Recenzja filmu

Kac Wawa (2011)
Łukasz Karwowski
Borys Szyc
Sonia Bohosiewicz

Polecamy abstynencję

Bez ściemniania. "Kac Wawa" jest tak samo żenująca jak jej dyskretnie inspirowany hollywoodzkim megahitem tytuł.
W wywiadzie dla radiowej Czwórki Łukasz Karwowski ujawnił, że zrobił "Kac Wawę" po to, by zobaczyć, jak się "cycki trzęsą w trzy de". Proponowałbym, by następnym razem znalazł bardziej racjonalne powody dla nakręcenia filmu.  Widzowie zaoszczędzą przynajmniej kilkadziesiąt złotych na biletach, a reżyser nie naje się wstydu z powodu celuloidowego bełta puszczonego na kinowy ekran.

Bez ściemniania. "Kac Wawa" jest tak samo żenująca jak jej dyskretnie inspirowany hollywoodzkim megahitem tytuł. Scenariusz filmu ewidentnie powstawał w dzień po intensywnym spożyciu alkoholowym. Znacie ten stan? Język plącze się niczym przestępcy w zeznaniach, perkusja w głowie wygrywa "Immigrant Song", a wspomnienia z poprzedniego wieczoru przypominają ser szwajcarski. I jak tu wykombinować fabułę, w której cokolwiek się klei? Szyc chce zastrzelić Gąsiorowską, pijana Bohosiewicz śpi pod łóżkiem, Karolak-Italiano usiłuje zaliczyć prostytutkę, a Żurawski alias  Grzmihuj  wyjaśnia Agnieszce Włodarczyk, skąd wzięła się jego epicka ksywa.

Paradoksalnie "Kac Wawę" najlepiej podsumowała... Doda, której piosenkę można usłyszeć w napisach końcowych filmu. Twórcy faktycznie skupili się wyłącznie "na piciu, ćpaniu i zdradzaniu przyszłego męża czy żony". A przecież sednem najlepszych imprezowych komedii – na przykład "Kac Vegas" albo "Supersamca" – wcale nie jest pochwała hedonizmu, lecz przyjaźni. Kreseczki, dupeczki i pół litra wódeczki to zaledwie pretekst, by pokazać, jak hartuje się stal spajająca męską więź. Bohaterowie filmu Karwowskiego teoretycznie są kumplami, ale gdy nadchodzi czas próby, mają pozostałych tam, gdzie nigdy nie dochodzi słońce. Reżyserowi należy się chyba jakaś nagroda za to, że zdołał nakręcić komedię, w której nie ma ani jednej sympatycznej postaci. I to pomimo obecności na planie aktorskiego dream teamu.    

Ograniczone horyzonty autorów najlepiej widać w scenach plenerowych. Zawsze zdawało mi się, że Warszawa to wielkie miasto, ale w filmie skurczyło się ono do rozmiarów Marszałkowskiej i Nowego Światu. Jeśli ktoś jest na tyle odważny, by wybrać się na "Kac Wawę", może policzyć, ile razy widać na ekranie Pałac Kultury. Na moje oko radziecki dar architektoniczny pojawia się w co trzeciej scenie kręconej na zewnątrz. Zupełnie, jakby ekipa przyjechała do stolicy na dzień przed rozpoczęciem zdjęć i nie miała czasu szukać innych obiektów zdjęciowych.

Co jeszcze dobrego można napisać o "Kac Wawie"? Dialogi rozbawią chyba tylko najmniej wymagających wielbicieli sportowej odzieży, z kolei zawartość 3D w 3D da się liczyć w promilach. Nawet cycki, na których reżyserowi tak bardzo zależało, wypadają w trzech wymiarach słabo.

Wierzcie lub nie, kochani, ale w tym sezonie znajdą się lepsze miejscówki niż kino, gdzie będzie można nabawić się kaca. Pijcie z umiarem i nie oglądajcie za dużo złych polskich komedii.  
1 10
Moja ocena:
1
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Oto na naszych oczach dokonała się totalna degrengolada i rozkład polskiego kina z klejnotem koronnym w... czytaj więcej
Już na etapie prezentacji pomysłu wiadomo było, że film nie ma szans się udać. Zresztą sami tego... czytaj więcej