Recenzja filmu

Pokłosie (2012)
Władysław Pasikowski
Ireneusz Czop
Maciej Stuhr

"Gdy część Żydków skwierczała w stodole..."

W ostatniej dekadzie XIX wieku Francją wstrząsnęła burza. Nad wolnością, równością i braterstwem zawisły czarne chmury. Alfred Dreyfus, oficer sztabowy armii francuskiej, został oskarżony o
W ostatniej dekadzie XIX wieku Francją wstrząsnęła burza. Nad wolnością, równością i braterstwem zawisły czarne chmury. Alfred Dreyfus, oficer sztabowy armii francuskiej, został oskarżony o zdradę stanu. Dreyfus był Żydem – i ten fakt znaczenie miał niebagatelne. Dość powiedzieć, że i w dzisiejszej Francji bycie Żydem bywa niefortunne. Kraj wkrótce podzielił się na dwa zaciekle walczące ze sobą obozy: obrońców nieszczęsnego Dreyfusa i oskarżycieli tegoż zdradzieckiego gudłaja. Dałabym wiele, by móc napisać, że druga grupa rekrutowała się z szeregów motłochu. Niestety, główną rolę po obu stronach barykady grała inteligencja. Finał afery nie będzie niespodzianką – jedyną zbrodnią Alfreda D. okazały się semickie proweniencje. Starozakonny wojak gnijący w kolonii karnej idealnie podbudowywał ducha patriotyzmu – a przynajmniej tak jak patriotyzm widzieli nacjonaliści o marsowym obliczu.

Dlaczego ten przydługi wstęp zamieszczam właśnie pod recenzją "Pokłosia"? Bo burza wokół thrillera Pasikowskiego przypomina mi aferę Dreyfusa w mikroskali. Bardzo bardzo "mikro" – aferę Dreyfusa na miarę czasów, miejsca i możliwości, na miarę bagienka. Oto antypolski paszkwil, wobec którego wytoczono ciężkie patriotyczne działa obficie naładowane gnojem. Im strzelać kazano – patriotyczny obowiązek kazał. Młodzi następcy husarii, biegli w rzucaniu kostką brukową w opresyjną policję, zaczęli równie zręcznie ciskać łajnem w Maćka Stuhra, odtwórcę jednej z głównych ról w "Pokłosiu". Propagandowe tuby nowej fali patriotyzmu też nie zamierzały udawać, że deszcz pada, kiedy "młody Szczur" bezczelnie na nie pluł. Młody Stuhr – kiedyś ten "śmiszny" koleś z "Poranku kojota", teraz polskojęzyczny kabotyn – przyjął na siebie rolę sumienia Narodu, rolę niewdzięczną, rolę obiegowego Żyda. Za drobny lapsus w wywiadzie omal go nie zlinczowano. Tym samym "Pokłosie" stało się papierkiem lakmusowym polskiej tolerancji a Stuhr – naszym małym polskim Dreyfusem. Jest w tym porównaniu przesada, to pewne, jednak daje ono pewien obraz szaleństwa ostatnich dni.

W swoim nowym obrazie Pasikowski zabiera nas na polską wieś. Nie tę sielską-anielską jednak, ale tę rodem z "Malowanego ptaka" – mroczną, brudną, zatęchłą i zabobonną, przy dłuższym pobycie napawającą wstrętem. Jeśli raz wdepniesz w tutejszą kałużę, muł nigdy nie odklei się od buta. To tu, do Gurówki, wraca Franciszek Kalina (Ireneusz Czop). Dwadzieścia lat spędził w Chicago, harując przy azbeście. Za oceanem poznał dobrze Żydków – wie co to za naród, więc sympatią do nich nie pała. W Polsce został jego brat Józek (Maciej Stuhr). Franek szybko odkrywa, że młody Kalina jest dla miejscowych niczym wrzód na tyłku. Najpierw zdewastował publiczną drogę, którą Niemcy jeszcze za wojny utwardzili macewami. Ludzie zadowoleni, od lat z drogi korzystali – koła w błocie nie grzęzły, a tu Józek tknięty niejasnym poczuciem przyzwoitości wszystkie nagrobki powyrywał i poustawiał z nich własny kirkut (żydowski cmentarz) na matczynym polu. Bo czuł, że tak było trzeba. Starszy brat z początku rozumie wściekłość sąsiadów. Do czasu. Wieś skrywa bowiem tajemnicę, której odkrycie okaże się dla Kalinów próbą człowieczeństwa.

Pasikowski mistrzowsko dawkuje napięcie. Atmosfera gęstnieje, mnożą się ślady a pętla wokół głównych bohaterów z każdą chwilą zaciska się coraz bardziej. Ktoś nie odstępuje braci na krok – widz czuje jego obecność, ale nie zna twarzy – jak gdyby sama nienawiść sąsiadów, w zmaterializowanej formie, nie dawała Kalinom spokoju, pilnując, by w swym poszukiwaniu prawdy nie posunęli się za daleko.

Klimat budują znakomite zdjęcia Edelmana i muzyka Duszyńskiego. Mocną stroną filmów Pasikowskiego pozostaje aktorstwo: Czop – niesamowicie magnetyczny w swojej roli życia i Stuhr, który w szorstkość, jaką przesycony jest cały obraz wtopił się do tego stopnia, że w postaci Józka nie wyczuwa się krzty sztuczności. Jednak prawdziwym skarbem "Pokłosia" jest najstarsze pokolenie aktorów, by wspomnieć choćby Ryszarda Ronczewskiego czy kameę Danuty Szaflarskiej.

Jednak w dobrym scenariuszu pojawia się zgrzyt – i to w samym apogeum akcji. Rozwiązanie zagadki i ostatni element układanki spływa na braci za sprawą użytego przez twórców zagrania w stylu deus ex machina. Ta luka na chwilę zaburza siłę przekazu. "Pokłosie" jest filmem, w którym nie brak mocnych obrazów i zdecydowanych rozwiązań fabularnych. Dla mnie w pełni uzasadnia je konwencja, wyobraźmy sobie jednak, że ktoś do dreszczowca Pasikowskiego podchodzi z odgórną rezerwą i toczącą gros krajowej publicystyki fiksacją na punkcie "antypolonizmu". Z łatwością znajdzie miejsca, w których może film "zgnoić" (określenie idealne, zważywszy na skatologiczne klimaty internetowej krytyki "Pokłosia"). Dosłowność określi przesadą, pewien stopień spektakularności – kiczem. Gdy twórca grzebie w polsko-żydowskiej ranie, ów prawdziwie polski widz zaczyna pocić się pod wykrochmalonym przez Matkę Polkę kołnierzykiem. Gdy twórca butnie szarpie rany już zabliźnione, nasz widz nie może pozostać obojętnym. I nie sposób nie wyczuć, że merytoryczną krytykę, która się pojawia i chwała jej za to, przytłacza krytyka bazująca na emocjach a w pierwszym rzędzie krytykujących stoją ci, którzy dekadę temu "nie przepraszali za Jedwabne".

Podczas trwania afery Dreyfusa przełomowym tekstem stało się "Oskarżam" ("J'accuse") Zoli, w którym najpopularniejszy wówczas pisarz Francji ujawniał jak mizernie spreparowane fałszerstwo pozwoliło wysłać żydowskiego oficera na Diabelską Wyspę. "J'accuse" było manifestem dreyfusistów, przywracało wiarę w elementarną sprawiedliwość. Czy w naszym małym świecie narodowych kompleksów, w którym axis mundi jest stodoła w Jedwabnem rolę "J’accuse" może spełnić "Pokłosie"? Przytakując, poszłabym o krok za daleko. Choć wątpię, że obraz Pasikowskiego przetoczy się przez Polskę z falą, której siła dorówna "Sąsiadom" Grossa, jego waga jest dla mnie bezsprzeczna. "Pokłosie" uderza w to, co historyk Andrzej Żbikowski nazwał kiedyś twardą skorupą ksenofobii i dobrego samopoczucia, która przez lata narosła wokół stosunku Polaków do Żydów. Film Pasikowskiego ma za sobą siłę obrazu, nie pozostawia obojętnym, niesie konieczność konfrontacji z narodowymi demonami, ale też niepokój. Pytanie o to, co dalej. Wspólne odtańczenie hory na kazimierskiej ulicy – jakkolwiek mistyczne, potrzebne i jakkolwiek jednoczące – wciąż nie jest odpowiedzią na tłoczące się w głowie wątpliwości.

W poniedziałek 19 listopada bieżącego roku wandale zniszczyli ponad 20 dziewiętnastowiecznych macew na cmentarzu żydowskim przy ulicy Brackiej w Łodzi.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones