Recenzja filmu

Faceci w czerni II (2002)
Barry Sonnenfeld
Tommy Lee Jones
Will Smith

Absolutny brak stylu

Po premierze "Men in Black" - filmu Barry’ego Sonnenfelda, udanego niemalże w każdym calu – powstanie sequela było jedynie kwestią czasu. O dziwo, w tym przypadku trwało to dość długo, gdyż aż
Po premierze "Men in Black" - filmu Barry’ego Sonnenfelda, udanego niemalże w każdym calu – powstanie sequela było jedynie kwestią czasu. O dziwo, w tym przypadku trwało to dość długo, gdyż aż pięć lat, a nie, jak w przypadku większości hitów kasowych – dwa, trzy. Od początku zapowiadało się źle – trailery nie budziły nadziei, a informacja o zmianie scenarzysty z Eda Solomona na Roberta Gordona i Barry’ego Fanaro mogła jedynie jeszcze bardziej pogrążyć w niepewności wielbicieli czarnych garniturów. Nic ich chyba jednak bardziej nie dobiło niż efekt końcowy... Ziemi znów zagraża wielkie niebezpieczeństwo – ot, nowość. Gdzieś na powierzchni Niebieskiej Planety ukryte jest Światło Zarthy, które eksploduje lada dzień, jeśli nie opuści naszego układu słonecznego. Jak się okazuje, nie tylko Faceci w Czerni poszukują owego artefaktu – do wyścigu przyłącza się również zachłanna Serleena (Lara Flynn Boyle), która paraliżuje centrum dowodzenia MiB. Sam agent J (Will Smith) nie ma szans, by pokonać przybysza. Jedyną osobą, która może jakoś uratować sytuację jest... agent K (Tommy Lee Jones), który ma całkowicie wyczyszczoną pamięć i aktualnie pracuje na poczcie. By odzyskać stracone wspomnienia, musi się poddać deneuralizacji... W teorii, przedstawiona historia jest utrzymana w konwencji pierwszej części. Niestety, w praktyce wygląda to dużo gorzej. Cały film jest przesycony kiczowatymi efektami specjalnymi (o dziwo, dużo gorszymi niż te sprzed pięciu lat) i przeciętnymi tekstami. Do tego dochodzą jeszcze tragiczne walki wręcz, sprawiające wrażenie, jakby twórcy nie wiedzieli, co zrobić ze swoją niezdrową fascynacją "Matrixem". Agenci, lewitując w powietrzu, wykonują po naście kopnięć i obrotów – efekt jest wręcz żałosny. Gdzieś prysnął cały urok i styl wiążący się z pogromcami kosmitów w nienagannie skrojonych garniturach. Do tego scenariusz jest wypełniony po brzegi nieścisłościami – jeśli ktoś uważnie oglądał pierwszą część, to teraz będzie się łapał za głowę. Nie mogę jednak powiedzieć, że twórcy nie zrobili dobrze absolutnie nic, gdyż, mimo wszystko, minąłbym się z prawdą. Udało im się wymyślić kilka dobrych scen (głównie z udziałem czterech małych robaków). Parę dialogów również można uznać za zabawne i w dobrym guście. Do tego muzyka trzyma nadal bardzo wysoki poziom – nic chyba jednak w tym dziwnego, skoro ponownie wziął się za nią Danny Elfman. Na plus należy również zaliczyć obecność większej ilości znanych nazwisk, jak chociażby Lara Flynn Boyle, Rosario Dawson, czy nawet... Michael Jackson (w roli kosmity)! Przyznam jednak szczerze - ten film powinni omijać szerokim łukiem nawet najwięksi fani "Men in Black". Kilka dobrych scen nie ratuje sytuacji – całość jest na żenująco niskim poziomie. Jedyne, co można poczuć, to gigantyczny zawód, gdyż „jedynka” była naprawdę doskonała. Szkoda, że niektórzy wciąż nie rozumieją tego, iż odcinanie kuponów od sławy nie jest najlepszym sposobem na utrzymanie przy sobie fanów.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Pięć lat kazano nam czekać na sequel jednej z najlepszych komedii końca XX wieku czyli <b><a... czytaj więcej
Ewelina Nasiadko

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones