Recenzja filmu

Malèna (2000)
Giuseppe Tornatore
Monica Bellucci
Giuseppe Sulfaro

Ofiara własnego piękna

Trudno zrozumieć zachwyty nad filmem Giuseppe Tornatore, nawet pomimo wyjątkowej urody kadrów i muzyki Ennia Morricone, które na pierwszy rzut oka mogłyby obiecywać dzieło wybitne. Niestety, ta
Trudno zrozumieć zachwyty nad filmem Giuseppe Tornatore, nawet pomimo wyjątkowej urody kadrów i muzyki Ennia Morricone, które na pierwszy rzut oka mogłyby obiecywać dzieło wybitne. Niestety, ta wizualno-dźwiękowa doskonałość staje się wyłącznie ozdobnikiem historii, która z każdą kolejną minutą traci na głębi i wiarygodności. Jest to przypadek szczególnie symptomatyczny – film, który padł ofiarą własnych zamierzeń estetycznych, stając się mimowolną parodią kina, które próbuje krytykować.

Malena, grana przez Monicę Bellucci, zredukowana zostaje do symbolu cielesności—nie poznajemy jej pragnień ani osobowości. Jej kobiecość sprowadzona zostaje jedynie do urody i zmysłowości, jakby poza pięknem nie miała żadnej historii do opowiedzenia. To nie milcząca siła, jak twierdzą obrońcy filmu, lecz milczenie wymuszone – krzyk uwięziony w ciele, które kamera obsesyjnie fragmentaryzuje. Paradoksalnie, reżyser, diagnozując uprzedmiotowienie kobiety, sam konstruuje postać, która funkcjonuje wyłącznie jako obiekt męskiego spojrzenia. 

Mężczyźni, natomiast, zostają przedstawieni w sposób wręcz prymitywny: jako bezmyślne istoty kierowane jedynie popędami, gotowe poświęcić wszystko dla samego tylko kontaktu z piękną kobietą. Ta karykaturalna wizja męskości, zamiast służyć krytycznej refleksji, staje się pretekstem do serii obrazów celebrujących fizyczną obecność głównej bohaterki. 

Film rzekomo opowiada o dorastaniu młodego chłopca, jednak w praktyce często balansuje na granicy soft porno. Wiele scen, zamiast budować narrację dojrzewania, skupia się obsesyjnie na erotycznych fantazjach nastolatka, wyraźnie przekraczając subtelną granicę między refleksją o młodzieńczej seksualności a tanią prowokacją. Niektóre z tych fragmentów, jak choćby scena wizyty w domu publicznym, nie tylko są niekomfortowe, ale też podważają wiarygodność całości jako obrazu dramatycznego. Tornatore, niczym nastoletni Renato, nie potrafi oderwać kamery od ciała Maleny, tworząc paradoks niemożliwy do przezwyciężenia: film potępiający obsesyjne spojrzenie, który sam nie potrafi przestać patrzeć. 

Najdoskonalszym osiągnięciem "Maleny" jest więc udowodnienie własnej tezy – film o mężczyznach niezdolnych dostrzec w kobiecie czegokolwiek poza jej cielesnością sam nie potrafi wyjść poza ten paradygmat. Tornatore, próbując diagnozować chorobę, objawia jej symptomy. Jego kamera, jak spojrzenia mieszkańców miasteczka, ślizga się po powierzchni, nigdy nie docierając do istoty. 

Największą wadą filmu Tornatore jest jednak niekonsekwencja—przez większość czasu igra ze zmysłami widza, by w ostatnich minutach nagle i dramatycznie zmienić ton, próbując nadać całości moralizatorską puentę. Takie rozwiązanie pozostawia niesmak, gdyż trudno przejąć się dramatem bohaterki, jeśli wcześniej reżyser sam konsekwentnie traktował ją wyłącznie jak obiekt seksualnej obsesji. Ta fundamentalna sprzeczność podważa jakiekolwiek moralne przesłanie, które film próbuje komunikować.

 Ostatecznie film "Malena" staje się metaforą spojrzenia, które zbyt długo i powierzchownie zatrzymało się jedynie na ciele kobiety. Paradoksalnie reżyser, krytykując taką perspektywę, sam stał się jej więźniem. Piękno, którym chciał uwodzić widza, okazało się pułapką, w którą wpadł sam Tornatore. W tym sensie "Malena" jest dziełem doskonale nieudanym – tak całkowicie pogrążonym we własnych sprzecznościach, że mimo technicznych walorów staje się mimowolnym studium przypadku kina, które zgubiło moralny kompas w pogoni za estetyczną perfekcją – pomnikiem niezamierzonej artystycznej hipokryzji.
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Malèna
Giuseppe Tornatore to jedna z ikon kinematografii włoskiej. Słynie on z klasycznych wyciskaczy łez, w... czytaj więcej