Recenzja filmu

Bilet do raju (2022)
Ol Parker
George Clooney
Julia Roberts

Here we go again

Oglądając "Bilet do raju", łatwo zauważyć, że twórca "Mamma Mia! Here We Go Again" ugrzązł w świecie komediowych hitów pierwszej dekady XXI wieku. Nawet pod względem fabuły obraz Parkera
"Właściwy czas, miejsce i okoliczności" - oto trzy warunki, które muszą zostać spełnione, aby balijska ceremonia ślubna w filmie Ola ParkeraOliver Parkermogła dojść do skutku.  Wydaje się, że tymi wytycznymi kierował się również sam reżyser, realizując "Bilet do raju". Pozornie wszystko się zgadza - mamy rajskie krajobrazy Bali, które na dwie godziny pozwolą nam zapomnieć o deficycie węgla i nadchodzącej zimie oraz starzejącą się jak wino parę aktorów, którzy role ironicznych eksmałżonków grają w zamkniętymi oczyma. Komediom romantycznym daleko jednak do rzeczywistości - Bali to tak naprawdę australijskie Queensland (zdjęcia przypadły na niefortunny czas pandemicznych obostrzeń), zaś a błyskotliwy duet Julii Roberts i George’a Clooneya marnuje się w kolejnej opowieści o starej miłości, która mimo upływu lat, jakoś nie chce zardzewieć. 



Oglądając "Bilet do raju", łatwo zauważyć, że twórca "Mamma Mia! Here We Go Again" ugrzązł w świecie komediowych hitów pierwszej dekady XXI wieku. Nawet pod względem fabuły obraz Parkera przypomina musicalową laurkę dla Abby: Lily (Kaitlyn Dever) i Gede (Maxime Bouttier) budza w końcu skojarzenie z Sophią (Amanda Seyfried) i Skyem (Dominic Cooper), którzy w filmie Phyllidy Lloyd marzyli o wielkim greckim weselu. Z kolei rozwiedzeni Georgia (Julia Roberts) i David (George Clooney) są niczym trzej ojcowie Sophie, których zderzenie wprowadzi zamęt w ślubne przygotowania młodej pary. Aż dziwne, że nikt w "Bilecie do raju" nie zaczyna podśpiewywać „Dancing Queen”. 

Komedia Parkera jest przewidywalna, a jej bohaterowie - przerysowani. Mimo że od rozwodu Georgii i Davida minęło już 15 lat i każde z nich wiedzie oddzielnie szczęśliwe życie, już od pierwszego spotkania po latach widać, że nadal coś do siebie czują. Dawny konflikt małżonków okazuje się zdatny do rozstrzygnięcia i to w najromantyczniejszej scenerii, bo w balijskiej dżungli deszczową porą. Każdy widz, już po obejrzeniu pierwszej sceny, z łatwością dopowie sobie zakończenie tej umiarkowanie zabawnej i niezaskakującej historii. Zdziwienie wywołuje jednak fakt, że zaniepokojeni rodzice nie usiłują nawet uświadomić córce, że porzucenie kariery prawniczej i ślub na drugim końcu świata z przystojniakiem hodującym wodorosty może nie dostarczyć jej luksusów, do jakich przywykła - na ekranie Bali to raj, gdzie bez wyjątków żyje się długo i szczęśliwie. Irytuje również dwadzieścia lat młodszy partner Georgii. Francuski pilot Paul znalazł się w tej historii wyłącznie po to, by uświadomić bohaterce, czego nie warto szukać w facetach. 



Do kociołka filmowych nawiązań Parker dorzuca oczywiście "Ocean’s Eleven" - Clooney i Roberts to trochę Danny i Tess, zresztą obydwie bohaterki grane przez aktorkę pracują w galerii sztuki. Natomiast dobór lokacji oraz kolonialna optyka odsyłają nas do naiwnego i amerykocentrycznego "Jedz, módl się, kochaj", w którym Roberts zagrała uczącą się indonezyjskiej medytacji amerykankę Liz. W filmie Parkera Bali jest wściekle zieloną krainą wiecznej szczęśliwości, indonezyjska kultura - ciekawą atrakcją dla zachodnich turystów, a nieporozumienia językowe - oklepanym, nieśmiesznym żartem. Wyspa jawi się bohaterom jako barwny utopijny świat, który niezmiennie ich fascynuje i zaskakuje. Woda w oceanie nigdy nie była tak błękitna, plaże tak czyste i niezaśmiecone, a codzienność rdzennych mieszkańców tak sielankowa i piękna. 

Trzeba jednak przyznać, że pomimo sporej dawki scenariuszowo-reżyserskiej żenady, Clooney i Roberts radzą sobie doskonale w rolach eksmałżonków.  Ich zgryźliwe docinki, urocze wygłupy oraz jednoczesne próby zawarcia paktu dla dobra przyszłości ich córki szczerze bawią i wprawiają w dobry nastrój. W hollywoodzkich aktorach łatwo dostrzec własnych rodziców, których ekscesów, każdy z nas choć raz, wstydził się przed znajomymi (szczególnie w scenie, gdy podchmieleni David i Georgia grają w beer ponga i na oczach Lily wykonują dziwaczne taneczne ruchy). Dla fanów gatunku podkoloryzowana i naiwna do bólu wizja rzeczywistości nie będzie przeszkodą - "Bilet do raju" jest przecież niczym innym, jak przyjemnym w odbiorze zapychaczem czasu. A skoro Queensland może grać Bali, a sam gatunek jest obietnicą ucieczki od szarej codzienności, to i my możemy potraktować cudze wakacje jak namiastkę własnych. 
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?