Recenzja filmu

Pytając o miłość (2006)
Robert Towne
Colin Farrell
Salma Hayek

Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz

John Fante to nie John Steinbeck. Pisząc to, nie chodzi mi o to, że któryś z nich mógł używać nazwiska drugiego, ani o porównywanie ich talentów, ale o coś zupełnie innego. Po prostu zarówno
John Fante to nie John Steinbeck. Pisząc to, nie chodzi mi o to, że któryś z nich mógł używać nazwiska drugiego, ani o porównywanie ich talentów, ale o coś zupełnie innego. Po prostu zarówno Fante, jak i Steinbeck pisali o Wielkim Kryzysie. Chociaż nie jest to dziwne - w końcu obaj żyli w tamtych czasach. Jednak dla Fante, inaczej niż dla autora "Gron gniewu", był on tylko tłem dla innych problemów, które trapiły Amerykę na długo przed Wielkim Kryzysem. Problemów takich jak rasizm i ksenofobia. W ukazywaniu ich Fante był mistrzem. Powieść "Ask the Dust", przetłumaczona u nas jako "Pył", uchodzi za jego najpopularniejsze i najwybitniejsze dzieło. Po siedemdziesięciu latach od pierwszej publikacji jej ekranizacji podjął się Robert Towne, jeden z najbardziej cenionych scenarzystów w Hollywood. Jest to historia młodego Amerykanina włoskiego pochodzenia, Arturo Bandiniego (Colin Farrell), który przybywa do Los Angeles, by zdobywać doświadczenie, które mógłby wykorzystać w swojej twórczości. Bandini jest bowiem pisarzem, początkującym, ale ambitnym. Po przyjeździe do LA wynajmuje pokój w małym hoteliku, gdzie spędza czas na pisaniu (które idzie mu opornie) i rozmowach z innym lokatorem, Hellfrieckiem (Donald Sutherland). Jest pełen zapału, który jednak stygnie z każdym dniem. Niebawem poznaje Camillę (Salma Hayek), meksykańską kelnerkę, która marzy o amerykańskim obywatelstwie. Ich pierwsze spotkanie nie należy do miłych, podobnie jak kolejne. Lecz z czasem coraz bardziej zbliżają się do siebie, choć nie jest to łatwe... Wydawałoby się, że to historia, jakich wiele w kinie i literaturze. Poniekąd to prawda, jednak nie można zapominać, że została ona napisana w latach 30-tych, więc wiele z tych podobnych opowieści powstało później. Owszem, wcześniej też - choćby na stronach książek Jane Austen - ale winą za zbytnią eksploatację tematu należy raczej obarczać późniejsze filmy i powieści. Poza tym Fante, pisząc "Pył", wiele wątków i pomysłów zaczerpnął ze swojego życia. Co prawda, sam film został nakręcony w 2006 roku, ale jako, że jest adaptacją książki z pierwszej połowy XX wieku, nie można mu zarzucić braku oryginalności. W "Pytając o miłość" wątek miłosny łączy się z dwoma innymi, równie istotnymi. Pierwszym są zmagania Arturo z pisaniem, jego męki twórcze i brak wiary we własne możliwości. Towne nie poświecił mu jednak większej uwagi, skupiając się na czymś innym. Trochę szkoda, lecz z drugiej strony na tle pozostałych wydarzeń nie wydaje się to zbyt istotne. Reżyser nie chciał robić filmu o cierpieniach artysty, lecz człowieka. Pełnokrwisty melodramat z wątkiem społecznym. I właśnie ten aspekt społeczny, poza miłością, wysuwa się na pierwszy plan, czyniąc z tej historii coś znacznie więcej niż love story. Chociaż dla wątku miłosnego jest również ważny, ponieważ wpływa na niego. W końcu dziewczyna, w której zakochuje się główny bohater jest Meksykanką, a to w tamtych czasach w USA oznaczało prawie to samo, co bycie trędowatym. Camilla cierpi z tego powodu, ale równocześnie wierzy w Amerykę. Naiwnie łudzi się, że mając amerykańskie obywatelstwo albo wychodząc za Amerykanina sama stanie się prawdziwą Amerykanką, od której nikt nie będzie się odsuwał w kinie. Związek z Arturo Bandinim nie jest do końca tym, co pomogłoby jej w osiągnięciu celu - jako Włoch on sam również nie jest pełnoprawnym członkiem amerykańskiego społeczeństwa. Chociaż w "hierarchii" na pewno stoi wyżej od niej. Z kolei Arturo jest jej przeciwieństwem. Nie wstydzi się ani swojego pochodzenia, ani nazwiska. Gardzi marzeniami Camilli, uważa je za głupie. Ale czy ma do tego prawo? I tu zarówno John Fante, jak i Robert Towne wykazali się niebywałą zręcznością i wyczuciem, sprawiając, że czytelnik/widz staje w tych racjach i po stronie Camilli, i Arturo. Szanujemy Arturo za to, że nie wstydzi się tego, kim jest, ale także rozumiemy Camillę, która chce być szczęśliwa, choć ze względu na swoje położenie nie może. Arturo nie potrafi tego zrozumieć, ponieważ nie jest Meksykaninem. "Pytając o miłość" to przewrotna opowieść o Amerykańskim Śnie, który może stać się koszmarem. I o kosztach, które musimy ponosić, żeby być szczęśliwym. Ale czy wtedy można to nazwać prawdziwym szczęściem? Film Roberta Towne bardzo dobrze sprawdza się również jako melodramat. Reżyser prawidłowo odczytał przepis i wymieszał wszystkie składniki. Jest tu trochę humoru, jak w scenach kłótni czy raczej małych wojenek bohaterów w pierwszej połowie. Jest parę uroczych momentów, np. kiedy Arturo uczy Camillę czytać. Są i większe wzruszenia: trudne zbliżanie się bohaterów do siebie, niepewność, co do tego, czy będą razem (w końcu to nie komedia romantyczna z zapewnionym happy endem) czy przede wszystkim ostatnie sceny nawiązujące do najlepszych tradycji gatunku. Jednak mamy tu również pewne odwrócenie schematu: to nie dziewczyna jest niewinna, ale chłopak. To mogłoby być katastrofalne dla romantycznego wydźwięku historii, lecz na szczęście tak się nie stało - zarówno dzięki talentom Fante i Towne, jak i świetnej roli Salmy Hayek. W ogóle aktorzy spisali się znakomicie. Salma i Colin Farrell stworzyli naprawdę piękną parę, a swoje postacie uczynili ludźmi z krwi i kości, a nie manekinami z tanich romansideł. Bez zbędnego szarżowania, jednak bardzo wyraziste. Farrellowski Arturo jest jednocześnie uroczo nieporadny, jak i nieprzyjemnie chamski oraz zawadiacki. Natomiast Camilla w wykonaniu Hayek idealnie oddaje osobowość postaci stworzonej przez Fante: to zagubiona i krucha istota, która stara się być silna i często taką udaje. Elegancko prezentuje się też strona audio-wizualna, która momentami przywodzi na myśl filmy noir: przepiękne, mroczne zdjęcia, scenografia, dzięki której czujemy, jakbyśmy naprawdę przenieśli się w lata 30-te oraz muzyka tworząca odpowiedni nastrój.  "Pytając o miłość" nie ma szans stać się romansem wszech czasów. Zbyt wiele osób narzekać będzie na nudę (chociaż mnie osobiście film bardzo wciągnął) czy niewielką ilość ckliwości, tak lubianej w historiach o miłości. Poza tym trzeba przyznać, że rzeczywiście powstało parę lepszych produkcji o tej tematyce. Jednak mimo wszystko film zasługuje na uwagę. Nie tylko jako wzruszająca love story, ale też jako opowieść o nietolerancji czy rasizmie - krótko mówiąc: głupocie wciąż obecnej w naszym świecie. Jako lekcja, z której powinniśmy nauczyć się, że nie warto przejmować się tym, co myślą ludzie, bo możemy utracić to, co najważniejsze. Banalna prawda, ale czasem trzeba o niej przypominać.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones