"Czarne lustro" to jeden z najciekawszych współczesnych seriali. Antyutopijna antologia sci-fi, ukazująca niebezpieczeństwa płynące z rozwijającej się technologii powstaje nieprzerwanie od 2011
"Czarne lustro" to jeden z najciekawszych współczesnych seriali. Antyutopijna antologia sci-fi, ukazująca niebezpieczeństwa płynące z rozwijającej się technologii powstaje nieprzerwanie od 2011 roku, a mimo to wciąż potrafi zaskakiwać i szokować nowymi pomysłami. Najnowszy odcinek (czy też raczej: film pełnometrażowy) to kolejny intrygujący eksperyment twórców – pierwszy w historii serii odcinek interaktywny.
Tym razem akcja toczy się w 1984 roku, a bohaterem jest młody programista Stefan (znany z "Dunkierki" Fionn Whitehead), który pracuje nad grą komputerową opartą na powieści paragrafowej "Bandersnatch". Taki jest punkt wyjścia, a dalszy rozwój wydarzeń zależy (przynajmniej pozornie) od widzów. W zależności od decyzji, które podejmiemy, ujrzymy jedno z kilku możliwych zakończeń, a wydarzenia z niektórych linii czasu sprawią, że opadną nam szczęki. Jestem pełen podziwu dla twórców i aktorów, bo "Bandersnatch" to pod względem technicznym prawdziwa perełka. Wszystkie alternatywne ścieżki udało się zgrać perfekcyjnie, unikając przy tym błędów logicznych, co przecież nie jest łatwym zadaniem przy takiej ilości materiału (według oficjalnych informacji, na cały odcinek składa się ponad 300 minut nagrań). Ta dbałość o najmniejsze detale sprawia, że widz – czy może już gracz? – naprawdę odczuje iluzję kontroli nad światem przedstawionym.
No właśnie – iluzję. Sporo osób zarzuca twórcom, że nowe "Czarne lustro" tylko pozornie daje on widzom wolność wyboru, bo wszystko i tak toczy się po z góry zaplanowanych ścieżkach. I racja, nie sposób się z tym nie zgodzić, warto jednak zauważyć, jak ładnie wpisuje się to w temat przewodni odcinka. Głównym motywem jest przecież poczucie bezsilności, braku kontroli i niemożliwość wpływu na swoje działanie. Stefan podkreśla wielokrotnie, że czuje, jakby jego życiem sterował ktoś obcy. Podobnie może poczuć się widz w trakcie seansu. Decyzje, które możemy podjąć, często nie mają żadnego znaczenia dla rozwoju wydarzeń (jak wybór płatków śniadaniowych czy albumu muzycznego), a próby pójścia własną drogą nie kończą się dobrze – zostajemy cofnięci o kilka minut wstecz. Pod tym względem, "Bandersnatch" to bardzo samoświadoma produkcja.
Pomijając jednak nawet nietypową formę, film wypada dobrze nawet na tle całości "Czarnego lustra". Nie jest to najlepszy odcinek w historii serialu, ale stoi na przyzwoitym poziomie i pozwala przyjemnie zabić czas w oczekiwaniu na piąty sezon. Fani serialu na pewno nie będą rozczarowani, tym bardziej, że całość wręcz najeżona jest różnymi smaczkami i nawiązaniami do poprzednich historii z uniwersum. Jednym z takich smaczków są momenty, gdy film łamie czwartą ścianę – to po prostu trzeba zobaczyć.
Czy "Bandersnatch" to dobry film? Zdecydowanie. Sprawdza się bardzo dobrze nie tylko jako część większej całości, ale i po prostu jako samodzielna produkcja. Unikatowa forma tylko dodaje mu wartości i czyni film na swój sposób wyjątkowym. Mam jednak nadzieję, że interaktywna formuła nie stanie się w przyszłości powszechna i nadal będzie pełnić jedynie rolę ciekawostki.