Recenzja filmu

Dr Dolittle 2 (2001)
Miriam Aleksandrowicz
Steve Carr
Eddie Murphy
Kristen Wilson

Operacja Miś

Nie ma chyba nikogo, kto choć raz w życiu nie zastanawiałby się, co właściwie komunikują sobie zwierzaki wokół nas, co chciałby powiedzieć nasz pies, kiedy patrzy się swoimi smutnymi ślepiami,
Nie ma chyba nikogo, kto choć raz w życiu nie zastanawiałby się, co właściwie komunikują sobie zwierzaki wokół nas, co chciałby powiedzieć nasz pies, kiedy patrzy się swoimi smutnymi ślepiami, albo co też wykrzykuje od rana zamknięta w klatce papuga. Ta ciekawość jest zapewne powodem wielkiego powodzenia książki Hugh Loftinga, a następnie filmów powstałych na podstawie jego opowieści. Nakręcony w 1998 roku "Dr. Dolittle", z jednym z najbardziej znanych amerykańskich komików, Eddiem Murphym w roli głównej, odniósł wielki sukces i nawet w Polsce obejrzało go prawie pół miliona widzów. Druga część przygód czarnoskórego weterynarza, potrafiącego rozmawiać ze zwierzakami, najprawdopodobniej cieszyć się będzie równie dużą popularnością. Film bowiem, mimo, iż naiwny, ma szansę rozbawić widzów, szczególnie tych, którzy czas kinowy spędzą w rodzinnym gronie. W pierwszym filmie Eddie Murphy, grający sławnego doktora, odkrywa w sobie dar rozmawiania z czworonogami, którym obdarzyła go natura. Wiele wody upłynęło i zarazem wiele śmiesznych sytuacji wydarzyło, zanim nauczył się ów dar akceptować. Teraz jednak ma inny problem: jak wykorzystać te zdolności, by dodatkowo nie ucierpiało na tym jego życie rodzinne. Sława ma bowiem swoje złe strony - doktor cieszy się tak wielkim wzięciem, że nie jest w stanie przyjąć wszystkich pacjentów, którzy, dosłownie, walą do niego drzwiami i oknami. Z trudem przychodzi łączyć mu obowiązki rodzinne i zawodowe i kiedy właśnie chce wyjechać na wakacje, zgłasza się do niego bóbr z niezwykłą misją. Prosi, by Dolittle uratował jego las przez zakusami bezwzględnych biznesmenów, którzy chcą wyciąć w pień piękne zielone królestwo. Jedynym ratunkiem dla lasu jest znalezienie ginącego gatunku, który tam tylko może się rozwijać. Takim osobnikiem jest niedźwiedzica Ava, problem w tym, że jest sama, trzeba więc poszukać jej "męża". Doktor znajduje idealnego kandydata w osobie cyrkowego misia Archiego, który dość niechętnie daje się skusić na wędrówkę do lasu. Archie nie ma pojęcia o życiu na wolności, przyzwyczajony do wielkomiejskiego życia i tańca na arenie, nie podoba się dzikiej niedźwiedzicy. Zblazowany miś (przy okazji niezły tekściarz) nie przekonuje też do siebie żadnego z leśnych zwierząt, nie kryjących swojego sceptycznego nastawienia. Archie ma tylko miesiąc czasu na uwiedzenie niedźwiedzicy, a dodać trzeba, że nie próżnują także podstępni biznesmeni, dla których wyrąb lasu jest szansą na duże pieniądze. Całą historię podano nam oczywiście w komediowym stylu. Sam Murphy jest już gwarantem dobrej rozrywki - jego mimika i naturalne poczucie humoru nadają każdej granej postaci dużo sympatii i sprawiają, że zawsze ciepło przyjmowany jest przez widzów. Naprawdę szkoda, że nie dane nam jest posłuchać go w oryginale, aktor ten bowiem znakomicie włada swoim głosem. To dla mnie największa wada tego filmu -dubbing. Będąc ostatnio w USA, gdy film miał wchodzić na tamtejsze ekrany, miałam szansę zobaczyć dość pokaźne fragmenty filmu z oryginalną ścieżką dźwiękową. Była rewelacyjna, a gagi, które często trudno przełożyć na inny język, wprost zwalały z fotela. Dubbingowanie tego typu filmów, kiedy wielka część sukcesu oparta jest na skłonieniu największych gwiazd do podkładania głosu, jest niezwykle trudne. Trzeba bowiem pominąć wszelkie niuanse językowe, bądź nadać im własne, charakterystyczne dla danej kultury brzmienia. Znakomicie się udało w przypadku "Shreka", kiedy to w polskiej wersji mieliśmy szansę usłyszeć rewelacyjnego Stuhra, Zamachowskiego, Ferencego. Nadali oni własny charakter granym przez siebie postaciom, czerpiąc także z typowo polskich korzeni językowo-kulturowych, zapożyczając składnię z "Seksmisji" czy też parafrazując tekst znanej wszystkim piosenki "Śpiewać każdy może". "Shrek" był jednak filmem innej klasy, sukcesem na miarę największych hollywoodzkich produkcji, dlatego i w Polsce dołożono wszelkich starań, by dialogi i czytające je głosy były najwyższego formatu. "Dr. Dolittle 2" nie miał takiego szczęścia, wiele więc prześmiesznych rzeczy zostało tu pominiętych. Mogłabym nie kończyć na narzekaniu na dubbing, ale także popastwic się trochę nad fabułą filmu. Nie będę tego jednak robić, bo chyba nikt nie spodziewa się po tym tytule arcydzieła. Nie ma co podziwiać kreacji aktorskich (choć po raz kolejny napiszę, że Murphy jest tu u szczytu formy), bo główne role grają tu zwierzaki, które cokolwiek by nie robiły, są świetne i milusie. Nie ma tu także rewelacyjnych efektów specjalnych, chyba, żeby zaliczyć do nich tresurę owych mniej lub bardziej włochatych stworków. Nie ma też niebywałej akcji, czy szczególnego dramatyzmu. Film z założenia miał być lekką, ciepłą, rodzinną komedią. I te wymagania spełnia.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones