Recenzja filmu

Co jest grane? (2008)
Barry Levinson
Robert De Niro
Sean Penn

Powrót wielkiego De Niro

Musiało w końcu do tego dojść! Robert De Niro zmęczony ciągłymi rolami twardzielów i łebskich "agentów-przekminiaczy" zastanawiających się przez cały film: kto? kogo? i za ile?, postanowił wziąć
Musiało w końcu do tego dojść! Robert De Niro zmęczony ciągłymi rolami twardzielów i łebskich "agentów-przekminiaczy" zastanawiających się przez cały film: kto? kogo? i za ile?, postanowił wziąć sprawy we własne ręce, wyłożyć trochę grosza  i wyprodukować film, w którym będzie mógł wybić się trochę ze swojego "gliniarskiego" stereotypu. "Co jest grane?" ("What just happened") to bardzo przyjemny i zabawny obraz, w którym De Niro wciela się w postać jednego z największych producentów Hollywood - Arta Linsona (producent m.in: "Nietykalnych", "Podziemnego kręgu" i "Gorączki"), który nota bene jest autorem scenariusza do tego filmu. Tytuł ten jest naszpikowany  gwiazdami, których De Niro z całą pewnością nie musiał długo namawiać. I tak oto na ekranie zobaczymy takich tytanów kina, jak: Bruce Willis i Sean Penn (grających samych siebie), a także kilka innych gwiazd, znanych miłośnikom kina, m.in.: Stanleya Tucciego, Kristen Stewart oraz Johna Turturro. Wydawać by się mogło, że z taką plejadą sław sukces jest gwarantowany, jednak doświadczony Barry Levinson (reżyser) nie spoczął na laurach i postanowił pokazać widzowi coś, co będzie w stanie zatrzymać go przed ekranem przez ponad 90 minut, i to nie tylko ze względu na nazwiska. Film traktuje o pewnym momencie z życia Arta Livinsona (jak wcześniej wspomniano w tej roli Robert De Niro). Główny bohater boryka się z typowymi problemami człowieka showbiznesu: główny aktor jego nowego filmu (Bruce Willis) nie chce zgolić brody; była żona "zdradza" go z kolegą z branży; nastoletnia córka kochała się w aktorze-narkomanie, który popełnił samobójstwo; a sponsorzy domagają się zmiany kontrowersyjnego zakończenia filmu mającego wziąć udział w prestiżowym festiwalu w Cannes, czemu sprzeciwia się zdesperowany reżyser... Tak wygląda codzienne życie człowieka parającego się bardzo niedocenianym zawodem producenta filmowego. Prosta fabuła ułatwia i uprzyjemnia nam odbiór, nie musimy się zastanawiać nad drugim czy trzecim dnem fabularnym, wcielać w psychologiczne typy osobowościowe czy dociekać, kto tutaj, z kim i przeciw komu kombinuje. Po prostu oglądamy, zachwycamy się "wiecznie młodym" De Niro, śmiejemy się z roli kapryśnego gwiazdora Bruce'a Willisa i żałujemy, że... nie ma więcej takich przyjemnych filmów, wyzbytych z typowo hollywoodzkich efektów specjalnych, podskakujących "cycków" i wiecznie połamanych czy przestrzelonych kończyn. Każdy na pewno zwróci uwagę na odmienionego, uśmiechniętego, pełnego życia De Niro, który zauważalnie odżył, wcielając się w postać zupełnie różną od tych, do których ostatnimi czasy nas przyzwyczaił. Aktor prezentuje się jak za starych-dobrych lat, gdy zachwycał nas grą w drugiej części "Ojca Chrzestnego" czy "Nietykalnych". Bardzo dobrym zabiegiem było zatrudnienie Bruce'a Willisa i Seana Penna do epizodycznych, ale jakże znaczących ról, wnoszących trochę szczególnego klimatu i zapachu świata wielkich gwiazd; na zapleczu, którego toczy się akcja. Nie jest to dzieło powalające na nogi, które pozostanie w naszej pamięci przez wiele długich lat, ale na pewno wnosi coś nowego do kinematografii, powiew świeżego powietrza w zatłoczonym poprzez "ołowiane", przepełnione wybuchami i efektami specjalnymi, głowy twórców współczesnego kina. Powiew ten potrafił również zdmuchnąć "gliniarski" kurz osiadły na ramionach Roberta De Niro, a to na pewno największy plus. Enjoy!
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Ben (Robert De Niro) to oddany swej pracy producent filmowy. Problemy rodzinne i uczuciowe nie... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones