Hallam Foe ma poważny problem. Nie, nie jest nim podglądanie ludzi, choć i to przysporzy mu sporych kłopotów. Voyeuryzm jest u niego raczej skutkiem, a nie przyczyną. Ta sprowadza się do złamanego serca. Otóż Hallam bardzo kochał pewną kobietę o wdzięcznym imieniu Anne Sarah. I tu tkwi problem, a w zasadzie dwa: po pierwsze Anne jest jego matką, po drugie jest od pewnego czasu martwa. Na szczęście dla biednego Hallama natura w swym niespożytym bogactwie i na to ma remedium, a w zasadzie nawet dwa. Pierwszym jest ponętna macocha, która dla pozbycia się z domowego gniazda kłopotliwego pasierba gotowa jest zrobić wszystko, naprawdę WSZYSTKO. Drugim jest istnienie sobowtórów, dzięki czemu Hallam ma okazję spotkać kobietę do złudzenia podobną do swojej matki. Ta też ma spory apetyt seksualny, co chłopak skrzętnie wykorzysta wyczyniając z nią harce, na jakie wobec rodzicielki raczej by się nie zdobył. Najnowszy film Davida Mackenzie'ego to urocza komedia z gatunku, jaki wychodzi tylko Brytyjczykom. Idealnie połączono tu elementy humorystyczne z prawdziwą tragedią, tworząc absurdalny, inteligentny, a przede wszystkim szalenie przewrotny film. Mackenzie, który w "Młodym Adamie" dał się poznać jako twórca mrocznych, ciężkich klimatów, tym razem pozwala sobie na zaskakującą wręcz swobodę. Rezultat powala z nóg. Film bawi, choć dotyka kwestii co najmniej lekko kontrowersyjnych. Kolejne groteskowe sytuacje wprowadzają w zdumienie, a jednocześnie w sposób zupełnie naturalny i bez jakiegokolwiek przymusu wywołują śmiech. Jest przy tym w filmie spora doza ciekawych obserwacji. I nawet jeśli chwilami reżyser pozwala sobie na bajkowe uproszczenia, "Hallam Foe" to ciekawy komentarz na temat sposobów radzenia sobie ze stratą. Mackenzie za Peterem Jinksem (autorem książki, na podstawie której powstał film) pokazują, że zamiast walczyć z własnym szaleństwem, należy mu się poddać, zanurzyć w nim całkowicie. Tylko dochodząc do ostatecznej granicy można się wyzwolić, oczyścić i zamknąć dręczące nas sprawy. Problem z tą koncepcją jest taki, iż może ona być prawdziwa jedynie w odniesieniu do osób zaradnych, reprezentujących sobą dość wysoki poziom intelektualny i moralny. W innym przypadku delikwent zamiast ratunku zamknie się po wsze czasy w więzieniu obsesji, poczucia winy, a być może i zbrodni. Jamie Bell w końcu przypomniał sobie, jak to jest być dobrym aktorem i stworzył jedną ze swoich najlepszych kreacji. Sztuka ta w gruncie rzeczy nie była znów taka trudna, gdyż miał on świetny materiał w postaci scenariusza Mackenzie'ego. Jednak po latach ról średnich lub w filmach, których nikt nie oglądał, miło jest w końcu zobaczyć Billy'ego Elliota znów w akcji. Plusem są również kreacje Hindsa i Sophii Myles. Jedyny żal jaki mam, to mimo wszystko dość mała rola Jamie'ego Sivesa, którego dobrze wspominam z filmu "Wilbur chce się zabić". Nie mam żadnych wątpliwości, że dla fanów brytyjskiego kina "Hallam Foe" powinien stać się lektura obowiązkową.
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu