A24 w ostatnim czasie nie rozpieszcza kinomaniaków. Na początku roku dostaliśmy żenujące "Babygirl", a następnie równie średnie "Queer". "Past Lives" było czymś wyjątkowym i odświeżającym dla
Zastanawialiście się kiedyś, jak wyglądałby Tinder jako byt namacalny? Celine Song daje nam odpowiedź, obsadzając w tej roli Dakotę Johnson - zagubioną w życiu materialistkę, która pod wypływami pracy w biurze matrymonialnym, otoczenia i poznanych ludzi, zmienia podejście do życia (a przynajmniej próbuje je zmienić).
A24 w ostatnim czasie nie rozpieszcza kinomaniaków. Na początku roku dostaliśmy żenujące "Babygirl", a następnie równie średnie "Queer". "Past Lives" było czymś wyjątkowym i odświeżającym dla studia, przede wszystkim stanowiło świetny debiut Celine oraz potwierdzenie słów dobra osoba, zły czas. Ale czy najnowsze dzieło reżyserki jest równie solidną produkcją i może odmienić przyszłość nowojorskiego studia?
Lucy to doświadczona nowojorska swatka, codziennie poznaje i łączy ze sobą w pary dziesiątki osób pod kątem upodobań i potrzeb. Dzięki indywidualnym rozmowom jej klientów w formie 1:1 z kamerą, mamy okazję przyjrzeć się tej profesji i niektórym z absurdalnych wymagań podopiecznych. Słuchając ich, natychmiast nasuwa się myśl o kompletnym przerysowaniu, a wręcz autokarykaturalnym przedstawieniu współczesnych archetypów piękna. Mimo surrealistycznych wymagań, kobieta nigdy nie ocenia swoich klientów. Doświadczenie bohaterki nie przekłada się na jej powodzenie, ma problem, aby znaleźć kandydata na idealnego męża dla siebie. Szczególnie po tym, jak zakończyła pięcioletni związek ze swoim ówczesnym partnerem Johnem. Jego brak zaplecza finansowego i portfel owiany pajęczynami były głównym powodem podjęcia decyzji. Obecnie czeka na swojego wyśnionego rycerza w białym Porsche Panamera. Każdy coach potrzebuje swojego rozmówcy, dlatego Lucy z koleżankami z pracy wspiera się radami życiowymi. Problem, jednak, w tym, że linie dialogowe popadają w mocną przesadność, momentami są nierealne do tego stopnia, iż jestem przekonany, że nikt na świecie nie rozmawia w ten sposób i nie użyłby takich stwierdzeń w prawdziwej rozmowie. Większość konwersacji naszej uzależnionej od pieniędzy, podświadomie sprowadza się do klasyfikowania ludzi, wyliczania grubości portfela oraz szufladkowania. Perspektywa, w jaki Lucy odbiera świat, odmienia Harry. Chociaż się stara, bo po prostu uświadamia sobie swoją odmienność od jego osoby. Poznany mężczyzna w oczach protagonistki jest przystojny, oczytany, inteligentny, nieskazitelny. A przede wszystkim ma zdecydowanie więcej niż sześć zer na koncie. Co więcej, mam dziwne wrażenie, iż scenariusz nad wyraz go gloryfikuje tylko dlatego, że jest grany przez Pedro Pascala.Wydaje mi się, że w żadnym innym filmie nie pada tyle komplementów w stronę postaci Pascala co w tym.
Z każdym następnym wydatkiem Harry jest coraz bliższy serca Lucy (albo tylko jego portfel, bo ta widzi jedynie czubek swojego narcyzmu). Mimo przesadnej idealizacji, pozwala swojej wypranej materializmem główce wracać wspomnieniami do czasu, kiedy kochała prawdziwie, a nie pieniądzem. Film sprytnie przeplata wątek Johna, który dla bohaterkistaje się ostoją i rozwiązaniem każdego problemu czy trudnej sytuacji. Co w sumie jest dosyć zabawne, zważając jak toksyczna potrafiła (i dalej potrafi) być dla niego. Kobieta dostrzega, że miłość to nie tylko wianki, szybkie samochody, codzienne stołowanie się w najdroższych restauracjach czy wycieczki na Islandię; to małe momenty i wspomnienia budowane z drugą połówką, w zaciszu domowym przy tanim winie. One są fundamentem relacji i to, co płynie z zewnątrz - lecz nie jest to szczere, bohaterka ‚przechodzi’ przemianę, a i tak traktuje mężczyznę krzywdząco i nie zmienia zachowań względem pięciu lat. Lucy przekształca się również w kontekście pracy, gdzie film robi trochę z widza nieogarniętego, bo jak to pracująca kilka lat w agencji matrymonialnej i odnosząca same sukcesy, może nie wiedzieć, że istnieje prawdopodobieństwo trafienia randkowicza na osobę nieodpowiednią lub niestabilną psychicznie? Dopiero dobitna rozmowa z poszkodowaną i kulminacja wydarzeń uświadamiają jej, że materializm jest zły i krzywdzi nim innych, nie siebie.
Niestety, nie uratuje tego ani niezłe aktorstwo, ani ironizacja kpiąca ze współczesnych wzorców randkowania. Pierwsza połowa filmu definitywnie nudniejsza i gorsza od drugiej, a scenariusz byłby mocniejszy, gdyby pozwolił zakończyć się 10-15 minut wcześniej. Okraszone śliczną 35mm taśmą, przedstawia Nowy Jork w lekki i subtelny sposób. Wyważona kolorystyka i ciepłe światło otulają obraz, nadając mu charakterystycznego uroku. "Materialiści" są lepsi niż można było się tego spodziewać. Jednak to kompletny downgrade względem "Past Lives", mimo że widać zależność debiutu Celine w jej najnowszej produkcji, to momentami żenuje i jest dość przewidywalna. Z przykrością stwierdzam, że chyba grupą docelową są millenialsi spędzający pół dnia na TikToku, przesiąknięci nowofalowym słowotwórstwem. Co więcej, końcówka jest urocza, ale to dalej typowo amerykańska konstrukcja, która bywa inteligentna oraz ciekawa, jednak tylko momentami. A24 może poszczycić się jedynie tym, że to kolejny materiał jak każdy inny. Tęsknię za tym, jak filmowe indie-studio nie kręciło pod komercję i z niskimi budżetami; to był czas, kiedy byli najbardziej unikatowi i ciekawi, a teraz? Przypominają bardziej swoją karykaturę, a "Materialiści" są dowodem, że jest po prostu przeciętnie.