Recenzja filmu

Amok (2017)
Kasia Adamik
Mateusz Kościukiewicz
Łukasz Simlat

Zbrodnia niedoskonała

Adamik próbuje doprowadzić do twórczego przesytu, wykreować na ekranie gąszcz cytatów, które będą reagować ze sobą, kreując znaczeniowy ferment. Ale reżyserka po prostu wypowiada na głos to, co
Gdy jeden z bohaterów "Amoku" sięga po stojącą na półce książkę, nie miejcie złudzeń, że nie będzie nią "Zbrodnia i kara" Dostojewskiego. To zresztą nie pierwsza - i nie ostatnia - taka scena w filmie, w którym policjanci jak gdyby nigdy nic dyskutują o technice "cut-up" Williama Burroughsa czy postmodernistycznej teorii literatury. Reżyserka Kasia Adamik idzie tu poniekąd za przykładem swojego bohatera - być może mordercy, niemal na pewno grafomana - i wypowiada na głos wszelkie inspiracje, konteksty i tropy interpretacyjne "Amoku". Tropy ciekawe, ale jakoś nie sumujące się w nic ciekawego.


To jednak wypadkowa problemu z samym bohaterem. Krystian Bala wydał w 2003 roku powieść "Amok". Cztery lata później został skazany za morderstwo uderzająco podobne do tego, które opisał w książce. Mężczyzna przyznał się do popełnienia zbrodni, potem odwołał zeznania, w końcu uznano go za winnego, książka jednak nie posłużyła jako dowód. Film Kasi Adamik jest inspirowany tą historią i przyjmuje dwubiegunową retorykę Bali: zabiłem, nie zabiłem, co mi zrobisz, jak mnie złapiesz. Trudno jednak zgłębiać psychikę zbrodniarza (?), kiedy do samego końca usiłuje się zachować ambiwalencję. "Zbrodnia i kara" pozwalała nam prześledzić tok rozumowania, który doprowadził do felernego ciosu siekierą, pokazywała też konsekwencje tej decyzji. "Amok" tymczasem stąpa po cienkiej granicy między prawdą a fikcją, marzeniem a spełnieniem, kłamstwem a urojeniem. Teren fascynujący, ale grząski.

Bala, zagrany przez Mateusza Kościukiewicza jako irytujący gryzipiórek o śliskim spojrzeniu, rzuca nam w twarz kolejne nazwiska. Mówi o symulakrach Baudrillarda, o "morderstwie jako jednej ze sztuk pięknych" De Quinceya, o nadczłowieku Nietzschego. Adamik podbija to jeszcze cytatem z Dantego wiszącym nad drzwiami nocnego klubu, przypowieścią o Kainie, który nie ukryje się przed okiem sprawiedliwości, kolejnym etatowym wypisem z Nietzschego - tym razem o otchłani, która patrzy na patrzącego. Reżyserka miesza sceny realistyczne z wizyjnymi; proza życia - policjant rozdarty między przełomem w śledztwie a płaczem dziecka - sąsiaduje tu z fantazjami o ćwiartowaniu kobiecych ciał. Czas i miejsce akcji (domyślnie: Wrocław, początek XXI wieku) pozostają dziwnie niedookreślone, enigmatyczne. Rzeczywistość ma wydawać się postmodernistycznie płynna i noirowo lepka. Tak lepka, że prowadzący sprawę morderstwa inspektor Sokolski (Łukasz Simlat) czyta sobie "Amok" w brudnożółtej poświacie przedpotopowej lampki, a wokół głowy krąży mu złowroga ćma, którą ten zaraz dramatycznie zabija.


Chyba rozumiem zamysł: Adamik próbuje doprowadzić do twórczego przesytu, wykreować na ekranie gąszcz cytatów, które będą reagować ze sobą, kreując znaczeniowy ferment. Ale reżyserka po prostu wypowiada na głos to, co jest już obecne - i dość oczywiste - w osobie Bali: dziwny splot artystycznych aspiracji, parcia na szkło, skłonności do pretensjonalnego bełkotu. Wydobyte na światło dzienne filozoficzne podteksty i metafilmowa gra nie mają tu więc mocy odkrycia - raczej przyklepują oczywistości. Wychodzi z tego bryk z nihilizmu i tani David Fincher.

"Amok" siłą rzeczy układa się też w tryptyk z "Czerwonym pająkiem" Marcina Koszałki i "Jestem mordercą" Macieja Pieprzycy. Wszystkie trzy opowiadają inspirowane prawdziwymi wydarzeniami para-kryminalne historie. "Amok" jest niestety najsłabszy. Filmy Koszałki i Pieprzycy może nie były spełnione, ale ciekawie rysowały społeczno-psychologiczne konteksty swoich "zbrodni i kar". "Amok" tymczasem odbija w wątpliwe filozoficzne dywagacje. To niby thriller, ale brak w nim śledztwa z prawdziwego zdarzenia. To niby pojedynek charakterów, ale nieustanny pingpong między Balą a Sokolskim nie przekonuje. Adamik stara się mylić tropy, podkopywać wiarygodność śledczego - i wygnieciony, spocony Simlat jest tu jak znalazł. Jego Sokolski skrywa tajemnicę, działa na granicy prawa, z oczu nie patrzy mu chęcią czynienia dobra. Nawiedzają go - podobnie jak Balę - mroczne sny i fantazje. Ta żonglerka jednak nie działa, bo co nam po dwuznaczności Simlata, kiedy Kościukiewicz od pierwszego wejścia wysyła sygnał "psychopata". I pozamiatane.


"Amok" irytuje: psychologicznymi uproszczeniami (trauma Sokołowskiego), obsadowymi ślepakami (Zofia Wichłacz w roli żony Bali), stylistyczną oczywistością (szarobura tonacja kolorystyczna). Irytuje przerysowanym portretem bohatera i meandrującą intrygą. Irytuje, bo jest filmem straconej szansy - co boli tym bardziej, że raz za razem na horyzoncie majaczy jakiś udany pomysł. Kościukiewicz ze swoją anemicznością niemal dobija do brzegu zamierzonej ironii, a Adamik niemal wychodzi opowieść o tym, jak łatwo oceniać ludzi po pozorach i jak łatwo dać się uwieść popędom i ambicjom. Niemal. W pewnym sensie powstał film doskonale odzwierciedlający postać bohatera. Bohatera, który bardzo, ale to bardzo, chciał napisać świetną książkę i być wielkim artystą. Amerykanie mówią na takich "wannabe".
1 10
Moja ocena:
4
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones