Recenzja filmu

Pokłosie (2012)
Władysław Pasikowski
Ireneusz Czop
Maciej Stuhr

Sprawa kontra Sztuka

"Pokłosie" to kryminał – gęsty, klimatyczny, prowadzony bliskimi planami i posępną muzyką. Znalazło się w nim miejsce zarówno dla prywatnego śledztwa, jak i dla starcia ostatnich sprawiedliwych z
Bycie sumieniem polskiego narodu to kiepska fucha. Władysław Pasikowski przekona się o tym na własnej skórze, kiedy "Pokłosie" w aurze skandalu wejdzie do kin. Nie daruje mu ani ruch dewotów, ani intelektualiści oczekujący "przełamania dyskursu". Wszystko przez kostium – twórca "Psów", nieodmiennie zakochany w amerykańskim języku narracyjnym, postawił na kino gatunków, na kino rytuału. A rytuału nie kala się Sprawą, zwłaszcza jeśli sprawą jest pogrom w Jedwabnem.
 
"Pokłosie" to kryminał – gęsty, klimatyczny, prowadzony bliskimi planami i posępną muzyką. Znalazło się w nim miejsce zarówno dla prywatnego śledztwa, jak i dla starcia ostatnich sprawiedliwych z "nieprawością i tyranią złych ludzi". Na tym jednak nie kończą się gatunkowe inspiracje reżysera – Pasikowski czerpie ponadto z estetyki i ikonografii thrillera, a nawet horroru. Wszystkie te porządki stylistyczne zbijają się w gęstą magmę wytartych klisz i zdekodowanych znaków, które w kontekście piętnującej nasz antysemityzm fabuły nabierają jednak nowych barw.

Najpierw ląduje samolot, którym z Chicago wraca do Polski Franek Kalina (Ireneusz Czop). Potem widzimy jego podróż do pozostawionego na prowincji brata Józka (Maciej Stuhr), którego właśnie opuściła rodzina, a ziomkowie zaczęli nagle obrzucać kamieniami. Wsi spokojna, wsi wesoła: wszyscy mają czerwone mordy, wyłupiaste oczy, zarosty ze stali, w łapskach dzierżą widły i siekiery. Podjudza ich zawistny ksiądz, czekający na śmierć proboszcza i jego ciepłą posadkę, a okoliczne drogi patroluje cwaniaczkujący komendant policji. Ślepca w worze pokutniczym zastępuje Danuta Szaflarska w roli zielarki-pustelniczki, nie zabrakło natomiast mokradeł, zamglonych lasów i zakurzonych archiwów. Trup wypada z każdej szafy, mroczna tajemnica czai się pod każdym kamieniem. Wreszcie, jest i prawda, o którą warto walczyć. Ta jednak, jak to w smoliście czarnym kryminale, nikogo nie wyzwoli.  

Rzeczone schematy sprawdzają się zarówno w makro- jak i mikroskali: jako próba rozliczenia się z bolesną historią w "rozrywkowej" konwencji (cudzysłów dla świętego spokoju) i jako elementy budujące narracyjną tkankę filmu. O tym, że są największą wartością "Pokłosia", przekonujemy się bardzo szybko. Kiedy bowiem Pasikowski próbuje zrzucić ów gatunkowy kostium, z jego filmu przeziera kicz. Reżyser przestaje wtedy opowiadać historię i wchodzi w buty moralisty. Stąd wszystkie sceny "większe niż kino", np. te, w których autor buduje paralelę między śledztwem bohaterów a chrystusową ofiarą. Stąd chóralna muzyka i niefortunne zbitki montażowe, wynoszące Sprawę ponad Sztukę.  

"Pokłosie" wydaje się dość zachowawcze, jeśli chodzi o rozdzielanie racji w kwestii Jedwabnego. Na każdego diabła z koloratką przypada tu niezbrukany sługa boży, a na każdego Franciszka ("poznałem dobrze Żydków w Chicago") – Józek ("Mówi się Żydzi, nie Żydki"). Po co więc wyciągać trupa z szafy i podnosić omszałe kamienie? To kwestia zasad – przekonuje Pasikowski. Jego credo, wywiedzione z kina noir, nie zmieniło się od lat, wciąż brzmi czysto i szczerze. "Na świecie jest dużo kurewstwa. Nic z tym nie zrobimy, ale nie musimy przekładać do tego ręki". Amen.
1 10
Moja ocena:
7
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
W ostatniej dekadzie XIX wieku Francją wstrząsnęła burza. Nad wolnością, równością i braterstwem zawisły... czytaj więcej
Gromadzenie funduszy na projekt, który wzbudzał kontrowersje od samego początku, trwało 7 lat. Dopiero w... czytaj więcej