Recenzja filmu

Imperium robotów. Bunt człowieka (2014)
Jon Wright
Jarosław Boberek
Ben Kingsley
Gillian Anderson

Człowiek powstaje

Czasem trudno odgadnąć, co konkretnie nasuwa bohaterów na właściwy trop, i jak to się dzieje, że zawsze trafiają tam, gdzie trzeba. Grunt, że z przyjemnością im się kibicuje, a każdy z nich ma
Filmowcy przyzwyczaili nas do tego, że na wypadek jakiegokolwiek globalnego kataklizmu zawsze znajdzie się w Ameryce śmiałek, który bez wahania stanie do walki o ludzkość i oddali widmo końca świata. Przeżyliśmy już zagrożenie zderzenia z asteroidą ("Armageddon"), nalot obcych ("Marsjanie atakują", "Porywacze ciał"), klimatyczne anomalie ("Pojutrze", "2012"), plagę zombie ("World War Z"), epidemię tajemniczych wirusów ("Contagion - Epidemia strachu") i bunt maszyn ("Ja, robot"). Bez obaw. Przeżyjemy też niewolę kosmicznych robotów, o czym przekonuje nas ekipa Jona Wrighta w "Imperium robotów". Będzie niebezpiecznie, wzruszająco, ale i zabawnie.



Akcja ratunkowa w "Imperium robotów" przeprowadzona zostaje trzy lata po zniewoleniu świata przez roboty z odległej galaktyki. Ocalałym po 11-dniowej walce ludziom wszczepiono implanty kontrolujące ich ruchy i zabroniono opuszczania domów. Dzieci będące pod opieką filmowej Kate (Gillian Anderson) przez przypadek odnajdują sposób na wyłączenie czujników. Wszyscy czworo, w końcu wolni, ruszają na poszukiwanie ojca jednego z nich. Bohaterowie stawią czoła nie tylko wielkim robotom, ale i złemu Smythe'owi (Ben Kingsley), kolaborantowi kierującemu się niecnymi pobudkami.

Film Jona Wrighta to familijne kino przygodowe. Dzieciaki, niczym bohaterowie "Goonies", pakują plecaki i ruszają w wielki świat, by odnaleźć tajemnicze miejsce, o którym nikt nawet nie wie, czy istnieje naprawdę. Sean (Callan McAuliffe), Alexandra (Ella Hunt), Nathan (James Tarpey) i Connro (Milo Parker) są pomysłowi, odważni i uroczy. Czasem trudno odgadnąć, co konkretnie nasuwa ich na właściwy trop, i jak to się dzieje, że zawsze trafiają tam, gdzie trzeba. Grunt, że z przyjemnością im się kibicuje, a każdy z nich ma swój wyjątkowy charakter. Najciekawsze role dostali Tarpey i Parker – pierwszy to maruda i chwalipięta, drugi – ujmujący wiedzą bystrzacha. Obaj wprowadzają też do filmu wątki humorystyczne, łagodzące kilka niespodziewanie mocnych scen (nie ma krwi, ale jest kilka trupów).



Do ekranu przyciągają też wspaniali Gillian Anderson i Ben Kingsley. Anderson bez wątpienia przeżywa właśnie szczytowy moment kariery – nawet tak niewymagającej postaci jak filmowa Kate nadała rys silnej i odważnej kobiety. Natomiast Kingsley jako Smythe to pierwszorzędny bohater, którego kocha się nienawidzić. Dzięki ich wyrazistym kreacjom dzieci bez problemu odróżnią w filmie dobro od zła i wyciągną z niego słuszną lekcję.

Gorzej, że tytułowych robotów w "Imperium…" jest nie za dużo. Pojawiają się sporadycznie i rzadko w pełnej krasie. W przeciwieństwie do "Pacific Rim" u Wrighta głównymi bohaterami są ludzie. I chwała mu za to. Bo to bardzo sympatyczni ludzie.
1 10
Moja ocena:
7
Absolwentka Wydziału Polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie ukończyła specjalizację edytorsko-wydawniczą. Redaktorka Filmwebu z długoletnim stażem. Aktualnie także doktorantka w Instytucie... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones