Plakat ostrzega, że mamy do czynienia z filmem "poetycko-biograficznym". Sam nie wiem, czy jest to spełniona groźba, czy niespełniona obietnica. Rozdarty między celami misji oświatowej a
Plakat ostrzega, że mamy do czynienia z filmem "poetycko-biograficznym". Sam nie wiem, czy jest to spełniona groźba, czy niespełniona obietnica. Rozdarty między celami misji oświatowej a założeniami artystycznego eksperymentu, reżyser Kordian Piwowarski poniósł porażkę. Serce mi jednak z tego powodu nie krwawi – spadł z konia, na którego większość debiutantów w ogóle bałaby się wsiąść.
"Baczyński" to w zasadzie trzy odrębne filmy – trzy plany narracyjne, tyle samo intrygujących koncepcji i tyleż zmarnowanych szans. Pierwszy obraz to dokumentalna rejestracja "gadających głów", głównie ludzi związanych z Armią Krajową, którzy dzielili z Baczyńskim (Mateusz Kościukiewicz) okupacyjną niedolę. Drugi to fabularyzowana rekonstrukcja najważniejszych faktów z życia poety – od pierwszych prób literackich, przez wejście na poetyckie salony i ślub z Barbarą Drapczyńską (Katarzyna Zawadzka), po działalność podziemną i dywersyjną. Jest jeszcze fabularna klamra w postaci slamu poetyckiego, na którym głos zabiera współczesne pokolenie – podobno wciąż rozkochane w Baczyńskim i jego legendzie.
Rzeczone opowieści współgrają ze sobą na płaszczyźnie intelektualnej i emocjonalnej, lecz, co chyba najbardziej zaskakujące, nie jest to wcale dobra wiadomość. Każda z historii mogła powiedzieć o bohaterze coś innego, zderzyć zbiorowy mit z rzeczywistością, zasygnalizować jakieś napięcie między współczesną a ówczesną recepcją twórczości Baczyńskiego, rozwinąć wątki jego relacji z rodziną albo kompanami z AK. Skończyło się oczywiście na pobożnych życzeniach. Wnioski wyciągnięte z tych trzech narracji są bliźniacze: Baczyński wielkim poetą był, zaś jego wiersze pozostaną moralnym drogowskazem dla dzieci naszych dzieci. Amen.
Początkowa niechęć Tadeusza Gajcego, przyjaźń z Jerzym Andrzejewskim, niejednoznaczne relacje z zaborczą matką, konflikt rodzicielki z Drapczyńską – wszystkie te wątki są ledwie zasygnalizowane, przeciekają Piwowarskiemu przez palce. Zostaje tylko fabularna wata: Baczyński patrzy w niebo, zamyśla się, frasuje, zaraz skrobie coś w brulionie, z offu tymczasem płynie poezja, dopasowana tautologicznie do kolejnych obrazów. Dość nieporadny w tej naftalinowej konwencji Kościukiewicz obnosi minę cierpiącego wieszcza, ciekawa Zawadzka nie ma właściwie czego grać. Na ekranie są raptem przez kilkanaście minut (film trwa niewiele ponad godzinę), trudno więc mówić o możliwości zbudowania jakiejś postaci. Filmowy Krzysztof Kamil Baczyński nie jest bohaterem z krwi i kości, to raczej figura z podświadomości szkolnego prymusa.
A jednak, pomimo wszystkich niedociągnięć, "Baczyński" wydaje się filmem polskiemu kinu potrzebnym. Choćby do tego, by zrewidować stosunek do formy rodzimych hagiografii, kręconych nie tylko z Bogiem, ale i po bożemu. Piwowarski się z tego trendu wyłamał – lepszy taki początek niż żaden.
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu