Recenzja filmu

Nie! (2022)
Jordan Peele
Daniel Kaluuya
Keke Palmer

Głowę w paszczę lwa

Spektakl, na który zaprasza Peele, to mieszkanka grozy, obrzydzenia, absurdu i szaleństwa. Jego bohaterowie, tak jak treser z "Ballady o drapieżnej bestii", zaglądają prosto w paszczę lwa ku
Głowę w paszczę lwa
Gordy, udomowiony szympans i bohater telewizyjnego show, niespodziewanie wpada w szał, masakrując na wizji dziecięcą gwiazdkę familijnych produkcji. Na samotnym ranczu rodzeństwo Haywoodów próbuje kontynuować rodzinną tradycję hodowli koni. Właściciel małego parku rozrywki przekonuje swoich gości, że nawiązał kontakt z pozaziemską cywilizacją. Te trzy pozornie niepowiązane wątki splata w swoim trzecim już filmie Jordan Peele, śmiało czerpiąc przy tym z dorobku horroru, kina sci-fi i westernu. 


Reżyser "Uciekaj" i "To my" dał się dotychczas poznać nie tylko jako twórca doskonale zaznajomiony z tradycją kina grozy, ale także jako artysta żywo zainteresowany tematami nierówności społecznych i amerykańskiej historii. Obecne w jego poprzednich produkcjach wątki polityczne sprawiły, że przylgnęła do niego łatka ideowca, którego twórczość należy czytać jako komentarz do współczesnej Ameryki. Peele nie odnajduje się jednak w tej ciasnej szufladce, gorzko pytając, dlaczego krytycy "nie pozwalają mu po prostu zrobić filmu". Na "Nie!" możemy więc patrzeć jak na próbę przełamania impasu i zaznaczenia swojej pozycji jako filmowca o szerokich horyzontach.

Wprowadzenie do centralnego dla fabuły wątku hodowców koni każe jednak sądzić, że będzie to typowa dla Peele’a historia oscylująca wokół tematyki traumy i wykluczenia. Interes Haywoodów reklamowany jest bowiem jako "prowadzony wyłącznie przez czarnoskórych hodowców". Po śmierci ojca Otis Junior (Daniel Kaluuya) i Emerald (Keke Palmer) przejmują rodzinny biznes, starając się nie zaprzepaścić dorobku kilku pokoleń. Niestety, z miernym skutkiem.

OJ doskonale radzi sobie ze zwierzętami, z ludźmi natomiast nie dogaduje się wcale – w efekcie wytwórnia filmowa, która regularnie korzystała z usług Haywood Hollywood Horses, zrywa intratny kontrakt. Em, przebojowa i otwarta, przeciwieństwo brata, nie ma problemu z nawiązywaniem kontaktów w branży, jednak wywiązywanie się z obowiązków nie idzie jej najlepiej. Utrata rancza staje się coraz bardziej realna. W międzyczasie w okolicach farmy zaczyna dochodzić do paranormalnych zjawisk, które rodzeństwo postanawia wykorzystać do uratowania majątku ojca.


"Nie!", podobnie jak poprzednie produkcje Peele’a, przynależy przede wszystkim do imaginarium kina grozy. W okolicach Agua Dulce pojawia się obca forma życia ewidentnie niezainteresowana pokojową koegzystencją z mieszkańcami doliny. Nieznani przybysze, niczym spielbergowski rekin, ukrywają się przed ludzkim spojrzeniem, budząc przerażenie swoją niewidoczną, lecz silnie wyczuwaną obecnością. Tak jak znany ze "Szczęk" drapieżnik krążył pod powierzchnią wody, tak tutaj statek kosmiczny zawisł tuż nad warstwą gęstych chmur. Akcja filmu rozkręca się dość powoli, żeby nie powiedzieć ospale – życie na odizolowanym ranczu biegnie specyficznym rytmem; tym jednak większe zaskoczenie, gdy dochodzi do konfrontacji z obcym.

Peele przeciwstawia kosmicznemu drapieżcy zapomnianego bohatera Amerykańskiego Zachodu. Bystre oko kinomana od razu dostrzeże pojawiający się za plecami Otisa plakat "Czarnego kowboja" Sidney’a Poitier. W całej produkcji aż roi się zresztą od nawiązań do historii kina (od studium ruchu Eadwearda Muybridge'a z końcówki XIX wieku po "Króla Skorpiona" z Dwayne'em Johnsonem), jednak widniejąca w tle figura jeźdźca zmienia kurs filmu w kierunku westernu, który zatriumfuje w finale dzieła. "Nie!" pozostaje przede wszystkim horrorem, ale to przecież także klasyczna narracja o mieszkańcach rancza, którzy muszą zmierzyć się z przybywającym z zewnątrz zagrożeniem.


Kalifornijskie plenery, w których kręcono film, przywodzą na myśl najpiękniejsze kadry klasycznego Hollywood – krajobrazy pustyni takie, jakimi malowali je John Ford, Howard Hawks, John Huston. Peele odnosi się więc do historii kina również w sferze wizualnej, przypominając o czasach, gdy kino kształtowało zbiorową wyobraźnię. Jednocześnie reżyser zdaje się zadawać pytanie, czy obrazy wciąż mogą nas oczarowywać, czy spektakl znaczy dla nas więcej niż rzeczywistość. Jego bohaterowie są bowiem w stanie poświęcić dla widowiska to, co najcenniejsze. 

Ricky "Jupe" Park (Steven Yeun), właściciel parku rozrywki, angażuje do pracy przy kowbojskim show całą swoją rodzinę. Gdy światła na arenie gasną, zaszywa się w swoim biurze i powraca wspomnieniami do dnia, gdy jego partnerka z planu została okaleczona przez wściekłe zwierzę. Em zaniedbuje rodzinne obowiązki, próbując rozwinąć własną karierę aktorską. Angel (Brandon Perea), pracownik sklepu z elektroniką, obsesyjnie podgląda, co dzieje się na ziemi Haywoodów. Antlers Holst (Michael Wincott), operator i fotograf, przekracza kolejne granice w poszukiwaniu najlepszego ujęcia. Wszyscy pragną wielkiego widowiska, a film nie bez powodu rozpoczyna się cytatem z Księgi Nahuma: "I rzucę na ciebie obrzydliwości, i zelżę ciebie, i wystawię cię na widowisko".

Spektakl, na który zaprasza Peele, to mieszanka grozy, obrzydzenia, absurdu i szaleństwa. Jego bohaterowie, tak jak treser z "Ballady o drapieżnej bestii", zaglądają prosto w paszczę lwa ku uciesze gawiedzi. Reżyser zamienia gabinet luster z "To my" na arenę prowincjonalnego parku rozrywki, gdzie wykorzystując popularne konwencje gatunkowe, mami i zwodzi swoich widzów. Film jednym się spodoba, innym niekoniecznie, ale zdecydowanie nie jest tym, czego mogliśmy się spodziewać po nazwisku reżysera.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones