Recenzja filmu

Zwierzęta (2017)
Greg Zglinski
Birgit Minichmayr
Philipp Hochmair

Serpentyna

"Zwierzęta" trzymają wysoki poziom – wciągają i napinają, dają radochę z na przemian dusznej i komicznej atmosfery, surrealistycznych zdjęć i dziwnych kątów patrzenia kamery. Nikt nas tutaj nie
Nie ma chyba lepszej zabawy: wznieść się na wyżyny prawdopodobieństwa, zrobić szczegółowe notatki – ten, z tym, wtedy, tam – żeby już za chwilę lecieć w dół, rozpoczynać mozolną wędrówkę w jakimś zupełnie nowym kierunku. Z jednej strony – syzyfowa praca dociekającego, z drugiej – misterna robota budowniczych labiryntu. Chyba właśnie dlatego tzw. "mózgotrzepy" – filmy oszukańcze, kameleonowe, ale też wyjątkowo kruche i łamliwe – dają się równie łatwo kochać, co nienawidzić. Widzowie mają zdecydowanie mniej serca do tych mindfucków, które stawiają zaciekły opór albo jeszcze gorzej – w ogóle nie pozwalają się złamać. "ZwierzętaGrega Zglińskiego należą do kategorii ciężkich twardzieli. Są łamigłówką radykalną, pożerającą własny ogon, spoglądającą na narrację filmową jak na wielkie i w gruncie rzeczy radosne zapasy: z czasem i przestrzenią, życiem i śmiercią, snem i jawą. Łatwo dostrzec w takiej fiksacji na samych sobie staroświecki, artystowski dyrdymał, ale wciąż – dyrdymał silnie uzależniający.


Zaczyna się od skoku – z okna wiedeńskiej kamienicy rzuca się kobieta ubrana w czerwienie. Skacze i znika, jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło – zero krwi, policyjnej kredy, dochodzenia. Nie ma większego halo, bo i w tym świecie nie takie rzeczy uchodzą rzeczywistości płazem. Na przykład bohaterka może być jednocześnie na zewnątrz i w środku domu. Ktoś może być sobą, ale również kimś innym, drzwi w jednej lokacji mogą prowadzić do miejsca oddalonego o setki kilometrów albo w ogóle donikąd, trochę jak – żeby nie szukać zbyt daleko – w "Zagubionej autostradzie" Lyncha. Sen miesza się z jawą, fikcja z realnością, nie ma między nimi wyraźnych przejść, żadnych czytelnych rozgraniczeń. Wiadomo mniej więcej tyle: Anna (tajemnicza Birgit Minichmayr) jest pisarką chorobliwie zazdrosną o męża Nicka (Philipp Hochmair), którego podejrzewa o romans z Andreą, sąsiadką z trzeciego piętra. Czy to zdrada faktyczna, czy urojona, pozostaje – chyba jak wszystko w tym filmie – kwestią nierozstrzygalną. 

Para – być może w celu podreperowania rozlatującego się związku – udaje się na pół roku w Alpy szwajcarskie. On – kucharz – będzie zbierał regionalne przepisy, ona napisze nową książkę. Po drodze – w scenie tyleż smutnej, co slapstickowo komicznej – Anna i Nick bawią się w dziecięcą grę: wymień wszystkie zwierzęta na daną literę. Zaprzątnięci rozmową, wjeżdżają w pasącą się na poboczu górskiej serpentyny owcę. Sam wypadek kończy się kilkoma zadrapaniami, ale stanowi też swego rodzaju moment przejścia – w trakcie kilku godzin szpitalnej obdukcji filmowa rzeczywistość i klasyczna logika zaczynają na dobre rozłazić się w szwach. Anna przestaje pamiętać, jak długo jest w Szwajcarii, widzi dziwnych ludzi i dziwne sytuacje, śni koszmary, a przed domem czarny kot ludzkim głosem prosi ją o papierosa. Jednocześnie, w wiedeńskim mieszkaniu małżeństwa, tymczasowa lokatorka Misha (Mona Petri) nie może się opędzić od faceta, który bierze ją za swoją tragicznie zmarłą żonę, niejaką Andreę z trzeciego piętra. Z kolei przystojnemu doktorowi, z którym kobieta właśnie zaczęła się spotykać i u którego zapamiętała brak palca u dłoni, nagle ten palec odrasta...


Pytanie: o co tutaj chodzi? I czy w ogóle o coś musi? Są tropy oczywiste – chorobliwa zazdrość Anny wyprojektowana na świat zewnętrzny jak w porządnej freudowskiej neurozie. Popękany, pozamieniany miejscami, czysto skojarzeniowy materiał z nieświadomości wypływający w formie rozsypanki, którą widzowie muszą sobie sami poukładać. Albo zatarcie granicy między życiem a śmiercią, niezgoda na odejście – w końcu ktoś tu na początku umiera, coś się sypie, widać cienie w zamkniętym i niedostępnym pokoju wiedeńskiego mieszkania. Zwierzęta – gadające, popełniające samobójstwa, zdychające na drogach – mogą być łącznikami między Ziemią a Hadesem, prowadzić niespokojne ludzkie dusze na drugą stronę Styksu. Mogą, ale nie muszą, bo Zglińskiego bardziej interesuje praca z i na oczekiwaniach widzów, wspomniane mnożenie zagadek bez pewnej odpowiedzi. W wywiadach reżyser otwarcie przyznaje, że "Zwierzęta" powstały bardziej dla zabawy niż z potrzeby poważnej filozoficznej refleksji – dla zgrywu i czystej przyjemności wizualno-narracyjnych igraszek z podświadomością. 


Tyle że – żeby autorski zgryw stał się zgrywem także dla widzów – potrzeba pewnego wyczucia formy, także – dystansu i otwartości. Zgliński niewątpliwie je ma, a żeby filmu przez przypadek nie położyć, zdecydował się na pracę z ekipą szwajcarską i austriacką, bazując na scenariuszu zmarłego przed jedenastoma laty dziennikarza i reżysera Jorga Kalta. Nie chcę przez to powiedzieć, że Polak sam nie potrafi – po prostu, jeśli nad Wisłą dochodzi nawet do realizacji klasycznych "mózgotrzepów", w jakiś tajemniczy sposób w całym kraju obniżają się wtedy poprzeczki i spadają siły wytwórcze. Tymczasem "Zwierzęta" trzymają wysoki poziom – wciągają i napinają, dają radochę z na przemian dusznej i komicznej atmosfery, surrealistycznych zdjęć i dziwnych kątów patrzenia kamery. Nikt nas tutaj nie oszukuje, że robi coś na serio, że chodzi o wielką głębię i metafizykę (patrz: kino Łukasza Barczyka). Zgliński widzi się raczej w roli deformatora i karykaturzysty – doprowadza do skrajności największe mindfuckowe klisze, żeby je potem z przyjemnością podpalić i wyjawić ich sztuczność, konstrukcję opartą na powtórzeniu i ciągłym odsyłaniu do w gruncie rzeczy pustych znaczeń. Nihil novi, ale z jaką pasją opowiedziane! W końcu kino zupełnie niepotrzebne po wielokroć bywało tym najbardziej wytęsknionym, odsłaniającym tajniki warsztatu filmowego i jego wielką TAJEMNICĘ – wiele, oj wiele zależy od formy. Nawet jeśli czasami trzeba po nią pojechać aż do samiuśkiej CK Monarchii. 
1 10
Moja ocena:
7
Publicysta, eseista, krytyk filmowy. Stały współpracownik Filmwebu, o kinie, sztuce i społeczeństwie pisze dla "Dwutygodnika", "Czasu Kultury", "Krytyki Politycznej", "Szumu" i innych. Z wykształcenia... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones