Recenzja wyd. DVD filmu

Cube Zero (2004)
Ernie Barbarash
Joshua Peace
Mike 'Nug' Nahrgang

"Zero" w tytule jest znaczące

DVD. I kaseta. Nie kino. Zważywszy na fakt, że już kilka filmów, które mogły trafić do kina, a od razu powędrowały na półki wypożyczalni ("Łowca snów" według Stephena Kinga czy "Narodziny" z
DVD. I kaseta. Nie kino. Zważywszy na fakt, że już kilka filmów, które mogły trafić do kina, a od razu powędrowały na półki wypożyczalni ("Łowca snów" według Stephena Kinga czy "Narodziny" z Nicole Kidman) były, delikatnie mówiąc, denne, po prequel pierwszego "Cube'a" można sięgać z niepokojem. Bynajmniej nie z powodu klimatu tego filmu. Zaczyna się. Tak po prostu. Bez napięcia, dreszczyku emocji, poczucia strachu czy zagubienia, jak w poprzednich częściach. Zaczyna się i już. Oto dwóch przeciętnych mężczyzn. Siedzą w jakimś bunkrze. Jeden jest doświadczonym technikiem, drugi jest tu raczej nowy. Nowy, czyli ciekawy, jeszcze zadający pytania i myślący. To on będzie naszym bohaterem. Po kilku minutach bunkier okazuje się wcale nie być bunkrem, a małym centrum kontroli sześcianu. Tak, tak, napięcie powinno rosnąć, ale widać budżet był za mały, żeby je w ogóle zatrudnić. Mamy więc dwóch techników, siedzących wcale nie w bunkrze, z których jeden jest głównym bohaterem. Ich zdaniem jest monitorowanie "kostki" i wykonywanie innych działań, które rozkaże im "góra". Działań na ludziach. Bo mimo, że mamy tu do czynienia z filmem dziejącym się przed pierwszym "Cubem", nie mamy do czynienia z całkiem bezużyteczną maszyną. Wszystko byłoby w porządku i technicy zapracowaliby zapewne uczciwie na swoją emeryturę, ale, jak już wspomniałam, nowy lubił myśleć. Kim są ludzie w sześcianie, czemu akurat oni, czemu czyhają na nich takie pułapki, dlaczego co jakiś czas robi się na nich badania, czemu, a dlaczego, jak, czy to moralne… Myślenie jest bardzo niepożądaną cechą, gdy wymaga się tylko wykonywania rozkazów. Szczególnie, kiedy myślenie przemienia się w działanie. I tak, dzięki zbyt dużej ilości myślenia, będziemy mogli obejrzeć trzeci już film o sześcianie pełnym pułapek, w którym ktoś, z niewiadomych powodów zamknął garstkę ludzi. Niestety, samo myślenie nie będzie udziałem widza. Mamy tu jakiś aktorów. Nieznanych, którzy nie grają na tyle dobrze, żeby komukolwiek (czyli uściślając: mi) chciało się sprawdzać, jak się nazywają. Główny bohater nie jest postacią ciekawą, z którą można by się utożsamiać. Ot, mechanik, którego ruszyło sumienie, więc chce pomóc. Ludzie zamknięci w sześcianie są papierowi, brak tu wyrazistych charakterów, jak w poprzednich częściach. Z więźniami nie można się utożsamić, nie ma im jak współczuć, bo widzimy ich rzadko, w sytuacjach żywcem skopiowanych z pierwszego "Cube'a", ale bez zagłębienia się w ich psychikę. Oprócz tych postaci będziemy mieli jeszcze okazję podziwiać wysłanników "góry". Dwóch pomagierów i ich szef. Większą porażkę niż ów szef trudno sobie wyobrazić – jednooki, ze srebrną laseczką i całkowicie groteskowy. Tak, groteskowa postać w filmie z "Cube" w tytule. Niby straszny, ale trochę naiwny, niby okrutny, ale śmieszny. Zupełnie jakby twórcy pomyśleli, że skoro i tak nie przestraszą widza, to może chociaż uda im się go rozśmieszyć. A propos strachu, warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden element. Czy serię "Cube" można zaliczyć do horrorów typu gore? Szczerze mówiąc, nigdy nie przyszło mi to do głowy. Tzn. nigdy, licząc od mojego pierwszego kontaktu z "Cubem" do momentu obejrzenia "Cube Zero". Oczywiście, filmy o "kostce" nie były pozbawione obrzydliwych momentów – wystarczy wspomnieć scenę z pierwszego filmu, gdy jeden z uwięzionych został poszatkowany przez stalową kratę, ale nigdy nie było tak, że "Cube'y" były takimi obrazkami przepełnione. Jednak wspaniała "część zerowa" zmienia i to w historii o sześcianie. A to z kogoś leje się przeterminowany ketchup, a to kogoś poparzyło, a to złazi skóra, a to zaraz zobaczymy kość… Ani to straszne, ani zatrważające, ani ładne, ani sensowne. Po prostu kolejna rzecz, która całkowicie niszczy klimat znany z poprzednich filmów. Kogo należy winić za nieumiejętność zaciekawienia widza losami bohaterów, wprowadzenie elementów groteski czy gore'u? Najlepiej reżysera, czyli w tym przypadku Erniego Barbarasha. Zapamiętajcie to nazwisko, by w przyszłości wiedzieć, kogo unikać. Oprócz "wspaniałych" innowacji reżyser nie jest w stanie zaoferować nic innego – reżyseria jest przeciętna, ot, po prostu jest, bo to film, więc być musi. Raz kamera pokaże czyjeś wyłupiaste oczy, innym razem poszatkowane członki. Brak napięcia, brak zaciekawienia. Czasem jeszcze w klimat filmu wciągnąć może muzyka, ale nie tu – jest nijaka, w ogóle nie zwraca się na nią uwagi. Podsumujmy może, co my tu mamy. Nieznanych aktorów, którzy raczej nie staną się sławni po tym filmie. Papierowe postaci, które mogą sobie ginąć i cierpieć, a i tak nikt się nimi nie przejmie. Zamiast atmosfery tajemniczości, strachu i niepewności dostajemy świeże trupy, krew i nie pasującą do niczego groteskę, rozgrywającą się poza kostką. Mamy tu też kilka pomysłów, które można było dobrze rozwinąć, ale nie skorzystano z tej możliwości. Co z pytaniem o Boga? Spodziewałam się, że to będzie coś więcej niż jedna scena, że może pod koniec bohaterowie będą musieli dokonać wyboru i… coś się stanie. A "trzecie wyjście"? Naprawdę nie dało się wymyślić nic ponad: "O, jaki fart. Patrz, to trzecie wyjście"? Można odnieść wrażenie, że ten film składa się z samych wad. Tak źle, na szczęście, nie jest. Nie przywiązujmy się jednak za bardzo do tej nowej, w tej recenzji, myśli. Co jest w tym filmie dobre (co to było…)? O, dobre jest nawet zakończenie. Bo jest przewrotne i… No właśnie, jest takie, że kiedy je zobaczycie uśmiechniecie się naprawdę cynicznie. Inna sprawa, że stwierdzenie, iż zakończenie "Cube Zero" jest dobre, to znowu przesada. Powinnam napisać – ostatnie sekundy tego filmu są dobre. Tak, sekundy. Wychodzę z założenia, że jeśli cały film jest dobry, ale jego końcówka jest słaba, nie można nazwać tego filmu z czystym sumieniem "dobrym". A jeśli cały film jest do… no, nie do obejrzenia, a koniec jest rewelacyjny, to i trudno, żeby uratowało go kilka ostatnich sekund. Można więc równie dobrze zapomnieć o tej zalecie. "Cube Zero" jest więc filmem, którego jedyną zaletą, oprócz ostatnich sekund, jest to, że jest filmem wydanym na kasetach video i DVD. Już sami jego twórcy byli na tyle sprytni, by nie wprowadzać go do kin, a polski dystrybutor zaufał ich intuicji. Bardzo słusznie. Za mniej niż 10 zł filmidło to może obejrzeć kilka osób, więc jest to strata do przebolenia. Jeśli będziecie na tyle zdesperowani, żeby po "Cube Zero"Cube Zero (2004)sięgnąć. Jeśli oglądaliście pierwszego "Cube'a", możecie potraktować ten film jako ciekawostkę, dość nieprzyjemną. Jeśli zaś przyszłoby Wam do głowy oglądać "Cube Zero" przed zapoznaniem się ze światem sześcianu, odrzućcie tę myśl, bo szybko Wam ten świat zbrzydnie. Są oczywiście gorsze filmy niż ten, nudniejsze, są większe zera niż ten, co nie zmienia faktu, że ten obraz też jest zły i nudny. Ot, takie solidne zero.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones