Recenzja filmu

Miłość bez końca (2014)
Shana Feste
Alex Pettyfer
Gabriella Wilde

Serca, które leczą

"Miłość bez końca" rysowana jest bardzo grubą kreską. Wyraźne są tu zarówno klasowe podziały, jak i psychologiczne portrety bohaterów. Feste konfrontuje sympatycznych normalsów z napuszoną
Film Shany Feste przypomina występ łyżwiarzy figurowych – teatralne gesty, wielkie afekty i  zgrabne piruety skąpane zostają w melodramatycznym lukrze i estetycznym kiczu. "Miłość bez końca" to melodramat bezwstydnie sentymentalny, który nie rości sobie najmniejszych artystycznych pretensji, a jedyne, co próbuje osiągnąć, to ukojenie serc dziewczęcej publiczności.



On jest piękny i biedny, ona – piękna i bogata. Chodzili do tego samego liceum, ale nigdy się nie poznali. Przez cztery szkolne lata spoglądali na siebie ukradkiem, ale żadne nie miało odwagi, by rozpocząć rozmowę. Kiedy już opuszczają szkolne mury, David (Alex Pettyfer) postanawia porozmawiać z blondwłosą pięknością (Gabriella Wilde). Tak rodzi się młodzieńcza miłość. Uczucie tragiczne, bo z góry skazane na krótkotrwały żywot. Za kilka tygodni Jade ma bowiem wyjechać na prestiżowy staż i szykować się do lekarskiej kariery. Jakby tego było mało, na drodze do szczęścia staje też ojciec dziewczyny (Bruce Greenwood). To między nim i młodym kochankiem rozciąga się główna oś dramaturgiczna filmu.

Shana Feste na ekranie snuje bowiem bajkę o miłości, która przywraca wiarę w ludzkość, pokonując klasowe i ekonomiczne bariery. Młody proletariusz o złotym sercu, który pracuje w warsztacie ojca (jak zawsze charyzmatyczny Robert Patrick), w "Miłości bez końca" staje się reprezentantem tego, co w ludziach szlachetne i czyste. Po drugiej stronie barykady znajdują się zblazowani bogacze pogrążeni w żalu i pozbawieni wiary w siłę uczuć. 



"Miłość bez końca" rysowana jest bardzo grubą kreską. Wyraźne są tu zarówno klasowe podziały, jak i psychologiczne portrety bohaterów. Feste konfrontuje sympatycznych normalsów z napuszoną elitą, a młodzieńczą namiętność przeciwstawia  starczemu zblazowaniu. W jej filmie miłość przenosi góry, łączy pokolenia i zaślepia. Tworząc remake "Niekończącej się miłości" Franco Zeffirellego, amerykańska reżyserka zrealizowała film ostentacyjnie kiczowaty i równie naiwny co pierwowzór z lat 80. Jej melodramat rozpięty jest między "Błękitną laguną", latynoską telenowelą i serialową opowieścią o dramatach nastolatków.
1 10
Moja ocena:
2
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Melodramaty nigdy nie grzeszyły oryginalnością, dlatego próżno nam szukać wśród nich czegoś nowego,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones