Recenzja filmu

Lista płatnych zleceń (2011)
Ben Wheatley
Harry Simpson

Im dalej w las, tym mroczniej

Recenzowanie filmów takich jak "Lista płatnych zleceń" nie należy do najłatwiejszych zadań. Sam trafiłem na ten obraz zupełnie przypadkowo, mając minimalne pojęcie, z czym mam do czynienia i
Recenzowanie filmów takich jak "Lista płatnych zleceń" nie należy do najłatwiejszych zadań. Sam trafiłem na ten obrazzupełnie przypadkowo, mając minimalne pojęcie, z czym mam do czynienia i znając jedynie szczątkowy zarys fabuły. Owo podejście do filmu - bez zerkania w opinie i komentarze innych użytkowników - korzystnie wpłynęło na odbiór dziełaWheatleya, tak mi się przynajmniej wydaje. Postaram się zatem zdradzić jak najmniej z fabuły filmu, jednocześnie udowadniając, że półtorej godziny spędzone z "Listą płatnych zleceń" nie będą czasem straconym.

Już w pierwszej scenie zostajemy rzuceni w środek małżeńskiej sprzeczki. Sam (Neil Maskell) i Shel (MyAnna Buring) nie przebierają w słowach podczas kłótni, której powodem są pieniądze. A raczej ich brak, ponieważ głowa rodziny od kilku miesięcy nie zarobiła nawet pensa. Sam, były żołnierz, pracuje obecnie jako płatny morderca, który od pewnego czasu trochę za bardzo przebiera w zleceniach. Nieustanne komentarze i docinki poirytowanej małżonki sprawiają w końcu, że zgadza się przyjąć ofertę, jaką składa mu Gal (Michael Smiley) - przyjaciel Sama, który podobnie jak nasz bohater przerzucił się z wojaczki na zabójstwa na zlecenie. Zadanie, którego ma się podjąć dwójka byłych żołnierzy wydaje się z pozoru proste: trzy nazwiska, trzy adresy, trzy morderstwa. Coś jednak sprawi, że nie będzie to rutynowa robota, a mocno już zszargane nerwy Sama zostaną wystawione na bardzo ciężką próbę.

"Listę płatnych zleceń" można najkrócej opisać jako "mroczny thriller". Jeśli jednak ktoś spodziewa się dreszczowca a'laDavid Fincher, będzie mocno zdziwiony, może nawet zawiedziony. Fakt, że obraz ten nie został nakręcony w Hollywood, stanowi chyba jedną z jego największych zalet. Nie ma w nim chwytliwych dialogów, efektownych ujęć kamery czy nagłych zwrotów akcji. Historia opowiedziana jest bardzo prostymi środkami, większość ujęć kręcona jest "z ręki", a bohaterowie posługują się prostym (i często dosadnym) językiem. Nie zabrakło na szczęście składnika niezbędnego dla tego typu produkcji - mrocznej i niepokojącej atmosfery.Ben Wheatleyniejeden thriller w swoim życiu widział i doskonale wie, jak wzbudzić niepokój u widza. Wydarzenia na ekranie świetnie współgrają z emocjami, jakie towarzyszą podczas seansu. Nigdy nie wiemy, co czeka nas w następnej scenie, decyzje podejmowane przez głównych bohaterów nie zawsze wydają się racjonalne, a ich konsekwencje oczywiste. Potęguje to tylko uczucie niepewności, które nie opuszcza nas do końca filmu.



Centralną postacią historii jest grany (bardzo dobrze z resztą) przezNeila MaskellaSam. To na niego reżyser poświęca najwięcej uwagi, pozwalając widzowi poznać choć odrobinę jego relację z żoną, synem i najlepszym przyjacielem. Sama poznajemy jako osobnika nerwowego, wybuchowego i odrobinę zarozumiałego, co w wykonywanej przez niego profesji nie do końca uznać można za zaletę. Dla zachowania równowagi Gal - partner w zbrodni - jest tym, który najpierw zadaje pytania, a dopiero potem strzela.Michael Smileystworzył chyba najbardziej dającą się lubić postać w tym obrazie.MyAnna Buringnie odstaje aktorsko od dwójki głównych bohaterów i nie jest tylko ładnym dodatkiem do filmu. Talentu i urody tej aktorce nie brakuje, mam nadzieję, że dostanie kiedyś szanse na zaprezentowanie swoich umiejętności w większej produkcji.

ObrazWheatleyajest nie tylko mroczny, ale i brutalny. Przemoc zaprezentowana jest tutaj w sposób, jakiego próżno szukać w produkcjach kręconych za oceanem. Reżyser robi to w bardzo prosty i bezpośredni sposób. Niby krew nie leje się strumieniami, drastycznych momentów też nie ma zbyt wielu, są jednak w tym filmie sceny (zwłaszcza pewne przesłuchanie), które niejednego widza mogą lekko zszokować. Znajdą się oczywiście tacy, dla których będzie to wada, ja jednak uważam, że mocniejsze fragmenty świetnie pasują do reszty kompozycji.

Jak już wcześniej pisałem, nie jest to hollywoodzka produkcja. "Lista płatnych zleceń" ma w sobie ten niepokój, który towarzyszy filmomLarsa von TrieraczyDavida Cronenberga. Wydaje mi się z resztą, że gdyby reżyser "Antychrysta" dostał do rąk scenariusz "Oczu szeroko zamkniętych" to powstałoby coś bardzo zbliżonego do "Listy płatnych zleceń".Z przyczyn, które podałem we wstępie, nie będę zagłębiał się w symbolikę, która daje szerokie pole do interpretacji obrazu. Mogę jednak obiecać, że nie zawiodą się ci, którzy wytrwają do ostatniej sceny.Ben Wheatleystworzył naprawdę ciekawy, nieszablonowy i zapadający na długo w pamięć film.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones