Recenzja filmu

Bohater (2021)
Asghar Farhadi
Amir Jadidi
Mohsen Tanabandeh

Bez złych intencji

W "Bohaterze" reżyser sięga po grecką tragedię, by opowieść o bohaterze naznaczonym fatum połączyć z refleksją na temat irańskiego systemu karnego. 
Asghar Farhadi to symbol współczesnego irańskiego kina – a przynajmniej tego, które na zachodzie ma lepszą promocję niż festiwalowy marketing szeptany. Twórca "Rozstania" czy "Co wiesz o Elly?" swoimi sukcesami i świeżym podejściem do tematów społecznych otworzył ojczyznę takich mistrzów jak Abbas Kiarostami czy Mohsen Makhmalbaf na XXI wiek. Po artystycznej porażce, jaką był jego hiszpańskojęzyczny debiut "Wszyscy wiedzą", Farhadi powraca na szczyt z canneńskim Grand Prix. Czy to właściwe miejsce dla "Bohatera"? 

Chociaż większość filmów Farhadiego to społeczne dramaty o rozpadzie małżeństwa i erozji rodziny, nie można odmówić Irańczykowi tego, że po spektakularnym sukcesie "Rozstania" poszukiwał w ramach wspomnianej formy narracyjnej nowych wyzwań – zwłaszcza gdy jego wzrok padł na kulturę i kino świata zachodniego. Zrealizowana po francusku "Przeszłość" przeniosła nas w świat perskiej diaspory w Paryżu, "Wszyscy wiedzą" było czystej wody hiszpańską telenowelą, zaś "Klient" w rivettowski sposób łączył na poły kryminalną intrygę ze słynną sztuką "Śmierć Komiwojażera" Arthura Millera. W "Bohaterze" reżyser znów szuka i znów się zmienia. Sięga po grecką tragedię, by opowieść o bohaterze naznaczonym fatum połączyć z refleksją na temat irańskiego systemu karnego. 

Rahim (Amir Jadidi) wychodzi na przepustkę z więzienia. Jedynie na dwa dni, choć w zakładzie spędził trzy długie lata. Nie jest zbrodniarzem, jego przestępstwem jest wyłącznie naiwność. Rahim zadłużył się przed laty na sporą kwotę u swojego szwagra Bahrama (Mohsen Tanabandeh), chcąc rozwinąć własny biznes. Z interesu wyszły nici, a gdy, w myśl zasady, że nieszczęścia chodzą parami, rozpadło się także małżeństwo bohatera, niedawni powinowaci trafili przed sąd. Po trzech latach pojawia się jednak nadzieja na spłatę długu. Nowa partnerka Rahima, Farkhondeh (Sahar Goldust), wchodzi w posiadanie woreczka z siedemnastoma złotymi monetami, który mógłby stać się kamieniem węgielnym odbudowy dawnego życia. 

Podobnie jak nagrodzony Złotą Palmą w 2016 roku "Ja, Daniel Blake" Kena Loacha, najnowszy film Farhadiego opowiada o konfrontacji człowieka "starego porządku" z obłudną i zbudowaną wokół kapitalistycznych reguł rzeczywistością końca drugiej dekady XXI wieku. Oderwanie protagonisty od świata współczesnego widać już w otwierającej scenie filmu – po wyjściu na wolność Rahim nie kieruje się do rodzinnego domu, nie idzie nawet do baru, tylko na stanowisko archeologiczne w świątyni w dawnym Persepolis, gdzie pracuje jego najlepszy przyjaciel (i drugi szwagier) Hossein (Alireza Jahandideh). Dla Rahima słowo jest święte, uczciwość domyślna, zaś korzyść materialna czy społeczna – mniej wartościowa niż możliwość przejrzenia się w lustrze bez wstydu. 

Kiedy bohaterowi i jego dziewczynie nie udaje się upłynnić monet za oczekiwaną cenę, Rahim decyduje się zwrócić dobro prawowitej właścicielce. Taki akt dobroci osadzonego to jednak chluba dla zakładu penitencjarnego, więc nic dziwnego, że rządzący nim dokładają wszelkich starań, by lokalnym mediom nie umknął ten resocjalizacyjny sukces. Z godziny na godzinę anonimowy, cichy więzień staje się bohaterem, obiektem zainteresowania mediów i organizacji charytatywnych, a także ofiarą zazdrości – zarówno ze strony współwięźniów i Bahrama, jak i pospolitych internetowych hejterów. I chyba nic dziwnego, że w dzisiejszych czasach właśnie tak wygląda pierwszy akt greckiej tragedii. 

Rahim, jako człowiek niedostosowany do świata, staje w ciągu kilku dni przedłużonej przepustki przed serią dylematów, wyborów i nierozwiązywalnych decyzji. Niezależnie od tego, co wybierze i co zrobi, fatum upomni się o swoje, zaś konsekwencje będą tragiczne. Wśród bohaterów filmu irańskiego reżysera jednym z najciekawszych jest syn Rahima. Kilkuletni, jąkający się chłopiec, o zaskakująco dojrzałych jak na swój wiek zachowaniach, to chodzący Szantaż Emocjonalny i zaraz niezwykle ciekawy przykład na subtelnie autotematyczną wymowę całości – podczas gdy cyniczni bohaterowie filmu wykorzystują go w charakterze narzędzia wpływu na opinię publiczną oraz oponentów w dyskusji, Farhadi bierze nas pod włos i z jego pomocą czyni gehennę Rahima jeszcze bardziej dojmującą. Czy jest to zabieg świadomy? Trudno powiedzieć. Na pewno jednak może być przyczynkiem do ciekawej postmodernistycznej dyskusji wokół materii kina.

Pomimo wielu interesujących kontekstów i w przeciwieństwie do najlepszych dzieł Farhadiego, "Bohater" to film skierowany wyłącznie do najwierniejszych fanów twórczości Irańczyka. Widzowie, którzy nie zakochali się w "Rozstaniu", nie siedzieli jak na szpilkach na "Kliencie", a na jego słabsze, europejskie filmy nie spoglądali z czułością, prawdopodobnie odbiją się od "Bohatera". Farhadi-scenarzysta gubi z pola widzenia najciekawsze wątki zaraz po ich podjęciu, z kolei krzyczące na siebie, antypatyczne postacie są tutaj zaskakująco płytkie, a ich afekt wydaje się raczej chwytem dramaturgicznym niż logiczną częścią rysu psychologicznego. Łatwo jest także znienawidzić głównego bohatera, którego wyznawcy maksymy "chcącemu nie dzieje się krzywda" prawdopodobnie zwyzywaliby od najgorszych – oglądanie przez bite dwie godziny jego nierównych zmagań z rzeczywistością byłoby znacznie bardziej stymulujące, gdyby Farhadi tak mechanicznie nie przykręcał śruby. 

"Bohater" nie jest zatem ani arcydziełem, ani nawet czołowym obrazem w karierze Farhadiego. W całej swojej niedoskonałości pozostaje jednak zwiastunem nowego rozdziału w jego twórczości. Irańczyk nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, zaś dzięki swojej odrębności i reżyserskim umiejętnościom wciąż może liczyć na kredyt zaufania. 
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones