Recenzja filmu

Z tobą lub bez ciebie (1999)
Michael Winterbottom
Christopher Eccleston
Dervla Kirwan

Gruba kreska

Największe wątpliwości budzi scenariusz. Dziwne, bo Winterbottom przyzwyczaił nas do tego, że jego filmy robią się same. Tak jest od czasu "Alei Snajperów", a już z pewnością od "Wonderlandu".
Największe wątpliwości budzi scenariusz. Dziwne, bo Winterbottom przyzwyczaił nas do tego, że jego filmy robią się same. Tak jest od czasu "Alei Snajperów", a już z pewnością od "Wonderlandu". Tam się nie czuło pracy zespołowej - że niby najpierw scenarzysta coś pisał, potem scenograf projektował, operator ustawiał reflektory etc. Właściwie nie czuło się nawet reżysera. Po prostu: kilkanaście osób mieszkało w sąsiedztwie, nie byli to ludzie ani dobrzy, ani specjalnie źli. Podejmowali decyzje nie zawsze najmądrzejsze, ale z pewnością najprostsze. Decyzje bywały wzajemnie sprzeczne, bieg akcji stanowił wypadkową kolejnych konfliktów. Wszystko jak w życiu, różnica tylko taka, że tamtych ludzi coś sfilmowało. Tutaj jest inaczej, wszystkim kieruje scenariusz. Jest to historia małżonków, którzy chcieliby mieć dziecko, ale nie mają, przez co ich związek przeżywa kryzys. Rosie i Vincent starają się, by dziecko się pojawiło, poza tym pracują itp. Ale to zewnętrzna warstwa akcji. Ten film nie tylko opowiada o ludziach, on także - jak to się mówi - stawia problem. Rosie i Vincent muszą być poddani próbie - i do niej wszystko zmierza. Jest to oczywiście próba wierności. Zaczyna się od scen łóżkowych. Są męczące, stąd wzajemne małżeńskie pretensje. Brzmią identycznie: to twoja wina. Gdybym we właściwym czasie zdecydował(a) się na inną partnerkę (innego partnera), nie byłoby kłopotów. Pretensje mają głębsze uzasadnienie. Rosie przed zawarciem małżeństwa miała innego chłopaka, Vincent - inną dziewczynę. Stąd owa refleksja: ach, gdybyż można było wrócić do przeszłości! I natychmiast okazuje się, że można. Zjawia się dawna sympatia żony, Francuz Beno”t. Przyjęty entuzjastycznie, wprowadza się do pokoju gościnnego państwa Boyd. Droga do zdrady stoi otworem, Rosie musi być tylko gotowa do decyzji. Ma przewagę, daje to odczuć mężowi. Vincent się broni, ale nieudolnie. - Dlaczego on nosi mój szlafrok? - pyta rozdrażniony. Takich momentów jest więcej. Vincent entuzjazmuje się golfem, chce się popisać przed Francuzem i zaraz okazuje się, że gra źle. Rosie, Vincent i Beno”t mogliby być przeciętnymi ludźmi wziętymi z ulicy - ale odnosimy wrażenie, że kazano im odgrywać uwspółcześnioną historię Colombiny, Pantalona i Arlecchina. Nadchodzi wreszcie owa wielka próba; to oznacza, że jesteśmy winni czytelnikowi kilka słów wyjaśnienia. Na ogół bywa tak, że małżonkowie w momencie ślubu składają sobie obietnicę wierności. Oczywiście, jeżeli ludzie coś sobie dobrowolnie obiecują, to mogą także dobrowolnie od obietnicy odstąpić. Właśnie dlatego niektóre religie wynalazły antidotum: nowożeńcy ślubują nie tylko sobie wzajemnie, lecz także Bogu. Pojawia się trzecia strona w umowie, uzyskanie jej zgody na kasację jest trudne. Nie wszyscy nowożeńcy biorą ślub w kościele, ale tu pokazano wyraźnie, że Rosie i Vincent właśnie tam swój związek zawarli. Więc sobie sami, dobrowolnie, ową drogę do anulowania odcięli. To, rzecz jasna, nie wyklucza zdrady. Rosie i Vincent wiedzą, co im wolno, czego nie wolno, ale wiedza nie chroni od zła. Ludzie, którzy popełniają zły uczynek, przeważnie czynią to świadomie. Tylko że w tej wielkiej próbie, której bohaterowie mają być poddani, chodzi nie tylko o to, czy są zdolni do zdrady. Chodzi także o to, jak się zachowają potem. Istnieją tu dwie możliwości. Pierwsza: zbagatelizować, usprawiedliwić, wymazać z pamięci. Jest i druga: przyjąć winę na swe barki, przemyśleć, rozliczyć się. Ta pierwsza, metoda grubej kreski, jest z pewnością zgodna z instynktem samozachowawczym. Po co dumać o czymś, czego się nie zmieni? Lepiej wrócić do stanu sprzed wiarołomstwa. W drugim wypadku status quo ante jest nieosiągalny. Ludzie, którzy traktują winę serio, nigdy nie wybaczą ani sobie, ani partnerowi. Doprowadzając rzecz do ostateczności: w pierwszym wypadku konsekwencją jest totalna obojętność, w drugim - samobójstwo. Realizatorzy filmu "Z tobą lub bez ciebie" wybrali wariant pierwszy ze wspomaganiem. Wspomaganie polega na tym, że zdrady nie było. A właściwie była, ale tylko częściowo. To znaczy - cudzołóstwo, ale bez biologicznych konsekwencji. Dziecko, które się narodzi, nie będzie dzieckiem sąsiada, kominiarza czy listonosza. Finał jest pogodny, tyle że gdzieś tu czai się taka oto sugestia: niech żona zdradza, byle tylko nie urodziła bękarta. Tak więc stawianie problemu, wielka próba, moralitet - zmienia się w komedię z sadomasochistycznym podtekstem. Vincent zawsze będzie Pantalonem, taki się już urodził. Oczywiście, bywa i tak. Ale odnotujmy ważny szczegół: Winterbottom sprzeniewierza się swym dawniejszym postaciom. Bohaterowie "Wonderlandu" nie bywali prostolinijni, mąż grany przez Iana Harta był błaznem, żona traktowała go jak psa. Ale ani on, ani ona nigdy nie zaakceptowaliby układu z obecnego filmu. Uznaliby go za poniżający. Może dlatego kiedyś się rozstali. Zdrada męża, zdrada żony, zdrada reżysera. Dlaczego Winterbottom się jej dopuścił? Może nie wiedział, jak zmienić scenariusz. A przecież sprawa była prosta. Wróćmy do początkowych scen. Rosie i Vincent dokonują kolejnej próby, wychodzą z łóżka, siadają przy stole. I wtedy ona mówi: - Kochanie, czy nie myślałeś nigdy o adopcji? Tylu ludzi to teraz robi... Jako się rzekło, bohaterowie Winterbottoma miewają pomysły niekoniecznie genialne, ale z pewnością najprostsze. Do adopcji by pewnie nie doszło, ale bieg akcji byłby już inny.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones