Recenzja filmu

Kiedy gasną światła (2016)
David F. Sandberg
Teresa Palmer
Gabriel Bateman

„With the lights out, it's less dangerous”

"Kiedy gasną światła" udowadnia, że czasem nawet dorośli wolą spać przy zapalonej lampce. Oczywiście, tak na wszelki wypadek.
Kurt Cobain w najsłynniejszej piosence zespołu Nirvana twierdził, że przy zgaszonych światłach jest mniej niebezpiecznie. David F. Sandberg swoim pierwszym pełnometrażowym filmem pt. "Kiedy gasną światła", całkowicie obala tę teorię. Reżyser już w 2013 roku zrobił krótkometrażowy film o tym samym tytule. Dwa lata później udało mu się zwrócić uwagę wytwórni filmowej – New Line Cinema, a nawet króla horroru – Jamesa Wana ("Naznaczony", "Obecność"), który został producentem. Swoich scenopisarskich umiejętności użyczył Eric Heisserer (Koszmar z ulicy WiązówCoś), czego początkowo się obawiałam, ale skutki nie przyniosły aż tak wielkiego rozczarowania. "Kiedy gasną światła" udowadnia, że czasem nawet dorośli wolą spać przy zapalonej lampce. Oczywiście, tak na wszelki wypadek.
Reżyser już od początku nie daje nam złudzeń, że obejdzie się bez jump scare’ów. Widz od razu rozumie, z czym przyjdzie się mierzyć bohaterom. Przecież wystarczy tylko nie gasić światła, żaden problem – czyżby? 

Rebecca, grana przez Teresę Palmer, to główna bohaterka, która w pierwszej scenie daje się poznać jako niezależna kobieta traktująca na dystans nawet swojego chłopaka. Mimo obrazu zbuntowanej samotniczki okazuje dobre serce i za wszelką cenę próbuje pomóc młodszemu bratu, Martinowi (Gabriel Bateman). Chłopiec mieszka sam z chorą na depresję matką (w tej roli Maria Bello) w wielkim domu, ale czy na pewno? Martin skarży się na czarną postać, przez którą nie może spać. Pewnego dnia Rebecca odbiera go ze szkoły, kiedy to jej brat zasypia na lekcji. Tłumacząc, że w domu nie może zasnąć, starsza siostra zabiera go do swojego mieszkania. Bardzo szybko okazuje się, że mały Martin musi mierzyć się z czymś, co w dzieciństwie spotkało także Rebecce. Obok tej wyjątkowej rodziny pojawia nam się chłopak głównej bohaterki, grany przez  Alexandra DiPersia, Bret. Postać bez wątpienia wnosi odrobinę humorystycznych scen do filmu. 

W filmie na pewno irytuje Teresa Palmer, co jest sporym minusem, kiedy odgrywa się rolę głównej bohaterki. Mimika twarzy aktorki polega na tym, że jej wcale nie ma. Według mnie to ta sama dziewczyna, którą można zobaczyć w "Wiecznie żywy" albo "Uczeń czarnoksiężnika". Ponadto w obliczu horroru, jakiemu jej bohaterka musi stawić czoła, Palmer w każdej scenie pokazuje się nam w świetnie dobranym ubraniu, ułożonej fryzurze i nienagannym makijażu. Jak dla mnie aktorki prym w filmie wiedzie najmłodszy z całej obsady – Gabriel Bateman.

"Kiedy gasną światła" to skromny horror, z niewieloma miejscami oraz mało liczebną obsadą. Kamery raz pojawiają się w szkole, później już tylko rodzinny dom i mieszkanie Rebecki. Ta trzy osobowa rodzina, chłopak córki i oczywiście cień, w zupełności wystarczają, aby trzymać widza w napięciu. Sandberg stworzył niewielkie grono bohaterów, którym widz kibicuje do samego końca. Zło zostaje zażegnane, wszyscy bohaterowie umierają, zło odchodzi tylko na jakiś czas, wszyscy bohaterowie żyją – w obliczu tylu powstałych filmów ciężko wpaść na zaskakujące zakończenie, to wszystko już było. Jednak twórcy nie dają nam odetchnąć ani na chwilę. Oglądając "Kiedy gasną światła" zwyczajnie nie ma czasu na przemyślenia, żeby zgadnąć zakończenie. Jest to prosty horror, zahaczający o wspomnienia o Freddym Kruegerze, kiedy to bohaterowie, w strachu przed ciemnością, walczą ze snem. Widz ma się po prostu bać, czasami uśmiechnąć i z całych sił trzymać kciuki za rodzinę i przystojnego DiPersia. Czegoś jednak w tym filmie brakuje, czegoś jest za dużo. Niestety muszę przyznać, że kiedy już się doczekałam pełnometrażowego "Lights out", to chciałabym chyba o nim zapomnieć. Cała historia dołożona do postaci z cienia niszczy nieco klimat, który reżyser stworzył podczas krótkometrażówki. Dołożone w pełnometrażówce tło kompletnie zniszczyło moje wyobrażenia o postaci z cienia i to na niekorzyść, bo zwyczajnie przestałam się jej bać. Nie przeszkadzają mi wspomniane wcześniej jump scare, ale im więcej daje ich film, tym rzadziej widz się ich boi. Tak było niestety w przypadku "Kiedy gasną światła". W obliczu chłamu, który w tym roku reprezentował gatunek horroru (pomijając "Obecność 2"), film Davida F. Sandberga wypada naprawdę dobrze mimo paru niedociągnięć. Ale idąc do kina widz nie porównuje filmu z gorszymi tworami. Ogromnym plusem "Kiedy gasną światła" jest to, że pierwsze chwile po wyjściu z kina w głowie siedzi jedynie strach, który zgotował nam film. Dopiero później można spojrzeć pod innym kątem i doszukiwać się minusów. Na całe szczęście nie niszczą one chęci do pozostania do końca z bohaterami, ale przeszkadzają, żeby z dumą polecać film.  
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Nie ma racji ten, kto mówi, że ciemności nie trzeba się bać. Moje doświadczenie z dzieciństwa, wzmacniane... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones