olka Łęcka – zawsze roześmiana, szalona dziewczyna. Taka – sympatyczna wariatka. Ale nie często jest jej do śmiechu... Mieszka razem z ojcem i niewidomą matką. Matka juz pogodziła się ze swym losem. Tylko Olka już może się pogodzić z tym, że nigdy nie pójdzie z nią na zakupy, nie ubierze choinki ani nie poogląda starych zdjęć w albumie. Przy pomocy innych powoli godzi się z losem, ale przeżywa naprawdę trudne chwile.
Paweł Wójcik – piętnastolatek, który przeżywa przyspieszoną lekcję dojrzewania. Uczynny, miły, sympatyczny, z nieśmiałym uśmiechem na ustach. Dostaje mocną szkołę życia od chłopaków ze szkoły i od ojca, alkoholika, który pojawiał się w jego domu od czasu do czasu – tylko po to, aby zastraszyć jego, jego matkę i młodszą siostrę. No i czasem coś ukradł. Nie zapomnę nigdy też jak Paweł pierwszy i ostatni raz rozpłakał się porządnie przy mnie i przy Olce. Ojciec przy swojej wizycie zlał matkę i ukradł sporo pieniędzy. Wyrzucał sobie, że boi się „tego cholernego żula” i nie mógł zmusić się, aby oddać mu kiedy ten przyłożył matce. Teraz ojciec jest w więzieniu, a Paweł nareszcie jest szczęśliwy.
Ja, Marta Leśniewska – nie znałam swoich rodziców. Wychowana przez realia bidula, zaszczuta przez „koleżanki”. Dzięki pomocy Olki i Pawła nie załamałam się. Znalazłam rodzinę – samego Ty’a Penningtona. Mieszkam w Los Angeles i pomogłam już pierwszej rodzinie.
I co, że ja czuję się tak dziwnie sama? Mam fenomenalnych przyjaciół, rodzinę...
No właśnie rodzinę.
A nie rodziców. Niby różnica, a jednak...
Olka i Paweł mają swoich rodziców. Ja mam Ty’a. Nie myślcie, że jest źle – on jest świetny, stara się za dwoje. Ale... czuję jakąś dziwną pustkę w sercu. Chciałabym, żeby on teraz przyszedł do mnie i posiedział ze mną...
A może nie powinnam tak czuć? W końcu „jestem już duża”, a tak brakuje mi rodziców...
Dlaczego ja nie mogę tak po prostu zapanować nad emocjami? Już czuję cieknące po twarzy łzy.
Wyszłam do łazienki. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Czerwone wypieki, łzy, zapuchnięte oczy... Przemyłam twarz chłodną wodą. Orzeźwiło, ale nie zmyło ponurych myśli.
- Nie możesz zasnąć? – podskoczyłam chyba pod sam sufit.
- O matko, ale mnie przestraszyłeś... No cóż, jeśli mogłabym zasnąć to raczej nie naszłaby mnie ochota na mycie twarzy w środku nocy. – zauważyłam sarkastycznie.
- Przepraszam... Ja też, kręcę się z boku na bok i zamiast snu nachodzą mnie tylko myśli... Chodź, posiedzimy sobie razem, i tak nie możemy usnąć...
Prawie całą noc przesiedzieliśmy na kanapie w salonie bijąc się z myślami w ciszy. Nad ranem zmorzył mnie sen.
- Chodź, oprzyj się o mnie, tak jak w samolocie, będzie ci wygodniej. – Ty objął mnie. Natychmiast wszystkie smutki minęły. Ciepły dotyk opiekuna sprawił, że od razu poczułam się bezpieczna i kochana.
I uśmiechnięta zasnęłam.
***
- Dasz radę? Na pewno? – upewniał się Ty.
- Ty, nie wiem. Ale spróbuję. Mam nadzieję, że nie jedzie z nami Colin?
- Nie, spokojnie. Rozmawiałem z Patrickiem i zgodził się zamiast niego wziąć Henry’ego. Także – jeśli nie dasz sobie rady, to spokojnie. Wytnie się, wyłączy się kamerę. Będzie dobrze.
Dziś lecieliśmy z ekipą do Polski. Byłam cholernie zdenerwowana... Musiałam walnąć mowę, w sumie dokładnie to, o czym myślałam tamtej nocy. O rodzinach Olki i Pawła. I nie tremy się boję... Ale tego, że mogą mnie zbytnio ponieść emocje... To było nawet bardzo prawdopodobne, niestety.
- Jesteśmy na miejscu. – Ty zatrzymał Wolffy’ego. Wyjęliśmy torby.
- Patrz, już są! – pokazałam na ekipę.
- No nareszcie jesteście! Zaczynaliśmy się już martwić! – przywitał nas Paul.
- I co, gotowi do remontu ekstremalnego za oceanem? – spytał Ty dziarskim tonem.
Ekipa projektantów, która leciała z nami to Connie, Paul, Mike, Ed i Preston. Kiedy wszyscy wpakowaliśmy się do wynajętego samolotu, charakteryzatorki zrobiły nam makijaż, ekipa wszystko poustawiała, Patrick zaczął jak zwykle:
- Trzy, dwa, jeden... Start!
- Cześć, tu Ty Pennington – zapraszam do naszego, tym razem naprawdę ekstremalnego remontu! Jak widzicie, dziś postawiliśmy na coś innego niż autobus. Dlaczego? No cóż... autobusem nie przejedziemy przez ocean...
Projektanci udali zdziwienie.
- A gdzie nas tym razem zabierasz? – spytała Connie.
- Sami posłuchajcie... Dziś nie będziemy oglądać filmu – dziś posłuchamy relacji mojej i Marty. Marta – masz głos!
Zaczęłam opowiadać. Tak jak się spodziewałam – nie musiałam długo mówić, żeby poleciały mi łzy z oczu. A po mnie to już, można śmiało powiedzieć seria. Paul, Preston, Ed, Constance, nawet Ty i Mike chociaż oni okazywali emocje najdyskretniej.
- Olka i Paweł mimo swoich problemów to radosne dzieciaki, starają się żyć normalnie i pomagać innym. Byłem tam i widziałem jak mieszkają... Nie zasługują na takie warunki! I jak, pomożemy im? – spytał Ty.
- Jasne! Musimy im pomóc! – powiedział uśmiechnięty już Ed.
- A więc... Leeeeeet’s do it! – wrzasnęliśmy.
- OK, stop! Macie jakieś... osiem godzin przerwy. – oznajmił Patrick.
- Ty? No i jak z tymi wszystkimi formalnościami w Polsce? – zapytałam niepewnym głosem.
- Kochana... Mamy wszyściutko! Zaczynając na wszelkich dokumentach a kończąc na firmie budowlanej, którą mówiąc szczerze zdobyliśmy fartem... Czy w Polsce ze wszystkim jest tak ciężko?
Westchnęłam.
- Ty, nie wiem czy ty wytrzymałbyś tam chociaż rok. Nie no, oczywiście Polska to nie jakiś jeden wielki slums, ale... USA w porównaniu z Polską to siódme niebo. Kraj ciągle nosi to cholerne... o przepraszam... piętno PRL-u. Wiesz w ogóle co to jest PRL?
- Tak, wiem. Przed twoim przyjazdem trochę podszkoliłem się z historii Polski, żeby coś niecoś wiedzieć.
- A przecież nie można rozpamiętywać przeszłości! Trzeba o niej pamiętać, ale nie rozpamiętywać w nieskończoność! Młodzież woli wyjechać za granicę – po prostu tam nie widzi żadnych perspektyw na przyszłość dla siebie. Albo – w ogóle wszystko olać i rzucić. Setki papierów i dokumentów, przekręty polityków, korupcja... Ale na szczęście jest wielu młodych ludzi, którzy chcą to chociaż w części zmienić, ulepszyć. Między innymi robić coś takiego jak wy, pomagać jakoś ludziom.
- No i bardzo dobrze! W końcu, jak to mówią, losy świata są w waszych rękach. – uśmiechnął się Ty.
- Wstyd mi za mój naród... a przynajmniej za jego część. Ciężko mi to mówić, ale... nie wiem, czy sąsiedzi zareagowaliby tak samo jak reagują w Stanach.
- Dlaczego? Powinni się cieszyć, że komuś się udało!
- A nie słyszałeś o tym, że Polak to największy zazdrośnik za wszystkich? Nie słyszałeś o przysłowiowym „psie ogrodnika”?
- Marta... poradzimy sobie. Co ty dziś taka ostrożna? Ja i mój megafon potrafimy działać cuda! Najważniejsze jest to, żeby udało nam się zbudować domy dla nich. – mówił Ty.
- Aha, zapomniałabym... Gdzie wy chcecie ich wysłać na tydzień? – spytałam.
- No właśnie... Wyślemy ich na tydzień do Disneylandu we Francji. Wszystko jest już dopięte na ostatni guzik. Mają zakwaterowanie w Disneyland Hotel, bilety na samolot, wszystko jest gotowe...
- Uspokoiłeś mnie. Dzięki. – powiedziałam z ulgą w głosie. Kłopoty stały się malutkie jak ziarnko piasku.
- Ktoś w ekipie musi być od uspokajania. – roześmiał się Ty.
- Hej Marta! Masz ze sobą jakieś płyty? – odwrócił się Ed.
- Jasne. Trzymaj, wybierz sobie. – podałam mu kilka.
- Dzięki wielkie, moja piękna. – mrugnął do mnie.
***
Następnego dnia, po kiedy wstaliśmy z bólem o szóstej rano, spakowaliśmy wszystkie potrzebne rzeczy i wszystkich potrzebnych ludzi, wsiedliśmy w wynajęty autokar i pojechaliśmy do moich przyjaciół. Kierowca zatrzymał autobus. Serce podchodziło mi do gardła.
- Dobra... Zaczynamy. – mówił Patrick walcząc ze snem i dopijając drugi kubek kawy – Kamery, makijaż gotowe? Super. I, trzy... Dwa... Jeden... Wychodzicie!
- Dzień dobry Łęccy! Dzień dobry Wójcikowie! – śmialiśmy się z projektantami, kiedy biedny Ty łamał sobie język nad nazwiskami moich przyjaciół.
Pierwszy wybiegł Paweł. Kiedy zobaczył ekipę filmową, projektantów, mnie i Ty’a zarżał radośnie i rzucił mi się w ramiona. Zaraz po nim wybiegły matka z młodszą, dziesięcioletnią siostrą. Po chwili wybiegła też Olka – za przykładem Pawła skoczyła mi w ramiona. Za nią wyszedł jej ojciec, pan Tomasz, prowadząc matkę... Kolorowo ubrana, na głowie burza włosów, szeroko uśmiechnięta, w czarnych okularach... Wyściskała mnie, Ty’a i projektantów, po czym przytuliła się do pana Tomasza.
- Jestem Ty Pennington, a to Connie, Mike, Paul, Preston i Ed. Martę już znacie. To nasz pierwszy ekstremalny remont w Polsce... Mam nadzieję, że jakoś pójdzie. – mrugnął do projektantów. – Chodźcie, oprowadzicie mnie po swoich domostwach...
Weszliśmy do domu Pawła. Nic się nie zmieniło. Paweł trzymając za rękę Klaudię oraz mama oprowadzali nas po kolejnych pomieszczeniach. Malutkie, ciasne mieszkanko.
- Kiedy ojca zabrali próbowaliśmy jakoś stanąć na nogi... Nie powiem, że jest lekko, ale staramy się. Od jakiegoś czasu chcieliśmy wyremontować dom, ale niestety – pieniądze... – tłumaczyłam mama Pawła.
- Rozumiem... Śpi pani w salonie? – spytał Ty.
- No cóż... – zmieszała się kobieta. Ty szybko powiedział:
- Tak bywa. Za tydzień będzie pani miała swoją własną sypialnię! Chodźmy do pokoju Pawła... Śpisz w jednym łóżku z siostrą? – Ty wytrzeszczył oczy.
- Czasem, gdy jest któreś z nas jest chore, przenoszę się na podłogę. – wyjaśnił spuszczając oczy.
- Wow... – Ty pokręcił głową, ale natychmiast zreflektował się – To się zmieni...
Paul i Preston rozmawiali z Klaudią:
- A co lubisz robić? Czym się interesujesz? – spytał Paul.
- Kocham dzikie zwierzęta. Gepardy, lwy, słonie... Uwielbiam je.
- Dotychczas spałaś z bratem? – spytał ostrożnie Preston.
- Czasem sama, kiedy ja albo on chorowaliśmy. – wyjaśniła Klaudia.
Zaskoczyła mnie pozytywnie. Ale ona dobrze mówi po angielsku!
- A więc pakujcie się, bo Disneyland czeka! A my tymczasem pójdziemy do Olki... – powiedział Ty i wyszliśmy do sąsiedniego domu.
- Cieszę się, że przyjechaliście! Jeśli Ty Pennington z ekipą wejdzie do czyjegoś mieszkania to dobry znak. – zaśmiała się mama Olki kiedy weszliśmy. Zawtórowaliśmy.
- Świetnie pani wygląda! – Ty skłonił się lekko, niczym Ed.
- Komplemenciarz z ciebie. I nie mówi mi per „pani”, jestem Natalia. To mój mąż, Tomek. Zresztą, na pewno Marta opowiedziała wam o nas. – machnęła ręką – Tak więc, zapraszam dalej!
Ich dom nie zmienił się. Wciąż był malutki, ale dodano do niego masę dodatków, zdjęć w ramkach na ścianach... Mimo, że pani Natalia nie widziała, chciała żeby był jak najprzytulniejszy. Weszło do niego życie!
- Zaczęliśmy nawet zbierać na remont, żeby przystosować dom dla Natalii, ale... no cóż... taki wydatek do najtańszych nie należy... – westchnął ojciec Olki.
- Wiadomo... Ale teraz niczym się nie martwcie! Postawimy wam dom zupełnie za darmo! – uśmiechnął się Ty.
Ed i Paul zaczęli rozmawiać z Olką. Ty natomiast odwrócił się do pana Tomasza.
- Jak sobie radzicie? – spytał siadając na łóżku. Mężczyzna usiadł obok niego.
- Lekko nie jest... Staramy się jak możemy, ale... kiedy przypominam sobie tamten dzień... Dokładnie pół roku temu.
- Jak to się stało?
- Była wtedy w sklepie. Nagle wszedł człowiek... Miał broń... Zabił sprzedawcę i jeszcze jednego człowieka, a potem popełnił samobójstwo... Żona była ciężko ranna, długie tygodnie leżała w szpitalu... Straciła wzrok... – mówił z trudem.
- Na pewno musi być wam ciężko... Pomożemy wam. – Ty położył mu rękę na ramieniu.
- Chodzi nam tylko o to, żeby ona miała zapewniony bezpieczny dom. Tutaj jest mnóstwo ostrych kantów i wąski korytarz...
- Będzie dobrze, zrobimy wszystko co w naszej mocy...
- Będę ogromnie wdzięczny.
- Stop! – wrzasnął Patrick – No na razie wystarczy, nie marnujmy taśmy... Kiedy spakują się, jedziemy dalej. Tymczasem zarządzam przerwę... na kawę... – ziewnął szeroko.
***
- I jak wam się podobają ich rodziny? – spytałam projektantów.
- Widać, że Natalia to silna kobieta. Radzi sobie jak może... Dom tez stara się urządzać jak najlepiej mimo, że... nie zobaczy go. – powiedziała Tracy, z trudem panując nad sobą.
- Za to Janina nosi jeszcze piętno męża... Stara się zapomnieć, ale jest sama i jest jej ciężej... – westchnął Ed – Na szczęście ma Pawła. Gdyby nie on... Zrobię dla niego wyjątkowy pokój.
- Zróbmy plan. Czeka nas dużo pracy... To będzie ekstra projekt. – uśmiechnął się Mike.
- Chodźmy.
Kiedy już zrobiliśmy projekt, przyszedł Ty.
- Wybaczcie... Marta, pozwól na chwilę.
- Jasne. – podeszłam do niego.
- Który pokój bierzemy jako nasz ekstremalny, tajny projekt? – zapytał.
- To ty zawsze o tym decydowałeś... – zdziwiłam się.
- No tak, ale... w końcu jesteś moją, można śmiało rzec, asystentką, więc...
- Ja proponowałabym pokój mamy Pawła. Jej jest chyba najciężej. Jak sądzisz?
- W porządku! Jej zdecydowanie należy się coś wyjątkowego – wiele przeszła i nie może sobie z tym poradzić nadal...
Poszliśmy do projektantów.
- No to co tak wymyśliliście? – spytał Ty.
Ekipa przedstawiła mu projekt.
- Marta i ja zajmiemy się dziś... pokojem Janiny, matki Pawła. – Ty zaznaczył to na planie.
- Mamy tylko siedem dni a da razy więcej pracy. Dwie kuchnie, dwa salony, pięć sypialni, cztery łazienki... Damy radę ekipo?
- A co, wątpisz liderze? – spytał wyzywająco Preston.
- Ja?! Wątpię?! Wiesz co... Dajcie łapy. – położył dłoń na kartki z projektem. Przykryliśmy ją swoimi dłońmi i wrzasnęliśmy razem – Leeeeeeeeet’s do it!
***
Kiedy już poznaliśmy ekipę budowlaną, kończyliśmy już burzyć dom a ja i Ty zdążyliśmy nawet zdać relację Pawłowi i Olce, dreszcz przeszedł mi po plecach. Mam nadzieję, że nasz kochany i zapobiegawczy lider nie zapomniał o jednym szczególe?
- Ty... – zaczęłam ostrożnie – Czy ty na pewno wszystko w stu procentach zaplanowałeś?
- No jasne! – roześmiał się.
- I wziąłeś pod uwagę, że w Polsce nie ma sieci sklepów Sears? – spytałam wprost.
- Yyy... Nie ma? – spytał głupio.
- Tak drogi Tygercie, nie ma. – powtórzyłam trochę zdenerwowana – Kto robi zakupy?
- Michael... A nie ma jakiegoś sklepu w stylu Searsa?
- Jest kilka, ale o wiele skromniejszych... W Searsie z tego co widziałam jest wszystko, ale tu będziemy musieli się trochę najeździć... Jadę z nimi. Pójdę pogadać z Mike’m.
- No idź. Kręcił się gdzieś po drugiej stronie domu. Kurcze, ale wpadka... – Ty wyraźnie był zawstydzony.
Nie musiałam długo szukać Michaela.
- Mike! Możemy chwilę porozmawiać? Czyi pokój będzie twoim projektem? – zaczepiłam go.
- Razem z Connie pracujemy nad pokojem Olki, a co?
- Ty będziesz jechał po zakupy?
- Jak zwykle. – wyszczerzył zęby – Zabiorę jeszcze Connie. A co, chcesz jechać?
- Kochany lider zapomniał o jednym szczególe... W Polsce nie ma sieci sklepów Sears...
- Jak to nie ma? To gdzie kupimy wszystko? – przeraził się Mike.
- No właśnie... Oczywiście kupimy, tylko trzeba będzie trochę pojeździć po sklepach. Na pewno pojedziemy do IKEI, Media Marktu, a jeszcze sklepy z ubraniami... Także to może trochę czasu zabrać. Więc, jeśli chcecie, postaram wam się pomóc.
- Docenimy każdą pomoc. – uśmiechnął się – Aha, zapomniałbym. Olka kocha morze, tak?
- Tak... Zupełne przeciwieństwo mnie i Pawła, bo oboje przepadamy za górami... Jaki masz plan na jej pokój?
- Pokój morski. Dużo niebieskiego oraz dodatki marynarskie – czerwono – białe. Connie namaluje jakiś idylliczny pejzaż na ścianie.
- Olce się spodoba. – ucieszyłam się – Zawiadom mnie kiedy będziemy jechać.
- Jasne. Aha Marta, Eddy cię szukał!
- Co chciał? – zdziwiłam się.
- Pewnie porozmawiać o pokoju Pawła. No, na pewno nie oświadczyć się, Ty by go chyba zabił! – zaśmialiśmy się – O, właśnie idzie!
- No cześć, moja piękna! Szukam cię i szukam... Chciałbym cię prosić o radę...
- Mów śmiało Ed.
- Bo mam już koncepcję na pokój Pawła i chciałem spytać czy ci się mój pomysł podoba. Pokój górski. Na jednej ścianie namalowany jakiś krajobraz górski, a pozostałe to górski styl, bale drewniane... Coś takiego jak jakaś chatka góralska. Oczywiście poza tym różne górskie pamiątki, dodatki...
- Ed! – przerwałam mu – Byłeś kiedyś w Zakopanem?
- Nie... a powinienem? – podrapał się po głowie.
- Tak! – wpadł mi do głowy szalony pomysł. – Mam pomysł. Jedziemy do Zakopanego. To taka miejscowość w górach, najfajniejsze miasteczko jakie znam. Piękne góry, Tatry. Jest tam mnóstwo wspaniałych rzeczy, których nie znajdziemy tu, a które mogą przydać się w pokoju Pawła.
- Super! Zawiadomię cię, kiedy wyjeżdżamy.
- Jasne! Oprowadzę cię po Krupówkach.
- Po czym? – Ed zmarszczył brwi.
- Zobaczysz. A tymczasem – na razie!
Jedziemy do Zakopanego! Mmm... Czerwone Wierchy we wrześniu – Ed się w nich zakocha!
***
- Sporo już zrobiliśmy... Ludzie pracowali całą noc... – słyszałam jak Ty wyłuszcza przed kamerą postępy. Ziewnęłam.
- Dobra, możemy jechać. Bierzemy naszego filmowego pickupa. – Ed siadł za kierownicą – Wsiadaj.
- Hej, a wy dokąd? – przypałętał się sanitariusz Fred.
- Zabieram Eda na wycieczkę krajoznawczą. Pa, nie czekajcie na nas ze śniadaniem ani z obiadem...! Na kolację powinniśmy wrócić! – wybuchnęliśmy śmiechem i zostawiliśmy oniemiałego Freda.
- Ed... Bardzo będzie ci przykro kiedy pójdę spać? Jeszcze nie przyzwyczaiłam się do tych trzech godzin snu... – przypomniał mi się Ty i jego „jeszcze mnie przeklniesz za te trzy godziny snu na planie”. Uśmiechnęłam się.
- Rozumiem cię, na początku mi też było ciężko... Poczekaj, wiesz co? – zjechał na pobocze, wyszedł z samochodu i otworzył mi drzwi.
- Proszę.
- Co, chcesz mnie tu zostawić?!
- Piękna, gdzieżbym śmiał... Po prostu przesiądź się do tyłu, będzie ci wygodniej.
Kiedy znowu ruszyliśmy odezwałam się jeszcze:
- Ed... Zapomniałabym – wspaniale jeździsz samochodem! Przecież w Anglii jeździ się lewą stroną drogi...
- A takie zmiany na mnie jakoś nie działają... Ale dzięki, miło słyszeć.
Oczy coraz bardziej kleiły mi się, a powieki stawały się coraz cięższe...
***
- Pobudka, moja piękna! Jesteśmy już w Zakopanem! Faktycznie – małe, ale ładne miasteczko! – Ed potrząsał mną. Otworzyłam oczy.
- O rany, ale mi się dobrze spało... Nie puszczałeś jakiejś muzyki?
- Owszem, pożyczyłem sobie twoją płytę i na okrągło leciało „Lemon tree”, „Englishman in New York” i „Fields of gold”.
- Super... No dobra, wszystko gotowe? Możemy iść?
- Jasne. – wysiedliśmy z samochodu.
- Mmm... Czerwone Wierchy są jeszcze piękniejsze niż ostatnio. – westchnęłam – Zaraz ci wszystko wyjaśnię.
Wyjaśniłam naprędce Edowi o co chodzi ze Śpiącym Rycerzem czyli Giewontem, Czerwonymi Wierchami i Orlą Percią.
- No a to są te słynne Krupówki. Schodząc w dół, dojdziemy do Targu pod Gubałówką. Tam też jest mnóstwo pięknych rzeczy... Mam nadzieję, że mamy jakiś wózek? Tego będzie naprawdę sporo.
- Coś się znajdzie... Henry, mamy tam coś?
- Jasne szefie.
- No to idziemy.
Poszliśmy w dół mojej ukochanej ulicy. Na szczęście nie było zbyt wielu ludzi.
- Miałaś rację tu są naprawdę boskie rzeczy! – Ed zachwycał się owczymi skórami – Idealne na podłogę do pokoju Pawła. Bierzemy!
Później kupiliśmy dzwonki, góralski sweter a nawet narzędzie służące do drapania się po plecach czyli drewnianą drapaczkę!
- Super! Kupuję też taką dla siebie! – Edowi drapaczka niezmiernie się spodobała.
- Mówiłam, że będzie tu mnóstwo świetnych rzeczy? – nagle spojrzałam na kolejne stoisko. Pełno było na nim oscypków.
- Ed... Lubisz mnie?
- Marta, piękna moja, jasne.
- A wypiłbyś z mojej ręki truciznę? – spytałam patrząc mu w oczy i z trudem utrzymując powagę.
- Co, ja? – zdziwił się, ale od razu dodał – Ależ oczywiście!
- Świetnie. Pani da tego kawałeczek... i jeszcze tego. Ten pan jest Anglikiem i nigdy nie jadł naszego specjału. – wyjaśniłam po polsku do sprzedawczyni. Uśmiechnęła się do mnie i rzekła serdecznie:
- A to koniecznie musi spróbować! Na zdrowie! – podała dwa spore kawały sera. Dałam jej pieniądze, podziękowałam i odwróciłam się do Eda:
- Jadłeś kiedyś oscypek?
- Oscypek? Co to jest?
- Ser z mleka owczego. Przysmak górali. Proszę, jeśli wypiłbyś z ręki mojej truciznę, to zjesz też oscypka. – podałam mu. Powąchał, zmarszczył brwi i spojrzał na mnie nieufnie.
- To jest na pewno do jedzenia? – roześmiałam się, wyjęłam mu z ręki i odgryzłam kawałek.
- Pyszne! No, spróbuj! – pomachałam mu przed oczami.
Ed z powątpiewaniem wziął kawałek i ugryzł, przeżuwał chwilę...
- No i? – spytałam.
- Powiedz tej pani, że bierzemy od niej cały zapas... Projektanci muszą to cudo spróbować... – wyjął z kieszeni banknot o pokaźnej wartości i roześmiał się. Nagle przestał:
- Ale świetne czapki i poduchy! – szepnął, kierując się do innego stoiska.
***
Obładowani niczym wielbłądy dojeżdżaliśmy już do naszej budowy.
- Wow, dużo zrobili pod naszą nieobecność... – uśmiechnął się Ed.
Faktycznie, dom był już w bardzo dobrym stanie...
- No, gdzie się zapodzialiście? Ed, straciłeś kupę czasu! – Ty sprawiał wrażenie zdenerwowanego.
- Zaraz ci wszystko opowiem... Byliśmy w Zakopanem i kupiliśmy masę rzeczy do pokoju Pawła.
- W Zakopanem?! Słucham?! Marta do domku, już!
Patrzyliśmy na siebie z Edem zaskoczeni.
- O co ci chodzi? – spytał Ed.
- Straciłeś pół dnia! Chcę zaznaczyć, że budujemy dom w dni siedem!
- Harowałem wczoraj prawie całą noc i dużo mam już zrobione, dziś też się sprężę i dogonię! Łóżko, które zrobię, jest bardzo proste w wykonaniu, więc na pewno ze wszystkim zdążę! Coś ty taki wściekły?!
- Marta, idź już! – Ty był zły jak osa.
- Ale Ty... – próbowałam coś powiedzieć, ale on spojrzał tylko na mnie morderczym wzrokiem, warknął:
- Bez dyskusji. – i odszedł.
- Co go ugryzło? – Ed był zdziwiony.
- Nie mam pojęcia... To ja idę, cześć... – dobry nastrój prysnął. Byłam zła i zdziwiona tym wybuchem Ty’a. Dlaczego tak na mnie naskoczył?
Weszłam do naszej przyczepy kempingowej. Siadłam na swoim łóżku. Po chwili wszedł Ty. Miał teraz na twarzy pomieszanie smutku i złości, co wyglądało jeszcze gorzej.
- Dlaczego? – spytał.
- Co dlaczego? – nie zrozumiałam.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi, że jedziesz z Edem? Później nawet nie zadzwoniliście.
- Powiedzieliśmy przecież Patrickowi! – powiedziałam.
- Ale nie powiedzieliście mnie! Wiesz jak się niepokoiłem?
- To dlaczego nie zadzwoniłeś do mnie albo do Eda na komórkę? – krzyknęłam.
- Dzwoniłem, ale ty miałaś wyłączony a Ed nie odbierał! – ryknął Ty.
- Bardzo mi przykro, ale telefon mi się rozładował!
- A więc należało użyć mózgu i ładowarki! Będziesz miała teraz dużo czasu, żeby pomyśleć, bo zabraniam ci wychodzić stąd gdziekolwiek! Porozmawiamy wieczorem! – trzasnął drzwiami. Rzuciłam w nie z całej siły poduszką. Czułam się cholernie głupio... Bo w sumie to Ty miał rację – mogłam mu powiedzieć... Teraz jest na mnie wściekły.
- Idiotka ze mnie! – położyłam się na łóżku i z bezsilności rozryczałam się.
Ktoś zapukał do drzwi. To na pewno Ty! Otarłam łzy.
- Proszę! – powiedziałam.
Wszedł Paul.
- Mogę?
- Jasne Tatko, właź... – znowu się rozkleiłam.
Paul usiadł obok mnie.
- O co się pokłóciliście? – spytał.
- O spontaniczny wyjazd mój i Eda. Paul, proszę, nie mów nic... Wiem, że zachowałam się jak ostatnia idiotka... – było mi wstyd nawet jemu spojrzeć w oczy – Nie wiedziałam, że on aż tak się tym przejmie...
- Szczerze mówiąc to jeszcze nigdy nie widziałem go tak zdenerwowanego... Kręcił się po budowie i pytał wszystkich po kolei czy nie wiedzą gdzie jesteście... – wyznał Paul.
- Super! Teraz jest na mnie strasznie wściekły. Tatuś, co ja mam robić?
- Przede wszystkim postaraj się uspokoić. Chodź... – objął mnie – On się podenerwuje i mu przejdzie... Na pewno jego też gryzą wyrzuty sumienia, że tak na ciebie naskoczył... Wieczorem porozmawiacie spokojnie, przeprosisz go i będzie dobrze. Tak? No, już cicho. – poklepał mnie po plecach, bo ciągle pochlipywałam.
- Nienawidzę się za to... Nie umiem inaczej tylko od razu ryczę jak dziecko!
- Przecież nie ma w tym nic złego! A popatrz na mnie – stary chłop, a też płaczę, gdy są jakieś wzruszające chwile! A Preston? A Connie, Paige, Tracy? Ty masz prawo płakać, w końcu nastolatki przechodzą okropne burze hormonalne! Gorzej byłoby gdybyś ukrywała emocje! – mówił cierpliwie Paul.
- Paul? – spytałam nagle – Nie masz czasem nic do roboty? Jakieś meble, zakupy?
- Nie, zrobiłem sobie chwilę przerwy... Jesteśmy dużo do przodu, mogę sobie pozwolić na trochę chwili wolności od pracy.
- A... a mogę jeszcze trochę sobie popłakać? – nie wiedzieć czemu, rozkleiłam się jeszcze bardziej.
- A co się... Nieważne. Płacz ile chcesz, ja mam czas. – potwierdził wspaniałomyślnie.
- Tatuśku... Jesteś kochany... – schowałam twarz w jego czarnej bluzie łkając niestrudzenie. Paul wydawał się w ogóle nie być zaskoczony moim zachowaniem, poklepywał mnie tylko po plecach i nic nie mówił.
Kiedy podniosłam głowę, zdawało mi się, że dostrzegłam niewyraźnie, przez łzy Ty’a. Stał i patrzył na mnie i na Paula przez okno. Nie miałam śmiałości spojrzeć mu w oczy (zresztą i tak przez łzy to raczej niewykonalne) i znów oparłam głowę o ramię Paula. Faktycznie, taki wybuch emocji bardzo dobrze robi...
- Dzięki Paul. Posiedzę trochę sama, przeproszę Ty’a i wszystko się ułoży. Naprawdę, jeszcze raz wielkie dzięki. Jesteś cudowny, już wiem czemu projektanci cię tak ochrzcili. – roześmialiśmy się.
- Na pewno mogę już iść?
- Jasne.
- Jakby coś to... masz numer mojej komórki.
- Wiem Tato. – wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.
- No to trzymaj się i nie przejmuj już! Ja z tym idiotą zaraz pogadam, zachowuje się jak typowy Amerykanin – krzyczeć na wrażliwe kobiety?! Tylko Amerykanie tak postępują! – Paul prześmiesznie sparodiował Eda, puścił do mnie oko i wyszedł.
Wiedziałam już co zrobię... Teraz muszę tylko wziąć się do pracy...
***
- Paul? Spytaj delikatnie Ty’a, o której przyjdzie. Mam pomysł. OK, oddzwoń. Pa! – rozłączyłam się. Miałam znakomity pomysł jak niebanalnie przeprosić i udobruchać Ty’a. Zadzwoniła komórka.
- No cześć Tato. Już idzie? Weź go zatrzymaj! Proszę, chodzi o jakieś no... dobre dwadzieścia minut! On nie może tu teraz wejść! Dzięki wielkie, jestem twoją dłużniczką, cześć!
Nie było ani chwili do stracenia. Zadzwoniłam pod numer widniejący na pewnej niebiesko – czerwonej ulotce.
- Pizzeria „Dominium”, słucham?
- Dobry wieczór, chciałabym złożyć zamówienie na dwie pizze... Największy rozmiar jaki macie i wszystkie możliwe dodatki, oprócz anchois i owoców morza, ale za to z podwójnym serem. Jeśli przyjedziecie w kwadrans – na co liczę, dostaniecie sup
- Zapewniam – dzieje się. – uśmiechnęłam się ciepło – Chodź, widzę Paula. Paul, zaczekaj! – pomachałam do niego.
- No co tak stoisz, rusz się! – złapałam go za rękę i, sama się sobie dziwiąc, pociągnęłam go.
Później spotkaliśmy Eda i Mike’a, Prestona no i Connie.
- A więc... miło było cię poznać. – mówiłam, kiedy zaczerwieniony Kuba przyszedł po swój skuter pod nasz domek.
- Ciebie również. Nie znam cię, ale... wydajesz się fajna. I myślę, że jesteś fajna. Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy. No i wielkie dzięki za zaangażowanie mnie w tę sytuację. – zaśmialiśmy się.
- Do zobaczenia. – stałam przed drzwiami.
Kuba wziął ode mnie marker, wyjął z kieszeni notes, napisał coś, wyrwał kartkę, zmiął, wcisnął mi w rękę i odjechał.
Co on napisał? Rozwinęłam kartkę. Uśmiechnęłam się – „W tym tygodniu to raczej nie będziesz miała czasu się spotkać, pewnie harujesz razem z Ty’em i resztą, tak więc oto mój adres e-mail, napisz coś, gdy znajdziesz chwilę.” Złożyłam starannie kartkę i schowałam do kieszeni. Weszłam do domku.
- Hmm... długo staliście przed domkiem... – Ty zmierzył mnie taksującym spojrzeniem i uśmiechnął się.
- No, miły chłopak. Z dziesięć razy mi dziękował mi, że wkręciłam go w te akcję. – zaśmiałam się.
- Miły, miły... A jaki ładny...
- Ty! – zaczerwieniłam się. Faktycznie, Kuba był niebrzydki – dość wysoki, brunet, ciepłe, piwne oczy. Ale to nic nie znaczy! – Czekaj, bo ja coś miałam... Aha, już wiem! – zmieniłam ton na poważny – Domyślasz się pewnie kim jest największa idiotka na świecie i co chce ci powiedzieć... – spuściłam głowę – Przepraszam. Nie pomyślałam, że będziesz się tak martwił. Powinnam była zawiadomić cię, że jadę z Edem... Naprawdę, głupio się teraz czuję, przepraszam... – wyrzucałam. Ty powiedział swoim najcieplejszym głosem:
- Daj spokój... Ja też za bardzo spanikowałem i niepotrzebnie tak od razu zacząłem się na ciebie wydzierać. I tez chciałbym cię przeprosić. Za swoją impulsywność. Bo kiedy jestem szczęśliwy – to cieszę się na maksa. Ale gdy jestem zły – jestem zły też na maksa. Widziałem jak płaczesz w ramię Paula... nieźle mnie potem ochrzanił. Mówił coś o obchodzeniu się z wrażliwymi ludźmi w trudnym wieku...
- No nie! Powaga?! Nie myślałam, że naskoczy na ciebie! Mówił mi coś o tym, no ale myślałam, że żartuje! – zaśmiałam się – To co, w porządku?
- Jasne. A może teraz jedzmy już, bo te pizze za chwilę będą zupełnie zimne... Podwójny ser? Bomba!
***
- Mamy gościa! – oznajmił Paul wchodząc na budowę rano czwartego dnia. Obok niego szedł chłopiec... Z białą laską! Niewidomy.
- Chcę poznać bliżej jak żyje i co czuje Natalia. Co musimy zrobić, żeby dobrze się jej żyło. – tłumaczył, po czym zwrócił się do chłopca stojącego najbliżej niego – Opowiedz coś o sobie.
- Mam na imię Michał... Jestem niewidomy od urodzenia.
- Jak sobie radzisz? – spytał Paul.
- Moimi oczami są po prostu inne zmysły... i wyobraźnia. Musi pan to poczuć, aby się dowiedzieć. Niech pan zamknie albo zasłoni oczy.
Mężczyzna przewiązał sobie oczy opaską.
- A teraz niech pan mnie złapie za rękę. – mała dłoń Michała utonęła w potężnej łapie Paula – Idziemy. O, tu jest dziura w jezdni. – postukał laską w asfalt – Tutaj jest zostawiona przez kogoś skrzynka z narzędziami...
- To moja... zapomniałem o niej. Michał, przepraszam... Czy mógłbym...
- Proszę. – chłopiec włożył białą laskę w dłoń Paula. Przeszedł kilka kroków, ale po chwili potknął się. Zdjął opaskę.
- Do tego trzeba się przyzwyczaić. Pan widzi na co dzień i teraz nie wyobraża pan sobie jak to jest być niewidomym. Ale z tym naprawdę można żyć. – mówił chłopiec.
- Dziękuję... Bardzo mi pomogłeś. Już wiem, jak musimy się zająć ich mieszkaniem.
- Nie ma za co. – odwrócił się i zrobił kilka kroków. Nagle stanął, spojrzał jeszcze raz na Paula i rzekł – Niech pan nie płacze... Z tym naprawdę da się normalnie żyć. – uśmiechnął się i odszedł.
Stałam jak wmurowana i gapiłam się z otwartymi ustami na tę scenę... Podeszłam do Paula.
- Płaczę nad sobą... nad swoją ignorancją. I nad tym, że ja mogę zdjąć opaskę, a on ten chłopak nie zdejmie jej nigdy. – powiedział, ocierając łzy zza swoich okularów.
- Paul... Tato... On, pani Natalia nie zdejmą opasek... Ale za to uczą się z nimi żyć. Pomożemy im. Nie płacz.
- Masz rację... Bierzmy się do pracy. – otarł łzy i uśmiechnął się niepewnie.
- Cześć Mike! No to jak, jedziemy na maraton sklepowy? Gdzie Connie? – spytałam wesoło.
- Pewnie, że jedziemy! Musimy kupić mnóstwo rzeczy... A Connie zaraz przyjdzie.
- Jestem! – usłyszeliśmy za plecami wesoły głos kobiety – Możemy jechać.
- Zaczekajcie, muszę jeszcze gdzieś zadzwonić... – powiedziałam wyciągając telefon. Nie miałam najmniejszej ochoty na kłótnie z Ty’em.
***
- Ty, ale ja naprawdę mogę... – powiedziałam tłumiąc ziewnięcie.
- Bez dyskusji! Idź do domku, wyśpij się, bo i tak żadnego pożytku z ciebie nie będzie. – zawyrokował Ty – Oczy ci się same zamykają, miałaś ze sobą ciężki dzień. No idź już. Hej Preston! Mógłbyś coś dla mnie zrobić? – Ty zaczepił przechodzącego obok Prestona.
- Jasne.
- Weź zaprowadź tę śpiącą królewnę do naszego domku i dopilnuj, żeby poszła spać, jasne?
- Oczywiście! Chodź Marta. Co, Ty nie chce żebyś nam już dziś pomagała?
- No właśnie! A ja w ogóle nie jestem zmęczoooooona.... – ziewnęłam.
- Widzę. – wybuchnął śmiechem Preston – Nie, Marta, to tylko tak się wydaje, że praca całą noc to nic. Ciężka harówka, nawet Ed pije wtedy piekielnie mocną kawę i Red Bulla, żeby się na nogi postawić. Lepiej idź spać, jutro rano wstaniesz wypoczęta i będziesz cały zespół mobilizować... Aha i z góry przepraszam – jutro możemy być ociupinkę rozdrażnieni... Ale nie przejmuj się tak, zawsze tak jest. – ostrzegł mnie Preston.
- Będę pamiętać. Dzięki za odprowadzenie, bo sama chyba bym nie doszła... Dobranoc, miłej pracy!
- Miłych snów... o Kubie! – zaśmiał się Preston.
- Skończ! Jesteś podły! Raz się z nim widziałam, a tu już wszyscy nas swatają! Daj spokój!
- No dobrze, już dobrze... Trzymaj się, śpij dobrze. – odszedł.
Weszłam do domku i padłam na łóżko natychmiast zasypiając.
***
- Hej Marta... Obudź się... Mała, budzimy się, śniadanko... – ktoś potrząsał mną mocno. Leniwie uchyliłam oczy.
- Co się dzieje? – spytałam nieprzytomnym głosem – Gdzie ja jestem?
- Olka, Paweł, „Dom nie do poznania”, budowa, domek kempingowy, Ty Pennington, kojarzysz już troszkę?
Zaśmiałam się.
- Która godzina?
- Późna. Nawet bardzo późna. Nie, no, pogratulować twardego snu... Ja przespałem tylko dwie godziny i to ledwie. Wstawaj, ubieraj się... Mam dla ciebie zadanie.
- Jasne szefie. – zasalutowałam i wyskoczyłam z łóżka. Szybko umyłam się, ubrałam i przegryzłam jakieś śniadanie.
- A więc co to za zadanie? – zapytałam.
- Chodź za mną. Dom jest już prawie gotowy... Jutro powinny być już klucze.
- To świetna wiadomość! – ucieszyłam się.
- Hej, Mike, Preston! Pozwólcie na chwilę. - zwrócił się do kolegów Ty – Wiem, że jest mało czasu, a wy macie jeszcze własne projekty do skończenia, ale muszę prosić o przysługę.
- O co chodzi? – spytał Preston.
- W tamtym wypadku nie tylko Natalia została poszkodowana... Zginęło dwoje ludzi. Jedźcie do nich i pozdrówcie ich od nas. I przekażcie ode mnie te koperty.
- Jasne... Już jedziemy... Jedziesz ze mną Marta? – uśmiechnął się Preston.
- Z chęcią. Mogę Ty, prawda? – spytałam.
- No oczywiście! Jedźcie. Do zobaczenia.
Wsiedliśmy do auta.
- Jedziemy do rodziny... Au... Eu... Oade... – plątał się, mrużąc oczy.
- Pokaż mi to. Auderskich. Rodzina Auderskich. To niedaleko, zaraz będziemy.
- Na pewno ta rodzina musiała to bardzo przeżyć... Pomóżmy im.
- Pomożemy. Na pewno. Aha – a na wszelki wypadek ja mam tłumaczyć, tak?
- Dobrze by było. – mrugnął Preston – Wysiadamy.
Zatrzymaliśmy się przed średniej wielkości schludnym domkiem. Podeszliśmy do drzwi. Zapukałam. Otworzyła jakaś kobieta – około czterdziestki, brunetka, ubrana w czarny sweter i dżinsy.
- Zaraz, czy pan to nie czasem... – powiedziała czystą angielszczyzną, zmrużyła oczy i spojrzała na Prestona.
- Preston Sharp. To jest Marta Leśniewska.
- Dzień dobry. – przywitałam się.
- Jesteś Polką? O co tu chodzi? – zdziwiła się kobieta.
- Czy pani to Maria Auderska? – spytałam.
- Tak, to ja.
- Można? – weszliśmy.
- Budujemy dom dla rodzin Łęckich i Wójcików. Czy mówi pani coś nazwisko Natalia Łęcka? – spytał drżącym głosem Preston.
Kobieta natychmiast zmieniła się na twarzy. Z oczach zalśniły łzy.
- Pół roku temu... Strzelanina w sklepie... Ten człowiek zabił wtedy moją córkę – Sylwię. Czekałam w szpitalu, kiedy lekarz wyszedł i powiedział, że ona nie żyje... Operacja się nie udała. Za tydzień skończyłaby... szesnaście lat.... – kobieta rozkleiła się całkiem.
Preston bez słowa podszedł do kobiety i objął ją. Sam kiedy usłyszał, że ofiara była tak młoda, zacisnął zęby. Nie mogłam uwierzyć... Jak można popełnić taką zbrodnię...
- Już dobrze... Siądźmy. – Preston pomógł kobiecie usiąść i spoczął obok niej – Mogłaby mi pani opowiedzieć o Sylwii?
- To była zwykła, roześmiana szesnastolatka. Może chcecie zobaczyć jej pokój?
- Jeśli można...
Weszliśmy do małego pokoju. Ściany pomalowane na delikatny róż, na biurku sterty liścików i kartek z namalowanymi serduszkami, a na szafie wisiał kostium pływacki.
- Lubiła pływać? – spytałam.
- Bardzo. Często brała udział w zawodach i zdobywała medale...
Wyszliśmy z pokoju.
- Tak wyglądała... – wskazała na stojące na biurku fotografie. Preston otarł łzę. Trudno się dziwić – to była młoda, pełna życia osoba, a teraz...
- Przepraszam, że oto pytam, ale... Czy jest pani sama? – spytał.
- Tak. Trzy lata temu rozstaliśmy się z mężem. – przyznała.
- Mamy coś dla pani... Wiem, że nie zwróci to Sylwii, ani nie zmniejszy bólu po niej, ale... Proszę to przyjąć. – Preston wyjął z kieszeni kopertę i podał ją kobiecie – To czek... na dwadzieścia pięć tysięcy dolarów.
- Ale... Przecież to kupa pieniędzy... Ja nie mogę tego przyjąć... – kobieta pokręciła przecząco głową.
- Owszem, nie może pani – pani musi je wziąć. – powiedziałam stanowczo i położyłam czek na stole.
- Dziękuję wam.. jesteście tacy dobrzy... Sylwia zawsze marzyła o autografach ludzi z waszego zespołu... – kobieta znowu rozpłakała się.
- Już dobrze... It’s OK... – mówił cicho, trzymając panią Marię w ramionach.
***
- Miło było was poznać, dziękuję za wszystko... Do widzenia!
- Do widzenia, pani Mario.
Wyszliśmy. Kręciło mi się w głowie. Przecież to mógł być każdy... On równie dobrze mógł zabić mnie, Olkę, Pawła, Ty’a, Eduarda czy kogokolwiek innego. Zabić młodą, utalentowaną dziewczynę... Byłam kompletnie rozsypana.
- ...Hej, mówię do ciebie! Marta! – dopiero szturchnięcie zwróciło moją uwagę.
- Przepraszam Eduardo... – westchnęłam – Po prostu...
- Nie możesz się pozbierać po tej wizycie. - bardziej stwierdził niż zapytał.
- Tak. Dlaczego ten człowiek to zrobił? To było zupełnie niepotrzebne...
- Ja również tego nie rozumiem... Ale myślę, że był to chory człowiek. Może przeżył jakąś tragedię i nie mógł się z nią pogodzić albo... sam nie wiem.
Wsiedliśmy do samochodu. W kompletnej ciszy przyjechaliśmy na budowę.
- Hej, dobrze, że już przyjechaliście! Eduardo – idź do Patricka, ma do ciebie jakąś sprawę.
- Jasne. Dzięki za wspólną wycieczkę Marta. Do zobaczenia. – uśmiechnął się trochę smutno.
- Bywaj Eduardo. – pożegnałam go.
Ty spojrzał na mnie.
- I jak było? – spytał.
- Szkoda gadać. Widzieliśmy pokój Sylwii i jej zdjęcia... Straszne. – wzdrygnęłam się.
- Sylwia... Tak miała na imię dziewczyna, która została zabita?
- Tak. Miała dopiero szesnaście lat! Wyobrażasz to sobie?!
- Szesnaście lat... – powtórzył z lekką zadumą Ty i pokręcił głową.
- A jej matka została zupełnie sama. Ma co prawda jakąś dalszą rodzinę, ale to nie to samo...
- Wiadomo. To zupełnie nie to samo... – Ty wydał mi się nagle jakiś zamyślony.
- Hej Ty? Wszystko w porządku?
- Jasne. – mężczyzna otrząsnął się – Co masz zamiar robić przez resztę dnia?
- Nie wiem, a mogę coś zrobić do naszego projektu? Albo pomóc w czymś?
- W sumie to... nie, no bez obrazy, ale dziś się już raczej nie przydasz. Jutro będziemy wnosić meble, ciężki dzień przed nami...
- Spokojnie, rozumiem. W sumie to nawet miałam ochotę na jakąś książkę. – uśmiechnęłam się – Jak by coś, to znajdziesz mnie w domku.
- Jasne. Na razie Marta. – powiedział i odszedł.
***
- Ciężko było, co? – Ty usiadł na łóżku i otarł pot z czoła.
- Jak to przy wnoszeniu mebli. Jak miło, jesteśmy prawie cały dzień do przodu... Jutro już tylko drobiazgi w ogrodzie i w domu... – uśmiechnęłam się – A ciebie jeśli jakaś choroba nie złapie to będzie cud! Początek września, zimno, a ty w T-shircie i szortach! Jutro będziesz miał na bank jakieś przeziębienie, zobaczysz!
- Nigdy nie choruję. Ale za to jestem strasznie padnięty... – ziewnął Ty – Chyba położę się wcześniej.
- Dobry pomysł, wyśpisz się ten jeden raz... Dobranoc.
- Wychodzisz gdzieś? – spytał Ty.
- Tak, skoczę na chwilkę do Eda... Sklepy już zamknięte, a herbata mi się skończyła. Jeśli on nie ma, to nie ma nikt, sam wiesz. – mrugnęłam – Niedługo będę.
- Tylko wracaj szybko... Dobranoc...
Wyszłam z domku. Mocniej otuliłam się bluzą. W nocy, na początku września, pogoda może być październikowa... Zapukałam do drzwi domku Eda.
- Cześć Ed... Można?
Anglik uśmiechnął się szeroko.
- Cześć Marta, właź. Co tam, Ty wygnał cię z domu i nie masz gdzie spać, dlatego przyszłaś do starego Angola?
Zaśmiałam się.
- Szczerze mówiąc to przyszłam tylko dlatego, że skończyła mi się herbata i...
- Nic już nie mów. Uzależnieni od herbaty zrozumieją się bez słów. – wyszczerzył zęby – Earl Grey?
- Oczywiście!
- A może napiłabyś się ze mną? Właśnie chciałem sobie zrobić.
- Nie... Wpadłam tylko na chwileczkę.
- Szkoda. – wyjął z szuflady paczkę herbaty – Proszę piękna.
- Dzięki Angolu. Jutro ci oddam. Dobranoc.
- Trzymaj się.
Pobiegłam do naszego domku.
Widok był na zabójczy.
Ty leżał rozwalony na kanapie, z lekko uchylonymi ustami i ze zwisającą smętnie ręką nad podłogą. Przy okazji pochrapywał cicho. Dookoła walały się różne papiery, opakowania i puszki po napojach.
- Poszedł spać... A ja oczywiście muszę sprzątnąć ten chlew. – szepnęłam do siebie z dezaprobatą. Zgarnęłam ze stołu kilka puszek po pepsi, wrzuciłam do kosza. Popatrzyłam na Ty’a. Wymamrotał coś niewyraźnie, przez sen. Ech, dlaczego na tego gościa nie można się długo gniewać... Wzięłam koc, okryłam go dokładnie i powróciłam do sprzątania.
***
Obudziłam się. O matko, szósta... A powitanie rodziny jest dopiero około dwunastej...
Podniosłam się. Ty spał jak zabity. Zaraz... co on tak drży? Skulony pod grubym kocem i mu zimno?
Zeskoczyłam z łóżka i podeszłam do niego. Drży jakby miał febrę. Chwilę się zawahałam po czym położyłam mu rękę na czole.
Świetnie. Tego tylko brakowało. Rozpalone jak piec. Trzydzieści osiem stopni to co najmniej. I to w dniu powrotu rodziny... Kurcze, trzeba coś wykombinować...
- Dzień dobry Marta... – wychrypiał cicho aż podskoczyłam – Czy mogę o coś prosić? Połóż rękę z powrotem, bo czuję ogień na twarzy...
- No ładnie się urządziłeś... Dziś powrót rodziny a do ciebie się jakaś grypa przypałętała... Poczekaj, gdzieś tu chyba był termometr... O, jest. Masz, zmierz sobie gorączkę a ja zrobię ci zimny okład...
Wzięłam ręcznik, zmoczyłam go w zimnej wodzie, wyżymałam porządnie i wróciłam do Ty’a.
- No i jak tam twoja temperatura Einsteinie? – spytałam umieszczając mokry, zimny ręcznik na czole Ty’a.
- Średnio... – pokręcił głową, zakaszlał głośno i podał mi termometr. O mało nie upadłam!
- Średnio?! To jest średnio? – wyrzuciłam. Ty miał prawie czterdzieści stopni! – Jak ty się czujesz?
- Jednocześnie gorąco mi i zimno, strasznie chce mi się pić, boli mnie gardło i mięśnie, no i czuję się strasznie słaby. – powiedział z trudem Ty.
- Grypa. Pięknie. Czekaj, ubiorę się i lecę po Freda, niech ci da jakieś lekarstwa i zbada...
I chwilę później przyglądałam się już, jak sanitariusz osłuchuje Ty’a, zagląda mu w gardło i wyciąga ze swojej torby jakieś lekarstwa zapisując na kartce jak trzeba je przyjmować.
- Niewątpliwie – paskudna grypa. Dom może i da się zbudować w tydzień, ale to trzeba wyleżeć... – orzekł Fred.
- Ale dziś siódmy dzień! Kto powita rodzinę, dopilnuje wszystkiego? Przecież to tylko głupia grypa! – Ty próbował dyskutować z lekarzem – Paul kiedyś miał grypę i po dwóch dniach stał już na nogach...
- Pennington, ty masz czterdzieści stopni gorączki! On w porównaniu do ciebie był zdrowy jak koń! Nawet nie waż się wstawać z łóżka, chyba że do toalety. – ryknął na niego, po czym zwrócił się do mnie o niebo łagodniejszym głosem – Pilnuj go, niech leży w łóżku, w cieple. Musi dużo pić, ale nic zimnego i gazowanego. – zmarszczył brwi, bo zauważył stos puszek w koszu – Zmieniaj mu co jakiś czas okłady. Jeśli chodzi o jedzenie to tylko lekkie potrawy... To chyba tyle. Na tej kartce masz zapisane jak trzeba przyjmować lekarstwa. Trzymajcie się! A ty, zdrowiej szybko... – Fred wyszedł z domku.
- I co my teraz zrobimy... – opadłam na krzesło.
- Zaraz siódma... Zwołaj tu projektantów, zrobimy burzę mózgów i wymyślimy coś. No już, leć. – Ty starał się uśmiechnąć.
***
Siedzieliśmy z projektantami przy łóżku Ty’a.
- No i nie ma takiej opcji żeby przez najbliższy tydzień wyszedł z łóżka. – zakończyłam objaśnianie sytuacji.
- Ktoś mnie po prostu musi zastąpić. – powiedział zasępiony Ty – Nawet nie udźwignę megafonu... Kto z was podejmie się powitać rodzinę i krzyknąć „Szofer, gazu!”?
Projektanci spojrzeli na siebie.
- Ja mam propozycję kto mógłby to być... – powiedział Preston – Marta.
- Co?! Przecież ja... – próbowałam zaprzeczać.
- W sumie to niezła myśl. W końcu jesteście z Ty’em rodziną, więc to byłoby najbardziej sprawiedliwe rozwiązanie. – powiedziała Connie.
- Ale ja... nie mogę. – pokręciłam głową. Ja miałabym latać z megafonem i wrzeszczeć im do uszu, że za chwilę wraca rodzina? Ja miałabym witać rodzinę? Ja?!
- Dlaczego? Przecież to świetne rozwiązanie. Ewentualnie wzięłabyś sobie któregoś z projektantów do pomocy i już. Ja nie dam rady. – mówił Ty z lekką zazdrością w oczach.
- Mam pomysł! W końcu ty i tak jesteś numerem jeden tej całej zabawy, słynne hasło „Szofer, gazu!” musi paść z twoich ust... Będziesz miał kamerę i będziesz cały czas z nami!
- Super! Dobra, to którego bierzesz sobie projektanta? – spytał Ty.
- Trudna decyzja... Zróbcie między sobą losowanie, żeby nie było, że kogoś faworyzuję! – machnęłam ręką.
Wypadło na Michaela.
- Dobra, to wy lećcie już na budowę. Znaczy, najpierw do Patricka. Potem na budowę. Aha, Marta... poczekaj. – zaczekałam aż wszyscy projektanci wyjdą.
- Co się stało?
- Masz... mój megafon. – uśmiechnął się szelmowsko podając mi narzędzie zbrodni – Wykorzystaj to dobrze...
- Zrobię co w mojej mocy, żeby w pełni wykorzystać moce tego oto megafonu. – skłoniłam lekko głowę i roześmiałam się – Poczekaj, szybko ci wszystko przygotuję i lecę.
- Nic mi nie przygotowuj, leć.
- Nie ma mowy. Minuta i tak nas nie zbawi. – szybko przygotowałam Ty’owi śniadanie, postawiłam na szafce obok łóżka lekarstwa, okłady z ręczników, butelkę wody cytrynowej i kilka innych drobiazgów.
- Dobra, to ja zmykam. Na razie! – pomachałam do niego i wybiegłam zanim zdążył coś powiedzieć.
Najpierw skierowałam się do Patricka. Uzgodniliśmy wszystkie szczegóły – do naszego domku przyjdzie któryś z chłopaków z kamerą. Podczas powitania rodziny, Ty będzie miał z nami łączność przez kamerkę. Kiedy wszystko już dokładnie ustaliliśmy pomyślałam, że nadszedł czas na wykorzystanie przywileju Ty’a – czas na świrowanie z megafonem w ręku! Czuję się strasznie dziwnie... W życiu nie myślałam, że będę poganiać innych na miejscu Ty’a Penningtona... Wzięłam głęboki wdech i poszłam w głąb budowy.
Na początku zobaczyłam Prestona, moją pierwszą ofiarę. Stał odwrócony do mnie plecami i wieszał obrazy w sypialni rodziców Olki. Spojrzałam na zegarek. Wpół do ósmej. Podeszłam, podniosłam megafon, nabrałam powietrza w płuca i...
- RODZINA WRACA ZA TRZY I PÓŁ GODZINY, POSPIESZ SIĘ PRESTON! – wrzasnęłam na cały regulator. On podskoczył i jęknął tylko, zatykając uszy:
- Wiedziałem, że Pennington nie odpuści...
A ja zadowolona pobiegłam dalej wrzeszcząc ile wlezie projektantom i ludziom wnoszącym różne sprzęty i ozdoby do domu wprost do uszu za ile wraca rodzina oraz że mają się śpieszyć.
- Super... Już wiem dlaczego Ty kocha swoje megafony... – dyszałam zmęczona.
- Nie no, na naszych oczach rośnie kolejne pokolenie megafonu, a my siedzimy bezczynnie?! Trzeba cos zrobić! – Mike kręcił głową.
- Coś wymyślimy... Nie można pozwolić, żeby ta mania się rozprzestrzeniała... To byłoby niehumanitarne i nieludzkie... – przytakiwał Preston.
- Dobra, nie dyskutujcie juz tyle... Macie jakąś godzinkę, idźcie, weźcie prysznic, przebierzcie się w coś i... Sami wiecie co dalej. – Patrick machnął ręką. Projektanci rozeszli się do siebie.
- Hej, Patrick... Mogę o coś spytać? – zaczęłam.
- No jasne Marta! O co chodzi?
- Głupia sprawa... Delikatna. Nie jestem tak dobra jak Ty... On porywa ludzi, jest mistrzem w tym, a ja dopiero zaczynam. Mamy na wszelki wypadek jakichś... klakierów? Podstawionych ludzi za barierkami gotowych powitać rodzinę i pohałasować trochę? – spytałam czerwieniąc się.
Patrick roześmiał się.
- Marta, rozbawiłaś mnie doszczętnie... Zawsze mamy jakąś małą grupkę... Na wszelki wypadek. Ale rzadko kiedy wynajmujemy ludzi do takich zadań. Może faktycznie brzmi to trochę kosmicznie, ale oni sami przychodzą, bez żadnych castingów, prób i tym podobnych. I jestem przekonany, że teraz tez przyjdą. W końcu – jakichś znajomych tu masz a nagrywanie amerykańskiego programu z Ty’em Penningtonem i jego paczką nie zdarza się codziennie nie? – mrugnął do mnie – Nie martw się, wszystko będzie dobrze... No leć już. Odwaliliśmy kawał dobrej roboty, docenią to.
- Dzięki Patrick... Lecę zobaczyć, co słychać u chorego. – uśmiechnęłam się.
- Chłopcy z kamerami przyjdą jakiś kwadrans przed powitaniem rodziny... Mam nadzieję, że bałaganu zbyt wielkiego nie macie?
- Nie, sama osobiście posprzątałam. No, to ja już idę. Na razie.
Pobiegłam do domku. Ty leżał w łóżku przeglądając jakiś zeszyt. Minę miał nietęgą.
- Co masz taką minę, źle się czujesz?
- Nie, tylko... Rozumiesz.
- Nie rozumiem. – pokręciłam głową – O co chodzi?
- Tak chciałem przywitać rodziny... Razem z tobą. Powitalibyśmy ich we dwójkę. A tu...
- Przecież to nie twoja wina, że zachorowałeś... Nie martw się, będziesz z nami cały czas w kontakcie przez kamerę!
- To nie to samo... – westchnął.
- Wiem, że nie to samo, ale... No cóż, zdarza się. Co czytałeś? – spytałam chcąc zmienić temat.
Ty zaczerwienił się.
- Nic takiego... Znalazłem stary zeszyt, nic ciekawego.
- Twoja sprawa. Dobra, lecę wziąć prysznic i przebrać się. Aha... Chłopaki z kamerami będą tu jakiś kwadrans przed powitaniem rodziny.
- Jasne.
Szybko wzięłam prysznic i przebrałam się.
- Dobra, Ty, ja juz pójdę. – wzięłam megafon.
- Już? Jeszcze pół godziny! – zdziwił się.
- No tak, ale... Jeszcze Patrick chciał nam coś powiedzieć przed rozpoczęciem nagrywania. – skłamałam na poczekaniu – Do zobaczenia!
- Marta! – zawołał za mną jeszcze.
- Tak?
- I ten... Powodzenia. Dasz sobie radę. – uśmiechnął się do mnie Ty.
- Będę się starać... W końcu tyle razy widziałam jak ty to robisz... Do zobaczenia! – wyszłam z domku.
Tak naprawdę Patrick nie chciał nam niczego powiedzieć. Chciałam po prostu... pomyśleć chwilę o tym tygodniu. Oparłam się o barierkę i podziwiałam nasze dzieło. Piękny bliźniak. Na jednym wyjeździe zaliczyłam poważną kłótnię z Ty’em, rolę pielęgniarki, znajomość z Kubą, wyjazd z Edem do Zakopanego, szaleństwo z megafonem i kilka innych rzeczy... Przy tym wszystkim udało mi się pomagać projektantom i Ty’owi w tajnym pokoju.
- Hej Marta, co tu tak sama stoisz? – odwróciłam głowę. To Mike.
- Zbieram myśli. Tyle się w tym tygodniu wydarzyło... I pomyśleć, że przy tym wszystkim udaje nam się wybudować dom.
- W końcu to remont ekstremalny. – roześmialiśmy się – Udał nam się dom, prawda?
- Udał i to bardzo. Olka i Paweł będą wniebowzięci. – westchnęłam.
Do naszych uszu doszły krzyki tłumu. Patrick miał rację, uśmiechnęłam się. Jakoś to będzie.
- Czas na nas... Chodźmy. – Mike położył mi rękę na ramieniu – Tylko pamiętaj – bądź sobą. Przypomnij sobie jak Ty rozmawia z ludźmi. Jest naturalny. Będzie dobrze.
- Raz kozie śmierć. Lecimy. – uchwyciłam mocniej megafon, wzięłam głęboki oddech i przybiłam piątkę z Michaelem. Pobiegliśmy przed dom. Przywitały nas głośne piski i wiwaty. Rozpoznałam wiele znajomych twarzy. Przybliżyłam megafon do ust.
- Dom gotowy! – wrzasnęłam, czując przypływ euforii. Michael wziął ode mnie megafon i dodał:
- Pewnie zastanawiacie się dlaczego jesteśmy my. Ty zachorował – Marta nie upilnowała go i nie włożył jakiegoś ciepłego sweterka! Bidula! Ale nie martwcie się! Będziemy z nim w stałym kontakcie! – podano mi laptop. Włączyłam i po chwili na monitorze ukazał się Ty. Ludzie zaczęli wrzeszczeć.
- Cześć wszystkim! Nie ma mnie tam z wami, bo dopadła mnie jakaś paskudna grypa... Spokojnie, nic mi nie jest... Ale poczekajcie, bo Marta chce wam cos powiedzieć! – powiedział.
- Dzięki Ty. Jak pewnie wiecie, pani Natalia jest niewidoma. Kiedy Michael da wam znak, zamilknijcie na chwilę... Jasne? Super.
- Jedzie limuzyna! – wrzasnął Mike.
Faktycznie, przyjechał już czarny samochód.
- Witajcie! – wrzasnęłam, otwierając drzwi. Pierwsza wysiadła Olka. Kiedy juz każdego wyściskaliśmy i powitaliśmy, przekręciłam laptop z Ty’em na ekranie w stronę samochodu i rzekłam:
- Odsuwamy samochód?
Tłum z rodzinami zaczęli krzyczeć:
- Szofer, jazda! Move that bus! Szofer, jazda!
- Dobra, Ty, przygotuj się... – rzekłam, po czym ryknęliśmy – ja, Mike, Ty (znaczy, on ryknął bardzo słabo – nie zapominajmy, że ma chore gardło) – Szofer... jazda!
Autobus odjechał. Ludzi ogarnęło szaleństwo. Olka z Pawłem skoczyli sobie w ramiona, mama Pawła ocierała łzy, Klaudia skakała z radości, a pan Tomasz obejmował panią Natalię uśmiechnięty od ucha do ucha. Zresztą ona też – mimo, że nie widziała domu, na pewno umiała go sobie wyobrazić. Trąciłam Mike’a. On odwrócił się i podniósł ręce do góry. Tłum natychmiast zamilkł.
- To bliźniak. Piętrowy. Koloru żółtego, jasny. Prawa strona jest nasza a lewa jest Wójcików. W ogrodzie trawnik, drewniana ławka, stolik... Jest... po prostu pięknie. – mężczyzna nie mógł zatrzymać łez.
Odczekałam chwilę po czym krzyknęłam:
- A oto nasi projektanci! Connie, Ed, Paul i Preston! – paczka wybiegła z domu. Po wszystkich serdecznościach, Mike rzekł:
- Chodźmy obejrzeć domy.
Rozdzieliliśmy się. Ja poszłam z Pawłem i jego rodziną, a z Olką poszedł Mike.
- A więc... Otwórzcie drzwi do swego nowego życia! – powiedziałam słynną kwestię Ty’a.
Weszli.
- To na pewno nasze mieszkanie? – wyszeptał Paweł.
Uśmiechnęłam się tylko.
- Jak tu pięknie... – wzdychali, oglądając zaprojektowany i wykonany przez nas salon z kuchnią.
- Wejdźcie dalej. Zapraszam. – wyszczerzyłam zęby – Paweł, to twój pokój.
Paweł podszedł do drzwi, wziął głęboki oddech i złapał za klamkę i...
- O mój Boże... – westchnął.
Jego oczom ukazała się prawdziwa chatka góralska! Drewniane bale na trzech ścianach a na czwartej...
- Tatry... Teraz będę je widział każdego dnia...
Zamiast namalowanego krajobrazu Ed, ze zdjęć wykonanych podczas naszej wycieczki zrobił fototapetę. Piękna panorama Tatr – Giewont, czerwieniące się Czerwone Wierchy, a z drugiej strony Kasprowy Wierch i Orla Perć...
- Tu... Jest po prostu wspaniale... To najlepszy pokój jaki kiedykolwiek widziałem... I miałem zaszczyt mieszkać. Piękny.
- Dziekuję w imieniu swoim i Eda. – uśmiechnęłam się – Chodźmy dalej.
Poszliśmy na piętro. Zwiedziliśmy podróżniczy pokój Klaudii i bawialnię. W końcu przyszła pora na...
- Nad tym pokojem pracowaliśmy ja i Ty. Proszę otworzyć drzwi i... czuć się jak u siebie. – wskazałam na drzwi. Pani Janina przymknęła lekko oczy i uchyliła drzwi. Weszła. Nie wchodziłam przez dłużą chwile, pozwalając się nacieszyć jej swoim luksusowym pokojem z łazienką.
- To... to wszystko moje? – wydusiła z siebie zobaczywszy mnie.
- Tak. Staraliśmy stworzyć sypialnię, w której będzie mogła pani odpocząć i zapomnieć chociaż na chwilę o troskach.
- Trafiliście w dziesiątkę. – na jej twarzy zakwitł olbrzymi usmiech i wdzięczność.
Coś ścisnęło mnie w sercu.
Warto było pokłócić się z Ty’em. Krążyć po z sklepach z Mike’m i z Connie. Pracować zamkniętym w tajnym pokoju. Biegać od jednego projektanta do drugiego. Warto robić to wszystko dla tego pełnego wdzięczności uśmiechu...
***
- Zaczął się wrzesień... Powinnaś chodzić do szkoły. – zaczął Ty, kiedy pakowaliśmy rzeczy w domkach nasze rzeczy. Struchlałam. Mam chodzić do szkoły ii mieszkać sama w Los Angeles, kiedy on będzie jeździł na zlecenia rodzin?
- Nie miej takiej miny! – roześmiał się – Powinnaś chodzić do szkoły, ale zamiast tego załatwiłem ci nauczyciela. Zapomniałem ci powiedzieć! Mówisz cały czas po angielsku, to dla ciebie na pewno stresujące i czasem chciałabyś porozmawiać z kimś po polsku, prawda?
- No... Prawda. – zgodziłam się.
- A więc załatwiłem ci nauczyciela stąd. Chyba będziesz zadowolona... Wyjrzyj przez okno...
Podeszłam do okna. Szczęka opadła mi na ziemię.
Niski mężczyzna stał, trzymając spore dwie walizki. Uśmiechał się do mnie.
To był mój anglista!
- Ty, jesteś aniołem... – westchnęłam.
Rozdział 5 – koniec października
Siedziałam w swoim pokoju i pisałam listy do wszystkich. Co chwilę zerkałam na zdjęcie, które podarowali mi Olka z Pawłem – stało teraz na biurku w ciemnozielonej ramce i sięgałam do wielkiej miski po ciasteczka, które upiekłyśmy ostatnio z Connie. Nagle ktoś zapukał do drzwi mojego pokoju. Uchylił drzwi. To był oczywiście Ty.
- Można? Co robisz? – spytał.
- Jasne, czemu pytasz? Właź. Piszę listy do wszystkich. – wyjaśniłam.
- A, w takim razie porozmawiamy później. – wycofał się.
- No nie żartuj! Wchodź. – pociągnęłam go za rękaw – Przecież mogę dokończyć później. Coś się stało?
- Tak. Nie. – plątał się Ty.
- Wyglądasz jakbyś chciał mi powiedzieć, że jesteś w ciąży. – rozładowałam atmosferę. Ty zaśmiał się.
- To musi być dla ciebie traumatyczne przejście. Bo... Wpadłem na pewien pomysł.
- O, już się boję. Co to za pomysł? – spytałam.
- Niedawno zaczęliśmy kręcić kolejną serię naszego programu, prawda? A ja często myślę co tam słychać u Sweet Alice, u Bena, u Vardonów... No po prostu u rodzin, którym pomogliśmy. Dostajemy sporo nagrań od nich. Serdecznie zapraszają do odwiedzin. No i właśnie pomyślałem sobie, że ten... może namówić szefostwo na taki odcinek specjalny? Każdy jakąś odwiedziłby rodzinę, a potem zorganizowalibyśmy wielki zjazd rodzinny... Co ty na to? Zaprosilibyśmy też rodziny Olki i Pawła, w końcu im tez pomogliśmy.
- Ty... To genialny pomysł! Jak ty na to wpadłeś?! Dzwoń szybko do Patricka i błagaj o pozwolenie! Co ja mówię, on będzie cię po nogach całował, że na cos takiego wpadłeś! Co na to reszta projektantów? – pytałam z wypiekami na twarzy. Pomysł był fenomenalny.
- Jeszcze nic nie wiedzą. Najpierw chciałem ciebie spytać o zdanie. Ale skoro ci się podoba... Idę zadzwonić do Patricka. – mrugnął do mnie i poczochrał mi włosy. Powróciłam do pisania. Ale nie średnio mi szło. Sama zaczęłam już kombinować szczegóły i myśleć jak to będzie, no i że poznam te wszystkie wspaniałe osoby, którym pomogła ekipa Ty’a... Wybiegłam z pokoju. Ty stał w salonie. Skończył rozmowę.
- No i? Ty, no co powiedział?! – gorączkowałam się.
Ty spojrzał na mnie wzrokiem zbitego psa i rzekł wolno:
- Marta... ZGODZIŁ SIĘ! – wrzasnął wyciągając ramiona w moją stronę. Poczułam jak szczęście rozpiera mnie niczym powietrze w balonie i skoczyłam mu w ramiona. Cieszyliśmy się jak dzieci.
- Teraz ja mam pomysł... zaprośmy tu projektantów! Powiemy im i wspólnie ustalimy szczegóły, co? Ty, zgódź się...
- Jasne, świetny pomysł! Dzwonię do Prestona!
- Ja do Mike’a!
Złapaliśmy za telefony i czym prędzej zaczęliśmy zawiadamiać naszych przyjaciół.
- Cześć Preston! Wiesz co...
- Michael? Tu Marta. Przyjedź teraz do nas...
- ... wpadłem na pomysł...
- ... musimy ustalić szczegóły. Tak teraz.
- ... to do zobaczenia!
- ... przyjedź szybko, czekamy! – rozłączyliśmy się.
- Tracy! – wykrzyknęłam.
- Connie! – wrzasnął Ty.
Kiedy powiadomiliśmy juz wszystkich, Ty rzekł:
- Zaraz przyjadą. Przywitaj ich, a ja tymczasem muszę wyjść na chwilę. Za pięć minutek wracam. – uśmiechnął się i wybiegł z domu zanim zdążyłam coś powiedzieć. Cały Ty...
Tymczasem ktoś zadzwonił do drzwi. Otworzyłam. To byli Connie, Paul, Preston i Mike..
- Cześć Marta! – przywitali się.
- Cześć, miło was widzieć! Właźcie! – wpuściłam ich do środka – Siadajcie, Ty gdzieś wyszedł, zaraz będzie.
Przyszli Tracy, Paige, Ed, Eduardo.
- Witajcie! Wchodźcie...
- Witaj młoda damo... A gdzie Ty? – spytał Ed.
- No właśnie nie wiem, wyszedł gdzieś... A musimy wam cos powiedzieć...
- Jestem! – do domu wszedł Ty – Mówiłem, że tylko na chwilę wychodzę... Ciężko jest rozmawiać o pustym żołądku, dlatego załatwiłem przekąskę... – machnął ręką na podwórko. Słychać było jak jakiś samochód podjeżdża przed dom. Rzuciliśmy się z projektantami do okien. Zaczęliśmy się głośno śmiać.
- Ty, ty to masz pomysły... – Preston klepnął przyjaciela w łopatkę.
Ze sporego samochodu dostawczego zaczęli wychodzić ludzie w czerwonych, niebieskich i zielonych uniformach. Trzymali w rękach różnej wielkości pudełka kartonowe. Wchodzili do domu i ustawiali to wszystko w kuchni. Kiedy skończyli, Ty kazał nam usiąść w salonie. Sam poszedł do ludzi w kuchni. Po dłuższej chwili Ty razem z pomocnikami w uniformach, zaczęli wnosić do pokoju... stół! Wielki, stary stół z jadalni! Ale co było na tym stole...
Chyba wszystkie znane mi gatunki pizzy i dziesiątki puszek pepsi.
- Dzięki chłopaki. Jesteście wolni. – Ty pożegnał swoich pomocników – A wy co tak patrzycie? Wujek Ty wybrał się do najbliższych trzech, zaprzyjaźnionych pizzerii i załatwił wam jedzonko! No częstujcie się, bo wystygnie!
- Ty, ale... Co to za okazja? – spytał zdziwiony i rozbawiony Michael sięgając jednocześnie po wielki kawał margheritty.
- Okazja? A czy musi być jakaś okazja? – Ty mrugnął do mnie i usiadł obok nas. Wziął kawał hawajskiej i puszkę napoju i zaczął mówić:
- Pomogliśmy ponad trzydziestu rodzinom. Czy zastanawiacie się czasem co u nich słychać? – spytał, po czym ugryzł kęs ciepłej pizzy – Nie musicie odpowiadać. Wiem, co powiecie. Ja tez często o tym myślę. Dostajemy nagrania od rodzin. Opowiadają jak sobie radzą i zapraszają nas. I w związku z tym wpadłem na pewien pomysł. Pojutrze wyruszamy. Każdy odwiedzi rodzinę, którą będzie chciał zobaczyć. A potem... Potem urządzimy wielką imprezę, wspólne, rodzinne grillowanie! Rodziny będą mogły poznać się, wymienić przeżyciami... Preston, ketchup ci spływa. Hej, co jest? – spytał zdziwiony Ty. Zachichotałam cicho. Projektanci wpatrywali się w lidera, jakby ujrzeli go pierwszy raz...
- Ty... Jak ty na to wpadłeś?! To jest genialny plan! – obudziła się Tracy.
- Już wyobrażam sobie ich miny, kiedy zobaczą któreś z nas w progu... – Eduardo uśmiechnął się.
- No, jeśli będą takie jak wasze teraz, to będzie kupa śmiechu. – zachichotałam.
- Ty, zaskoczyłeś nas... Ale to jest naprawdę fenomenalny pomysł! – Paul spojrzał z uznaniem na przyjaciela, sięgając po kolejny kawałek pizzy.
- Wypijmy za to! Za najlepszy pomysł Ty’a! – Mike podniósł do góry puszkę.
- Za pomysł Ty’a! – zgodnie stuknęliśmy się puszkami z pepsi.
***
- Załatwiłem miejsce gdzie spotkamy się na grillu! Zadzwoniłem do Jennifer Elcano, no wiesz...
- Tak wiem, zrobiliście jej nową farmę – pamiętam ten odcinek.
Staliśmy z Ty’em przed domem. Na plecach mieliśmy plecaki z niezbędnymi rzeczami – dziś jechaliśmy do naszych rodzin. Przyjechał autobus. Wsiedliśmy.
- No cześć wam! Ale dziś ciasno... – Ty przepchnął się na środek. Ann szybko upudrowała nas. Byli wszyscy. Ty, Tracy, Connie, Paige, Paul, Preston, Mike, Ed, Eduardo no i ja.
- Możemy zaczynać? OK, Ty, idź na miejsce. Trzy... Dwa... Jeden... Akcja!
Ty wyszedł z ukrycia i wypowiedział wprost do kamery swoją formułkę:
- Cześć, jestem Ty Pennington i zapraszam do oglądania dzisiejszego programu. – zwrócił się do nas – Ciasno tu dziś – jesteśmy wszyscy... Zaraz powiem wam dlaczego. Najpierw obejrzyjmy filmy. – włączył magnetowid. Wszyscy zaczęli się śmiać na widok Lance’a huśtającego się na olbrzymiej huśtawce Paula („Paul, Lance huśta się na twojej huśtawce nawet zimą!”), trojaczków Mc Crories („Ty szykuj gumowe rękawice! Będziesz zmieniał pieluchy!” – zapowiedzieli rodzice.)
- Pomogliśmy ponad trzydziestu rodzinom. Dostajemy dużo nagrań, gdzie ci ludzie zapraszają nas do odwiedzin. Dziś jest odcinek specjalny. Możecie odwiedzić rodzinę – tą którą zechcecie! Jedziemy na lotnisko! Leeeeeeeeeet’s do it! – wrzasnął lider, a my oczywiście razem z nim.
- Dobra, na razie stop. Czemu wy nie możecie trochę częściej psuć ujęć? Charlie się wyraźnie nudzi. – marudził reżyser. Olbrzymi kamerzysta mrugnął do nas wesoło.
- Macie małą przerwę, musimy dojechać na lotnisko. – Patrick odwrócił się i poszedł do kierowcy.
- Które rodziny odwiedzicie? – spytałam.
- Ja na pewno pojadę do Mc Crories. Obiecałem pomoc przy trojaczkach. No i chcę spotkać się też z Powelami, mam pomysł. – zaśmiał się Ty.
- Odwiedzę Dore’sów. To był mój pierwszy projekt... – Ed uśmiechnął się.
Paul chciał spotkać się z Benem i Burn’sami, Preston z Vardonami, Connie z rodziną Walswick, Michael z Woffordami, Tracy ze Sweet Alice, Paige z Garay’ami, a Eduardo z Andersonami.
- A z kim ty jedziesz Marta? – spytał Ty.
Trudne pytanie. Chciałam poznać wszystkich... Pomyślałam chwilę, po czym odpowiedziałam:
- Jadę z Prestonem do Vardonów.
- Będzie mi bardzo miło. – Preston uśmiechnął się dobrotliwie.
- Z każdym pojedzie któraś kamera. Znacie zasady. Macie telefony. Wiecie, co trzeba robić. – mówił skrótowo Ty. Nie miałam zielonego pojęcia o co mu chodzi, ale zaczynałam się domyślać...
- Sharp, jeśli Marcie się cos stanie... – Ty naprężył mięśnie – Nie porobisz więcej mebli... Pilnuj, żeby przed snem umyła zęby, grzecznie się zachowywała, nie zgubiła się... – zaczął wyliczać.
Preston mrugnął do mnie.
- Spokojnie, panie Pennington! Tylko nie dzwoń co pięć minut!
- On ma obsesję na punkcie dzwonienia, także gdyby nie dzwonił, to ja bym zaczynała się niepokoić. – zaśmialiśmy się wszyscy.
- Bardzo śmieszne. Ale Preston, uważaj na nią.
- Ty, przyjacielu, czy ja cię kiedyś zawiodłem? Ze mną jest bezpieczniejsza niż z tobą, wariacie z ADHD! – wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. Preston objął mnie po przyjacielsku. Ty chciał coś odpowiedzieć, ale Patrick wrzasnął:
- Koniec wygłupów! Pennington popraw koszulę! Hutson włosy ci sterczą! Sharp i Marta uspokójcie się!
Nasz reżyser, Patrick, jest strasznie narwany. Do każdego mówi (a raczej krzyczy) po nazwisku. Tylko ja mam u niego specjalne względy, w sumie to nie wiem czemu, ale do mnie mówi po imieniu. To sympatyczny gość, zgadza się na prawie wszystkie szalone pomysły Ty’a.
- Dobra, jedziemy! Kierowca, stop! Trzy... Dwa... Jeden... Start! – ryknął reżyser. Włączono kamery. Wysiedliśmy z projektantami i pobiegliśmy po bilety. Sprintem rzuciliśmy się do samolotów.
- Uff, no i siedzimy... – westchnął Preston kiedy siedzieliśmy już w wygodnym samolocie - Czemu lecisz właśnie ze mną?
- Zawsze chciałam poznać Vardonów. Szczególnie Stefana. Radzi sobie ze wszystkim, z taką miłością opiekuje się bratem...
- Rozumiem. – Preston kiwnął głową.
- Nawiasem mówiąc – ile my będziemy lecieć?
- Dopiero wystartowaliśmy, to kawałek drogi.
- To miło się rozmawiało, wybacz, ale już nie wytrzymam. Jestem straszliwie senna... To chyba przez te samoloty – kiedy leciałam z Ty’em tutaj, było tak samo. – ziewnęłam szeroko.
- Z Tracy dobrze byś się dogadywała – ją też samoloty straszliwie usypiają. W takim razie dobranoc. – Preston uśmiechnął się – W razie czego, obudzę cię. Jeśli będzie ci wygodniej, możesz oprzeć głowę o mnie.
- Z chęcią, dzięki. – ułożyłam głowę na jego ramieniu i dodałam jeszcze – Namęczysz się... Mnie wcale nie tak łatwo obudzić, przekonasz się...
Odpłynęłam...
***
- Wstawaj, Marta! No obudź się! – ktoś potrząsał mną mocno. Otworzyłam oczy.
- Co się dzieje? – spytałam zdezorientowana.
- Wylądowaliśmy! Faktycznie cię nie tak łatwo obudzić...
- Nie no, ja kiedy będę chciała pospać zamówię sobie samolot! Tak dobrze się tu śpi... – ziewnęłam wstając z siedzenia.
Preston uśmiechnął się szelmowsko
- To będziesz musiała zamówić sobie też mnie – od dłuższego czasu byłem w charakterze poduszki. A wygodne jest chociaż moje ramię? – zaśmiał się.
- Przepraszam, pewnie było ci strasznie niewygodnie... – zaczerwieniłam się.
- Daj spokój, nie przejmuj się. Rola poduszki bardzo mi odpowiada. – wyszczerzył zęby – A teraz chodźmy. Pani pozwoli? – Preston zaoferował mi ramię i wziął mnie pod rękę.
- No, no, no Mike, bardziej bym się czegoś takiego po Edzie spodziewała... W życiu nie powiedziałabym, że istnieją amerykańscy dżentelmeni...
- No wiesz?! A co ty myślałaś?! – oburzył się i później cały czas przepuszczał mnie pierwszą w drzwiach i dźwigał moją torbę.
- Dobra, daj spokój. Amerykańscy dżentelmeni istnieją, a ty jesteś najlepiej wychowany ze wszystkich! – powiedziałam dusząc się od śmiechu, kiedy Preston chciał przyłożyć jakiemuś facetowi, który niechcący wpadł na mnie.
- Tak lepiej. – uśmiechnął się – A teraz proszę, wsiadaj. – otworzył mi drzwi do wypasionego czarnego auta. Sam siadł po stronie kierowcy.
- Preston! Fajne autko! Twoje?
- Moje, moje... – Preston skrzywił się – Na pewno Snoopy’emu jest teraz przykro, musi w garażu siedzieć.
- Oj, na pewno... A skąd się to cacko tutaj...
- Power Rangers przetransformowało je tutaj. – puścił do mnie oko – Jesteśmy na miejscu. Dlaczego nie wysiadasz?
Uniosłam brwi.
- Panie Sharp, mówił pan, że jest dżentelmenem... Śmiem twierdzić, że pan Sanders...
- No dobra, juz wiem. – Preston wyszedł i otworzył mi drzwi.
- Tak lepiej. – wyszłam – Muszę przyznać, że... trochę się denerwuję...
- Niczym się nie denerwuj. Chodź.
Podeszliśmy do drzwi. Preston nacisnął dzwonek. Po chwili otworzył blondyn, może piętnastoletni, w czarnym dresie.
- Preston! – uścisnęli się serdecznie.
- A to ta słynna Marta? Nowy nabytek waszego programu? Jestem Stefan.
- Marta. Miło mi. – uścisnęłam mu dłoń.
- Wejdźcie. Co za niespodzianka! – zaprosił nas.
- Judy, Larry! – wykrzyknął uśmiechnięty Preston. Przywitali się serdecznie. – To jest Marta. Stefan natychmiast zaczął migać.
- Miło nam cię poznać. – przetłumaczył.
- A gdzie Lance? – spytał Preston.
- Bawi się. – Stefan wskazał na ekran telewizora.
- Podoba mu się pokój?
- Bardzo. Codziennie się tam bawi. Na początku nie rozumiał co zrobili projektanci, teraz już wie...
Obejrzeliśmy mieszkanie. Weszliśmy do pokoju Stefana.
- Dostaję mnóstwo listów... – wskazał na stos kopert. Podeszliśmy.
- „Drogi Stefanie, mam na imię Sarah. Jestem samotna...” – zaczął czytać Preston.
- „Mam autystycznego brata...” – wzięłam inny – Kocha cię!
Zaczęliśmy się śmiać.
***
- Projektanci! Spełniliście powierzone wam zadanie! Zastanawiacie się pewnie Co robimy na farmie Elcano? – pytał Ty.
Popatrzyliśmy na siebie z udawanym zdziwieniem.
- Rodziny, zapraszam! – krzyknął przez megafon i dodał – Czym byłby rodzinny zjazd bez rodzin?!
Były prawie wszystkie rodziny. Coxowie, Elcano, Harrisowie, Garay’owie, Mendoza, Powersowie, Grinnanowie... Wyszli całą roześmianą gromadą i zaczęli się z nami witać.
- A teraz... Wielkie grillowanie! – wrzasnął Ty, kierując wszystkich na przygotowane wcześniej podwórze. Oczy mu się błyszczały, nie mógł powstrzymać uśmiechu... Był wyraźnie w swoim żywiole.
Poszliśmy za nim. Zaczęła się impreza...
Ty zagadywał do każdego kto znalazł się w zasięgu jego głosu (czyli w sumie do wszystkich). Projektanci częstowali hamburgerami, kiełbaskami, sałatkami i innymi przysmakami. Sweet Alice gawędziła z panem Coxem, dzieciaki (pilnowały oczywiście przez Paula) biegały po całej farmie, wszędzie rozbrzmiewały śmiechy. Atmosfera wzajemnej przyjaźni była widoczna gołym okiem.
Nagle Sweet Alice odłożyła talerz. Wstała i zaczęła mówić:
- Muszę zabrać głos. Siedzę tu z wami cały dzień, a wszyscy są dla mnie tacy mili. Reprezentujemy pięć różnych kultur, a mimo to potrafimy się dogadać. Miłość pomogła stworzyć nam jedną, wielką rodzinę. – mówiła mocnym głosem, patrząc na nas ciepłym wzrokiem – Chciałabym co roku się z wami spotykać...
- Dzięki temu spotkaniu, czuję, że mógłbym rozciągnąć się u ciebie na kanapie. – dorzucił John Cox, wywołując ogólny wybuch śmiechu.
- Projektanci przyjechali zaledwie cztery miesiące po śmierci mojego męża... – zaczęła Jennifer Elcano. Przez chwilę zbierała się, żeby coś powiedzieć, ale nie mogła wykrztusić ani słowa. Otarła łzy. Preston położył jej rękę na ramieniu, ja uśmiechnęłam się do niej ciepło, a Sweet Alice rzekła przyjaznym tonem:
- Nie ma pośpiechu kochanie.
Jennifer dodało to otuchy.
- Czuję pustkę i tęsknotę po nim, ale wy pomogliście mi stanąć na nogi. Daliście mi dom, do którego chce się wracać, piękny i oryginalny – bo kto mieszka w czerwonej stodole? – ludzie gruchnęli śmiechem – Dziękuję wam. – również uśmiechnęła się przez łzy.
Do głosu doszedł Ty:
- My też jesteśmy wdzięczni, bo.. odmieniliście nasze życie, tak jak my wasze. Nauczyliście nas czym jest prawdziwa miłość, wiara i nadzieja... To my wam dziękujemy. Ale teraz zapraszam – mam dla was niespodziankę. Za mną.
Skierowaliśmy się do stodoły.
Był tam John Millincan ze swoim zespołem. Usiedliśmy na poukładanych belach słomy. John zaczął śpiewać piosenkę pod tytułem „Taka jest Ameryka”.
To było cudowne. Siedziałam na najwyższym rzędzie, mając po prawej stronie Paula, Mike’a oraz Johna Coxa ze Sweet Alice i czułam się... po prostu szczęśliwa. Siedzimy sobie razem, słuchamy muzyki i... jesteśmy jedną rodziną. Popatrzyłam na Ty’a. Siedział – a raczej półleżał – na ziemi. Na twarzy miał wymalowane szczęście, oczy błyskające milionami iskierek śmiały się. Mam rodzinę... Czy to sen?
Piosenka skończyła się.
John zaśpiewał jeszcze kilka razy.
- To było cudowne spotkanie... Postaramy się organizować takie imprezy co roku. – mówił Ty, kiedy siedzieliśmy już w naszym autobusie.
Nikt się nie odezwał. Wszyscy wspominali te zwariowane, pełne ostatnie wspomnień dni...
- Aha, a teraz taki spontan – kto się pisze? – Ty miał niebezpieczny błysk w oku – Wspólna integracja. Ekipa filmowa wraca normalnie samolotem a my pojedziemy autobusem... Co wy na to? – wyszczerzył zęby Ty – Każdego wyładujemy w domu.
- Super! – zaczęliśmy się śmiać.
- Nigdzie nam się nie spieszy... Następny odcinek zawsze można przesunąć... – mrugnął Ty.
Rozdział 6 – Koniec października
Obudziłam się.
Musiało być wcześnie, bo projektanci jeszcze smacznie spali. Po mojej lewej stronie pochrapywał Ty, a na prawo Paige szczelniej przykrywała się grubą kołdrą. Jeździliśmy już jakiś czas... „Wyładowaliśmy” już Tracy, Eduarda i Eda. Zadrżałam. Było zimno. Na północy Stanów, tam, gdzie obecnie byliśmy, spadł juz pierwszy śnieg.
Podniosłam się leniwie. Miejsce Michaela było puste. Zdziwiłam się – przecież to największy śpioch z całego zespołu! Wstałam, włożyłam nogi w klapki i drżąc z zimna, wyszłam z łóżka.
Michael siedział przy małym stoliku. Wspierał głowę na rękach. Przed nim leżał jakiś papier, chyba gazeta.
Podeszłam bliżej.
- Mike... Coś się stało? Co ty tak wcześnie na nogach? – spytałam cichym głosem siadając obok niego.
- Obudziłem się i postanowiłem wyjść na krótki spacer. Wstąpiłem do sklepu. Chciałem kupić coś do czytania... I kupiłem. – podsunął gazetę i wskazał na nagłówek.
O mało co nie spadłam z krzesła! Tytuł krzyczał wielkimi literami: „Morderstwo dla rozrywki!!!” Szybko przeczytałam artykuł. Pod koniec bezwładnie opadłam na oparcie krzesła. Tym zamordowanym był jakiś nieznany mi Charlie Knight. Miał dziesięć lat...
- Biedny Preston... Boże, co on zrobi... – Michael wydawał się przerażony i wstrząśnięty.
- Mike... Co to za Charlie?
- Preston poznał niedawno rodzinę Knigt’ów. Charlie nie widział od urodzenia. Preston chciał im jakoś pomóc, zaprzyjaźnił się z nimi, a najbardziej z Charliem... Kiedy tylko mógł – odwiedzał go, przynosił mu książki i czytał... Chłopak kochał książki, kiedyś odwiedziliśmy ich rodzinę całą ekipą. Czytaliśmy wszyscy, z podziałem na role. Charlie powiedział wtedy „Wybaczcie, ale głos Prestona jest najlepszy!” i przytulił się do niego... Nigdy tego nie zapomnę...
Byłam głęboko przejęta. To najbardziej odrażająca zbrodnia o jakiej słyszałam! Jak można tak postąpić wobec niewinnego i chorego dziecka?! Według artykułu, pięćdziesięcioletni mężczyzna – Howard D., dwa dni temu, kiedy obchodzony był festyn w miasteczku, porwał dziecko i, jak wykazała sekcja zwłok, zadźgał Charliego nożem. Mężczyźnie grozi kara śmierci lub dożywocie.
Wyobraziłam sobie reakcję rodziców kiedy dowiedzieli się o śmierci Charliego. Nie znałam ich ale doskonale potrafiłam wyobrazić sobie ich uczucia...
- Co wy tak wcześnie na nogach? – spytał Ty ziewając. O nie... Wstała reszta ekipy. Michael spojrzał na mnie przerażony. Jak im o tym powiedzieć? Popatrzyłam na Prestona. Z tego co mówił Mike, on naprawdę przywiązał się do chłopca.
- Przeczytajcie to. – powiedziałam ochrypłym głosem i podałam stojącemu najbliżej Paulowi gazetę. Zgromadzili się obok niego. Po chwili gazeta wypadła mu z ręki. Wszyscy byli w szoku. Preston patrzył to na mnie, to na Michaela.
- To nieprawda. Proszę... Powiedzcie, że to jedna, wielka bzdura! Marta! Mike! – mówił błagalnym tonem.
Michael spojrzał na niego wzrokiem pełnym bólu. Wstał.
- Preston... Przykro mi... – jeszcze nigdy nie widziałam takiego wyrazu twarzy Mike’a. Zawsze szeroko uśmiechnięty, a teraz przygaszony, pełny żałoby i bólu...
- Dlaczego Charlie? Czemu on? – Preston schował twarz w dłoniach. Zadrżały mu ramiona. Płakał.
Michael podszedł do niego i objął go mocno, po przyjacielsku.
- To niesprawiedliwe... To nie powinno się zdarzyć... To było niepotrzebne... – łkał w ramię przyjaciela.
- Wiem Preston. Już dobrze. – nieudolnie próbował go pocieszać Michael, klepiąc po plecach krzepiąco – On jest teraz szczęśliwy. Mieszka w miejscu, gdzie są tysiące kolorowych książek a aniołowie mu je czytają. Jest szczęśliwy i macha do nas ... – urwał Michael. Nie mógł dalej mówić.
Preston bezwładnie osunął się na podłogę. Mike chwycił go i ustawił do pionu.
- Weź się z garść Preston. Musisz się trzymać. Musimy się trzymać. – sam nie wierzył w to, co mówił. Nic nie wskazywało na to, abyśmy mieli się choćby po części trzymać.
Popatrzyłam na resztę. Preston cały czas szlochał w ramię Michaela, Ty skulił się i patrzył za okno martwym wzrokiem nie dbając oto, że po policzku płynie mu wielka kropla, Paul z trudem nadążał z ocieraniem kapiących łez ze swych oczu, Paige i Connie siedziały obok siebie na krzesłach i drżały. Wszyscy byli wstrząśnięci. Jak można popełnić taki czyn na bezbronnym dziecku...
- Dzwonię do Patricka i mówię, że na razie nie ma mowy o następnym odcinku. – Ty wstał. Razem z Michaelem pomogli Prestonowi usiąść.
- Dziś pogrzeb. Kiedy doprowadzimy się do ładu, jedziemy do nich. Pożegnamy Charliego. – powiedział poważnie lider i odszedł.
- Preston... – zwróciłam się do niego.
- To niewybaczalne! Jak można tak postąpić?! Wykorzystać to, że Charlie nie widzi i... tak potwornie go skrzywdzić! – Preston nie mógł opanować emocji. Położyłam mu rękę na ramieniu.
- Masz rację, to straszna zbrodnia. Wszyscy tu jesteśmy wstrząśnięci. Ale Mike miał rację – musimy się jakoś trzymać. Idź do łazienki, obmyj twarz zimną wodą i spróbuj uspokoić się. – powiedziałam łagodnie do Prestona.
- Muszę... Zaraz wrócę. – powiedział cicho i ruszył w stronę łazienki.
- Pożegnajmy Charliego tak jak na to zasłużył. Jedźmy na pogrzeb. – rzekł Paul.
- Oczywiście jedziemy bez kamer, bez niczego. Po prostu jedziemy my. – powiedziała Paige.
- Właśnie. Przygotujmy się tylko i jedźmy. – dodała Connie wydmuchując nos.
Przyszedł Ty.
- Patrick powiedział, że i tak harujemy prawie bez przerw, więc daje nam urlop. Do odwołania. To kiedy wyruszamy?
- Gdy tylko przygotujemy się. – odparłam.
***
Wysiedliśmy z autokaru. Wcześniej oczywiście przebraliśmy się – nikt nie miał zamiaru paradować w wytartych dżinsach czy kolorowym T-shircie. Ty schował megafon głęboko do szafki... Dziś się na pewno nie przyda... Podeszliśmy do drzwi. Lider nacisnął „dzwonek”. Po chwili drzwi otworzył jakiś chłopak. Ubrany w czarną koszulę i czarne spodnie, o twarzy jakby martwej i nieobecnej.
- Nawet na wasz widok nie umiem się cieszyć. O, pewnie to ta słynna Marta? Jestem Jack. – powiedział łamiącym się głosem – Proszę, wejdźcie. – przepuścił nas. Usiedliśmy wszyscy w salonie. Przez chwilę milczeliśmy, gdy Jack zaczął:
- To się stało zupełnie nagle. Byliśmy na festynie. Rodzice szli z przodu, ja trzymałem Charliego za rękę. Znaleźliśmy się w sporym tłumie ludzi. On po prostu zniknął... Przeszukaliśmy z rodzicami wszystko. Poszliśmy do organizatorów festynu. Okazało się, że nigdzie na placu nie ma Charliego. – mówił chaotycznie. Widać było, że chce z kimś porozmawiać. – Zawiadomiliśmy policję. Nie szukali długo. Niedaleko stąd jest gęsty park. Tam znaleźli... jego ciało... – rozpłakał się. Zresztą wszystkim kapały łzy z oczu. Tylko Ty jakoś panował nad emocjami, chociaż wyraźnie z wielkim trudem. Położył chłopakowi rękę na ramieniu.
- Jack... Już dobrze... On teraz jest w miejscu gdzie są setki książek i sam je sobie czyta... Jest szczęśliwy na wieki... On cały czas tu jest, z nami... – próbował go pocieszać słowami Mike’a.
- Masz rację Ty. Nie mogę płakać. Rodzice przeżywają to o wiele bardziej ode mnie, muszę im pomóc. – powiedział jakimś nienaturalnym głosem i spróbował wstać. Zahaczył wzrokiem o fotografię stojącą na szafce. Przedstawiającą Charliego w jego ramionach. Opuścił głowę i... zemdlał. Zerwaliśmy się z miejsc. Najszybciej zareagował Ty. Złapał go i uchronił przed upadkiem. Jack otworzył oczy.
- Przepraszam was. Nie mogę się z tym pogodzić... – westchnął.
- Nikt z nas nie może się pogodzić. Chodź, pojedziemy naszym autobusem. – lider klepnął chłopaka w łopatkę.
Weszliśmy do samochodu. Milczeliśmy. Każdy na swój sposób okazywał smutek. Ja nie płakałam. Nie mogłam. Coś blokowało we mnie łzy.
Dopiero w siedząc małym kościółku, w ostatniej ławce, kiedy w stu procentach zdałam sobie sprawę z tego, co się wtedy wydarzyło, kiedy zobaczyłam Prestona jak drżącymi rękami wyjmuje gitarę i Jacka jak klęczy z twarzą zatopioną w dłoniach, kiedy widziałam jak wnoszą trumnę z małym Charliem nie wytrzymałam. Jak najszybciej podniosłam się i wyszłam. Siadłam na małych schodkach przykrytych śniegiem. Zaczęłam płakać w rękaw swej kurtki, aby nikt nie usłyszał. Nagle poczułam jak ktoś siada przy mnie. Podniosłam oczy.
To był Ty.
- Zmarzniesz... Chcesz żebym z tobą posiedział?
Pokiwałam głową przez łzy. Opiekun objął mnie.
- Dopiero teraz zobaczyłam to wszystko w stu procentach ostro. Ta śmierć była naprawdę okrutna... Charlie... Nie znałam go, ale mimo, że był niewidomy mógł jeszcze wiele lat cieszyć się życiem, a ten zbrodniarz mu je odebrał i to dla zabawy...
- Już dobrze Marta... Teraz jest jeszcze szczęśliwszy niż był tu, na ziemi. Tam jest zdrowy, wszystko widzi. Aniołowie śpiewają, a on czyta książki... – Ty kolejny raz przypomniał sobie słowa Mike’a.
Z kościoła doszedł do naszych uszu śpiew jakiejś żałobnej pieśni. Usłyszałam czysty, smutny głos Jacka i dźwięki gitary Prestona. Chociaż nie widziałam ich twarzy, umiałam je sobie wyobrazić. Aż za dobrze. Miliony twarzy w mojej głowie. Twarz Michaela, kiedy się dowiedział, twarz Jacka, kiedy mdlał, twarz Prestona, kiedy usłyszał o tej wiadomości, twarze rodziców chłopca, kiedy zobaczyli, że nie ma go wśród nich, twarz Charliego kiedy morderca zadawał ostateczny cios...
Poczułam atak mdłości. Odbiegłam kilka metrów, upadłam na śnieg i zaczęłam wymiotować. Ty natychmiast kucnął obok mnie.
- Marta, uspokój się. Już dobrze, jestem tu... – lider trzymał mnie za rękę i głaskał po plecach. Oddychałam ciężko. Moja wyobraźnia się zdecydowanie zagalopowała.
- Chodź. – objął mnie i pomógł wstać. Poszliśmy bardzo wolno do autobusu. Kiedy już siedzieliśmy w środku, powiedziałam z bólem w głosie:
- Życie jest beznadziejnie niesprawiedliwe. Na świecie giną niewinne dzieci, często dzieci, a tacy bydlacy i mordercy żyją sobie szczęśliwie i zabijają z zimną krwią. Dlaczego? Charlie, któremu los i tak dał w ostro kość, został tak brutalnie potraktowany. Dlaczego Ty? – mamrotałam w silnym uścisku opiekuna.
- Kiedy pomyślę sobie, co musiał czuć Jack, kiedy go zobaczył... Rodzice... Charlie, kiedy on go... – znowu wyobraźnia zaczęła galopować. Zemdliło mnie. Wyrwałam się z uścisku i pobiegłam do toalety. Wyobraźnia zaatakowała mnie ponownie. Cała trzęsłam się.
- Dlaczego Boże? Dlaczego pozwoliłeś na to? Jesteś cholernie niesprawiedliwy, a ten zasrany system jest do kitu! Mam to gdzieś, że mnie słyszysz, czas, żeby ktoś wreszcie powiedział ci prawdę! – szlochałam, klęcząc i opierając się o zlew. Nie mogłam pogodzić się z Jego wolą. Ty wszedł do łazienki. Złapał ręcznik, zmoczył go, kucnął obok mnie i wytarł mi dokładnie, zmęczoną twarz.
- Już dobrze Marta... Jestem tu, już w porządku... – mówił cicho. Nawet nie próbował pomagać mi wstać, ale od razu wziął mnie na ręce i wyszedł z łazienki. Zaniósł mnie do „pokoju” i usiadł na łóżku. Nie puszczał mnie.
Czułam się kompletnie bezradna. Jakby całe zło i niesprawiedliwość tego świata, na czele ze śmiercią Charliego, spadła na mnie. Skuliłam się niczym embrion i, jak mała dziewczynka, siedziałam na kolanach Ty’a, przytulona do niego jak do ojca. Tego w życiu najbardziej potrzebowałam, tego mi najbardziej brakowało...
Nagle, Ty zaczął moją cicho nucić:
- Would you know my name if I saw you in Heaven? Will it be the same if I saw you in Heaven? I must be strong and carry on, cause I know I don't belong here in Heaven... – nucił cicho z zadumą w głosie. Chyba tylko sam Clapton mógł to wykonać bardziej przejmująco...
Przymknęłam oczy. Śpiew Ty’a jak śpiew feniksa pomagał mi pokonać ból.
Opiekun ucichł. Przytulił mnie mocniej.
Milczeliśmy.
Za oknem zaczął padać śnieg.
Rozdział 7 – Koniec grudnia - święta.
Tygert Pennington, jak przystało na prawowitego Amerykanina, zainteresował się świętami Bożego Narodzenia zaraz po Święcie Dziękczynienia.
- Co będzie ze świętami? – spytał pewnego wieczoru Ty.
- A co ma być? Dopiero się skończyły. Fajne to wasze Święto Dziękczynienia. Indyk był przepyszny.
- Miło mi to słyszeć. – Ty wyszczerzył zęby. Indyk to była jego duma i perełka. – Ale ja mówię o Bożym Narodzeniu. Kilka spraw trzeba ustalić. Obchodzimy je w ogóle? Jeśli tak, po polsku czy po amerykańsku? Wiem, że w Polsce świętuje się też Wigilię – jest uroczysta, ale raczej postna kolacja, choinka a pod nią prezenty. Na kolację przygotowuje się na przykład... kluski z makiem, karpia, barszcz z uszkami... A właśnie – co to są uszka? Uszy jakiegoś zwierzęcia? – spytał zafrasowany Ty.
Wybuchnęłam śmiechem.
- Wiesz co to są pierogi? Uszka to takie pierogi w kształcie uszek, nadziane grzybowym farszem w środku. Chociaż różnie bywa, ale w domu dziecka, u Olki i u Pawła zawsze był grzybowy farsz.
- Rozumiem... I dlaczego się śmiejesz?! Dalej, wiem, że w Polsce jest zostawiane przy stole jedno wolne nakrycie, dla niespodziewanego wędrowca, czy coś... Pod obrus trzeba włożyć trochę siana. W Polsce to są dopiero święta, całe trzy dni... – westchnął Ty – U nas jest tylko Boże Narodzenie...
- Kompromis – robimy Wigilię - po polsku oczywiście, a Boże Narodzenie po amerykańsku. – powiedziałam stanowczym głosem.
- Super! Proponowałbym jeszcze jedno... – Ty’owi niebezpiecznie błysnęły oczy – Ty zrobisz Wigilię, a ja Boże Narodzenie. Podzielimy się obowiązkami. Co ty na to? Nie będziemy sobie pomagać. – wyciągnął dłoń, patrząc na mnie wyzywająco.
- Panie Pennington... Sam pan tego chciał... – mocno uścisnęłam dłoń.
- A więc ustalamy zasady gry... – Ty zachichotał niczym szaleniec.
Po krótkiej wymianie zdań ustaliliśmy, że jedyna pomoc to telefony. Ty udostępni mi numery ze swego telefonu, a jeśli mi się uda znaleźć jakieś inne – proszę bardzo, mogę je wykorzystać. Nie zdradzamy swojego menu przeciwnikowi. Ja robię polskie potrawy wigilijne, a Ty amerykańskie bożonarodzeniowe.
***
Zaczął się grudzień. A ja jak przystało na typową Polkę, zaczęłam myśleć o świętach. Muszę przygotować wcześniej kilka potraw - kruche pierniczki, bigos... Oczywiście nawet nie zaczynałam próbować robić tych wszystkich potraw sama! Ty świętami się nie przejmował – zresztą – też mi filozofia – puddingi i znowu jakiś indyk czy szynka! Ja muszę wiele rzeczy zrobić!
Właśnie wróciliśmy od rodziny. Ty w dniu powrotu jest zawsze zmęczony i rozkojarzony – ja zresztą też. Tym razem jednak byłam w znakomitym humorze. Podczas budowy udało mi się porozmawiać z Connie – znaną wśród projektantów miłośniczką wypieków. Roześmiała szczerze i obiecała swoją pomoc. Kiedy wysiedliśmy z autokaru, od razu zaatakowałam:
- Ty, mogę pożyczyć od ciebie twój telefon? No wiesz, kwestia Wigilii... – uśmiechnęłam się niewinnie.
- Bierz co chcesz, ja idę pod prysznic i spać... – Ty zasypiał na stojąco.
- Dzięki! – rzuciłam się do leżącej na stole komórki – Dobranoc!
Pobiegłam do swojego pokoju. Szybko wzięłam prysznic, wskoczyłam pod kołdrę i zaczęłam przeglądać numery Ty’a. Nie wierzyłam własnym oczom! Mam go! Czując wielką tremę, zadzwoniłam pod wybrany numer.
- Tygert? To naprawdę ty?! – mężczyzna nie mógł uwierzyć – Nie dzwoniłeś juz tyle czasu, mogę ci w czymś pomóc?
- To nie Ty. Z tej strony Marta Leśniewska... Pochodzę z Polski, ale Ty...
- A tak, wiem już. Coś się stało?
- Nie. A w zasadzie tak. Potrzebuję pańskiej pomocy! Musze przyznać, że jestem trochę stremowana...
- Czyżbyś oglądała mój program? – mężczyzna wybuchnął śmiechem – Nie przejmuj się, ja tylko tak klnę i wściekam się przed kamerami... Tak naprawdę jestem łagodny jak aniołek. No prawie.
- A... czy mogłabym wiedzieć czy znajduje się pan obecnie w Stanach? Bo nie wiem czy mogę fatygować...
- Możesz. Dla Ty’a i jego znajomych zrobię wszystko. Mów śmiało.
Wyjaśniłam całą sprawę.
- Ten Ty i jego ześwirowane pomysły... Pomogę ci.
- Wielkie dzięki! Pan jest aniołem!
- Bez przesady... Masz swoją komórkę?
- Jasne! To numer... – podyktowałam mu swój numer – Wymyślę jakiś podstęp, żeby Ty’a wygonić z domu, a wtedy pan odwiedzi mnie, dobrze?
- Pewnie! Czuję się zaszczycony, że mogę pomóc. No, to dobranoc!
- Dobranoc i jeszcze raz wielkie dzięki. – rozłączyłam się.
Mój Boże... Czy ja zwariowałam do reszty?! Przed chwilą zadzwoniłam do Gordona Ramsay’a, szaleńca sto razy groźniejszego od Ty’a, faceta znęcającego się nad uczestnikami programu „Hell’s Kitchen”, wymawiającego co drugie słowo na „f” i poprosiłam go o pomoc przy przygotowaniu kolacji wigilijnej... Wybuchnęłam śmiechem.
***
- Cześć Marta. Jestem Gordon Ramsay. – do domu wszedł kucharz – Nie fatygowałaś mnie zbytnio, bo właśnie jestem w Los Angeles.
- Dzień... Dzień dobry panie Ramsay. – przez chwilę nie wiedziałam co powiedzieć. W sumie ten gość w „realu” i z uśmiechem na twarzy wcale nie wygląda groźnie... Ale nie mogę zapominać o tym, co wyprawiał z uczestnikami „Hell’s Kitchen”
- Mówi mi po prostu Ramsay. – machnął ręką.
- Jasne. Dziękuję, że pan... że przyszedłeś.
- Nie ma sprawy. A tak swoją drogą – nie lepiej było zaprosić tego przystojniaczka, Jamie’ego Olivera tylko podstarzałego wariata? – spytał Ramsay.
- Nie mam zielonego pojęcia jak ten cały Jamie gotuje, wolałam sprawdzony towar. – mrugnęłam do niego – Chociaż, szczerze mówiąc, miałam odrobinę wątpliwości dzwoniąc do ciebie. Oglądałam „Hell’s Kitchen”...
- Faktycznie, może czasem się trochę zagalopowałem. – zafrasował się mężczyzna – Ale chciałem z tych amatorów zrobić profesjonalnych kucharzy... Obiecuję, że na ciebie nie będę wrzeszczał, nic z tych rzeczy.
- Anielska cierpliwość? – upewniłam się.
- W stu procentach. – uśmiechnął się.
- W takim razie – zapraszam do kuchni. – ukłoniłam się lekko – Wszystko już czeka.
- A więc co dokładnie mamy zrobić? – spytał Ramsay wiążąc przyniesiony przez siebie fartuch z logo „Hell’s Kitchen”.
Zaczęłam wymieniać. Wszystkie tradycyjnie polskie potrawy wigilijne. Kluski z makiem, bigos, barszcz z uszkami i mnóstwo innych rzeczy.
- O, koleżanko, ale mi zajęcie dowaliłaś... – zaśmiał się kucharz – Sporo pracy. Ale damy sobie radę, nie takie rzeczy się robiło... Ile mamy czasu?
- Tyle ile potrzeba. Connie obiecała, że przechowa Ty’a nawet na tydzień. Już ona i J.J. się nim zajmą... – uśmiechnęłam się złowieszczo – Aha, Ramsay...
- Tak?
- Ty co prawda gotuje nieźle, ale będzie mógł ciebie poprosić o pomoc...
- Nie poprosi. – powiedział stanowczo kucharz.
- Skąd ta pewność? – zdziwiłam się – Ustaliliśmy przecież, że osoby, których sami ubłagamy mogą nam pomóc...
- Kiedyś, jeszcze przed wielką karierą Ty’a w „Domu nie do poznania” i moją w „Hell’s Kitchen” byliśmy przyjaciółmi. On uczył mnie trochę tej całej stolarki, ja jego uczyłem gotować. Mnie to do gustu nie przypadło, a jemu wręcz przeciwnie. Ten jego gulasz... – westchnął Ramsay – Dobry kucharz udoskonala znane mu przepisy. On, kiedy robił gulasz po raz pierwszy, prawie wszystko poprzekręcał. Wtedy jeden jedyny raz powiedziałem, że ugotował coś lepiej ode mnie. – wyszczerzył zęby – Od tamtej pory Ty uważa, że potrafi ugotować wszystko. Mówiąc wprost – zżera go duma i za nic nie poprosiłby mnie o pomoc. Zresztą, nawet gdyby zdarzył się cud i tak bym tego nie zrobił – w końcu ty byłaś pierwsza. – uśmiechnął się ciepło, po czym dziarskim głosem powiedział – No, koniec gadania. Bierzemy się do pracy. Przyznam szczerze, że nigdy nie gotowałem niczego z polskiej kuchni. Za to wiele o niej słyszałem i miałem przyjemność rozmawiać z polskimi kucharzami oraz smakować ich dania. Gratuluję znakomitego Roberta Makłowicza.
- Uwielbiam jego program tak samo jak twój! Chociaż on nie krzyczy na swoich pomocników jeśli takich ma. – zaśmiałam się.
Gawędziliśmy sobie z Ramsayem jak starzy znajomi. Ja robiłam farsz do uszek a on gotował bigos.
- No pokaż to cudo. – Ramsay spróbował odrobinę mojego dzieła kulinarnego.
- I jak? – spytałam z niepokojem – Pierwszy raz to robię więc nie wrzeszcz, ani nie wywal tego na mnie, no i jeśli będzie takie bardzo ohydne to nie mów, że to łajno...
- Kochana! Rzuć tego Penningtona w diabły! Ja wiem, że nie jestem taki sexy jak on, ale naprawdę, nie wyciągaj pochopnych wniosków po gulaszu! Ugotuję ci sto razy lepszy! – wykrzyknął Ramsay.
- Czy to znaczy, że ci smakuje? – ucieszyłam się.
- Niebo w gębie. Palce lizać. Delicje.
- Przesadzasz. – powiedziałam z radością.
- Ani trochę! Jak podrośniesz, to wstąp do nas, do „Hell’s Kitchen”.
- Tego tylko brakowało! Jeszcze nie zwariowałam! – udałam popłoch – Dobra, dobra, zajmij się bigosem, bo jeszcze przypalisz! Co to za łajno! Wyrzuć to Ramsay i zrób następne, goście czekają! – wrzasnęłam z groźną miną.
- Tak jest. – Ramsay skulił się i ze śmiechem podszedł do swojego garnka.
***
- Ramsay, odwaliliśmy kawał dobrej roboty... Wy, w Ameryce, jesteście cudowni! Ty buduje domy w siedem dni, a ty potrafisz przygotować kolację wigilijną w jeden wieczór. Dzięki. Naprawdę wielkie dzięki. Sama nigdy bym tego nie przygotowała tak szybko i tak dobrze...
- Daj spokój. – Ramsay machnął ręką – Lata praktyki. Miło mi, że ci się podoba.
- Ramsay, to arcydzieło! Ty naprawdę fenomenalnie gotujesz! Muszę cię uściskać. – zarzuciłam mu ręce na szyję i krótko przytuliłam.
Ramsay szeroko uśmiechnął się.
- To ja powinienem ci podziękować – w końcu dzięki tobie nareszcie miałem okazję ugotować coś z kuchni polskiej. To naprawdę nie było nic wielkiego.
- No dobra, skoro już sobie nawzajem podziękowaliśmy to możemy już chyba zanosić to do samochodu?
- Jasne.
Zaczęliśmy sprzątać i przykrywać wszystkie garnki, półmiski i talerze. Później zanieśliśmy je do samochodu Ramsay’a. Obiecał on bowiem przechować jedzenie u siebie, aby Ty się na nie przypadkiem nie natknął.
- Kiedy będziesz chciała to odebrać, zadzwoń. Było mi bardzo miło. I dziękuję, że to właśnie mnie obdarzyłaś, no cóż, można powiedzieć, zaufaniem i zaprosiłaś do wspólnego gotowania...
- Ramsay, to ja ci dziękuję! Było super! Do szybkiego zobaczenia!
- Do widzenia. – pożegnał się, uśmiechnął i odjechał.
Sprawdziłam czy wszystko jest na pewno sprzątnięte i pozmywane. Było. Zadzwoniłam więc do Connie:
- Słucham? – usłyszałam w słuchawce męski głos.
- Cześć J.J., tu Marta.
- Dobry wieczór ciociu, miło cię słyszeć! – ucieszył się J.J.
- Ty może już wracać do domu, wszystko gotowe. – poinformowałam.
- Jasne, że możesz nas odwiedzić! Strasznie dawno cię u nas nie było! – o mało nie parsknęłam śmiechem. Mężczyzna świetnie wczuł się w rolę.
- Będę za kwadransik! Pa, kochanie! – powiedziałam słodziutkim głosem.
- Pa, ciociu! – J.J. rozłączył się.
Czyli Ty za chwilę powinien być w domu. Zaraz... Przecież ja w sumie o tym Ramsay’u nic nie wiem, poza tym, że prowadził „Hell’s Kitchen”. Włączyłam laptop, szybko odnalazłam właściwą stronę... Gordon James Ramsay, urodzony ósmego listopada, 1966 roku... No nieźle! Zaprosiłam do domu jeszcze większego szaleńca niż myślałam! I jeszcze do tego karanego szaleńca! Kilka lat temu został zatrzymany za prowadzenie samochodu pod wpływem alkoholu.
- Cześć Młoda! – do domu wszedł Ty.
- Cześć Stary! Dłużej to już nie można było siedzieć, nie? – udawałam zdenerwowaną.
- Przepraszam cię, zagadaliśmy się...
- O ile mi wiadomo telefony istnieją?
- Rozładował mi się. – pokazał wyłączona komórkę.
- Trzeba było użyć ładowarki i mózgu! – wybuchnęłam śmiechem, bo przypomniała mi się dokładnie odwrotna sytuacja, podczas remontu domów Olki i Pawła.
Ty zawtórował.
- Dobra, dobra, żebym ja ci czegoś nie przypomniał! A co tam w Internecie szukasz, gadasz z przyjaciółmi?
Szybko zamknęłam okno z informacjami o Ramsay’u.
- Nie... Tak sobie tylko surfuję bez celu. – skłamałam gładko.
- Aha. Chcesz coś zjeść?
- Dzięki Ty, nie jestem głodna. Wybacz, ja idę do siebie, jestem nieziemsko śpiąca. Dobranoc. – przesłałam mu całusa i weszłam po schodach.
***
Święta były coraz bliżej. Wymienialiśmy z Ramsay’em e-maile – moje potrawy mają się dobrze. Tymczasem pozostał kolejny problem – prezenty. Zadzwoniłam do Michaela:
- Cześć Mike.
- Witaj Marta. Co słychać?
- Czy Ty cię czasem o coś nie prosił? – spytałam na wstępie – O coś związanego ze świętami...
- Nie, nic mi nie wspominał. A coś się stało?
- Tak. Czy mógłbyś wybrać się ze mną na zakupy świąteczne? Bo muszę kupić prezenty, a... jakoś nie chcę sama jeździć.
- Jasne, nie ma sprawy! Kiedy?
- Najlepiej byłoby dziś...
- Przyjadę po ciebie zaraz. Tylko... nie rozumiem...
- Wszystko ci wyjaśnię gdy się spotkamy. I ani słowa Ty’owi. OK, to do zobaczenia.
- Na razie.
Szybko wyjęłam swoje oszczędności. Było tego trochę – Ty co tydzień raczył mnie kieszonkowym. Wystarczy na prezenty dla wszystkich. Zaraz, po kolei... Zrobię listę. Prezenty kupuję: Ty’owi i wszystkim projektantom, Olce i Pawłowi. Myślałam tez o prezencie dla Kassandry. W końcu to był mój pierwszy projekt... Napiszę do niej list i wyślę jej coś.
Usłyszałam jak jakiś samochód parkuje przed naszym domem. Złapałam torbę i zbiegłam na dół.
- Wychodzę! – krzyknęłam i nie czekając na odpowiedź, wybiegłam z domu. Zanim Ty zdążył zareagować już siedziałam w samochodzie Mike’a.
- Cześć Michael! – przywitałam się z uśmiechem – Dzięki za pomoc.
- Nie ma za co Marta. – odpowiedział ciepło – Zdaj się na mnie, pomogę ci wybrać odlotowe prezenty!
- Super! A więc prowadź. – ruszyliśmy.
Pojechaliśmy do Searsa. Mike, który dzięki licznym wizytom wiedział dokładnie gdzie mogę znaleźć najdrobniejszą nawet rzecz, okazał się niezastąpionym pomocnikiem.
- Michael, jesteś wspaniały! Tylko pamiętaj – nie daj się przekupić Ty’owi! – rozkazałam.
- Marta za kogo ty mnie masz?! Chodź, pomogę ci zanieść te siaty... – wysiadł z samochodu.
- Marta, Michael... Gdzie wy byliście?! W Searsie? Co was tam zaniosło, prawie co tydzień tam jeździmy, a dziś mamy wolny dzień przecież! – wykrzyknął Ty na nasz widok.
- Ty, nie twoja sprawa. I zabraniam ci pytać o cokolwiek Martę.
- Ale...
- Żadnych ale! Proszę, Ty, dowiesz się wszystkiego w swoim czasie... – spojrzałam na niego błagalnym wzrokiem.
- Dobra, tylko nie patrz tak na mnie, bo się we mnie poczucie winy odzywa! – powiedział Ty.
Wybuchnęłam śmiechem.
- Chodź Mike, zaniesiemy to do mnie.
Weszliśmy po schodach i zostawiliśmy wszystko w moim pokoju.
- To już wszystko. – Mike położył ostatnią siatkę na łóżko.
- Jesteś boski, wiesz?
- Jasne, że wiem. – wyszczerzył zęby – Było mi bardzo miło. Do zobaczenia!
- Pa Michael! – pożegnałam się.
Do pokoju wszedł Ty.
- Marta, co ty kombinujesz? – spytał mierząc wzrokiem wypchane torby z logo Searsa.
- Tygercie... Święta się zbliżają. Trzeba się przygotować, musiałam najpotrzebniejsze rzeczy kupić. – mrugnęłam do niego.
- A, święta, całkiem zapomniałem. Fakt, wypadałoby coś zrobić. OK, to ja sobie idę. – powiedział beztroskim tonem i oddalił się.
Ja tymczasem wywiesiłam na drzwiach kartkę z napisem „Nie przeszkadzać!!!”, zamknęłam się w pokoju, włączyłam głośno swoją ulubioną muzykę i zaczęłam porządkować prezenty.
Dla Ty’a wybrałam oczywiście nowy megafon do kolekcji – Mike długo zastanawiał się, czy aby Ty takiego nie ma. Udało mi się znaleźć w super błękitnym kolorze z pomarańczowym napisem „Miami beach” na wierzchu. Świetny!
Oprócz tego wypakowałam między innymi: płytę z oryginalnym autografem Stinga (oczywiście dla Eda), ogromną maskotkę Różowej Pantery (dla Paige) czy ogromny album z wszystkimi bohaterami Disneya (dla Eduarda).
***
Dziś Wigilia. Wstałam wcześnie rano, lekko zdenerwowana.
- Dzień dobry i wesołych świąt! – usłyszałam ciepły głos Ty’a.
- Wesołych świąt Ty! – uśmiechnęłam się – Siadaj, zrobię nam śniadanie.
- Super. – usiadł przy stole.
Zaczęłam krzątać się po kuchni. Wreszcie postawiłam przed Ty’em szklankę z sokiem pomarańczowym i talerz z kilkoma sucharami i waflami ryżowymi.
- To... jakiś żart? Co to ma być? – wykrztusił.
- Twoje śniadanie. W Polsce całą Wigilię pości się, a jedynym posiłkiem jest kolacja.
- To będzie długi dzień... – westchnął Ty zabierając się za wafla.
- Aha i dobrze byłoby żebyś siedział w swojej sypialni. Albo gdzieś wyszedł. Chcę ci zrobić niespodziankę. Zaczniemy tak jak należy – kiedy wzejdzie pierwsza gwiazda.
- Mam siedzieć zamknięty w sypialni i głodny tyle czasu?! – wykrzyknął przerażony Ty.
- Aha, faktycznie, tu gwiazdy trochę później wschodzą... Szkoda, że nie mieszkamy na północy Stanów, byłoby idealnie. Zresztą nieważne. Umawiamy się, że zaczniemy o osiemnastej. Do tego czasu zdążę się przygotować.
- Fantastycznie. – westchnął zrezygnowany Ty i pociągnął łyk soku.
***
Zdążyłam już ubrać wielgachną choinkę, wyszorować mieszkanie (po wierzchu, ale liczą się chęci), udekorować podwórko i dom, nakryć do stołu, po raz setny sprawdzić czy o niczym nie zapomniałam... Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi.
- Cześć Marta! – na progu stał Ramsay.
- Dzień dobry Ramsay, miło cię widzieć. Masz wszystko?
- Jasne, że mam. Chodź, pomożesz mi wnosić.
- Tylko zachowuj się cicho – Ty jest w domu. Zamknęłam go w jego sypialni.- wyszczerzyłam zęby. Ramsay parsknął śmiechem.
- Biedny Ty. Mieszkać z taką sadystką...
- Ja ci dam sadystkę! Rusz się lepiej po jedzenie zamiast gadać!
- Rozkaz. – zasalutował Ramsay.
Szybko wnieśliśmy wszystkie garnki do kuchni.
- No, gotowe. Możecie zaczynać świętować. – uśmiechnął się Ramsay – Lecę, nie chcę przeszkadzać.
- Zaczekaj jeszcze chwilę. – powstrzymałam go i poszłam do naszej wielkiej choinki w salonie. Wzięłam jedną z paczek i dałam Ramsay’owi.
- Proszę.
- Marta... Naprawdę nie musiałaś.
- Ale chciałam. Weź to. Z życzeniami wesołych świąt oraz szczęśliwego Nowego Roku.
- Bardzo dziękuję i również życzę wesołych świąt... Cholera, a ja nie pomyślałem o niczym dla ciebie... – zafrasował się Ramsay.
- Ty mi bardzo pomogłeś. To wystarczy.
- Daj spokój. Do widzenia, trzymaj się. I pozdrów ode mnie Ty’a.
- Na pewno pozdrowię. Bywaj Ramsay.
Ramsay wyszedł z domu, a ja zaczęłam szlifować szczegóły.
Kiedy wszystko było gotowe weszłam do pokoju Ty’a.
- OK, wszystko gotowe. Ale zaczekaj. – powstrzymałam go widząc, że chce od razu biec do stołu – Przebierz się. Wigilia to święto, nie będziemy siedzieć przy stole w starych dresach! Włóż jakiś garnitur.
- Jeszcze to? – jęknął Ty. Wyglądał na zmęczonego, głodnego i zdenerwowanego.
- Ty, nie marudź i szybko wkładaj coś eleganckiego!
- Nie cierpię garnituru... – marudził. Wkurzył mnie.
- Świetnie! Więc nie wkładaj niczego, idź do kuchni, weź sobie cokolwiek i zakończmy Wigilię! – wybuchnęłam.
- Marta, nie wkurzaj się już... Przepraszam, już się przebieram. – zreflektował się Ty.
- No. Ja też idę się przebrać. Kiedy skończę, wypuszczę cię. – przekręciłam klucz w zamku i pobiegłam do siebie.
Po około półgodzinie zeszłam na dół. Zapaliłam świece, wyjęłam opłatek i włączyłam żarówki na choince. W końcu poszłam po Ty’a.
- Ile można się ubierać? Ja mam ponad dwadzieścia różnych garniturów i zajęło mi to sześć razy krócej... – ubrany był w czarny garnitur i bordową koszulę.
- Oj, kobietom to zawsze dłużej zajmuje. Teraz zamknij... albo nie. – zauważyłam bandaż leżący na nocnej szafce. Przewiązałam mu oczy.
- Złap mnie za rękę i chodź. – chwyciłam wielką łapę Ty’a. Poprowadziłam go powoli do salonu czując jak serce we mnie rośnie. Zdjęłam opaskę.
- Wow... Marta... – szepnął tylko na widok suto zastawionych półmisków i wystroju pokoju.
- Chodź. Na początku, jak nakazuje tradycja, trzeba przeczytać fragment Pisma Świętego o narodzeniu Jezusa... Czytaj. – podałam mu książkę.
- Ja? – zdziwił się.
- A czemu nie? Masz, czytaj. Odtąd.
Ty odchrząknął i zaczął:
- „W owym czasie wyszło rozporządzenie Cezara Augusta, żeby przeprowadzić spis ludności w całym państwie...” – czytał mocnym głosem – „...owinęła je w pieluszki i położyła w żłobie, gdyż nie było dla nich miejsca w gospodzie.” Koniec.
- Świetnie. W Polsce zawsze, bez względu na wszystko, ludzie muszą podzielić się opłatkiem. Składają sobie wtedy życzenia. Proszę. Odłam sobie kawałek. – podałam mu cienką karteczkę.
Ty niepewnym ruchem odłamał kawałeczek opłatka.
- Życzę ci... życzę ci... – plątał się. Widać było, że chciałby życzyć jak najwięcej i jak najlepiej, ale nie wie jak to wyrazić w słowach. Uśmiechnęłam się.
- Nic nie mów. Życzę ci tego samego. – Ty otworzył usta, ale zamknął je i przytulił mnie.
- No a teraz... częstuj się. – wskazałam na talerze i usiadłam przy stole. Ty usiadł naprzeciwko mnie. Zaczęliśmy kolację.
- Marta... Ty to sama zrobiłaś? – spytał z niedowierzaniem.
- Częściowo. Sama nigdy bym tego nie zrobiła. Ktoś mi pomógł.
- Kto? – spytał Ty z pełnymi ustami.
- Najpierw przełknij, bo się zakrztusisz... Moim pomocnikiem był... Gordon James Ramsay.
- Słucham?! Ramsay?!
- Znalazłam jego numer w twoim telefonie... Przecież powiedziałeś, że możemy korzystać z kontaktów.
- Nie no, młoda, moje uznanie! Nie bałaś się zaprosić do domu tego szaleńca? – Ty wybuchnął śmiechem.
- Odezwał się flegmatyczny młodzieniec. – burknęłam – Dobra, mimo wszystko dziekuję za uznanie – starałam się jak mogłam.
- To widać. – Ty wytarł usta serwetką.
- Ty? Dzięki. Te święta dopiero się zaczęły a już są cudowne.
- Nie ma sprawy Marta, ja też ci dziękuję... Gdyby nie ty, nigdy nie poznałbym wspaniałej rzeczy jaką jest bigosik! – wpadł w swój żartobliwy ton Ty i mrugnął do mnie – To wspaniałe święta, a, jak powiedziałaś, dopiero się zaczęły...
Rozdział 8 – Koniec stycznia.
Siedziałam w pokoju na swoim ogromnym parapecie i tuliłam do siebie poduchę. Rozmyślałam. Minęło już tyle czasu... Pół roku – dokładnie pół roku... A ja nadal nie mogłam uwierzyć we własne szczęście. Dziwne, nie? Powinnam się juz przyzwyczaić, że mam wielką i kochającą się rodzinę – rodzinę projektantów, że mieszkam z diablo przystojnym a przy okazji troskliwym i czułym Ty’em Penningtonem, że stałam się członkiem ekipy mojego ulubionego programu i odmieniam ludzkie życia, że wreszcie mam dom, o jakim zawsze marzyłam...
- Można? Nie przeszkadzam? – Ty jak zwykle nieśmiało zajrzał do pokoju.
- No jasne, wchodź. – odwróciłam się do niego i uśmiechnęłam – Wiesz, że dziś jest dokładnie pół roku, odkąd zabrałeś mnie z Polski? Jak to szybko minęło...
- Prawda? Jak ci się podoba życie z szaleńcem z ADHD? – gruchnęliśmy śmiechem.
- Wciąż nie mogę uwierzyć we własne szczęście. Jest cudownie. Dzięki za wszystko...
- Daj spokój. – machnął ręką – Marta... Musimy poważnie porozmawiać.
- Dobrze, ale o czym?
- O przeszłości. I o teraźniejszości. – Ty wyraźnie był onieśmielony. Na twarz wystąpiły mu czerwone rumieńce i uciekał wzrokiem gdzieś w bok.
- Nie wiem jak zacząć. – wyznał – Jestem świadomy, że kiedy powiem ci wszystko, co mam ci do opowiedzenia, możesz mnie znienawidzić, masz prawo. Ale proszę tylko o jedno – zaczekaj z reakcją aż skończę. Aż wszystko usłyszysz... i przeczytasz... Dobrze? Obiecasz?
- Oczywiście. Mów o co chodzi. – coś we mnie drgnęło. Taki głos Ty’a – na wpół błagalny i pokorny, nie wróżył nic dobrego. Mężczyzna westchnął i usiadł na moim łóżku. Wyciągnął coś z wielkiej kieszeni swej bluzy. Jakiś zeszyt. Ale nie otworzył go, trzymał tylko na kolanach. Widać było, że ciężko mu zacząć. Zeskoczyłam z parapetu i usiadłam obok niego. Postanowiłam nie ponaglać go, zaczekać.
- Dobra, juz zaczynam. I tak jestem tchórzem, że nie przyznałem się wcześniej. Marta... To przeze mnie męczyłaś się prawie piętnaście lat w domu dziecka. To moja wina.
- Co ty mówisz? Co to znaczy? – zatkało mnie. Czy on jest w stanie upojenia? Nie, wygląda normalnie, tylko smutniej...
- To prawda. Pewnie zastanawiasz się czym jest ten zeszyt. To mój stary pamiętnik. Nie myślałaś, że ktoś taki jak ja prowadzi pamiętnik? – uśmiechnął się lekko – Nikt o nim nie wie. Z niego dowiesz się wszystkiego dokładnie, bo nie chcę czegoś przeoczyć.
Otworzył notes. Podał mi go.
- Czytaj. Po cichu. Teraz. Tę notatkę. Kiedy skończysz, powiedz.
Przysunęłam notes do oczu. Zaczęłam cicho czytać.
„... Dziś zrobiłem ostateczne badania. Moje najgorsze obawy potwierdziły się – nie mogę mieć dzieci. Kiedy wyszedłem z wynikiem, zdecydowałem, że odczytam go dopiero w domu. Nie mogłem uwierzyć. Zdenerwowany, zmiąłem papier i wyszedłem na zewnątrz.
Był już wieczór. Z mojego ogródka widać było fantastyczny zachód słońca. Wyobraziłem sobie gromadkę dzieci, dwójkę, może trójkę, jak ganiają się i bawią na placu zabaw, który sam im zrobiłem. Poczułem napływające do oczu łzy.
Widzowie uważają mnie pewnie za jakiegoś twardziela – rzadko kiedy się rozklejam. Nic bardziej mylnego. Kiedy oglądam te wszystkie filmy, a szczególnie te, w których dzieje się jakaś krzywda dzieciakom, nawet nie wiedza jak mi serce pęka...
Tymczasem po policzku spłynęła mi wielka kropla. Zadzwoniłem do osoby, która w takim momencie jako jedyna, zrozumiałaby mnie.
Zadzwoniłem do Paula. (...)
)Paul DiMeo, facet z dobrotliwym uśmiechem na twarzy i oczami, które mają w sobie coś magicznego.( – tak opisała go moja znajoma.
Paul ma trójkę dzieci. Ale wziął je z sierocińca. Dwie dziewczynki i chłopiec. (...)
Wszystko w życiu musi mieć swój pierwszy raz. Pierwsze urodziny, pierwsze Święto Dziękczynienia, pierwszy dom wybudowany jakiejś rodzinie...
Pierwszy raz kompletnie straciłem nad sobą panowanie. Kiedy zobaczyłem Paula po prostu nie mogłem wytrzymać... Kompletnie się rozkleiłem. Wpuściłem go do domu, a sam usiadłem na sofie stojącej obok i zatopiłem twarz w dłoniach. Łkałem jak nigdy. Nawet w dzieciństwie nie miałem takiego wybuchu emocji... Ojciec zawsze powtarzał mi: „Tygert, pamiętaj! Nie możesz dać się złamać! Nie okazuj żadnych emocji, zatnij zęby i jedź dalej!” Pamiętałem o tym.
Do dzisiaj. Dziś coś we mnie pękło. Tak jakbym miał wypłakać zapas łez, który zbierał mi się przez ponad czterdzieści lat.
Usłyszałem, że Paul gdzieś idzie. Podszedł do szafki, wziął zmiętą kulkę z wynikiem badań, rozprostował ją. Czytał.
Siadł obok mnie. Bez słów. Czasem słowa są naprawdę zbędne. A ja nie miałem nikogo, żeby pomilczeć i, tym bardziej, wypłakać się. (...) Łkałem rozpaczliwie w ramię przyjaciela. Nie mogłem pogodzić się z bólem, z beznadziejnością sytuacji. Paul wiedział co przeżywam, sam też przecież przechodził przez takie piekło. Objął mnie tylko i nic nie mówił. Byłem prawie pewien, że też kapią mu łzy. To bardzo empatyczny gość, zawsze przejmuje emocje od innych... Ale chyba nic mi tak nie pomogło, jak przerwanie tej bariery, jak to gorące wypłakanie się. Nigdy tego nie zapomnę...”
Miałam również miałam łzy w oczach. Spojrzałam na opiekuna.
- Ty... To straszne... Ale jaki to ma związek z tym co mi powiedziałeś, z tym, że mogę cię znienawidzić? – spytałam szeptem. Nawiasem mówiąc, on ma świetny styl pisania, muszę mu kiedyś podsunąć pomysł, żeby napisał jakąś normalną książkę, a nie o jakichś budowniczych głupotach.
- Zaraz zrozumiesz. Teraz jednak, pójdźmy dalej. Jakiś miesiąc, półtora miesiąca później... – otworzył zeszyt na ostatnich stronach - Czytaj to już do końca. Ale proszę, nie przerywaj, doczytaj do końca...
„Dziś miałem zwykły dzień, ale za to z niezwykłą, wręcz niewyobrażalną puentą...
Wracałem do domu ze spotkania z przyjaciółmi. Lubiliśmy czasem spotkać się przy kawie (Ed przy herbacie) i pogadać. Zauważyłem – coś leżało przy drzwiach. To był jakiś pakunek, chyba jakaś paczka. Pochyliłem się. To był koszyk przykryty małym, błękitnym kocykiem. Ciekawy, co znajdę w środku odchyliłem nakrycie. O mało nie zemdlałem...
W środku było dziecko. Dziewczynka, ciemne włosy związane z dwa małe kucyki, spała mocno, ssąc kciuk. Co miałem robić? Maksymalnie zaskoczony wziąłem koszyk i wzniosłem do domu, nie zostawię przecież dziecka na dworze. Postawiłem na stole w kuchni. Nagle cos zauważyłem – z drugiej strony wystawał jakiś papier. Wziąłem go. To był list. )Panie Pennington, jestem chora, nie mam rodziny. Pochodzę z Polski. Umieram. Niech pan zaopiekuje się Martą. Ma dwa lata. Wiem, że pan się nią dobrze zajmie, bo ma Pan wielkie serce, którego mi niestety coraz bardziej brakuje. Proszę, niech Pan się nią zaopiekuje...
K. Leśniewska
PS. Jeśli czyta Pan ten list, to znaczy, że nie ma mnie już na tym świecie. To nie jest żart. Jeśli nie wierzy Pan, proszę przyjść na najbliższy cmentarz i odnaleźć mój grób. Zaraz obok bramy głównej, po lewej stronie. Jeśli chce pan wyjaśnień – proszę zadzwonić pod ten numer...(
Zakręciło mi się w głowie. Co? Czy to jakiś żart?! Ja miałbym zajmować się małym dzieckiem? Z jednej strony cieszyłem się cholernie, los spłatał mi figla, ale zaledwie miesiąc później się zrekompensował. Tak chciałem mieć dziecko... Ale z drugiej strony... Nie mogę zrezygnować z pracy... Nienawidzę się za to, ale już to zrozumiałem... Nie mogę. (...)
Leżę w łóżku i rozmyślam. Na razie otuliłem Martę i położyłem ją w łóżku w salonie. Nie mogę zasnąć. Poszedłem do niej. Siedziałem przy niej jak głupi patrzyłem jak śpi. I ogarniała mnie powoli rozpacz. Chcę pomóc temu dziecku, ale... Zupełnie nie wiem jak. Tu nie wystarczy wykonanie kilku telefonów, załatwienie ekipy... Wziąłem małą na ręce i ostrożnie zaniosłem do swojego łóżka. Położyłem się obok niej. Leżałem w głową podpartą na ręce i patrzyłem na to małe cudo. Nagle, Marta przekręciła się w moją stronę. Wyczuwając ciepłe ciało, spragniona rodzicielskiego dotyku, przysunęła się bliżej mnie, wyciągnęła małe rączki i... przytuliła się od mnie. Pełna zaufania i zwykłego, dziecięcego pragnienia miłości... zaczą
Jeszcze nie dokonca, ale te opowiadanie ma to cos w sobie, FEEEEENTASTIK, GRATULACJIE, A KIEDY NASTEPNE ? =]
Fretkaa wiesz juz co ja sadzę o tym opowiadaniu... ale powtórze jeszcze raz jest świetnie i please nie marnuj swojego talentu tylko pisz dalej... a wierze że kiedyś zostaniesz pisarką i wydasz jakąś książkę która sprzeda sie w nakładzie co najmniej 2mln egzemplarzy....:)
acha i jeszcze jedno pytanie (takie same jakn Ty Brick'a) KIEDY NASTĘPNE?!!!
Zgadzam się: boskie!! Na żadnym opowiadaniu nie płakałam: tylko na twoim... Masz talent, w końcu nie nad każdą lekturą się płacze, nie? :) Czekam na next!
I dzięki temu opowiadaniu mam takiego powera, że moge sama domu ludziom stawiać! Serio: tak się czuję!
:*
Jak dawno mnie tu nie było.. ech! Piekne opowiadanko, czyta sie bardzo miło i szybko. Niestety nie bede mogła ogldaca EMHE poniewaz mam zbiorki do 14-15.. niestety! No, ale mam nadzieje, ze wejde na forum i mnie ktos poinformuje jaka była rodzina ;) Pozdrawiam :*
Fretka jak juz Ci mówiłam przeczytam opowiadanie dopiero w weekend. Jestem pewna że jest wspaniałe. Ja moje umiesczzę jutro. Narazie trzydzieści pare stron. Rok szkolny się kłania.....KUrcze i tu zabrakło mi słów.....chciałam powiedzieć coś mądrego, ale jestem w dołku psyhicznym i mówienie mądrych rzeczy w takim stanie mi nie wychodzi dlatego
Pozdrawiam
Kicek
Fretkaa, jak mi jeszcze raz powiesz, że Twoje opowiadanie jest nie za fajne, to się chyba do Ciebie przejadę i nie wiem, co zrobię xD
To jest... BOSKIE! :D:D:D Powinno stać się obowiązkową szkolną lekturą! Może "młodzież" by sobie coś uświadomiła...
Jejuuu! Pisz! Pisz dalej! :D:D:D Tylko nie publikuj tego tutaj tylko w Księgarni! A nóż, widelec, Ty kupiłby Twoją książkę i odwiedził autorkę :D W naszych czasach nie ma rzeczy niemożliwych! No bo... czy 100 lat temu komuś do głowy by przyszło, że w roku 2006 osoby z różnych krańców Polski i nietylko będą mogli się porozumieć w mgnieniu oka? Czy 100 lat temu ktokolwiek pomyślał, że dom będzie się stawiać w tydzień? NIE! I to jest największą moją motywacją! Ludzie dążą do swoich celów i realizują je! I to dzięki ludziom, którzy marzyli o niemożliwym mamy internet, wodę, gaz, prąd...
Bo jak śpiewała Anita Lipnicka
Wszystko się może zdarzyć
Gdy głowa pełna marzeń
Gdy tylko czegoś pragniesz
Gdy bardzo chcesz o, o...
wszytsko się może zdarzyć
gdy serce pełne wiary
gdy tylko czegoś pragniesz,
gdy bardzo chcesz o.o..
wszytsko może zdarzyć się
I TO jest mój hymn ;)
PS. Zazdroszczę Marcie rodziny :D
PS.2. To wreszcie jakie jest nasze LOGO?
Pozdrawiam!
Paige
Ja...ja...płakałam jak przeczytałam tą powieść. Wysunęłam z niego równiez wnioski.
Stwierdziłam, że nie pokaże Wam mojego opowiadania, bo jest tysiąc razy gorsze od tego.
Stwirdziłam też, że kończe z pisaniem opowiadań, bo tego nie potrafię! Moje powieści nie mają takiego pięknego klimatu.
Dlatego kończe z tym! Muszę o tym zapomnieć!
Pozdrawiam
Kicek
KICEK, POGIĘŁO CIĘ!!!!!!!!!!!!!???????? jak będziesz na gg to masz u mnie solidny opieprz... Sama nie stwierdzisz, że "jest tysiąc razy gorsze od tego"... Nie kończ z tym...
Moim zdaniem nie ma spolszczenia imienia Tygert ale jeszcze spróbuje gdzieś poszukać... może akurat będzie...
Niestety Fretka postanowiła. Nie nadaję się do tego! Kończę z tym. Kocham picać opowiadania, ale co mi po tym jak sa denne?
Niestety Fretka, postanowiłam. Nie nadaję się do tego! Dlatego kończę z tym. Kocham pisać, ale co mi po tym jak sie do tego nie nadaje. Nie umywam się do Ciebie przyjaciólko. Ale zostaje w waszej ekipie, oczywiście jesli mogę, ale co do pisania nie zmieniam zdania.
Pozdrawiam
(rozerwany) Kicek
Jak tak bardzo chcesz to wstawię:( Ale na prawdę nie ma po co.
1. Sharp – Gwiazdor – Ojciec
- Cześć! Jestem Ty Pennington! Zapraszam na budowę!
- Znowu oglądasz tą chałę! – Wrzeszczała mama wbiegając do pokoju.
- To nie jest chała! Ci ludzie pomagają biednym rodzinom, które spotkały okropne nieszczęścia! – Odpowiedziałem
- Ty! Ty jeszcze w to wierzysz?! To wszystko jest na podstawie scenariusza! Oni pomagają tym ludziom tylko dla kasy! Wiesz, jakie miliony płaca im za jeden odcinek?!
- Ty nic nie rozumiesz! – Krzyczałem – Ci ludzie pomagają rodzinom wyłącznie z własnej woli i z dobrego serca! – Zakończyłem wybiegając na górę
- Zamknij się w swoim pokoju i nie wychodź do póki Ci nie pozwolę! – Zdążyła wrzasnąć jeszcze mama.
Zamknąłem drzwi na klucz.
- Nie będzie mi mówić, co mam robić! Ona jest tylko moją matką z adopcji! – Pomyślałem sobie wyjmując z tajnej skrytki mój ulubiony plakat.
Uważnie go oglądałem. Ty jak zwykle – rozpromieniony, Preston i Paul – szczęśliwe oczy, Paiże oczywiście na różowo, a Connie uśmiechnięta od ucha do ucha. Kilkanaście razy przeczytałem napis na plakacie.
- Extreme Makeover Home Edition – mówiłem sobie w duchu – ten program otworzył mi oczy na biedę i potrzeby innych ludzi. Nauczył mnie współczucia i miłości…
Nie dokończyłem myśli, ponieważ do moich drzwi zaczęła pukać mama.
- Ty, otwórz! Musimy porozmawiać!
- Coś musiało się stać! Zawsze tak zaczyna jak dzieje się coś złego – pomyślałem
- Usiądź Ty! Mam dla Ciebie bardzo ważną wiadomość.
Słuchałem z zaciekawieniem.
- Twój tata z adopcji nie żyje. Zadzwoniła do mnie policja i powiedziała, że zadźgał go diler za nie uregulowanie rachunków – dokończyła mama i wyszła z pokoju.
Ja zamknąłem za nią drzwi i rzuciłem się na łóżko.
- Wiedziałem, że tak będzie! – Wrzeszczałem w myślach – Mówili, że chcą tylko spróbować, ale ja wiedziałem, że to się tak skończy!
Chwyciłem mój ukochany plakat i…nagle mnie olśniło. Zrozumiałem, co jest dla mnie w życiu najważniejsze. Uświadomiłem sobie, dlaczego tak uwielbiam patrzeć na Extreme Makeover Home Edition. Pojąłem, że najważniejszą rzeczą dla mnie jest pomaganie innym ludziom. Wiem jak to jest być niekochanym, niezrozumianym. Moja prawdziwa mama porzuciła mnie, ponieważ rozstała się z tatą i nie miała siły mnie wychowywać. Nie wiem, kto jest moim tatą…i to będzie jeden z moich dwóch celów. Chcę odnaleźć mojego ojca, spotkać się z Ty’em Pennington’em i opowiedzieć mu moją historię.
Spakowałem do plecaka kilka koszuli, koszulek, ulubione jeansy oraz co najważniejsze mój ukochany plakat. Po cichu wymknąłem się na dół. Mama, jak co noc zasnęła w fotelu przed telewizorem. Zajrzałem jej do portfela…no tak ostatni tysiąc na towar. Wziąłem i wymknąłem się z domu. Pierwsze, co zrobiłem to udałem się do urzędu. Była godzina dziewiętnasta, więc był jeszcze otwarty. Podszedłem do jedynego okienka i nieśmiało zacząłem:
- Dobry wieczór. Gdzie mogę znaleźć mojego tatę?
- A jak tata ma na imię? – Zapytał gość przy okienku
- Właśnie o to chodzi, że nie wiem. Chciałbym go odszukać. Zostałem adoptowany do patologicznej rodziny. Ojciec został dzisiaj zadźgany, a matka mnie nie rozumie, więc uciekłem z domu.
-, Ale informacje o Twoim ojcu są utajnione. – Odpowiedział facet
W tym momencie wyjąłem portfel i zapytałem:
- A co Pan powie na osiemset złotych?
- Za taka sumkę to wyjawię Ci tylko jego nazwisko. – Odpowiedział
- Więcej nie mam, więc to musi mi wystarczyć – rzekłem zdołowany
- Twoje imię i nazwisko poproszę.
- Ty…to znaczy Tomasz, Tomasz Sharp.
- Ah, widzę, że jesteś fanem programu,,Dom nie do poznania”
- Tak to moje całe życie.
- Mam! Twój ojciec ma na nazwisko…Sharp. Masz nazwisko po nim!
- Dziękuję Panu, ale dalej nic nie wiem…- odpowiedziałem smutny
Podziękowałem i zrezygnowany ruszyłem na lotnisko. Kupiłem bilet za sto sześćdziesiąt złotych na samolot do Los Angeles na godzinę, 21:45 więc miałem jeszcze nie całą godzinę. Poszedłem do kantoru wymienić ostatnie czterdzieści złotych.
- Dzień dobry! Chciałbym wymienić te pieniądze na dolary.
- Dużo ich nie wyjdzie.
- Nie szkodzi i tak pieniądze nie są mi już potrzebne.
- Proszę bardzo.
- Dziękuję, do widzenia.
Stwierdziłem, że zostało mi jedynie dwanaście dolarów. Położyłem się na krześle koło wejścia na strefę bezcłową i zasnąłem. Kiedy wstałem akurat zaczęła się odprawa do mojego lotu? Odprawa wyszła mi bez problemu oprócz tego, że gościu w okienku dziwnie się na mnie patrzył i zapytał:
- Jesteś sam?
- Tak, a co? Mama wysłała mnie do wujka.
- Aha, to proszę przejdź
Pobiegłem ile sił w nogach do ubikacji. Usiadłem w kacie, wyciągnąłem mój plakat i znowu począłem go oglądać,,Dla Was wszystko” pomyślałem i ruszyłem do autobusu, który miał mnie zabrać na pokład statku. Bałem się, bo to był mój pierwszy lot. Wchodząc na pokład poczułem, ze nogi robią mi się jak z waty.
- Nie bój się chłopcze. – Usłyszałem – śmiało, wchodź. Usiądź tu z przodu. Jeśli tylko coś Ci będzie powiedz mi nie krępuj się. Usiadłem po prawej stronie jak to zawsze robi Preston i Paul. Okazało się, że tamte uwagi przesyłał do mnie steward. Ucieszyłem się, iż nareszcie poznałem jakiegoś dobrego człowieka. Podczas lotu bardzo zachciało mi się pić i jeść. Wydałem ostatnie pieniądze na butelkę wody mineralnej i bułkę z mortadelą i pomidorem. Nie było to pierwszej klasy jedzenie, ale przynajmniej mój brzuch nie był już pusty. Podróż samolotem była dla mnie bardzo męcząca, dlatego zaraz po wylądowaniu resztką sił dotarłem do parku w środku Los Angeles. Położyłem się na pierwszej lepszej ławce i zasnąłem.
O godzinie szóstej rano obudził mnie jakiś koleś. Nie wiem, kto to był, ale powiedział do mnie:
- Wielbicielu, Extreme Makeover Home Edition wstawaj! Szkoda dnia!
I wsadził mi do ręki bagietkę. Nie wiem, kto to był, bo nie chciało mi się otworzyć oczu, ale byłem okropnie głodny, więc kiedy tylko nieznajomy odszedł zabrałem się do spożywania podarunku. Kiedy już się najadłem postanowiłem spełnić swoje marzenia i zacząć szukać projektantów? Pytałem przechodniów, ale żaden z nich nie wiedział, a jak znalazł się jakiś to mówił, że mu nie wolno rozpowiadać. Byłem zrezygnowany. Postanowiłem przejść się i pooglądać okolicę. Minąłem posąg łabędzia i..Dzień stał się dniem dobrym. Zobaczyłem Prestona. Stał na ścieżce i podlewał trawę. Podbiegłem do płotu i nieśmiało zacząłem:
- Dzień dobry Panie Preston.
Preston spojrzał na mnie uważnie,,,przeskanował” mnie od stóp do głów się i wesoło odpowiedział:
- Witaj chłopcze! Jak Ci na imię i co Cię tu sprowadza?
- Jestem Ty…to znaczy Tomek, ale wszyscy mówią na mnie Ty, ponieważ moim idolem jest Ty Pennington. Jestem tu, aby poprosić Pana i całą resztę ekipy o autografy.
- Rozumiem. Bardzo mi miło, a powiedz skąd jesteś?
- Jestem z Polski.
- Przebyłeś tak długa drogę, aby nas znaleźć?
- Tak, ponieważ u mnie w domu i tak nie miałbym udanego życia. Trafiłem do patologicznej rodziny i …
-, Ale jak to trafiłeś?
- Normalnie. Matka oddała mnie do domu dziecka, ponieważ rozstała się z ojcem, a sama nie chciała mnie wychowywać. Ważniejsza była dla niej kariera. Potem trafiłem do rodziny ćpunów. Ojciec z adopcji zmarł dwa dni temu. Matka mnie nie kochała, nie rozumiała mojej miłości do pomagania ludziom. Postanowiłem odnaleźć mojego prawdziwego ojca, ponieważ wiem, że matka nie żyje. Udałem się do urzędu, a tam powiedzieli mi, że ojciec ma na nazwisko Sharp, a imienia mi nie ujawnią, bo sam ojciec sobie nie życzył. Postanowiłem więc spełnić moje drugie marzenie, czyli odnaleźć Was wszystkich. Mam jeszcze jedno marzenie, ale ono jest nie możliwe do spełnienia, a mianowicie chciałabym się spotkać z zespołem Pet Shop Boys.
- Jesteś niesamowity! Chciałbym mieć takiego syna! A co do marzenia z Pet Shop Boys’ami to czemu nie? Postaram się coś zdziałać w tym kierunku. Może byś się zatrzymał u mnie? Dziś odpoczniesz, a jutro Cię obwiozę po projektantach. Może Ty wymyśli coś jeszcze. Zresztą zobaczymy! Na razie zostaniesz u mnie!
- Dobra! Dziękuję za propozycję!
Preston wprowadził mnie do domu i pokazał pokój, w którym miałem się zatrzymać.
- Ale tu pięknie! – zachwalałem - Chciałbym tak mieszkać
- Chodź do kuchni. Na pewno jesteś głodny
- Jak wilk! Dzisiaj jadłem tylko bagietkę, którą jakiś koleś mi podarował jak spałem na ławce w parku.
- To byłem ja!
- Niesamowite! Co za zbieg okoliczności!
- Dziś na śniadanie robie jajecznicę. Może być?
- Oczywiście! Uwielbiam jajecznicę.
Zjadłem w ekspresowym tempie .
- Preston, jesteś niesamowitym kucharzem! Jajecznica była przepyszna!
- Dzięki! Jeśli tylko jesteś zmęczony to idź się połóż i prześpij.
- Dzięki za wszystko! – powiedziałem i udałem się do pokoju.
Łóżko było takie miękkie. Szybko zasnąłem.
- Hej, Michael! Dzwonie do Ciebie, ponieważ mam problem. Chyba go odnalazłem!
- Hej, Preston! Nie wiem kogo, ale już do Ciebie jadę. Opowiesz mi wszystko na miejscu.
- Dobra, czekam z niecierpliwością, na razie.
- No, Preston już jestem. Mów o co chodzi.
- Sam zobacz – powiedziałem, wyciągając fotografie mojego syna.
- Kto to jest? – zapytał zdziwiony Mike
- To jest mój syn – odpowiedziałem – Maggie zaszła w ciążę i urodziła mi syna. Dała mi jego zdjęcie. Miał na nim chyba pięć lat. Potem postanowiliśmy odpocząć od siebie, a ona zabrała syna – Tomka. Chłopiec ma moje nazwisko. Potem Maggie oddała go do domu dziecka, a sama zmarła. Szukałem go przez dwa lata, ale bez skutku. Teraz chyba go znalazłem, albo raczej to on odnalazł mnie. – zakończyłem otwierając drzwi do pokoju, w którym spał Tomek
- Preston! On jest tak podobny do Ciebie! Te same włosy! Odnalazłeś go! – powiedział Mike i szczerze mnie uściskał.
- Może Ty się zgodzi wkręcić go do programu – zapytałem
- Trzeba go zapytać. Jutro kręcimy nowy odcinek. Weź go ze sobą. Nazarze mu nie mów, że jesteś jego ojcem. To może go zszokować.
- Okej. Dzięki Mike! Bardzo mi pomogłeś, przyjacielu!
- Nie ma za co! Teraz muszę spadać. Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia przed jutrzejszym odcinkiem. Na razie i nie zapomnij wziąć ze sobą chłopca!
- Na razie! Oczywiście, że nie zapomnę! Teraz, kiedy go odnalazłem moje życie się diametralnie poprawi. Jeszcze raz dzięki za wszystko!
- Ty! Ty! Nie uciekaj przede mną! - krzyczałem
- Dam Ci autograf jak mnie złapiesz! Biegnij Tomek! Biegnij!
Ty zniknął za zakrętem. Ja biegłem dalej. Nagle przede mną pojawiła się gigantyczna przepaść. Zacząłem spadać. Spadałem, spadałem, spadałem….
Wylądowałem na dużym polu. Podniosłem się i zacząłem biegać w kółko krzycząc raz po raz ,,Jestem debilem”, aż w końcu dobiłem do muru. Ni stąd ni z owąt znowu zacząłem spadać….spadać….
Wyobrażacie sobie, że spałem prawie całą dobę! Obudziłem się o czwartej rano. Byłem spocony i przerażony, ale tez bardzo wypoczęty. W pierwszej kolejności udałem się do łazienki - poranna toaleta. Potem ubrałem się w moje ulubione jeansy, T-shirt i ulubioną koszulę w brązowe liście. Następnie jak co dzień usiadłem na łóżku i oglądałem mój ukochany plakat.
- Ci ludzie harują w pocie czoła siedem dni na okrągło, a i tak są szczęśliwi - pomyślałem - Rozumiem ich! Też bym taki był!
Nagle ku mojemu zdziwieniu do pokoju wszedł Preston. Chciałem schowac plakat, ale nie zdążyłem.
- Hej Tomek! Co tam chowasz?
- Nic nie chowam. To plakat. Biorę z niego siłę do dalszego działania.
- Rozumiem Cię. Jak Ci się spało?
- Bardzo dobrze, nie licząc koszmaru, który mi się przyśnił. Powiedz mi Preston. Jest piąta rano, czemu jeszcze nie śpisz?
- Zapomniałem Ci powiedzieć. Dziś kręcimy następny odcinek remontu ekstremalnego. Spakuj ciuchy do plecaka i chodź na śniadanie. Wyjeżdżamy zaraz jak zjesz. Jeszcze musimy wpaść na chwilkę do Ty’a.
- Okej, już idę jeść.
Na śniadanie były pyszne kanapki.
- Preston, śniadanie było przepyszne!
- Dzięki! Wsiadaj do samochodu! Czas jechać!
Początek podróży był milczący. W końcu odezwałem się:
- Moim marzeniem było dostać autografy od całej ekipy. Nawet nie wyobrażałem sobie, że kiedykolwiek będę z Wami na planie EMHE.
- No, jesteśmy na miejscu.
Preston zatrzymał wóz, wysiadł, podszedł do mnie i powiedział:
- Marzenia się spełniają, nawet te najskrytsze. Niedługo się przekonasz.
Nie rozumiałem o co mu chodzi, ale uściskałem go najmocniej jak potrafiłem, a potem ruszyliśmy do drzwi Ty’a. Preston zadzwonił. Serce mocno mi waliło. Nie mogłem doczekać się tej chwili kiedy zobaczę Ty’a na żywo. Pennington otworzył drzwi.
- Witaj Preston! Co Cię do mnie sprowadza?
- Witaj Ty! Mam do Ciebie sprawę, a właściwie prośbę.
- To może wejdziecie - powiedział Ty spoglądając na mnie - A kto to jest? - zapytał
- To jest właśnie ta sprawa - odpowiedział Preston
- Jestem Tomek Sharp - wtrąciłem
Kiedy Ty usłyszał moje nazwisko trochę go zatkało, ale szybko wpuścił nas do domu.
- Tomek zostań tu. Musze pogadać z Ty’em.
- Nie ma sprawy - odpowiedziałem i usiadłem na taborecie - bardzo wygodnym taborecie - Poczekam tu i pooglądam wnętrza - oznajmiłem
Preston odszedł głaszcząc mnie po głowie.
- Słuchaj Ty - zacząłem - jest taka sprawa
- Wal śmiało
- Bo, odnalazłem mojego syna. Szukałem go przez dwa lata, on szukał mnie w tym roku. Doszedł tylko do tego, że jego ojciec ma na nazwisko Sharp. Nic więcej.
- Czy to ten chłopiec, który z Tobą przyjechał?
- Tak, to on nazywa się Tomek Sharp. Przyjechał tu z Polski.
- A po co przebył tak długa drogę?
- Chciał odnaleźć nasza ekipę, poznać nas i zebrać autografy. To jest jego marzenie. Uciekł z domu, bo tam matka z adopcji go nie rozumiała. Nie rozumiała jego miłości do pomagania potrzebującym ludziom. On sam w ciągu tych dwunastu lat przeszedł bardzo dużo. Chciałbym mu to wynagrodzić. Na razie nie chce mu mówić, że jestem jego ojcem, ale w końcu nadejdzie ten odpowiedni moment.
- Zaskakujesz mnie przyjacielu! Na pewno chcesz mnie prosić żebyśmy wzięli chłopca na budowę?
- Tak!
- Zgadzam się bez wahania. Z tego co mówisz wywnioskowałem iż jest bardzo mądrym chłopcem i wie czego chce. Chciałbym abyście się do siebie zbliżyli i bardziej poznali.
- Dzięki Ty!
- No, a teraz chodźmy już - zakończył Ty
Ale extra wnętrza! Pełno jasnych, słonecznych kolorów. Żółcie, czerwienie, pomarańcze, złocie. Gigantyczne pokoje. Łóżko w kształcie robaka. Na ścianach stelaże na pędzle.
Niesamowita architektura! Uwielbiam cos takiego!
- Zapraszam Cię do naszego autokaru! Teraz jesteś częścią drużyny więc nie krępuj się przedstawiać swoich pomysłów!
- Dzięki Ty!
- Opowiedziałem już Twoja historię projektantom. Bardzo Cię polubili, ponieważ tak jak my uwielbiasz pomagać biednym i potrzebującym. Dam Ci komórkę. Masz tam wpisane numery każdego z projektantów oraz numer reżysera. Jakby cos się działo to zaraz dzwoń! - skończył Preston
- Dziękuje Ci za wszystko! Chciałbym mieć takiego ojca!
- Wszyscy do autobusu! - krzyknął Ty
- Światła, kamera, kręcimy - zaczął reżyser i wtedy wszedł Ty
- Cześć! Jestem Ty Pennington! Zapraszam na budowę! Dziś mamy nowego kolegę Tomka. Będzie pomagał nam przy realizacji marzeń rodziny O’Connelów. Martha samotnie wychowuje syna. Jest nauczycielką. Jej mąż - Thomas - umarł dwa miesiące temu. Jej dom podupada. Martin - syn choruje na astmę i ADHD. Dom nie jest dostosowany do jego potrzeb. Projektanci zobaczcie film.
- Witajcie! Jesteśmy rodziną O’Connel’ów. Ja jestem Martha, a to mój dwunastoletni syn Martin.
- Cześć! Choruję na astmę. Mam bardzo częste ataki, gdyż dom nie jest przystosowany do mojej choroby. Na ścianach widać grzyb, a powietrze nie jest czyste - tłumaczył Martin - Mam też ADHD, z którym bardzo ciężko mi się żyje. Mama nie ma pieniędzy na leki.
- Dwa miesiące temu umarł mój mąż Thomas. Mięliśmy w planach oczyścić dom z zarazków, ale zabrakło nam funduszy na to przedsięwzięcie. Thomas pojechał załatwić kredyt, ale mu go nie przyznali. Później zachorował na zapalenie opon mózgowych i zmarł. Nie potrafię prosić o pomoc, ale już sobie nie daję rady. Martin coraz częściej dostaje ataków, ponieważ do domu dostała się wilgoć. Musimy wydawać coraz więcej pieniędzy na leki. Ostatnio została u niego wykryta choroba zwana ADHD. Leczenie jej wymaga stałej opieki, a mnie nie ma w domu i nie mogę jej mu zapewnić. Zaczyna mi brakować środków do życia. Martin jest okropnie osłabiony i nie może wychodzić na dwór - zakończyła Martha
- ABC, prosimy pomórzcie nam! - dopowiedział chłopak
Nad wszystkimi górę wzięły emocje. Paul zdjął okulary, żeby przetrzeć mokre oczy, Ty ocierał się kciukami - jak to zawsze robi, Mike płakał na ramieniu Connie, a Preston szlochał w moich włosach. Ja zaś pobeczałem się na ramieniu Sharp’a.
- Czy damy radę? Czy pomożemy rodzinie? - spytał Ty
- LET’S DO IT! - Wrzasnęliśmy wszyscy razem
- Chodźmy obudzić rodzinę! - nakazał Ty
Wszyscy po cichu wyszliśmy z autokaru. Ja, Preston, Paul, Michael i Connie stanęliśmy w półokręgu, a przed nami zatrzymał się Ty z megafonem.
- Nie denerwuj się. Wszystko będzie dobrze - wyszeptał mi do ucha Preston
- GOOD MORNING O’CONNELS FAMILY! MARTHA, MARTIN COME OUT!
Wtedy oboje wyszli na zewnątrz. Martin opierał się na mamie - był bardzo blady i słaby.
- Nie wierzyliśmy, że nas wybierzecie! - mówiła Martha
- To jest nasza ekipa: Preston, Paul, Connie, Michael i Tomek, który przyjechał aż z Polski aby nam pomóc - powiedział Ty
Wszyscy przywitaliśmy się z rodzinom.
- Projektanci mamy siedem dni. Jak nie zdarzymy to skopie komuś… - mówił Pennington - Pokażcie mi dom. Tomek chodź ze mną! Porozmawiasz z Martinem o tym co lubi, o czym marzy.
- Wiem Ty! Nie martw się! Nie zawiodę Cię! To jest Twój pokój? - zapytałem Martina
- Tak - odpowiedział chłopak
- Tu rozwinął się grzyb. Ściany są całe wilgotne - stwierdziłem - powiedz mi co jest Twoim hobby?
- Uwielbiam pływanie! Zawsze chciałem zostać pływakiem.
- A kto jest Twoim idolem w tej dziedzinie sportu?
- Oczywiście Michael Phelps.
- Chciałbyś się z nim spotkać?
- To moje największe marzenie!
- Na pewno ciężko było Ci po śmierci ojca?
- Tak, masz rację. Tata nie pracował, zajmował się mną, gasił moje uniesienia. Zmartwiłem się już jak mu nie przyznali kredytu i to nie martwiłem się o swoje zdrowie tylko o rodziców. Byli bardzo zrezygnowani i smutni. Potem tata bardzo źle się poczuł. Nie mięliśmy pojęcia co mu jest, Az pewnego dnia umarł. Okazało się, że miał zapalenie opon mózgowych, a nie leczenie tej choroby doprowadziło do zgonu. Mama mówiła, że mam się nie martwić, ale ja widziałem jak ona cierpi. Jest nauczycielką. Pracuje cały dzień, a ja jestem sam w domu. Często coś niszczę, ponieważ mam ADHD. Chciałbym dać mamie trochę spokoju i ciepła. Chciałbym, aby miała nowe, lepsze Zycie.
Serce się krajało. Kiedy słuchałem jak chłopak opowiadał o swoich przeżyciach, swojej historii. Coś mnie ściskało w piersi. Łzy sączyły mi się z oczu. Nie mogłem tego powstrzymać. Mocno uściskałem chłopaka.
- Nie martw się. Nasza ekipa wprowadzi Was w nowe, lepsze życie. Pomożemy Wam.
Wtedy wszedł Ty.
- Tomku mógłbym Cię prosić.
Wiedziałem o co chodzi. Wyszedłem z pomieszczenia.
- Wiesz, że ja tez chorowałem na ADHD?
- Nie wiedziałem! Nie da się tego po Tobie zauważyć.
- Ponieważ przechodziłem szereg terapii. Wiem, że z tą chorobą żyje się bardzo trudno. Czujesz, że jesteś inny - gorszy. Wielu ludzi Cię nie rozumie, ale ja wiem co czujesz. Obiecuję zrobić co w mojej mocy, aby ułatwić Wam życie i dać nieco szczęścia.
- Dzięki Ty. Masz rację. Jest mi trudno żyć z tą chorobą. Cały dzień jestem sam w domu. Bardzo często wypadają mi z rak różne rzeczy. Jestem dość impulsywny i robię wszystko szybko i niedokładnie. Potem mama musi to poprawiać zamiast odpoczywać. Jest mi głupio.
- Wiem co przeżywasz. Miałem dokładnie tak samo, ale jak już mówiłem, bądź pewny, pomogę Ci - Skończył Ty i uściskał chłopca.
Poczułem się bardzo dziwnie. Przypomniałem sobie, że często byłem impulsywny, a nadal mam nadruchliwość. Dziadek powtarzał mojej mamie żeby poszła ze mną do lekarza, ale ona tego nie zrobiła. Nie dopuszczałem do siebie myśli, iż mogę być chory na ADHD. Bałem się.
- Wysyłamy Was na tygodniowe wakacje, a w tym czasie my projektanci wybudujemy Wam nowy dom. Co wy na to? - objaśnił Ty
- Yeah, extra!
- A chcecie wiedzieć gdzie Was wyślemy? - zapytał Ty
- Tak! - odpowiedziała Martha
- Nie powiem Wam! Wsiadajcie do limuzyny! Miłego pobytu!
Dokończył Ty i zamknął drzwi limuzyny.
- No, projektanci bierzemy się do pracy.
- Ustaliliśmy, że ,musimy zbudować dom od podstaw. Będzie to piętrowy dom. - tłumaczyła Connie
- Zostawcie mi duży plac u góry. Zrobię sypialnię Marthcie.To będzie mój tajny pokój.
- My, to znaczy ja i Tomek zajmiemy się pokojem Martina - powiedział Preston
Bardzo się ucieszyłem, że nareszcie się do czegoś przydam.
- Ja zajmę się kuchnią! - oznajmił Michael
- To ja zrobię salon - pochwalił się Paul
- Hm…., a ja zrobię chłopcu ogród. - powiedziała Connie
- Resztą zajmiemy się wszyscy razem! - spasował Preston
- Zrobimy to! Uda się nam? - pytał Ty
- LET’S DO IT! - krzyknęliśmy
- I co teraz? - zapytał Preston
- Co teraz? To! - krzyknął Ty wskazując palcem w stronę gigantycznej grupy robotników. Ludzie od Adama & Adama biegli w nasza stronę wrzeszcząc na cały głos
- Czy kiedykolwiek zawiodłem? - Spytał Ty
- Zdarzało się! - odpowiedział Paul
- Znacie już historię rodziny O’Connelów. Chcecie pomóc? - zapytali Adam & Adam
- TAAAK! - wrzasnęli robotnicy
- Do dzieła!!! LET’S DO IT! - wrzeszczał Ty
- Czołem rodzinko! Dziś dzień D, czyli dzień demolki! Jak widać wyburzanie idzie nam jak po maśle!
- Ktoś zamawiał taczkę? - zapytał Preston wrzucając taczkę przez okno
- Tu jest niesamowity bałagan! Zaplątałem się w kablach! Kamera wpadła mi do szafki! Jak widzicie idzie nam bardzo dobrze! - powiedział Ty przewracając się o kupę gruzu - Obiecuję, że za tydzień przynajmniej tego tu nie będzie - tłumaczył pokazując na niefortunną kupkę - Na razie rodzinko! Bawcie się dobrze!
Dom zburzono w pięć minut. Potem było wielkie sprzątanie i zaczęła się budowa. Około dwudziestej podszedł do mnie jeden z Adamów - nie wiem który i tak ich nie rozróżniam - i powiedział, że jesteśmy trzy godziny do przodu i zaraz będą wylewać fundamenty.
- Jest bardzo dobrze! Projektantom się nudzi więc zorganizuje im mecz piłkarski. - oświadczył Ty - Projektanci! Chodźcie wszyscy przed dom! - wrzeszczał
- Co chcesz Pennington? - zapytał Paul
- Postanowiłem zebrać Was, abyśmy wszyscy zagrali mecz w piłkę nożną trzy na trzy - oświadczył Ty
- Super! - krzyknąłem
- Skład będę wybierał ja i Preston. Przyjacielu zaczynaj! - skończył nasz lider
- No więc w pierwszej kolejności biorę Tomka
- To ja biorę Connie
- Mike, chodź do nas!
- Paul jesteś ze mną!
- No to piłka na środek i zaczynamy! Sędzią będzie Adam - zakończył Ty
Nasza drużyna zaczynała. Graliśmy bez bramkarzy. Postanowiłem, że zagramy systemem europejskim, czyli wszyscy atakują, wszyscy wracają. Kiedy rozległ się gwizdek ruszyłem z piłką do przodu. Napotkałem na swej drodze Paula, którego wyminąłem dziecinnie łatwym zwodem. Potem podałem do Michaela, który ominął Connie i oddał piłkę mnie. Teraz w polu karnym został tylko Ty. Byliśmy dwaj. Jeden na jeden. Zastosowałem zwód techniczny, podałem do Prestona, ten dośrodkował do mnie, a potem udało mi się ustrzelić hat-tricka. Reszta meczu potoczyła się po naszej myśli. Wygraliśmy cztery do trzech. Po moim golu otwierającym mecz, piłkę do siatki wpakował Ty, potem Michael, Preston, Paul, Connie i znowu ja. Mięliśmy niezły ubaw! Zaraz po meczu wróciliśmy do pracy. Preston zaczął budować łóżko w kształcie podium, a ja dobierałem kolory toru. Mięliśmy w planie zrobić na ścianie fototapetę sztafety, kiedy kilku zawodników stoi na słupkach startowych, a kilku innych płynie do zmiany. Na drugiej ścianie będzie gigantyczny portret Michael’a Phelps’a oczywiście z autografem. Postanowiliśmy ściągnąć Michaela, poprosić o jego gadgety czyli okulary, czepek, spodenki i dres. Postanowiliśmy to wszystko rozwiesić na ścianie. To by było na tyle. A teraz coś o Penningtonie. Tajny projekt Ty’a był naprawdę utajniony. Gosciu się na mnie na Maksa wściekł jak chciałem mu zanieść napój do pokoju. Powiedział, że gdyby mi powiedział to był wszystkim rozpowiedział i jego projekt nie byłby już wcale tajny. A o to przecież chodzi! Wszyscy pracowali nad swoimi projektami. Michael dobierał kolory blatów w kuchni, Paul przez cały czas pracował nad meblami do salonu, a Connie robiła projekt ogrodu. W tym samym czasie robotnicy pracowali bez wytchnienia. Każdy z projektantów zajmował się jednocześnie swoim pokojem i wspólnym projektem pokoju zabaw. I tak minął dzień drugi, trzeci i czwarty.
Piątego dnia rano obudził mnie Preston.
- Myślę, że już jesteś gotowy. Chodź muszę Ci pokazać coś bardzo ważnego.
Poszliśmy na koniec działki i usiedliśmy na balach drewna.
- To co jest tak ważnego, żeby budzić mnie o szóstej rano? - zapytałem troszkę podenerwowany
- To - odpowiedział Preston i podał mi jakiś dokument
- Co to jest? - zapytałem
- Przeczytaj uważnie - odpowiedział Sharp
Dokument wyglądał mniej więcej tak:
Name: Tomasz
Surname: Sharp
Date of Birth: 10.10.1993
Place of Birth: Los Angeles
Names Of Barents: Maggie Sharp
Preston Sharp
- Ja wiem co to jest! - odpowiedziałem - To metryka urodzenia! Imiona rodziców. Maggie Sharp i …….
W tym Momocie urwałem, spojrzałem uważnie na Prestona. On cały czas ciepło się na mnie patrzał. Rzuciłem się w jego ramiona.
- Tato! To nie możliwe! Mój idol jest moim tata!
- Mówiłem, że marzenia się spełniają, nawet te najskrytsze. Chciałbym żebyś został ze mną w Los Angeles. Poprosilibyśmy Ty’a żebyś pozostał w grupie projektantów. Co ty na to?
- Oczywiście, że się zgadzam. Moje marzenia się spełniły! Nareszcie będę mieszkał z kimś kto mnie rozumie i kocha - zakończyłem i wpadłem Prestonowi w ramiona.
Teraz myślałem tylko o nim. Z początku zdawało mi się, że snię na jawie, ale teraz wiem, że to prawda. Preston Sharp jest moim ojcem! Zostanę z nim na zawsze. Moje przemyślenia przerwał telefon.
- Preston! Weź syna i spotkajmy się przed domem - mówił Ty
- Okej, już idziemy!
- A więc oni wiedzieli…ja dowiedziałem się ostatni….
- Nie denerwuj się. Chciałem abyśmy się lepiej poznali!
- Chodźmy przed dom. Ty na nas czeka.
- Dobrze tato - odpowiedziałem
Preston szybko zareagował na słowo ,,tato”. Popatrzył się na mnie, a ja dostrzegłem w jego oczach łzy….szczęścia.
- Projektanci dom skończony! Można wnosić meble! - zaapelował Ty
- Ale jak to?! Przecież dopiero piąty dzień robót! - dziwił się Paul
- Wiemy! Sprężyliśmy się, gdyż chcieliśmy zrobić dobre wrażenie. Dla potrzebujących wszystko! - wytłumaczyli nam ten pośpiech Adam & Adam.
- Dziękujemy Wam! Dobrze, że dopiero dziś mięliśmy jechać wybierać meble! - cieszył się Michael
- No to do roboty! Mike jedziemy z Tobą! - powiedział Preston - Chcę kupić synowi trochę ciuchów.
- Dzięki tato! - odpowiedziałem z uśmiechem na ustach
Po chwili byliśmy już w Sears’ie. Zawsze zastanawiałem się, czy te sklepy rzeczywiście są takie wielkie. Znalazłem odpowiedź: są gigantyczne!
- No Tomek! Do dzieła! Wybieraj co chcesz!
- Dzięki Pre…to znaczy. Dzięki tato!
Czułem się jak w raju. Pełno brązowych i błękitnych koszul, pełno koszulek, jeansów, czapek z daszkiem i adidasów. Prestona sporo kosztowały moje zachcianki, ale i tak się cieszył. Jak to powiedział: ,, Będę szczęśliwy, jeśli ty będziesz szczęśliwy.” Potem wybraliśmy razem fajne meble do pokoju Martin’a. Następnie wróciliśmy na budowę, a zaraz za nami przyjechała ciężarówka pełna wyposażenia do domu. Zaczęliśmy wnosić meble.
- Wycierać buciory! Z życiem, z życiem, bo się wkurzę! - krzyczał Michael
Cały dom był gotowy około drugiej w nocy. Ja i tata byliśmy dumni z naszego pokoju - był piękny i poruszał wyobraźnię.
Dnia szóstego pozostała jedna rzecz do zrobienia…
- Tato, zadzwoniłeś do Michael’a Phelps’a?
- Tak. Na razie przysłał swój dres, strój, czepek i okulary pływackie. Chodźmy dokończyć nasz pokój.
- Mogę to zrobić sam?
- Oczywiście.
- Teraz ten pokój wygląda jak pokój prawdziwego pływaka! - powiedziałem
- Masz rację! Czuć tu taką specyficzną atmosferę.
- Ja czuje się jakbym był na olimpiadzie…Co teraz będziemy robić?
- Zapytajmy Ty’a!
- Ty. Co będziemy teraz robić? Mamy cały dzień! - zapytałem
- Zabieram Was na basen! Ale nie taki zwykły basen! Jedziemy na trening Michael’a Phelps’a - odpowiedział Pennington
- Super! To na co czekamy! Pakujmy się do autokaru! - wykrzyknąłem
Po dwugodzinnej podróży stanęliśmy przed pływalnią olimpijską. Wszyscy poszliśmy się przebrać. Spotkaliśmy się niedaleko pierwszego toru. Akurat Michael przygotowywał się do przepłynięcia basenu na czas. Popłynął bardzo dobrze, ale nie mierzyliśmy mu czasu.
- Cześć Mike! Jak tam Ci idzie? - zapytałem
- Cześć! Bardzo dobrze! Czuję, że wygram MŚ!
- No ja też tak myślę!
- Może zróbmy tak - zaczął mistrz - ja sobie odsapnę, a wy się między sobą zmierzycie?
- Fajnie - odpowiedziałem - kto się chce ze mną ścigać?
- To może ja spróbuję! - zgłosił się Ty
- Na miejsca, gotów, start! - zaczął wyścig Paul
Płynęliśmy dwie długości stylem dowolnym. Ty miał przewagę, bo był wyższy. Nie patrzyłem na niego tylko gnałem do przodu. Z moich nóg i ramion wyciągałem wszystko. Opłacało się! Wygrałem o połowę ramienia.
- Brawo! To jest międzyczas na rekord olimpijski na 200 metrów dowolnym. - oznajmił Michael - wielkie gratulacje!
Potem ścigałem się z Moloneyem i wygrałem bez problemu. Ostatnią osoba, z którą przyszło mi się zmierzyć był sam Phelps. Płynęliśmy stylem zmiennym. Przegrałem z nim o 0,15 setnych sekundy.
- Twój wynik jest niesamowity! Gratuluję Ci! Życzę wielu sukcesów w pływaniu. Jutro spotkamy się jeszcze raz - pożegnał nas Michael
- Byłeś świetny! Pływasz w jakimś klubie? - zapytał Ty
- Nie, nie pływam i nigdy nie pływałem.
- No, to tym bardziej gratuluje!
- Dzięki!
- Wracajmy już! Trzeba dopieścić dom, a wiem, że jesteście zmęczeni - zakończył Ty
I wtedy stało się….coś się we mnie obudziło.
Zacząłem biegać na około domu krzycząc ,,jestem debilem”. Wtedy podszedł do mnie Ty, położył mi rękę na ramieniu i zaczął mi szeptać do ucha:
- Spokojnie, zapanuj, nad sobą uda Ci się to pokonać, jesteś silny.
Poczułem się okropnie. Rzuciłem się na ziemię i zacząłem płakać
- Co ja zrobiłem? Już na pewno mnie nie lubicie! Ja wcale tak nie myślę! Jesteście dla mnie jak rodzina. Przepraszam za wszystko - powtarzałem
- Nie martw się! Dalej Cię kochamy! - zapewniał Ty
- dzięki. Nie wiem co mnie napadło. Już kilka razy tak miałem.
- Chyba wiem co ci jest. - zaczął Ty - obawiam się, że jesteś chory na ADHD. Miałem identyczne objawy. Zupełnie nad sobą nie panowałem. Gadałem głupoty i wydzierałem się na rodziców, sąsiadów, przyjaciół. Stało się to kiedy miałem siedemnaście lat. Chciałem się poddać, ale pewnego dnia coś się w mnie obudziło, mała iskierka nadziei kazała mi iść dalej, uwierzyć w siebie, ponieważ wiara czyni cuda. Postanowiłem zacząć się leczyć i udało mi się. Teraz pomagam innym zakłopotanym rodzinom - powiedział Ty
Wszyscy wsiedliśmy do autokaru. W drodze powrotnej tata ściskał mnie w ramionach i ciągle powtarzał:
- Nie martw się. Wszystko będzie dobrze. Zaopiekuję się Tobą.
Byłem spokojny. Chciałem już dojechać na budowę i iść spać. W pewnym Momocie naszła mnie niespodziewana myśl. Sam nie wiem czemu akurat taka, ale chciałem ją spełnić.
- Ty - zacząłem
- Słucham
- Chciałbym się przytulić
- Może jak dojedziemy na miejsce. Zobacz, już prawie jesteśmy.
Zobaczyłem znajome barierki i robotników. Byłem szczęśliwy. Kiedy wysiedliśmy z autobusu Ty objął mnie ramieniem i powiedział:
- Chodź mały, musimy poważnie pogadać.
- Dobrze Ty.
- Jak sam wiesz jesteś chory na ADHD. Wiem, że czujesz się inny. Myślisz, że nikt Cię nie lubi. Czujesz się odrzucony. Ja też tak miałem. Jestem osobą, która najbardziej Cię rozumie, ponieważ przeżyłem to samo co ty. Wiem jak temu zapobiec i jak leczyć tą chorobę. Przekażę Prestonowi co ma robić i jakie leki ma Ci podawać. Jeśli będziesz słuchał ojca i robił to co Ci każe wyleczymy Cię. Wszystko będzie dobrze. Nie martw się, pomogę Ci.
- Dziękuje Ci za wszystko Ty
No i spełniła się moja zachcianka. Znalazłem się w objęciach Ty’a Pennington’a. Czułem się taki szczęśliwy i wolny. Chciałem, aby ta chwila trwała wiecznie.
Jak zawsze dnia siódmego zanim przyjechała rodzina dopieszczaliśmy dom. Michael wieszał obrazy, a reszta projektantów zajmowała się swoimi projektami. Ja z tata skończyliśmy już nasz ,,pływający pokój”, więc postanowiliśmy zagrać w siatkówkę.
- Gramy na zasadach plażowych - powiedziałem
- Czyli jak?
- Gra toczy się do dwudziestu jeden punktów. Co siedem jest zmiana stron. Przyjęcie i oddanie piłki na druga stronę nie może odbyć się przy użyciu palców. Tylko drugie odbicie może być palcami - wytłumaczyłem
- Dobra, już rozumiem. Zaczynajmy.
Podczas stanu osiem do dwóch dla mnie tata zapytał:
- Kto jest Twoim ulubionym siatkarzem?
- Iwan Milijkowić z Serbii i Czarnogóry.
- On jest świetny! A co powiesz o Polakach?
- Polacy są bardzo silnym zespołem. Oni są jak dom. Fundament tworzą zawodnicy starsi, czyli przede wszystkim Sebastian Świderski i Dawid Murek. Ścianą jest rozgrywający - Paweł Zagumny. Drzwiami i oknami SA atakujący Mariusz Wlazły i Michał Winiarski. Dachem jest Libero - Krzysiu Ignaczak, który jest ,,szefem” obrony. Kominem są środkowi - Daniel Pliński i Łukasz Kadziewicz. Polski zespół ma też bardzo dobrą rezerwę - Łukasza Żygadłę, Grześka Szymańskiego i Piotrka Gruszkę. Mają szanse na medal podczas Mistrzostw Świata.
- Widzę, że bardzo się tym interesujesz. A jaki jest Twój ulubiony klub siatkarski, bo mój to BOT Skra Bełchatów.
- Mój też, ale w tym sezonie czołowi zawodnicy tej drużyny odeszli, zmienił się trener, także nic nie wiadomo.
- Chodźmy do reszty. Zaraz przyjedzie rodzina - nakazał tata po wygraniu przeze mnie meczu dwadzieścia jeden do siedemnastu.
Poszliśmy przed dom do projektantów. Wszyscy już na nas czekali.
- Wejdźcie do domu, ponieważ zaraz wraca rodzina - nakazał Ty
Sam wyszedł do tłumu.
- Ludzie! Nadjeżdża limuzyna!
Tysiące ludzi wrzeszczało na cały głos.
- Witajcie! Jak tam wakacje?
- Super!
- Czy chcecie zobaczyć dom? Jesteście gotowi?
- TAK
BUS DRIVER! MOVE THAT BUS!
Po tych słowach wrzawa ludzi jeszcze bardziej się powiększyła. Martha i Martin zaczęli płakać i powtarzać ,,dziękujemy”.
- Jak wrażenia?
- Piękny i taki duży!
- A oto nasi projektanci! Preston ,Connie, Paul, Michael i Tomek.
Zaczął padać deszcz. Miałem bardzo zły nastrój. Byłem pewien, że Ty już mnie nie lubi. Było mi zimno ( miałem na sobie tylko T-Shirt i koszulę ). Trząsłem się.
- Wiem, że przeszliście bardzo dużo. Chciałbym, aby tamto zostało za Wami. Otwórzcie drzwi i zacznijcie nowe Zycie. Lepsze Zycie.
Rodzina weszła do środka, a my projektanci zostaliśmy na zewnątrz. Wtedy stało się coś niesłychanego. Podszedł do mnie Ty, ściągnął z siebie kurtkę i zarzucił ją na moje ramiona.
- Trzymaj mały. Widzę, że Ci zimno. Zatrzymaj sobie tę kurtkę. Jest już Twoja.
Nic nie odpowiedziałem tylko płacząc rzuciłem mu się w ramiona.
- Ty przepraszam za wszystko!
- Ależ nie ma sprawy1 Już dawno zapomniałem!
Rodzina pooglądała dom, a potem wszyscy spotkaliśmy się w ogródku urządzonym przez Connie.
- Nie mięlibyście tego wszystkiego gdyby nie Adam & Adam. - powiedział Ty
W tym Momocie Adamowie wyszli z domu.
- Chcielibyśmy, abyście sobie ułożyli w tym domu nowe lepsze życie. - zakończył Adam
- Mam dla was jeszcze jedną wiadomość. Znaleźliśmy firmę farmaceutyczną, która będzie dawać za darmo leki Martin’owi . Będą to leki i na astmę i na ADHD. A teraz już ostatnia niespodzianka. - powiedział Ty - sprowadziliśmy kogoś dla Ciebie Martin
W tym momencie z za płotu wszedł Michael Phelps z gigantycznym czekiem.
- Witajcie. Wiem co przeszliście. Poznałem Wasza historię i jestem pełen podziwu. Dlatego sprężyłem mojego sponsora i udało mi się zorganizować dla was trochę pieniędzy. - zakończył Michael podając Marthcie czek na sto tysięcy dolarów.
Wszyscy byli wniebowzięci. Podszedłem do Martin’a i dałem mu mój adres
- Okazało się, że też mam ADHD. To jest mój adres. Pisz jakbyś miał jakiś problem. Pamiętaj zawsze będę Twoim przyjacielem.
To dziś jest ten dzień. Dziś stanę się pełnoletni. Tata urządza mi przyjęcie urodzinowe. Zapraszam wszystkich projektantów, ponieważ nie mam tu żadnych kolegów.
- Tato. Dzwoniłeś już do wszystkich?
- Tak. Został jeszcze tylko Paul.
- Mogę sam do niego zadzwonić?
- Oczywiście, dzwoń!
- Cześć, Paul. Dziś obchodzę osiemnaste urodziny. Wpadłbyś na imprezę?
- Witaj, Tomku! Oczywiście, że tak, a o której?
- O 16:30. Będą wszyscy projektanci.
- To i mnie nie może zabraknąć! Na pewno będę! Aha jest taka jedna sprawa. Moja córka chciałaby Cię poznać. Mogę ją wziąć ze sobą?
- Oczywiście. Nie ma problemu. Czekam z niecierpliwością.
- Będziemy o 16:30. Na razie.
- Może ja, jako lider grupy, zacznę. Kochany Tomeczku, a może raczej Panie Tomku w imieniu wszystkich tu zgromadzonych projektantów i Twojego taty chciałbym Ci złożyć najserdeczniejsze życzenia. Przede wszystkim miłości, bo przecież miłość jest najważniejsza, potem zdrowia. Wiem, że pokonałeś już ADHD, ale tak na wszelki wypadek Ci tego życzę. Chciałbym też, aby twoje życie było usłanie różami. Abyś szedł tą droga, która sobie usypałeś i żebyś zaszedł aż na sam szczyt. Myślę, że to by było wszystko, bo resztę zapewni Ci Twój tata. Preston wychowałeś sobie prawdziwego mężczyznę!
------------------------------ ------------------------------ ------------------------------ --
2. Magiczny Lot 106
Ale brzydka pogoda! Na dworze zimno, pada deszcz, wieje lodowaty wiatr. Nie chce mi się wychodzić z domu, nawet nie mam ochoty wstawać. Trzeba jednak wykonywać obowiązki.- Pomyślałem i włączyłem telewizor, aby jeszcze raz obejrzeć filmy nadesłane przez rodziny i wybrać ta jedną jedyną.
- Hi, ABC. Jesteśmy rodziną Marcolm’ów. Ja jestem Doris, to mój mąż Nigel, a to jest mój dziewięcioletni syn Burton. Miesiąc temu Nigel został napadnięty i pobity w skutek czego stracił wzrok. Nie potrafi samodzielnie poruszać się po domu. Każda rzecz znajdująca się w środku jest dla niego zagrożeniem.
- Ostatnio położyłem rękę na rozgrzanym piecu.
- Chciałabym abyście mu ułatwili życie. Jest kochanym człowiekiem. Przed wypadkiem pomagał każdemu, teraz kiedy nie widzi, wszyscy się odwdzięczają jednak to nie wystarcza.
- Cześć, jestem Burton. Mam osiem lat i kocham stolarstwo. W przyszłości chciałbym zostać stolarzem i tak jak Ty pomagać biednym i poszkodowanym rodzinom, budując im domy. Bardzo kocham mojego tatę. Kiedy wrócił do domu po wypadku myślałem, że się załamie, ale on był wesoły i szczęśliwy jak zawsze.
- Prosimy ABC przywróćcie Nigel’owi samodzielność. - zakończyła Doris
Znalazłem rodzinę! Oni potrzebują pomocy jak nikt. Nigel na pewno chce zapewnić Burton’owi świetlaną przyszłość, ale nie ma pieniędzy. Trzeba im pomóc! Mieszkają daleko więc polecimy samolotem.
- Cześć Alice!
- Witaj Ty!
- Czy mogłabyś zabukować mi siedem biletów na nocny lot do Alabamy?
- Dzisiaj?
- Tak dzisiaj. Muszę jeszcze powiadomić projektantów
- Niema sprawy Ty! Już spełniam Twoją prośbę. Polecicie lotem 106 o godzinie 3:45.
- Bardzo Ci dziękuje kochaniutka! Co ja bym bez Ciebie zrobił! Kończę, buźki.
- Na razie Ty!
Bilety zamówione. Pozostało tylko powiadomić resztę.
- Hej, Tomek!
- Cześć Ty!
- Preston w domu?
- Tak, a co się stało?
- Nic. Tylko powiedz mu, że dziś w nocy o 3:45 lecimy do następnej rodziny i Wy lecicie z nami.
- Ale extra! A gdzie lecimy?
- Do Alabamy.
- Fajnie
- Numer lotu to 106. Nie spóźnijcie się.
- Nie ma sprawy. Na razie Ty.
Preston i Tomek załatwieni została jeszcze czwórka. To teraz dzwonię do Anglika.
- Witaj, Ed!
- Hej, Ty! Czyżbyśmy mięli kręcić następny odcinek?
- Tak! Do Alabamy wylatujemy dziś lotem 106 o godzinie 3:45. Będziesz?
- Nie ma sprawy, już się szykuję.
- Tylko się nie spóźnij!
- Oczywiście. Anglicy zawsze są punktualni!
- Na razie !
- Pa ważniaku.
Ah, ta ich herbatka. Sharp’owie i Sanders załatwieni. Przyszła kolej na naszego kowboja.
- Cześc, Michael!
- Dzień dobry Ty!
- Masz wolny tydzień?
- Tak, ale zależy od kiedy?
- Od 3:45 dzisiejszej nocy.
- Niestety nie, ale mogę dojechać do Was rano. Dziś w nocy mam ujeżdżanie.
- Dobra, załatwię Ci samolot. Przedzwonię do Ciebie jeszcze raz. Na razie
- Pa
Kurde. Ten Moloney zawsze coś wymyśli! No cóż taka jest rola wielbiciela byków. Jeszcze jeden telefon do Alice.
- Cześć słoneczko to znowu ja.
- O co chodzi?
- Michael nie może lecieć z nami - ma walkę. Odmów jeden bilet z lotu 106 i zamówi jakiś na rano. Jaki jest najwcześniejszy samolot?
- O 7:25 lot 108. Zabukować?
- Tak proszę.
- Już zrobione!
- Dziękuję, na razie .
- Cześć.
Kolejny telefon do Michael’a.
- Mike, to ja Ty. Masz zarezerwowany bilet na lot 108 o godzinie 7:25. Wyrobisz się?
- Oczywiście. Wtedy to ja już będę dawno wypoczęty! Na razie Ty musze trenować.
- Pa do juta.
Mam już cztery osoby zostały jeszcze dwie. Paul i Connie. Ekipa będzie troszkę większa niż zwykle, ale to niczemu nie szkodzi.
- Cześć, Paul!
- Witaj przyjacielu. O co chodzi?
- Kręcimy następny odcinek.
- No nareszcie! Już myślałem, że nigdy tego nie powiesz. Gdzie mam być, kiedy i o której godzinie?
- Dziś o 3:45 w nocy na lotnisku.
- Na lotnisku! - w głosie Paul’a słyszałem strach
- Nie martw się! Lecimy do Alabamy. Mógłbyś zadzwonić do Connie, bo nie mam jej nowego numeru.
- Tak daleko. No dobra. Na pewno będę, a do Constance już dzwonię.- zakończył DiMeo i rozłączył się.
Ten Paul. Boi się latać. Co się może stać…
Dalej pada. Do lotniska jeszcze nie całe dziesięć minut. No kurde! Co za debil! Jedzie na czerwonym! Jeszcze by mnie rozwalił! Spokojnie Ty, nie ma się czym martwic, to tylko głupi facet. Już widać lotnisko. Zaparkuje tutaj. Niech autko sobie stoi. Włączę alarm i nikt go nie ukradnie. Wszyscy już są na miejscu.
- Cześć Ty
- Cześć wszystkim! Chodźcie na odprawę. Macie jakieś bagaże?
- Tylko podręczne.
- To bardzo dobrze!
Strefa bezcłowa. Chłód. Na lotnisku chyba padło ogrzewanie. Mam okropnie zły nastrój. Idę do toalety. No nie! Co za pech! Zacięła się, a za 10 minut mam lot. Zbiorę w sobie wszystkie siły i kopnę w niż z pół obrotu. Udało się! Jak Chuck Norris! Autobus już podjeżdża.
- Wsiadamy projektanci!
- Jakie mamy miejsca?
- Obojętne, ponieważ lecimy sami. Tym samym samolotem leci tylko jakaś kobieta.
Usiedliśmy z przodu. Deszcz bił o szyby. Zastanawiałem się jak wygląda dom rodziny. Czy jest bardzo zniszczony, czysty czy brudny. Moje rozmyślania przerwało poderwanie samoloty do góry. Poczułem się dziwnie. Podczas żadnego lotu jeszcze się tak nie czułem. Po półgodzinnym locie zauważyłem, że Paul się boi.
- Jak tam kolego?
- Jakoś się trzymam!
Rzeczywiście facet jakoś się trzymał. Popatrzałem się na innych projektantów. Tomek spał na ramieniu Prestona, a Preston na głowie Tomka, Connie spała na ramieniu Michael’a, Paul bardzo się bał i tez próbował zasnąć. Oparłem się o okno i zacząłem rozmyślać. Może by znaleźć sobie jakąś druga połowę. Wszyscy tu mają osobę, która ich kocha. Tylko ja jestem sam. Uciskało mnie na pęcherz, a nie chciało mi się wstać. W końcu ruszyłem tyłek. Jak już gdzieś idę to przejdę się na drugi koniec samolotu. I wtedy ją zobaczyłem. Siedziała z tyłu sama jak palec. Przechodząc koło niej pomachałem, ona odmachała. Poczułem, że lekko się zaczerwieniłem. Kiedy opróżniłem felerny pęcherz postanowiłem do niej zagadać.
- Witaj, jak masz na imię?
- Jestem Anne- Marie, a ty jesteś Ty Pennington.
- Widzę, że oglądasz nasz program.
- Tak! Widziałam każdy odcinek!
- A który Ci się najbardziej podobał?
- Ten z chłopcem ze szklanymi kośćmi - Benem i ten z chłopcem chorym na autyzm - Lanc’em.
- To są moje ulubione odcinki! A dlaczego lecisz do Oklahomy? Jeśli oczywiście mogę wiedzieć.
- Dowiedziałam się, że kręcicie tam nowy odcinek więc postanowiłam polecieć za Wami.
- Widzę, że jesteś naszą wielką fanką.
- Tak, a szczególnie Twoją - powiedziała kobieta i zarumieniła się
- A mógłbym wiedzieć ile masz lat?
- Oczywiście mam trzydzieści dziewięć wiosen.
Postanowiłem wrócić na swoje miejsce. Usiadłem. Nagle coś nami okropnie mocno zatrzęsło. Odezwał się pilot.
- Proszę usiąść i zapiąć pasy bezpieczeństwa. Wpadliśmy w centrum burzy.
Wszyscy wypełniliśmy polecenie. Czekaliśmy co stanie się dalej. Poczułem, że spadamy…
Kiedy się obudziłem okropnie bolała mnie głowa. O dziwo moja komórkę i portfel, a co najważniejsze megafon miałem na miejscu. Była godzina 4:45. Już dawno mięliśmy być na miejscu. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że leżymy jakieś sześć kilometrów od lotniska. Samolot rozbił się z niewiadomego powodu. Wszyscy żyli. Nie wiedziałem co z Paul’em, ponieważ nie ruszał się i cały czas leżał na ziemi.
- Paul, Paul. Co ci jest?
- Coś z żebrami. Okropnie mnie bolą. Oprócz tego głowa mnie boli i nie umiem ruszać jednym palcem.
Rzeczywiście Paul nie mógł ruszać tym palcem bo go nie miał! Szybko chwyciłem za komórkę i zadzwoniłem do Alice.
- Alice błagam Cię! Zadzwoń na lotnisko w Alabamie i powiedz, że nasz samolot rozbił się jakieś sześć kilometrów od nich. Ja zadzwonię na pogotowie, bo Paul’owi coś się stało.
- Dobrze Ty już dzwonię. Pogotowie tez poinformuję. Zaraz do Ciebie oddzwonię.
- Dzięki.
Poszedłem na oględziny projektantów. Każdy miał swój bagaż w nienaruszonym stanie. Preston miał rozciętą głowę tak jak cała reszta. Ed miał jeszcze trochę poturbowaną rękę, ale nie była złamana. Moja komórka dzwoniła.
- Tak słucham.
- Lotnisko zaraz przyśle pogotowie. Jak tam reszta?
- Każdy ma rozcięta głowę. Ed ma poturbowaną rękę. Paul ma coś z żebrami, głowa go boli - tak jak mnie - i nie ma jednego palca u reki, okropnie krwawi.
- Zatamuj mu czymś ten krwotok. Pogotowie będzie za pięć minut.
Pobiegłem do Paul’a. Zdarłem z siebie koszule i zatamowałem mu krwotok. Krew al. tak szybko nie płynęła. Paul zaczął tracić przytomność. Nadjeżdżała karetka.
- Paul! Przyjacielu! Trzymaj się! - krzyczałem przez łzy
Paul tylko się uśmiechnął.
Kiedy przyjechała karetka on był już w śpiączce. Wsadzili go do środka. Zabrali nas wszystkich do szpitala. Ja pierwsze, co zrobiłem to pobiegłem na oddział, na którym leżał Paul. Była godzina 6:29. Bałem się o przyjaciela. Usiadłem przy jego łóżku. Dalej był nie przytomny.
- Pan Ty Pennington? - zapytał lekarz, który właśnie wszedł do sali
- Tak to ja. Co z nim?
- Szczerze mówiąc jest źle. Jest w śpiączce. Ma złamane żebro i jest bez palca.
- Wyjdzie z tego?
- Jeśli do tygodnia się nie obudzi to będziemy mięli problem, ponieważ każde obudzenie po tygodniu grozi trwałym uszkodzeniem mózgu. Może na przykład nie mówił, albo nie widzieć. Wie Pan o co chodzi.
- A co z resztą projektantów i Anne-Marie?
- Nic im nie jest. Czaszki pozszywaliśmy. Pan Sanders ma nadwyrężoną rękę, ale może normalnie pracować. Wszystkich możemy już dziś wypuścić ze szpitala. Łącznie z Panem.
- Mieliśmy dziś kręcić nowy odcinek Extreme Makeover Home Edition. Zrobimy to, ale bez Paul’a to nie to samo. Wybaczy Pan musze zadzwonić.
- Alice. Autobus już jedzie?
- Tak stoi już pod szpitalem. A jak tam projektanci?
- Wszystkich wypuszczą dziś oprócz Paul’a. Jest w śpiączce, ma złamane żebro i nie ma palca. Trzeba będzie kręcić bez niego.
- Ty. Musisz się nim zaopiekować.
- Wiem, będę codziennie do niego przyjeżdżał i rozmawiał z nim. Opowiadał mu o postępach na budowie.
- Na razie nie będę dzwoniła do jego córki. Zobaczymy co będzie dalej.
- Dobrze. Kończę pa
- Pa, trzymaj się cieplutko.
- Mógłby Pan wyjść z Sali. Chciałbym porozmawiać z Paul’em.
- Oczywiście już idę.
- Paul, przyjacielu. Trzymaj się. Wiem, że z tego wyjdziesz. Pomogę Ci. Pamiętaj zawsze będę z Tobą. Prestonowi, Tomkowi, Connie, Michaelowi i Anne-Marie nic nie jest. Ed ma trochę nadwyrężoną rękę. Tak poza tym wszystko dobrze. Zaraz zadzwonię do Michaela. Potem pojedziemy obudzić rodzinę. Przed demolką przyjadę do Ciebie jeszcze raz. Na razie Paul. Trzymaj się przyjacielu. Jestem z Tobą.
Wyszedłem z sali i popłakałem się. Trzeba było jechać autobusem! Ale ze mnie debil! Dobra koniec rozczulania. Musze zadzwonić do Michaela.
- Cześć Mike.
- Cześć Ty. Jak tam? Ja już jestem na lotnisku.
- Ciesz się, że z nami nie poleciałeś!
- A co się stało?
- Mieliśmy katastrofę lotniczą.
- To nie możliwe! Jak tam reszta?
- Nikomu nic się nie stało. Poszkodowany jest Paul. Jest w śpiączce, ma złamane żebro i nie ma jednego palca u ręki. Ed ma trochę nadwyrężoną rękę, ale może pracować. Poczekamy na Ciebie w szpitalu.
- Dobra. Ja już kończę pozdrów wszystkich ode mnie i życz Paulowi powrotu do zdrowia. Podjechał już autobus. Na razie.
- Na razie.
Poszedłem z powrotem do Paula.
- Michael kazał Cię pozdrowić. Już do nas leci. Za jakaś godzinkę tu przyjdzie. Potem jedziemy na budowę. Teraz na chwilę Cię opuszczę, idę pogadać z innymi projektantami, ale zaraz do Ciebie wracam.
Wyszedłem na korytarz i zobaczyłem Anne-Marie. Była smutna.
- Czemu jesteś smutna? - zapytałem
- Martwię się o Paula. Chciałabym aby wyzdrowiał.
- Nie martw się. Wszystko będzie dobrze. - powiedziałem i przytuliłem kobietę
Potem poszedłem do sali Prestona, w której byli już wszyscy projektanci.
- Na pewno wiecie co się stało Paulowi. Ale mimo to musimy pomóc rodzinie. Zaraz przyjedzie Michael. Do tego czasu będę siedział przy Paulu. Jeśli coś będziecie chcieli zapukajcie. Pamiętajcie. Nie poddajemy się! Jesteśmy silni! Uszczęśliwimy rodzinę!
LET’S DO IT!
Chciałem podbudować kolegów, ale sam byłem dobity. Nie potrafiłem się podnieść. Mój najlepszy przyjaciel jest w śpiączce. Ja nic nie mogę zrobił. Czułem się okropnie, ale w głębi duszy czułem, że wszystko się ułoży. Usiadłem na krześle na korytarzu i myślałem. Chciałbym teraz mieć przy sobie kogoś kto by mnie pocieszył, wyciągnął z opresji. W tym momencie usiadła koło mnie Anne-Marie. Pełna nadziei powiedziała:
- Paul wróci do zdrowia. Pomożecie rodzinie. Nie martw się.
Przywróciła mi nadzieję. Poszedłem do autobusu. Chciałem być sam. Przyjechał Michael. Rozmawiał z Paulem. Postanowiłem, że wszyscy ubierzemy się na różowo, bo to kolor miłości. Wyglądaliśmy jak głupki no ale cóż. Wsiedliśmy do autokaru, a ja zacząłem program.
- Cześć. Jestem Ty Pennington. Zapraszam na budowę. Preston, Connie, Michael, Tomek, Ed, Preston dziś jedziemy do Alabamy. Odwiedzimy rodzinę Malcolmów. Spotkała ich tragedia.
Zresztą sami zobaczcie:
- Hi, ABC. Jesteśmy rodziną Marcolm’ów. Ja jestem Doris, to mój mąż Nigel, a to jest mój dziewięcioletni syn Burton. Miesiąc temu Nigel został napadnięty i pobity w skutek czego stracił wzrok. Nie potrafi samodzielnie poruszać się po domu. Każda rzecz znajdująca się w środku jest dla niego zagrożeniem.
- Ostatnio położyłem rękę na rozgrzanym piecu.
- Chciałabym abyście mu ułatwili życie. Jest kochanym człowiekiem. Przed wypadkiem pomagał każdemu, teraz kiedy nie widzi, wszyscy się odwdzięczają jednak to nie wystarcza.
- Cześć, jestem Burton. Mam osiem lat i kocham stolarstwo. W przyszłości chciałbym zostać stolarzem i tak jak Ty pomagać biednym i poszkodowanym rodzinom, budując im domy. Bardzo kocham mojego tatę. Kiedy wrócił do domu po wypadku myślałem, że się załamie, ale on był wesoły i szczęśliwy jak zawsze.
- Prosimy ABC przywróćcie Nigel’owi samodzielność. - zakończyła Doris
- Co o tym myślicie? Pomożemy im?
LET’S DO IT!
Jak zawsze wybiegliśmy przed autobus.
- GOOD MORNING MALCOLMS FAMILY! DORIS, NIGEL, BURTON. COME OUT!
Rodzinka wyszła na zewnątrz. Przywitaliśmy się. Pokazali nam dom i pojechali na wakacje do Disney Landu. Projektanci robili projekt, a ja w tym czasie pojechałem do Paula.
- Witaj, przyjacielu. To znowu ja. Rodzina jest bardzo miła. Ich dom to kompletna rudera. Powybijane okna, jedna ściana kompletnie zwalona. Grzyb pod sufitem. Wiedza o Twojej tragedii i chcieliby Cię pozdrowić i życzyć powrotu do zdrowia. Ponieważ wszyscy darzymy Cię miłością, a jak sam wiesz miłość jest najważniejsza, postanowiłem, że przez ten tydzień cała ekipa będzie chodziła ubrana na różowo, ponieważ różowy to kolor miłości. Jak wrócę zaczniemy demolkę. Po niej tez do Ciebie przyjadę. Powiem Ci, że Prestonowi do twarzy w różowym. A teraz trochę o rodzince. Doris jest wysoką, szczupłą, niebieskooką blondynka, Nigel jest wysokim, przystojnym, silnym brunetem, a Burton jest niemal taki jak ja. Ma tak samo zrobione włosy i ubiera się identycznie. Mówi, że jestem jego idolem i, że w przyszłości chce zostać stolarzem i tak jak ja pomagać biednym i poszkodowanym rodzinom, budując im domy. Mały jest niesamowicie miły. Spodobałby się Ci się. No teraz czas już na mnie. Trzeba wyburzyć dom. Nie martw się wszystko dla Ciebie nagram. Na razie.
Skończyłem, wsiadłem w samochód i odjechałem na budowę. Po drodze oglądałem widoki. Było pięknie. Przypomniałem sobie, że kiedyś Robbie Williams śpiewał piosenkę ,, Sweet Home Alabama” i postanowiłem go ściągnąć.
- Hej, Robbie to ja Ty Pennington.
- Cześć, Ty. Co tam słychać?
- Nie za dobrze. Właśnie budujemy dom rodzinie w Alabamie. Przypomniałem sobie, że kiedyś śpiewałeś taką piosenkę. Czy mógłbyś tu przylecieć i ją zaśpiewać przed demolką?
- Nie ma sprawy! A powiedz dlaczego nie za dobrze?
- Długa historia.
- Mam czas. Właśnie jadę na lotnisko.
- Dobrze. Więc postanowiłem, że do rodziny polecimy samolotem. Lecieliśmy lotem 106. Jakieś sześć kilometrów od lotniska nasz samolot się rozbił. Paul ma złamane żebro, jest w śpiączce i nie ma jednego palca u reki. Wszyscy się o niego martwimy. Lekarz powiedział, że jeśli do tygodnia nie wy budzi się z tego to może dojść do stałych uszkodzeń mózgu.
- Okropna tragedia! Jak tylko przylecę to pojadę do szpitala odwiedzić Paula.
- Dzięki. Puść sygnał jak będziesz wyjeżdżał z lotniska to ja też pojadę do szpitala.
- Dobra, na razie.
- Na razie.
Resztę podróży samochodem spędziłem na myśleniu. Zastanawiałem się nad tym dlaczego Bóg sprawia, że takich dobrych ludzi spotyka takie nieszczęście. Czemu to akurat nasz samolot musiał się rozbić. Po niebie latają samoloty na pokładzie których są terroryści i takie samoloty się nie rozbijają. Czemu akurat dobrzy ludzie musza cierpieć. Myślałem na d tym czego ten program mnie nauczył. Nauczył mnie jak kochać ludzi. Nauczył mnie, że los jest ślepy. Każdą rodzinę, którą odwiedzamy spotkała jakaś okropna tragedia. Każda rodzina, która odwiedzamy jest bardzo dobrą rodzina, kochającą rodziną. Są ludzie którzy adoptowali całą rodzinę, inni pomagają bezdomnym, następni zaś wspomagają organizację organizacyjne. Ich wszystkich spotykają tragedię mimo to, że są bardzo dobrymi ludźmi. Dlaczego tak się dzieje? Może nigdy nie znajdę odpowiedzi na to pytanie? A może odpowiedź jest prosta, tylko ja tego nie rozumiem. Miałem mętlik w głowie.
Kiedy dojechałem projektanci stali na drodze i czekali na mnie.
- Co tam z Paulem?
- Dalej jest w śpiączce.
- Nie zaczynaliśmy planu, bo czekaliśmy na Ciebie. Nic się nie odzywałeś więc nie chcieliśmy Ci przeszkadzać.
- Dzięki! To zaczynajmy. Dom musi być przede wszystkim funkcjonalny. Każda ściana powinna być z innego materiału, żeby Nigel wiedział w jakiej części domu się znajduje.
Na podłodze wzdłuż całego domu rozłożymy dywan, żeby czuł którędy ma iść. Ja zajmę się pokojem Burtona.
Akurat kiedy skończyliśmy projekt dostałem sygnał od Roba.
- Sorki, ale muszę coś załatwić. Wrócę za około godzinkę, wtedy zaczniemy rozbiórkę.
Na lotnisko gnałem niczym mustang. Moja bryka wyciągała najwięcej sto pięćdziesiąt kilometrów. Kiedy dojechałem pod szpital Williamsa jeszcze nie było. Postanowiłem zaczekać na niego w samochodzie. Przyjechał nowiutkim Porsche.
- Cześć Ty
- Witaj Rob. Chodźmy do Paula. Musze mu powiedzieć co nieco.
- Cześć, Paul. To znowu ja, Ty, ale tym razem nie jestem sam. Jest ze mną Robbie Williams. Twój ulubiony wykonawca. Zgodził się zaśpiewać przed demolką ,,Sweet Home Alabama”.
Opowiem Ci jak wygląda nasz projekt. Kuchnia jest połączona z salonem - jak zawsze, potem po prawej stronie będzie sypialnia rodziców, ich garderoba i łazienka. Po lewej zaś będzie pokój Burton’a, który wybrałem jako mój tajny projekt. Każda ściana będzie z innego materiału, żeby Nigel wiedział w jakiej części domu się znajduje. Na podłodze wzdłuż całego domu rozłożymy dywan, żeby czuł którędy ma iść.
Robbie słuchał uważnie.
A teraz Rob chciałby Ci coś powiedzieć.
- Paul. Widzę, ze jesteś silnym facetem. Trzymaj się. Po demolce jeszcze przyjedziemy tu z Ty’em. - zakończył Williams i zapytał się mnie
- Mówisz, że ja jestem jego idolem. Co najbardziej chciał ode mnie dostać?
- Twój singiel Angels.
- A wiec Paul niech moje anioły prowadza Cię przez drogę po której teraz idziesz. Anioły przyprowadźcie Paula do nas. - dopowiedział Rob
- Chodźmy już - powiedziałem - demolka czeka
Muzyk jechał swoim autem tuż za mną. Musiałem zadzwonić do firmy budowlanej.
Dzwoniłem do sześciu i nikt nie chciał się podjąć temu zadaniu, ale wpadłem na genialny pomysł.
- Al. Mam prośbę, zbudowałbyś nam dom?
- Teraz mi to mówisz! No dobra już jadę!
- Dzięki!
Al. współpracował już z nami. To człowiek o gołębim sercu. Spotkaliśmy jego i jego robotników na skrzyżowaniu. Dołączyli do nas i dalej już podróżowaliśmy razem. Kiedy podjechaliśmy pod dom projektanci zaczęli klaskać. Przywitali się z Al.’em i Robbiem.
- Sprowadziłeś Robbiego Williamsa! - krzyczał Ed - koleś kocham Cię!
- Znacie już historię rodziny Malcolm. Oni bardzo się kochają i ufają ludziom mimo tego co ich spotkało. Ja tez wam ufam. Przez demolką Ty chciałby jeszcze cos powiedzieć.
- Tak. Właśnie. Co by tu powiedzieć? Nie no żartuje. Sprowadziłem Robbiego Williamsa, ponieważ chciałbym żeby umilił nam demolkę zaśpiewaniem piosenki ,,Sweet Home Alabama”.
Wszystko widziała rodzina. Robbie zaczął śpiewać. Wszyscy śpiewali razem z nim. Kiedy skończył rozległy się oklaski.
- Chciałbym zaśpiewać jeszcze jedną piosenkę. - powiedział Robbie - Będzie to piosenka pod tytułem ,, Angels”, ale będzie to dla mnie wyjątkowe wykonanie, ponieważ dedykuje je Paulowi.
Ed zaczął płakać, ponieważ dobrze znał tą piosenkę. Anglik chciał kiedyś śpiewać i właśnie ,,Anioły” zaśpiewał na swoim pierwszym wygranym konkursie. Kiedy Williams zaczął śpiewać, wszystkim zamarł dech w piersiach. Z ust ludzi wychodziły słowa ,,On brzmi jak prawdziwy anioł”. Ed śpiewał razem z muzykiem. Podczas kiedy Robbie śpiewał przypominały mi się chwile spędzone z Paulem. Jego uśmiech na twarzy. Przypomniało mi się jak dzięki niemu nie popadłem w głęboką depresję. Widziałem jego twarz…popłakałem się. Wszyscy płakali. Nawet Robbie. Kiedy skończył usłyszał burze oklasków - nieustającą burzę oklasków. Wszyscy płakali, śmiali się i klaskali. Robert podziękował i w tym momęcie zaczęło się. Wszyscy robotnicy poczęli rozwalać dom. Muzyk siedział i przypatrywał się temu. Zakradłem się do niego od tyłu i wrzasnąłem mu do ucha przez megafon ,,BIERZ MŁOTEK I DO PRACY”. Robbie o mało co nie dostał zawału. Podszedł do Prestona i zapytał:
- On tak zawsze?
- Niestety tak!
- Nie obijać się! Pracować! Rozwalać! Burzyć! - wrzeszczałem na ludzi
Po chwili wszystko runęło. Robotnicy wzięli się do sprzątania bałaganu, a ja i Robbie pojechaliśmy do szpitala. Na miejscu muzyk poprosił:
- Mógłbym tam wejść sam?
- Oczywiście! - odpowiedziałem
Zastanawiałem się dlaczego. Po chwili jednak zrozumiałem. Robert śpiewał Paulowi piosenkę zatytułowaną ,,Phoenix From The Flames”. Kiedy skończył powiedział mu jeszcze kilka słów, ale już nie usłyszałem co. Potem wyszedł.
- Chodźmy tam oboje - powiedziałem
Weszliśmy do środka. Usiadłem przy łóżku Paula.
- Demolka poszła jak z płatka. Robbie zaśpiewał ,,Sweet Home Alabama”, a potem dedykowaną specjalnie dla Ciebie piosenkę ,,Angels”. Wszyscy płakali. Przypomniałem sobie w tedy jak dzięki Tobie nie popadłem w depresję i za to chciałem Ci podziękować. Jesteś moim najlepszym przyjacielem i nie chciałbym Cię stracić. Chciałbym abyś wrócił do nas, ale wiem, że nic w tym kierunku nie mogę zrobić. Trzymaj się przyjacielu - zakończyłem
Kiedy wyszliśmy ze szpitala Robbie zatrzymał się i zapytał :
- Mogę zostać z Wami na budowie? Trochę pomogę, a na końcu zaśpiewam dla rodziny.
- Oczywiście!
Kiedy wróciliśmy na budowę robotnicy kończyli sprzątać.
- Jesteśmy godzinę do przodu. Za chwile będą wylewać fundamenty. - poinformował Preston
- To bardzo dobrze! Robbie pomożesz mi przy moim projekcie?
- Oczywiście! Tylko powiedz co mam robić.
Poszliśmy do moje go miejsca pracy. Pokazałem Rabbiemu co ma szlifować. Świetnie mu to szło. Robiłem chłopcu łóżko - robaka. Takie samo jak mam w domu. Postanowiłem mu zrobić taki sam pokój jak mój. Wszyscy zajmowali się swoimi projektami.
Dnia czwartego wszyscy pojechaliśmy do Sear
za ilośc sprzedanych biletów na koncert. Właśnie wychodzi jego nowy album pod tytułem 1974. Jedyny, niepowtarzalny, niesamowicie utalentowany. Można powiedzieć Król Popu. Robbie Williams!
- Witam. Zaśpiewam dla Was piosenkę o przyjaźni. Napisałem ją dla mojej zmarłej babci Betty. Piosenka nosi tytuł ,,Nan’s Song”. To piekna piosenka o przyjaźni. Dedykuję ją najlepszym przyjaciołom pod słońcem. To dla Ciebie Ty i dla Ciebie Paul.
Zaczął śpiewać. Słowa piosenki mówią o prawdziwej przyjaźni, która trwa wiecznie. To był niezwykły tekst. Był niesamowity. Wszyscy płakali. Po tej piosence Robbie zapowiedział:
- A teraz chciałbym zaśpiewać piosenkę z mojej nowej płyty Intensive Care. Nosi ona tytuł ,,A Place To Crash” i nie dawno ukazała się jako singiel. Są to troszkę inne klimaty. Ed, chciałbyś ze mną zaśpiewać?
- Oczywiście!
Tworzyli niesamowicie zgrany duet. Ed był bardzo rozpromieniony. Jego marzenie zostało spełnione. Wczesniej śpiewał już z takimi gwiazdami jak Elton John czy Pet Shop Boys, ale jego największym marzeniem było zaśpiewać z Robbiem Williamsem. Cieszyłem się, że mogłem spełnic to marzenie. Po tej piosence Rob znów zaczął:
- Ostatnią piosenką będzie Come Undone. Moja ulubiona.
Zaczął śpiewać. Pod koniec począł śpiewac inny tekst. Brzmiał on mniej więcej tak:
Holly came from Miami, FLA
Hitch-hiked her way across the USA
Plucked her eyebrows on the way
Shaved her legs and then he was a she
She says, Hey babe
Take a walk on the wild side
She said, Hey honey
Take a walk on the wild side
A potem zaczął przedstawiać zwój zespół:
On gitar Mrs. Gary Nuttal
On bass - The beast of the band - Mrs. Jerry Meehan
On drums - The one, the only - Mrs. Chris Sharrock
On keybords - Recerwing the sexy for the band, the beautiful Ms. Claire Worrall
Is a houndred and fourty seven years old. I got money from the government from looking after him. Mrs. Neil Taylor.
Laydies and gentelmens. The quiet man, the genius then I with him write Intensive Care. Is the one, the only Mrs. Stephen Duffy
I kontynuował:
Candy came from out on the Island
In the backroom she was everybody’s darlin’
But she never lost her head
Even when she was giving head
She says, Hey babe
Take a walk on the wild side
Said, Hey babe
Take a walk on the wild side
And the colored girls go
doo do doo do doo do do doo
Kiedy skończył pojawiły się gromkie brawa. Robbie machnął rekami i tysiące ludzi umilkły.
- Nie ma nic lepszego od prawdziwej przyjaźni - zakończył
i jak?
Kicku kochany! Ja Ci już napisałm na GG co o tym sądzę także ten...:) ale przede wszystkim porozmawiaj z tą polonistką... i pisz dalej!!!!:) Pozdrowienia:)
i ty jeszcze miałaś wątpliwości Kicku??!! to opowiadanie jest fantstyczne!!!!prawie sie popłakałam w tym momencie gdy Paul odzyskał przytomność!!!
i ty jeszcze miałaś wątpliwości Kicku??!! to opowiadanie jest fantstyczne!!!!prawie sie popłakałam w tym momencie gdy Paul odzyskał przytomność!!!
Piekne opowiadanie !! Zreszta tak jak kazde :) Nie marnuj sie !! Rob to co lubisz!! kochasz pisac wiec pisz bo jak widac to bardzo dobrze Ci to wychodzi. Najlepsze bylo jak Paul odzyskal przytomnosc poplakalam sie w tym momecie. Myslisz ze Twoje opowiadanie jest denne ale tak naprawde nie jest. najlepiej to mozesz poczuc gdy kto inny Ci to powie. Nie mowi tego zeby nie bylo Ci przykro ale dlatego ze tak naprawde tak jest. Wiec zycze wiecej wiary w siebie :) I napisz jeszcze jakies opowiadanie :) A poza tym berdzo dobrze sie je czytalo :)
Pozdrawiam
Dziekuje za te piękne słowa. Fretka postaram się jakoś to opowiadanie przekazać mojej polonistce tylko, że nie mam drukarki:( Ale coś wymyślę. Nie wiem jak to zrobię, ale postaram sie. Nie wiem teraz zupełnie nie wiem co robić....
Cześć wszystkim!
Kicek opowiadanie jest genialne! i jak przestaniesz pisać to przyjade do ciebie i spuszcze ci manto ;p więc lepiej nie przerywaj pisania :D
Ja z całej ekipy EMHE najbardziej lubię chyba Paul'a (oczywiście Ty' a również), on jest taki... naturalny, wrażliwy... nie wstydzi się uczuć ani łez... więc jak czytałam w twoim opowiadania że zapadł w śpiączkę to naprawdę się przestraszyłam, a jak się ocknął to jakby mi kamień z serca zpadł :) Wogóle jak mieli wypadek to bałam się o każdego z nich, o Ty'a, Ed'a, Preston'a i całą resztę.
Naprawdę opowiadanie mi się podobało, bardzo! :) i pisz, Kicek, pisz dalej!
Tak szczeże mówiąc to ja też zaczęłam pisac opowiadanie... ale nie wiem czy je dać... mówiałaś Kicek że się nie umywasz do Fretki... a ja nie umywam się do was obydwu...
Pozdrawiam...
Elly
Dobra dobra...nie będe marudziła już... ;) ale opowiadanie nie jest skończone... ale jak skończe to dam.
A co do dzisiejszego odcinka EMHE to był świetny! Wtedy jak Elton John podarował fortepian..hm... to było wspaniałe :)
Pozdrawiam gorąco :*
Powiem Wam, że w czasie dzisiejszego odcinka byłam w siódmym niebie. Moi dwaj idole w jednym miejscu i to w jednym programie. Elton John i Ty. Naprawde Elton ma wielkie serce, pomaga każdemy, jeśli tylko może i jak tylko może. Pomaga też innym gwiazdom jak np. wyciągnął z narkotykowego i alkoholowego szaleństwa Robbiego Williamsa. Jest on naprawde godnym podziwu i szacunku człowiekiem
Pozdrawiam
Kicek
ooo tak, ten odcinek też mi sie bardzo spodobał ;] a pozaty Fretkaaa przeczytałam Twoje opowiadanie :) jest fantastyczne :):) pisz częściej :)
oo tak, ten odcinek też mi się spodobał :):) osobiście nie słucham Eltona ale to co zrobił było ekstra :) a poza tym Fretkaaa czytałam Twoje opowiadanie:) jest bombowe :) pisz częściej :) pozdrawiam wszystkich ;];];]