Recenzja filmu

Hugo i jego wynalazek (2011)
Martin Scorsese
Ben Kingsley
Sacha Baron Cohen

Wizualna uczta kinomana

Cóż wspólnego może mieć ze sobą słynny reżyser Martin Scorsese i powieść "Oliver Twist" Dickensa? Do czasu powstania filmu "Hugo i jego wynalazek" zapewne niewiele. Gdy jednak zeszłorocznym
Cóż wspólnego może mieć ze sobą słynny reżyser Martin Scorsese i powieść "Oliver Twist" Dickensa? Do czasu powstania filmu "Hugo i jego wynalazek" zapewne niewiele. Gdy jednak zeszłorocznym murowanym kandydatem do złotych statuetek Oscara w co najmniej kilku kategoriach został wspomniany film, twórca "Taksówkarza" ukazał swoje drugie, łagodniejsze oblicze. Do niedawna lubujący się w kinie mafijnym ("Chłopcy z ferajny", "Kasyno") filmowiec trzymał się z dala od opowieści familijnych (chyba, że tych z naciskiem na familię włoską). Gdy jednak postanowił oprzeć swoje dzieło na książce Briana Selznicka, mimowolnie zanurzył się w świat baśni i marzeń, świat historii o biednej sierocie przywodzącej na myśl wspomnianego Olivera, dostarczając za cenę biletu do kina podróż jedyną w swoim rodzaju - przeprawę przez historię kinematografii.

Tytułowy Hugo (Asa Butterfield) jest sierotą mieszkającą na paryskim dworcu. Po stracie ojca i wujka żyje z dnia na dzień, regularnie nakręcając zegar wybijający godziny na stacji. Chłopak ma również cenną pamiątkę po tacie - mechanicznego mężczyznę, automatona, którego za wszelką cenę próbuje doprowadzić do stanu używalności. Brakujące mechaniczne części "pożycza" od właściciela pobliskiego sklepiku, George'a Meliesa (Ben Kingsley). Pewnego dnia zostaje jednak przyłapany na gorącym uczynku, co kończy się konfiskatą tajemniczego notesu chłopca. W wyniku rozwoju wypadków, Hugo poznaje wychowankę starszego mężczyzny, energiczną i zafascynowaną światem książek Isabelle (Chloe Grace Moretz). Wspólna znajomość dwójki młodych bohaterów doprowadzi do odkrycia tajemnicy łączącej starca z misternym robotem. Hugo musi mieć się jednak na baczności, ponieważ po stacji grasuje nadzorca (Sacha Baron Cohen) wyszukujący sieroty i oddelegowujący je do sierocińca bez żadnych skrupułów...

Szkielet fabularny "Hugona..." mocno kojarzy się z perypetiami Olivera Twista - osierocony główny bohater, nierzadko zmuszony uciekać się do drobnych kradzieży, z głową pełną pomysłów i wrodzonym sprytem to elementy stanowiące wspólny mianownik oraz pomost pomiędzy dziełem Dickensa a książką Selznicka. Wystarczy przenieść historię z ogarniętych biedą ulic Londynu do pięknie ukazanego Paryża lat 30., dodać szczyptę magii i... voilà, mamy gotowy przepis na "Hugona...", będącego ciepłą opowiastką o mocno familijnym zabarwieniu.

Pomimo całej magii, przepięknie ukazanej stolicy Francji i ciepłego wydźwięku nie uchronił się przed nudą. Dla jednych oniryczny klimat z dość powolną narracją będzie ułatwiał wchłanianie magii kina, dla innych pozbawione dynamiki tempo narracji może stanowić sporych rozmiarów rysę na cieszącym zmysły i rozkosznie załamującym światło diamencie.

Wspólnym mianownikiem "Hugona..." z filmową adaptacją "Olivera Twista" jest Ben Kingsley. W obu filmach gra role doświadczonych przez życie osobników, których losy splatają się ze ścieżkami głównych bohaterów. George Melies jednak w przeciwieństwie do Fagina jest postacią pozytywną, skrywającą pewną tajemnicę... To właśnie owa tajemnica stanie się pretekstem do ukazania niczym w mieniącym się miliardem barw kalejdoskopie historii kina, począwszy od jej skromnych początków. Warto przekonać się, w jaki sposób Scorsese serwuje nam ową niesamowitą podróż przez dzieje kinematografii na własne oczy.

Będą przy obsadzie produkcji, warto również napomknąć o roli Cohena ("Borat") odgrywającego postać nadgorliwego nadzorcy stacji. Swoim występem w "Hugo..." zdecydowanie odcina się od poprzednich dokonań, tj. ról parodystycznych, balansujących na granicy dobrego smaku. Jego postać to charakter o wyraźnych skazach tak fizycznych (niesprawna noga) jak i mentalnych. Dość powiedzieć, iż nadzorca ma wyraźny powód ku swojej krucjacie wobec sierot zamieszkujących paryski dworzec...

Wbrew słowom Meliesa, według którego "szczęśliwe zakończenia zdarzają się tylko w filmach", Scorsese projekt swojego własnego genialnego wynalazku filmowego zwieńczył typowym happy-endem. Innymi słowy, udało mu się stworzyć film olśniewający wizualnie, wciągający widza w klimat magicznej opowiastki, przypominający czasy dzieciństwa, w których słuchało się z niesłabnącym zainteresowaniem bajek na dobranoc od zatroskanych rodziców. A że momentami "Hugo..." cierpi na chwilowe przestoje fabularne, będąc jednocześnie "zaledwie" solidnym kinem spod znaku produkcji familijnej? Dla widza delektującego się formą ponad treścią, stanowi to mało istotny szczegół.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Martin Scorsese to z pewnością utalentowany reżyser, zdobywca Oscara i laureat wielu innych nagród.... czytaj więcej
Martin Scorsese to reżyser wybitny, niemal każdy kojarzy jego nazwisko głównie z filmami... czytaj więcej
Jest pewna klamra między tegorocznymi nominacjami do Oscara. Tym, co łączy "Artystę", "O północy w... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones