Recenzja filmu

My Wife and My Dead Wife (2007)
Tosca Miserendino
Guy Balotine
Tracey B. Wilson

Pewne filmy nigdy nie powinny powstać!

Graham (Guy Balotine) i jego żona Andrea (Tracey B. Wilson) wprowadzają się do nowo kupionego domu z XIX wieku. Niebawem staje się dla widza jasne, iż ich małżeństwo przechodzi poważny kryzys, a
Graham (Guy Balotine) i jego żona Andrea (Tracey B. Wilson) wprowadzają się do nowo kupionego domu z XIX wieku. Niebawem staje się dla widza jasne, iż ich małżeństwo przechodzi poważny kryzys, a Graham coraz bardziej nie radzi sobie z otaczającą go rzeczywistością. Pewnego dnia znajduje na poddaszu tajemniczą pozytywkę, za sprawa której zaczyna mu się ukazywać duch zmarłej przed laty kobiety, która niegdyś mieszkała w tej posiadłości. W wyniku kontaktów z nieboszczką bohater coraz bardziej traci kontakt ze światem rzeczywistym. Przyznam, że na film Tosci Miserendino natrafiłem całkowicie przypadkowo, a do jego obejrzenia zachęcił mnie intrygujący tytuł, jak też reklamowanie go jako połączenia horroru z dramatem. Z góry jednak warto zaznaczyć, iż "My wife and my dead wife" z kinem grozy kompletnie nie ma nic wspólnego poza wątkiem nadprzyrodzonym. Twórcy zapewne zamierzyli sobie stworzenie ambitnego niezależnego dramatu psychologicznego, ale to, co jest efektem końcowym, woła jedynie o pomstę do nieba. Już na pierwszy rzut oka można stwierdzić, że jest to produkcja skrajnie niskobudżetowa. Nie byłoby w tym może nic złego, gdyby nie fakt, iż oprócz pieniędzy twórcom zabrakło także pomysłu na całość. Są tu niby jak najbardziej realne problemy - pojawia się depresja, wątek alkoholizmu i rozpad małżeństwa, ale nie da się ukryć, że to wszystko banały, tym bardziej że wygrane na ekranie sztampowo, nieudolnie i - co najgorsze - skończenie pretensjonalnie. Największą jednak pomyłką okazuje się kwestia paranormalna, która jest wręcz żałosna i pojawia się jakby z zupełnie innej bajki. Kim jest zjawa? Skąd i po co przybywa? Na te pytania twórcy nawet nie starają się udzielić odpowiedzi, bo zapewne sami jej nie znają. Stwierdzenie, że "martwa żona" ma być uosobieniem załamania nerwowego bohatera w średnim wieku byłoby karygodnym nadużyciem. Do tego dochodzi jeszcze kiepskie aktorstwo i wyjątkowo drażniąca, bo skrajnie niedopasowana do poszczególnych scen i klimatu filmu muzyka. To wręcz temat na kilkustronicową rozprawę, w jak idiotycznie wypadają tu niektóre fragmenty, które reżyser zdecydowała się okrasić muzyką, choć znacznie lepiej pasowałaby do nich cisza. Podsumowując - "My wife and my dead wife" to porażka na całej linii, obraz, który szczerze odradzam. Tym bardziej, że nie potrafię sobie wyobrazić jakiejkolwiek grupy widzów, której mógłby przypaść do gustu. Nawet zagorzali miłośnicy złego kina zwyczajnie się wynudzą i będą pomstować na osoby odpowiedzialne za powstanie tego dziełka. W jakim celu stworzono coś tak wymęczonego na zawsze pozostanie dla mnie tajemnicą. Jest to swoją drogą ciekawy przypadek pozycji kompletnie pozbawionej plusów i atutów - dosłownie nie ma tu na czym zatrzymać oka! Jedno jednak po seansie zyskałem - przestrogę, aby uważniej sięgać po swe filmowe lektury i wystrzegać się podejrzanych "niezależnych" produkcji, o których niewiele można się dowiedzieć. Luźno parafrazując hasło reklamujące dzieło Miserendino: "Pewne filmy nigdy nie powinny powstać!".
1 10
Moja ocena:
1
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?