Recenzja filmu

Bitwa roku (2013)
Benson Lee
Josh Holloway
Laz Alonso

Dream Team

Nie da się zaprzeczyć, że "Bitwa roku" to film zrobiony przez ludzi kochających breakdance – widać to w scenariuszu, którego tematem przewodnim jest zachowanie tzw. "b-boyingu" przed
Nie da się zaprzeczyć, że "Bitwa roku" to film zrobiony przez ludzi kochających breakdance – widać to w scenariuszu, którego tematem przewodnim jest zachowanie tzw. "b-boyingu" przed zapomnieniem, słychać w wypowiedziach bohaterów, dla których taniec jest całym życiem. Kto jednak wpadł na pomysł, by to uczucie artykułować w taki sposób? Żeby miłość do tańca nie była wyrażana poprzez ciało i ruch, lecz w wiekopomnych mowach o przestrzeganiu zasad, pokonywaniu siebie, braterstwie, przyjaźni, spełnianiu marzeń, dążeniu do doskonałości itd., itd.?


Film otwiera scena przemowy weterana b-boyingu, aktualnie szefa firmy zarabiającej na popularności tej kultury i właściciela dwóch wielkich diamentowych kolczyków. Mówi on do swoich 30-40 letnich pracowników, że czas najwyższy zrobić coś, by ich własne dzieci nie myślały o breakdansie jako relikcie przeszłości i obciachowej fanaberii swoich rodziców. Jego gorliwość i wiara w słuszność sprawy przekonują nawet zapijaczonego od lat Jasona Blake'a (Josh Holloway!), który podejmuje się wyszkolenia drużyny b-boyów do tytułowej bitwy roku. Co najciekawsze, zadaniem b-boyów będzie nie tylko zwycięstwo i tym samym przypomnienie światu, skąd b-boying się wywodzi, ale też przełamanie stereotypu, jakoby Amerykanie byli wyjątkowo zadufanym w sobie narodem. Nie trzeba dodawać, że ta nadbudówka w postaci społecznej diagnozy jest równie siermiężna co główny wątek fabularny.

Jak to zwykle w filmach tanecznych bywa, najciekawsze rzeczy zaczynają dziać się pod koniec seansu. I trzeba przyznać, że to sprytne rozwiązanie ratuje film Bensona Lee, bo gdyby nie oczekiwanie na tytułową bitwę, trudno byłoby wysiedzieć do końca. Co jest jeszcze lepsze – na czas finałowych rozgrywek można całkowicie zapomnieć o wszystkich scenariuszowych i reżyserskich potknięciach. Choreografia bitew jest olśniewająca. Aż szkoda, że nie oglądałam filmu w 3D.


Oprócz świetnych scen z breakdance'em film ma też kilka innych jasnych punktów: m.in. Chrisa Browna wywijającego całkiem imponujące piruety oraz Weronikę Rosati, która zupełnie nieoczekiwanie pojawia się w kadrze (niestety nie można powiedzieć, że ich gra aktorska uświetnia film, zwłaszcza że Rosatti wypowiada zaledwie trzy słowa). Honor obsady ratuje mało znany w Polsce Josh Peck, który wypada o wiele lepiej od szarżującego Hollowaya.

Benson Lee ma chyba całkiem wysokie mniemanie o sobie, skoro w usta jednego ze swoich bohaterów wkłada kwestię, jakoby dokument "Planet B-Boy" był biblią wszystkich fanów breakdance'a. Niewtajemniczonym objaśniam, że to jego własny film sprzed sześciu lat. Jak widać, pewności siebie mu nie brakuje. Może przehandlował za talent?
1 10
Moja ocena:
6
Absolwentka Wydziału Polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie ukończyła specjalizację edytorsko-wydawniczą. Redaktorka Filmwebu z długoletnim stażem. Aktualnie także doktorantka w Instytucie... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones