I choć "Borderlands" nie chce zadowolić tylko oddanych fanów, próby godzenia ich potrzeb z wymogami masowego odbiorcy widzieliśmy już nie raz. Tym razem polem, które zadowoli każdą grupę, jest
Lata lecą. Uwe Boll na razie nie straszy swoimi kolejnymi filmami, więc fani gier sypiają spokojniej. Ci, których łączy wspólna pasja, mają coraz mniej powodów do rozczarowania. Pojawia się nawet ostrożna nadzieja, że gdy Hollywood przejmie ich ulubiony tytuł – a tak się stanie, prędzej czy później – nie powoła do życia filmowej abominacji. Jednak w każdej głowie nadal pulsuje ta jedna myśl. Jeśli wszystko wygląda zbyt dobrze, mózg sam wysyła ostrzeżenie. W przypadku filmu "Borderlands" syreny wyły jednak, jeszcze zanim na ekrany trafił gotowy produkt. Scenarzysta wycofał swoje nazwisko, zlecano kolejne dokrętki – nowiny brzmiały jak smutna parafraza mema o pechowcu Brianie. Niestety, instynkt przetrwania miał rację – obawy znowu stały się rzeczywistością.
Zawrotna popularność planety Pandora wybuchła, gdy kosmos usłyszał o wielkiej przepowiedni. Rubieżami galaktyki zainteresował się każdy, komu zbędne sumienie, zdrowie i radosne życie. Gdzieś między dawnymi kopalniami, wysypiskami śmieci i ich nielicznymi mieszkańcami dawna cywilizacja schowała ogromny skarb. Tak przynajmniej mówią ci, którzy zwęszyli okazję i ruszają na poszukiwania. Gorączka złota rozgrzewa do czerwoności wszystkich śmiałków. Gangsterów, złodziei i żołdaków – w przerwach od zabijania – zbliża podobny cel. Obietnica bogactwa przyciąga pieniądze i jest dobra dla interesów; przynajmniej do czasu, gdy sielankę przerywają walki kolejnych frakcji. Nową przybyszką na planecie jest łowczyni Lilith (Cate Blanchett), która wraca w rodzinne strony, aby wykonać lukratywne zlecenie. Ale zamiast znaleźć córkę biznesmena i odebrać nagrodę, przypadkiem tworzy zespół wyjętych spod prawa. Do bohaterki przykleja się irytujący robot Claptrap (Jack Black). Po chwili dołączają do błędnego Rolanda (Kevin Hart), małej Tiny (Ariana Greenblatt) i nawróconego psychola Kriega (Florian Munteanu). Wspólnie wyjdą z opresji, gdy tylko znajdą krzyżyk na mapie: legendarne pozostałości nadludzkiej cywilizacji.
Świat jest szeroki, droga daleka, w filmowym uniwersum dzieje się wiele. Krótki prolog prowadzony przez poszukiwaczkę Tannis (Jamie Lee Curtis) opowiada o źródłach mitu założycielskiego; wielkiej tajemnicy i zasłyszanych plotkach, które pęcznieją do rozmiarów magicznej przepowiedni. Zza każdego rogu wyglądają nowe strony konfliktu, kolejne nazwy do zapamiętania w momencie, gdy jeden ze bohaterów już rozprawia się z dziesiątkami przeciwników. Odwiedzamy pustkowia, pozostałości dawnego życia, które zniknęło, gdy legenda zaczęła zbierać żniwo w postaci niewinnych. "Borderlands" pokazuje, że świat fantazyjnego sci-fi jest gotowy na przyjęcie wyrazistych bohaterów. Scenografia i efekty specjalne budują spójną opowieść o zakątku galaktyki, którym rządzi proste prawo silniejszych mięśni i większych karabinów. Jak przystało na letni blockbuster, liczy się skala rozrywki.
W tak gęstym tłumaczeniu twórcom nie umyka to, co niesamowite. Reżyser Eli Roth pokazuje, czemu Pandora to miejsce wyjątkowe; jasne zasady świata przedstawionego wyróżniają się jako jego unikatowe elementy. Prosta opowieść nie wykorzystuje jednak drzemiącego w niej potencjału. Zamiast skręcać w kierunku szalonej pogoni, jedzie w znajomym kierunku. Fabuła toczy się według prawideł międzygalaktycznego kina drogi. Jasne, to ograna konwencja. W końcu "Borderlands" debiutuje dekadę po "Strażnikach Galaktyki", kilkadziesiąt lat po innych wspólnych poprzednikach. Po raz kolejny wyraźne charaktery ekipy służą zatem humorystycznym wymianom uprzejmości. Zwłaszcza Claptrap, obdarzony głosem Jacka Blacka, wkłada swój niezniszczalny pancerz między drzwi a futrynę i docina posępnej Lilith. Łowczyni nie pozostaje dłużna. Dzięki temu sprawdzona formuła nadal działa, a różnice między postaciami widać przynajmniej w scenach komediowych.
Gdy przeszłość dogania główną bohaterkę, ta musi stanąć przed trudnymi wyborami. Owiane zagadką dzieciństwo łowczyni zajmuje niewiele czasu ekranowego, ale tworzy jedyny spójny wątek dotyczący historii którejś z postaci. "Borderlands" zawodzi, gdy losy pozostałych członków ekipy gubią się podczas przeskoków od kolejnej lokacji do kolejnej strzelaniny. Zwłaszcza opowieść Kriega, umięśnionego zabijaki, który został oddanym przyjacielem szalonej Tiny, aż prosi się o rozwinięcie. Film zupełnie pomija to, co ciekawe, i rusza dalej, bez opamiętania, prosto w kolejną akcję. A gdy brakuje odpowiedzi, pytań nie zagłuszają nawet ciągłe sceny walk. Niejasności tylko przybywa, a cała wypracowana konwencja grzęźnie. Podobne życiorysy wyrzutków powinny spoić zespół, zamiast oddawać pole niedopowiedzeniom. Mimo próby dotarcia do szerokiego grona odbiorców, "Borderlands" porzuca odpowiedzialność i zdaje się na domysły. Brakuje tu czytelności, co ma poważne konsekwencje.
Dokładne porównania z oryginałem zostawię oddanym graczom; ufam, że cytaty i odniesienia do serii gier znajdą swoich fanów. Same nawiązania jednak nie wystarczą. Udane decyzje obsadowe nie wzbogacają fabuły, której brakuje zarówno przekonującego antagonisty, jak i wagi opowieści. Na ekranie znika nawet Blanchett. Lilith występuje jako narratorka, opowiada o swojej planecie z pozycji tej, która widziała już niemal wszystko. Ale film traci kolejne okazje, aby pokazać jej unikalną perspektywę. Im bliżej finału, tym szybciej kolejne wątki znikają z ekranu. Ich miejsce zajmują kolejne sprzeczki, jeszcze więcej pojedynków. Największy grzech filmowego "Borderlands" to niedbałość – w logice wydarzeń, budowaniu postaci, w końcu w pytaniu o sedno historii. Dlatego rozmywa się też emocjonalne zakończenie, które wieńczy długi, przepełniony zwrotami akcji finał.
Lionsgate
Film Rotha przypomina o czasach, gdy adaptacja gry wideo była synonimem chaotycznej porażki. I choć "Borderlands" nie chce zadowolić tylko oddanych fanów, próby godzenia ich potrzeb z wymogami masowego odbiorcy widzieliśmy już nie raz. Tym razem polem, które zadowoli każdą grupę, jest nadmiar akcji; osiągnięty kosztem podstawowych wymogów opowieści przyciąga do ekranu. Tylko tyle i aż tyle może wystarczyć przynajmniej na znośny seans.