Recenzja filmu

Olga's House of Shame (1964)
Joseph P. Mawra
Joel Holt
Audrey Campbell

Dom wstydu

Najważniejsze pytanie, jakie powinno interesować współczesnego widza, to czy warto sięgać obecnie po takie produkcje i czy mają one coś do zaoferowania? Czy Olga jest warta grzechu? 
Nagość jest wszędzie. Nagość zakryta i odkryta – cokolwiek to znaczy. Jesteśmy do niej przyzwyczajeni, bo jest używana powszechnie, od filmów i teledysków do reklam. Ponoć rozebrana kobieta zwiększa sprzedaż, nawet jeśli chodzi o nawóz. Ja w takie rzeczy nie wierzę, ale system już dawno temu zdecydował, że gołe samice idealnie nadają się do wabienia ludzkiej uwagi oraz są kluczem do męskich portfeli. Kilkadziesiąt lat temu standardy były jednak nieco inne. Golizna nie była tak powszechna w przestrzeni publicznej i stanowiła temat tabu. Dotyczyło to również świata filmu. Jednakże tylko kwestią czasu było obyczajowe rozluźnienie. Twórcy zaczęli przesuwać granice dobrego smaku w ekstremalne rejony. I chociaż może ich pierwsze próby z dzisiejszej perspektywy nie wypadają zbyt okazale, to wszakże trzeba pamiętać, że każda droga zaczyna się od pierwszego kroku. 

Dobrym przykładem na takiego odważnego kroku jest produkcja o intrygującym tytule "Olga's House of Shame". Jest to jeden z serii filmów o niesławnej Oldze (Audrey Campbell), sutenerce, handlarce narkotyków oraz sadystce. Dzieła te wyszły spod ręki producenta George'a Weissa, który specjalizował się w produkcjach typu Z. Tak Z, nie B, C, czy D, lecz Z. Jest taka kategoria, a właściwie to była. Obrazy te miały charakter "obwoźny", wpisując się w ramy nurtu exploitation. Przyczyniły się tym samym do rozwoju oraz popularyzacji tego kinowego trendu. Następnym etapem były lata 60. w których już śmielej zaczęto eksperymentować z seksem oraz przemocą, nierzadko łącząc je w całość. Pochodzący z 1964 roku "Olga's House of Shame" idealnie wpisuje się w tę stylistykę, zaliczając się do jednego z odłamów kina exploitation, a mianowicie sexploitation. Terminu tego nie trzeba chyba wyjaśniać. Był to także jeden z pionierów gatunku "roughie", który znowuż apogeum przeżywał w latach 70. Tyle historii. Najważniejsze pytanie, jakie powinno interesować współczesnego widza, to czy warto sięgać obecnie po takie produkcje i czy mają one coś do zaoferowania? Czy Olga jest warta grzechu? 

Tytułowa bohaterka "Olga's House of Shame" to zbiegła burdelmama, która osiedla się w opuszczonej kopalni rudy razem ze swoją świtą. W jej skład wchodzi brat Olgi oraz grupa młodych kobiet, które wykonują dla swej szefowej różne, głównie nielegalne, zadania. Boss w spódnicy planuje z tej pozycji zbudowanie na nowo swojego przestępczego imperium. Problem w tym, że "służebnice" naszej protagonistki są nieposłuszne i oszukują swoją kierowniczkę, kręcąc za jej plecami własne interesy. Olga jest jednakże na tyle sprytna, by wykryć owe niecne działania oraz odpowiednio ukarać nieposłuszne pracownice. Zanim się obejrzymy, bohaterka ma na głowie same zdrajczynie, wobec których trzeba wyciągnąć konsekwencje. Proces ten polega w głównej mierze na wiązaniu delikwentek i torturowaniu ich. Mamy tu sporo elementów BDSM w postaci biczowania, krępowania, skórzanych wdzianek, masek i kneblowania. Mniej więcej od połowy seansu następuje istny festiwal nagich piersi. Praktycznie każda postać kobieca jest zobowiązana do pokazania swoich przerośniętych gruczołów. Obrazy te okraszone są sporą dawką majestatycznych wagnerowskich rytmów. Mimo poważnych problemów z dyscypliną Olga ostatecznie opanowuje sytuację w swej "stajni", a film kończy się happy endem. Przynajmniej z punktu widzenia głównej bohaterki. Wszystko to trwa nieco ponad godzinę i jest dostępne bez ograniczeń w największym internetowym serwisie wideo.

Innym elementem, oprócz wspomnianych biustów, który najbardziej wbija się w pamięć, to monotonna narracja dobiegająca z ekranu. Od samego początku słyszymy głos jakiegoś faceta, który zwyczajnie opisuje to, co dzieje się na ekranie. Owszem, jego komentarz łata pewne dziury fabularne, ale w wielu momentach wydaje się także zbędny. Do tego stara się "podkręcić" nieco atmosferę, używając słów oraz sformułowań, które miały chyba wzbudzić w widzu ekscytację, strach czy też pożądanie. Oprócz lektora w filmie brakuje ścieżki dźwiękowej, co miało za zadanie nadać dziełu autentycznego, dokumentalnego sztychu. Biorąc jednak pod uwagę spokojny ton narratora, stojący w przeciwieństwie do treści, jakie przekazuje, efekt budzić może raczej uśmiech niż jakiekolwiek emocje. Jest to oczywiście efekt niezamierzony, lecz z perspektywy czasu przybiera niepoważną postać. Podobnie ma się sytuacja z maltretowaniem i torturami niewiast. Sceny te również nie zestarzały się zbyt dobrze. Kiedyś być może pełniły swoją funkcję i szokowały odbiorców lub też stymulowały ich w jakiś sposób, aczkolwiek obecnie sprawiają bardziej rubaszne niż przerażające wrażenie. Całość przypomina jakąś igraszkę grupy nudystów, co, nie ukrywam, ma również swój urok i kampowy charakter. 

Na postawione wcześniej pytanie, czy istnieje sens oglądania "Olga's House of Shame" w dzisiejszych czasach, odpowiedzieć należy, iż jest to kwestia indywidualna. Nie jest to na pewno pozycja przeznaczona dla szerokiej publiki, która z łatwością odrzuci ten film jako archaiczny czy też zwyczajnie nieodpowiedni. Jeśli jednak ktoś jest wielkim fanem kina klasy B i niższych lotów lub jest koneserem kina światowego, to seans taki może stanowić dla niego jakąś formę rozrywki oraz ubogacenia wiedzy filmowej. Inną grupę stanowić mogą amatorzy golizny wszelakiej. Dla nich przygody Olgi to istna kraina marzeń.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?