Człowiek to istota, która często chodzi niezadowolona. Ludzie mają tendencję do odczuwania jakiegoś braku. Wydaje im się, że do pełni szczęścia potrzeba im czegoś więcej, niż akurat posiadają. Nawet jeśli są spełnieni prywatnie i zawodowo, mają stabilną pracę i udane życie rodzinne, to nie satysfakcjonuje ich ten stan. Wielu ludzi bowiem czuje, że została stworzona do czegoś wyjątkowego. Nie chcą być tylko typowymi zjadaczami chleba i wtopić się w szarą masę statystycznych obywateli. Śnią o doniosłych i wiekopomnych dokonaniach. Jedną z takich osób był właśnie bohater filmu "Na głęboką wodę". Mimo posiadania żony i dzieci oraz własnej firmy nie był zadowolony ze swej pozycji. Z zazdrością patrzył na ludzi, którzy rzucają wyzwanie śmierci, dokonując karkołomnych osiągnięć. Chciał on pójść w ich ślady i sprawić by jego nazwisko na trwałe zapisało się na kartach historii. I rzeczywiście udało mu się tego dokonać, chociaż nie z tych powodów, które planował.
Donald Crowhurst (Colin Firth) to brytyjski inżynier, mieszkający z żoną Clare (Rachel Weisz) i trójką dzieci w nadmorskiej miejscowości. Posiada własną firmę, która zajmuje się produkcją urządzeń nawigacyjnych. Ich sprzedaż nie przynosiła jednak wielkich zysków. W tym mniej więcej okresie świat obiegła wiadomość o dokonaniu Francisa Chichestera, który samotnie opłynął glob. Jego wyczyn spotkał się z wielkim uznaniem i zainteresowaniem mediów oraz publiki. Na fali tego sukcesu gazeta Sunday Times wpadła na pomysł zorganizowania własnego wyścigu wokół kuli ziemskiej. Warunkiem miało być niezatrzymywanie się po drodze w żadnym porcie. Na start stawiło się ośmiu doświadczonych żeglarzy. Stawkę uzupełnił zaś Donald, który kontakt z pływaniem miał tylko hobbystyczny. Chciał on jednak dokonać czegoś wielkiego oraz przy okazji podreperować budżet. Ponieważ był inżynierem, sam zaprojektował swoją łódź. Udało mu się znaleźć sponsora wyprawy, lecz musiał jako gwarancję zastawić dom i firmę. Jego przygoda od samego początku napotykała na wiele kłopotów. Prawdziwe problemy zaczęły się, jednak gdy już wyruszył w rejs.
Obraz w reżyserii Jamesa Marsha stara się w miarę rzetelnie opowiedzieć historię człowieka, który stał się ofiarą własnych, wybujałych ambicji oraz iluzorycznych marzeń. Pomaga mu w tym na pewno obsada. Składa się ona z dobrze znanych i cenionych brytyjskich aktorów na czele z Colinem Firthem, Rachel Weisz i Davidem Thewlisem. I chociaż trudno powiedzieć, by każde z nich stworzyła na ekranie jakąś pamiętną kreację, to jednak gwarantują oni pewien stabilny, profesjonalny poziom. Co ważne ich gra nie przeszkadza widzowi w śledzeniu fabuły. Można rzec, że pozostają niezauważeni, a ich występ nosi znamiona skromności i powściągliwości. Zresztą sam bohater opowieści zdawał się osobą ułożoną oraz pozbawioną ekstrawagancji. To, czego produkcji brakuje to jednak z pewnością większe zgłębienie tematu. Zwłaszcza wydarzenia, do jakich doszło na łodzi podczas samotnego rejsu, nie wyjaśniają, co właściwie stało się z Crowhurstem. Niby nikt nie był świadkiem jego doświadczeń, lecz prowadził on bardzo skrupulatny dziennik pokładowy, który rzuca sporo światła na to, co działo się w umyśle mężczyzny. Jego zapiski z czasem stały się bardzo chaotyczne i pogmatwane. Przestał on opisywać żeglarską codzienność, a skupił się bardziej na snuciu quasi filozoficznych wywodów na temat życia i śmierci. Poddany był silnej presji, ponieważ cokolwiek by nie zrobił, oznaczało to jego klęskę. Stał się zatem bohaterem tragicznym. Ta pozbawiona z pozoru wyjścia sytuacji spowodował u niego jakiś rodzaj załamania nerwowego. Ukazania tego procesu właśnie nieco w filmie brakuje. Jego powolne osuwanie się w szaleństwo zostało przedstawione w sposób pobieżny i mało wnikliwy.
"Na głęboką wodę" mógł być opowieścią o ludzkiej niezłomności oraz harcie ducha. Niestety przypadek Donalda Crowhursta jest raczej przykładem ludzkiego, ślepego uporu oraz braku umiejętności liczenia sił na zamiary. Im bliżej było terminu rozpoczęcia wyścigu, tym więcej Crowhurst zaczynał mieć wątpliwości. Był nawet gotów wycofać się w ostatniej chwili, oczekując od żony, że zabroni mu ona wypłynięcia. Nikt jednak tego nie zrobił, a on dla ratowania honoru i twarzy musiał wypełnić podjęte zobowiązanie. Wielu ludziom zdaje się, że stworzeni zostali do jakichś wyższych celów. Nie zadowala ich szare i smutne życie. Marzą o wielkich czynach i przygodach. Te jednak są zarezerwowane tylko dla osób, które mają odpowiednie cechy fizyczne i psychiczne. Jak mawiał T.E. Lawrence, nie każdy może być pogromcą lwów. Niektórzy nie są zwyczajnie stworzeni do życia na krawędzi, a charakter predysponuje ich bardziej do cichej egzystencji. Historia Crowhursta może zatem służyć nie tyle jako inspiracja, ile przestroga dla tych, których niezdrowe oczekiwania pchają do autodestrukcji.