Recenzja filmu

Roma (2018)
Alfonso Cuarón
Yalitza Aparicio
Marina de Tavira

Dla studenta - piątka. Dla Cuarona? Pała!

Są dwa dobre mastershoty (pogoń ulicą) i plaża: ale to tylko maleńki popis, dobry dla studenta szkoły filmowej, a nie Cuaróna.
Same pseudoartystyczne składniki wrzucono do kociołka, w którym ugotowano "Romę". Po pierwsze: skąd Cuarón, mistrz koloru ("Mała księżniczka"!) nagle decyduje się na czerń i biel? W dodatku w ultra-kolorowym Meksyku ("Coco"!). Może stąd, że "Ida" dostała Oscara, więc jak o "trudnych" tematach i pod Oscara, to taktycznie czarno-biało? A może coś w zdjęciach nie poszło (w końcu to jego debiut jako operatora) i facet od korekcji kolorów w końcu powiedział "Panie, weź Pan, taki bajzel w kolorach, że zrobimy czarno biały miks". Są sceny, w których śmietnik wizualny jest nie do zniesienia, oko wariuje wśród czarno-białych przedmiotów, które rozpraszają uwagę; są sceny, gdzie brak koloru aż boli (rewolucja, zabójstwo). Cała warstwa artystycznej wypowiedzi, którą może być kolor (Storaro!) kompletnie zignorowana. No ale może miało być jak u Antonioniego czy De Siki, czyli "patrzcie, jakim jestem mistrzem".

Jednak tak, jak "Matka Joanna od Aniołów" mówi kilkadziesiąt lat wcześniej "Z" tam, gdzie Pawlikowski doszedł do "F", tak samo wystarczy spojrzeć na "Złodziei rowerów", żeby zrozumieć, czego "Romie" brakuje. Zero dramaturgicznego napięcia. Zero ciekawej historii, która zmienia coś w życiu bohaterów, a przez to w naszym. Ale to naprawdę zero. Wskazówka drga tylko raz w scenie porodu. Ta scena budzi emocje - ale co z tego? Nie zostaje wykorzystana nawet metaforycznie (np. czy to nadzieje na nowy Meksyk właśnie umarły? No nie, bo nawet nie wiemy, co to była za rewolucja i po której opowiadamy się stronie. Czy może biednemu zawsze wiatr w oczy i nigdy nie będzie mieć takiej wspaniałej rodziny jak biali?). Są dwa dobre mastershoty (pogoń ulicą i plaża): ale to tylko maleńki popis, dobry dla studenta szkoły filmowej, a nie Cuaróna. Aktorzy (o ile w ogóle tu można mówić o jakichś zadaniach aktorskich) snują się po filmie jak pionki po szachownicy. Bez sensu, bez celu, bez emocji. Żadnej postaci nie lubimy, żadna nie jest nam naprawdę bliska.

Ale to pewnie i tak się skończy Oscarem - jak mówił mój wspaniały profesor od filmu Edward Zajiček "w Stanach robi się filmy dla widza kinowego, a ten statystycznie ma 17 lat, jest czarny, i jest analfabetą". Teraz czarne tematy już hulają (Netflix), więc czas pochylić się nad biednymi służącymi z Meksyku, och jakie to będzie wzruszające i odkrywcze. Każda pochwała tego filmu to policzek dla Mike'a Leigh i Kena Loacha, którzy zrobili to 40 lat wcześniej i 10 razy lepiej.
1 10
Moja ocena:
3
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Dwa lata temu Złoty Lew powędrował w ręce Lava Diaza i "Kobiety, która odeszła". Filipiński twórca... czytaj więcej
W miarę jak nasz świat przyspiesza i jak my próbujemy przystosować się do jego ciągłego pędu, coraz... czytaj więcej
"Roma" w reżyserii Alfonso Cuaróna to film, w który należy wpatrywać się ze spokojem i powoli kosztować... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones