Recenzja filmu

Parasite (2019)
Joon-ho Bong
Kang-ho Song
Seon-gyun Lee

Ściana między nami

Joon-ho Bong zdaje się traktować dorobek kina gatunkowego jako przybornik, do którego sięga w miarę potrzeb narracyjnych, co czyni z niewiarygodnym kunsztem.
Trafna i umiejętnie podana alegoria społeczeństwa zawsze jest w cenie. Joon-ho Bong czuje ją jak mało kto, co w 2013 roku udowodnił, składając w ręce odbiorcy znakomity "Snowpiercer: Arka przyszłości". Jeśli seans jednego z jego poprzednich filmów, a mianowicie "The Host: Potwór", jakimś cudem nie przekonał kogoś, że południowokoreański reżyser potrafi omijać kino gatunkowe z niebywałą gracją i do tego inteligentnie zabrać głos w niejednej istotnej kwestii, na pewno sprawiła to przejażdżka przecinającym postapokaliptyczny krajobraz pociągiem. Nawet nieznośnie ukierunkowana ideologicznie "Okja" jedynie potwierdziła talent reżysera w tej materii. Wszystko to blednie jednak przy "Parasite" – jego tegorocznej propozycji, znacznie wierniej odzwierciedlającej potencjał twórcy, dojrzale obiektywnej w swej wymowie i szlachetnie gospodarnej względem proporcji wykorzystanych środków i siły oddziaływania.

Związek między najnowszym obrazem Joon-ho Bonga a "Snowpiercerem" sięga leżącego u podstaw obu filmów portretowania naszej cywilizacji. Pomysł na "Parasite" narodził się bowiem podczas postprodukcji właśnie "Snowpiercera". Zgaduję, że autor prawdopodobnie doszedł do wniosku, że skoro gwoli sugestywnego pokazania widowni obrazu hierarchii ludzkiego stada zabrał ją w udaną podróż do skutej lodem przyszłości, to tym bardziej może przecież oprawić go w ramy znanych jej realiów. Koreańczyk nie pozbawił jednak swojego stylu gatunkowej żonglerki, a opowiadanej historii charakteru przypowieści. Czyni to jego nowy film bardziej wysublimowanym. W porównaniu ze wspomnianym, napędzanym wartką akcją dramatem science-fiction oszczędnie teatralnym, a jednak nie mniej ciekawym i epickim.


W "Parasite" miano majstersztyku należy się już samej ekspozycji. Sytuacja biednej, stłoczonej w obskurnej suterenie rodziny knującej, jak zagnieździć się w wystawnej rezydencji, jest odsłaniana przed widzem na tyle stopniowo, by jakiś interesujący jej aspekt zawsze zostawał na później. Dzieje się tak aż do czasu, gdy ta współczesna tragikomedia otwiera publiczności usta swym spektakularnym punktem kulminacyjnym. Z drugiej jednak strony z fortelem proletariackiej gromadki zapoznajemy się na tyle szybko, by jego odkrycie zrobiło piorunujące wrażenie i przykuło uwagę na odpowiednio wczesnym etapie. 

Słynący z pedantycznej dbałości o właściwy rytm filmu Bong ufa, że wbrew stereotypom wcale nie upajamy się ogłupiającą kakofonią piętrzących się ujęć pościgów, strzelanin i eksplozji i że większości z nas zwyczajnie zależy na obejrzeniu dobrego, wciągającego filmu. W tej kategorii "Parasite" zdaje egzamin na piątkę. Minuty mijają, atmosfera gęstnieje, a my, wchodząc coraz głębiej w intrygę, całkiem szybko łapiemy się na tym, że los żadnego z bohaterów nie jest nam obojętny.


Mimo iż oficjalnie głównym bohaterem filmu jest koncertowo zagrany przez Kang-ho Songa Gi-taek, reżyser widowiska i będący wraz z nim współautorami scenariusza Dae-hwan Kim i Jin Won Han nie potraktowali po macoszemu żadnej z pozostałych postaci. Każdy odgrywa w tej sztuce niebagatelną rolę, a ona sama sprawia wrażenie przemyślanej w najdrobniejszych szczegółach. Joon-ho Bong zdaje się traktować dorobek kina gatunkowego jako przybornik, do którego sięga w miarę potrzeb narracyjnych, co czyni z niewiarygodnym kunsztem. W zależności od sceny jego najnowszy utwór odbija to w dramat, to w komedię, to znowu w czerpiący z soczystego gore thriller, ale wagonik, w którym jedzie, nie wykoleja się na żadnym z tych zakrętów. Nawet najostrzejsze z nich wypadają bardzo naturalnie i obraz nie sprawia wrażenia celuloidowego potwora Frankensteina.


"Parasite" śmieszy, bawi, uczy i straszy, i zamiast ujmować swój synkretyzm gatunkowy w choćby najbardziej umowny nawias, nie pozwala na podobną generalizację. Najwygodniej byłoby chyba powiedzieć, że tegoroczny zdobywca Złotej Palmy w Cannes to satyra na walkę klas, ale kogo tak naprawdę miałaby ona ośmieszać? Biedotę? Wyższe sfery? Autor filmu nikogo nie wybiela i nikogo nie oczernia, a zamiast tego wytyka obu stronom to, co mają za uszami. Ludzie bez grosza przy duszy przyssaliby się najchętniej zamożnym do skóry, niczym pijawki. Zamożnym kiepsko idzie z kolei udawanie, że nie gardzą biedakami. "Parasite" nie jest jednak topornie spreparowanym zestawieniem ludzkich przywar z dwóch krańców spektrum nierówności ekonomicznych. Dystansując się od komunalnych sentencji subtelnie wykłada prawdę mówiącą, że w społeczeństwie nikt nie śpi spokojnie i że, paradoksalnie, nawet najbardziej radykalny przewrót często okazuje się sposobem na umocnienie starego porządku w posadach.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Obudził się pewnego ranka z niespokojnych snów i stwierdził, że zmienił się w łóżku w potwornego robaka.... czytaj więcej
Joon-ho Bong wyróżnia się niezwykłą oryginalnością w swych filmach. "Zagadka zbrodni", "Snowpiercer" czy... czytaj więcej
Podczas 72. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Cannes najbardziej oczekiwanym tytułem tego wydarzenia... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones